Rozdział 4
– Słucham?! Albusie chyba raczysz żartować? Nie zamierzam niańczyć tego impertynenckiego ślizgona!
Harry sam się sobie dziwił skąd znał takie słowa, lecz podejrzewał, że miał na to wpływ sam fakt przebywania w siedzibie Zakonu Feniksa ze Snape’em przez ostatnie dwa lata.
– Milesie, skoro sam wybierasz się na tę ulicę to nie widzę problemu, żebyś nie zabrał się tam z panem Snape’em.
– Podejrzewam, że to jego głupie fanaberie. Równie dobrze mógłby skorzystać z księgarni wysyłkowych.
Dyrektor westchnął, po czym upił łyk herbaty.
– Milesie, proszę cię o przysługę. Zapewniłem Severusa, że nie będziesz miał obiekcji przed zabraniem go na Pokątną i z chęcią to zrobisz.
– Z chęcią.
Harry prychnął, po czym skrzywił się nieznacznie.
– A nie pomyślałeś Albusie, że może jestem z kimś umówiony?
– Myślę, że to może poczekać – uciął krótko. – Nie puszczę Severusa samego, przecież wiesz co zaczyna się dziać na zewnątrz.
Harry uniósł jedną brew ku górze, jakby w pytającym geście.
– On przybiera na sile. Zbiera nowych ludzi.
Nastała chwila ciszy, po której mężczyzna skinął głową i ruszył w stronę wyjścia. Dyrektor uśmiechnął się lekko.
– Dziękuję Milesie, Severus czeka pod moim gabinetem.
Ale Harry już go nie słuchał. Trzasnął drzwiami i zaczął zbiegać po schodach. Dlaczego musiał się zawsze na wszystko godzić? Dlaczego Dumbledore był taki irytujący i zmuszał go do przebywania z tym nadętym idiotą? Czy ten nietoperz nie umiał sam się o sobie zatroszczyć? Jego wypad na Pokątną, na który tak czekał został przemieniony w koszmar. Przez kilka ostatnich dni widywał Snape’a tylko na posiłkach, co dziwne nawet się do siebie nie odzywali. Wtedy nie wydawało mu się to podejrzane, ale jakby to przeanalizować to w tym czasie ślizgon mógł podsłuchać jak Harry rozmawiał z innymi nauczycielami o tym wypadzie i zaplanować wszystko tak, by samemu się na to załapać. Mężczyzna był pewien, że mu tego nie odpuści, a co do jutrzejszej lekcji z obrony to starannie przemyśli to jak się na nim zemści.
Wychodząc zza pomnika niemal wpadł na chłopaka, który przechadzał się w tę i we w tę, czekając na nauczyciela. Szybko wyminął go i zaczął iść w stronę drzwi prowadzących na dziedziniec zamku. Ślizgon zaskoczony jego zachowaniem puścił się za nim pędem, lecz zanim zdążył coś powiedzieć, Harry go ubiegł.
– Nie przeszkadzaj, nie odzywaj się nieproszony, a najlepiej udawaj, że cię nie ma.
– Skąd ta nagła niechęć z pana strony?
– Jeżeli nie rozumiesz co się do ciebie mówi to w każdej chwili mogę zawrócić do dyrektora.
Snape zamilkł i zacisnął pięści.
Dalsza droga na wzgórze, z którego mogli się deportować minęła im w ciszy. I całe szczęście, bo Harry nie zniósłby kolejnej rozmowy z tym nietoperzem. Właściwie to nie rozumiał, czemu Syriusz tak go nazywał. Mężczyzna zerknął na chłopaka, który ze skwaszoną miną podążał za nim. Przecież ślizgon w ogóle nie przypominał mu tego skrzydlatego stwora. Jakby tak dłużej mu się przyjrzeć to był nawet niebrzydki. Zresztą, co go to obchodzi? Odwrócił wzrok i wbił go w jakiś niesprecyzowany punkt na horyzoncie.
Gdy byli już na miejscu przystanęli i zmierzyli się wzrokiem.
– No, to co teraz?
Snape wbił w Harry’ego pytające spojrzenie.
– Jak to co? Teleportujemy się.
– Eee…
– Chcesz mi powiedzieć, że nie umiesz się teleportować?!
– Lepiej by pan tego nie ujął.
Snape uśmiechnął się złośliwie, a Harry miał wrażenie, że zaraz wyrwie z ziemi drzewo z konarami, po czym przywali nim w ślizgona tym samym ścierając z jego twarzy ten irytujący uśmieszek.
W tych okolicznościach mężczyzna zdecydował się na coś, czego nie podjąłby się nigdy w życiu, gdyby nie był do tego zmuszony. Sam nie wierzył w to, co właśnie robi. Przełknął głośno ślinę i odkaszlnął, by oczyścić gardło.
– Obejmij mnie.
– Słucham?
Snape stał teraz z szeroko rozwartymi oczami i wpatrywał się w niego z wyrazem szoku na twarzy. To sprawiło, że Harry poczuł się głupio, a jego policzki zapłonęły czerwienią.
– Ja, ja nie wiem…
– Och, zamknij się Snape. Po prostu mnie obejmij i trzymaj się mocno. Nie ma innego sposobu byśmy dostali się na Pokątną.
– A…
Tym razem to na twarzy Snape’a odmalowało się zmieszanie, a jego policzki oblały rumieńce. Wbił wzrok w buty i zaczął powoli podchodzić w kierunku Harry’ego.
– Przecież od razu wiedziałem o co chodzi, nie jestem głupi – warknął chłopak.
– Nie wątpię, Snape. Pospiesz się, nie mamy całego dnia.
Harry poczuł, jak czyjeś ramiona obejmują go lekko, po czym po chwili zaciskają się na nim w silnym uścisku. Byli niemal tego samego wzrostu, więc mężczyzna trzymał teraz twarz w czarnych włosach ślizgona. Wciągnął powietrze. Pachniały wanilią. Od tego intensywnego zapachu zakręciło mu się w głowie, a serce zaczęło bić mocniej. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego, ostatni raz czuł się tak przy Ginny. Wsadził nos głębiej, niechcący zahaczając o szyję chłopaka.
– Co pan robi?
Harry cofnął się jak oparzony.
– Eee… - zaczął i miał ochotę zapaść się pod ziemię. – Nie zadawaj zbędnych pytań, Snape! Trzymaj się mocno.
Coś szarpnęło i po chwili znaleźli się na zatłoczonej ulicy Pokątnej, przy okazji wywracając jakiegoś starszego czarodzieja. Harry odburknął pod nosem cisze przepraszam, podczas gdy staruszek wyklinał go słowami, których nigdy wcześniej nie słyszał, a Snape parsknął śmiechem. Gdy w końcu czarodziej oddalił się na bezpieczną odległość mężczyzna chciał ruszyć w stronę najbliższej księgarni, niestety coś mu to uniemożliwiło.
– Snape, możesz mnie już puścić.
– Co? Ach, tak…
Chłopak poluźnił uścisk, a Harry wydostał się z jego objęć. Ruszył do przodu, przedzierając się przez tłum ludzi i pogrążył się w kontemplacji.
Kurwa! Wąchałem Snape’a!
Te słowa brzmiały dziwnie same w sobie, a co dopiero, gdy stały się rzeczywistością. Jak bardzo musiało być z nim źle, że posuwał się do takich rzeczy. Nie wiedział, jak ma to przed sobą usprawiedliwić. Snape po prostu ładnie pachniał, a on lubił ładne zapachy. To była kolejna głupia myśl, która przyszła mu do głowy. Westchnął. A potem jeszcze ten staruszek. Harry był pewien, że planował zabić go tą laską. Dobrze, że nie przyszło mu do głowy wyciągać różdżki. A Snape? Bezczelnie się śmiał…
Harry obejrzał się za siebie.
– Możesz się pośpieszyć?
Snape posłał mu mordercze spojrzenie po czym przyspieszył zrównując się z mężczyzną.
Harry naprawdę nie miał pojęcia, jak będzie wyglądał ten dzień, i czy w ogóle go przeżyje. Sama obecność chłopaka działała mu na nerwy, a co dopiero robienie z nim jakichkolwiek zakupów. Przecież nie tak to wszystko miało wyglądać kiedy to sobie zaplanował. Miał w spokoju przygotowywać się do roli nauczyciela, a przy okazji studiować pożyteczne zaklęcia, które mogły mu pomóc w czasie wojny. A co on robi? Niańczy Snape’a! Tego samego Snape’a, który zatruwał mu życie przez tyle lat. Co za ironia!
A może by go gdzieś zostawić?
Zerknął na chłopaka, po czym szybko odwrócił wzrok.
Wróci po niego za kilka godzin. Nic mu się przecież nie stanie, a dyrektor nie musi o niczym wiedzieć. To było chyba najlepsze rozwiązanie.
Harry zatrzymał się tak gwałtownie, że chłopak, który teraz wlókł się za nim, wpadł na niego z impetem.
– Słuchaj, idź sobie teraz gdzie chcesz. Spotkamy się tu za trzy godziny.
Snape uśmiechnął się ironicznie.
– A co na to powie dyrektor?
– Nie musi się dowiedzieć.
– Ależ, czemu miałby się nie dowiedzieć profesorze? Chętnie napomnę dyrektorowi o pańskiej niekompetencji. Myślę, że zainteresowałby się…
– Ty bezczelny gnojku, czy ty mnie właśnie szantażujesz?!
– Nie śmiałbym nazwać tego w tak dosadny sposób. Niech pan to odbierze, jako szansę wyboru.
Harry miał wrażenie, że się przesłyszał. Nie doceniał Snape’a. Jest większym skurwysynem niż przypuszczał. Tylko dlaczego ślizgon nie chciał się od niego uwolnić? Przecież dał mu możliwość swobodnego przemieszczania się po Pokątnej. Mógł robić co chciał bez żadnego nadzoru. W tym musi być jakiś większy zamysł. Harry zmrużył oczy.
Co ty kombinujesz, Snape?
Mężczyzna westchnął.
– Zgoda.
Niedługo potem weszli do księgarni Esy i Floresy. Nawet tutaj Snape wszędzie za nim łaził. To powoli stawało się strasznie irytujące. Czy naprawdę nie było sposobu, by się go pozbyć?
Harry wziął do ręki książkę Quidditch przez wieki i zaczął ją przeglądać. To ciekawe, jak duże poprawki zaszły w tej pozycji przez kilkanaście lat.
– Interesuje się pan Quidditchem?
Mężczyzna spojrzał pytająco Snape’a.
– Grałem rok temu w drużynie szkolnej na pozycji ścigającego, ale w tym roku postanowiłem odpuścić.
Harry miał wrażenie, że jego dolna szczęka zaraz dotknie podłogi.
– Ty w drużynie Quidditcha? – parsknął śmiechem. – Niemal się nabrałem.
Po tych słowach wspiął się schodami na wyższe piętro.
– Ale z pana dupek. Niby dlaczego nie mógłbym grać w drużynie?
– Nie pamiętam, żebym pozwalał ci się do mnie tak odzywać – warknął przez zaciśnięte zęby. – Zresztą spójrz na siebie.
– Co jest ze mną nie tak?!
– Snape, nie drzyj się, jesteśmy w miejscu publicznym.
Harry podszedł do półki i wziął kilka książek na temat obrony przed czarną magią. W końcu miał dać Dumbledore’owi spis książek, z których będzie uczył uczniów. Dwie pozycje wydały mu się całkiem interesujące.
– Ponawiam pytanie.
Mężczyzna westchnął i odwrócił się w kierunku ucznia.
– Do drużyny nie przyjmują od tak. Musisz się czymś wykazać, a wątpię żebyś ty miał czym.
– Co pan może o tym wiedzieć? Zresztą nie muszę nic udowadniać. I tak mam gdzieś pańską opinię – już miał się odwrócić, ale wyjął z półki książkę i podał ją Harry’emu. – Na pana miejscu wybrałbym tą.
Mężczyzna patrzył, jak Snape oddala się do działu z pozycjami na temat eliksirów. Gdy chłopak zniknął z pola widzenia Harry otworzył książkę i ku swojemu niezadowoleniu musiał przyznać, że nietoperz miał rację. Zacisnął pięści i pomaszerował w poszukiwaniu ślizgona z zamiarem podziękowania mu.
Kiedy Harry wyszedł zza zakrętu stanął jak wryty.
– Widzę, że znalazłeś sobie w końcu przyjaciela, Snape.
***
Dziękuję za pierwsze komentarze. Nie wiedziałam czy komuś się to podoba. Opowiadanie zaczęłam pisać cztery lata temu, być może pięć. I tak sobie leżało nigdy niedokończone wraz z zeszytem pomysłów. Po latach postanowiłam to odkurzyć i spróbować dokończyć. To ostatni gotowy rozdział jaki miałam. Od kilku dni walczę z napisaniem kolejnego lecz po tylu latach jest to trudniejsze niż myślałam. Nie chcę z tego zrobić byle czego. Mam nadzieję, że to się uda. Proszę Was o wsparcie i rady. Bardzo cenię sobie uwagi.
Pozdrawiam i dziękuję za czas poświęcony przez Was na moją twórczość. :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top