一対一

OneShot na storyChallenge.

Zapraszam do przeczytania reszty osóbek

Wylosowane słowa: Kordoba, elegia, mumifikacja, lex, zakłopotanie , upilnować, gotować, grabieżny (użyty synonim: bezprawny), nawietrzny oraz zakochany.

Osoba: Equilibrium (Rick Sanchez)

Słowa: 2500, napisane:1290

Osoby które biorą udział:
Natixuss Panienka_Malfoy Pieknadamusi SziFunia Coffeuu BlackWolfSQ

Leżałem razem z Erwinem na kanapie oglądając film który siwowłosy wybrał. Jego głowa nagle odwróciła się w moją stronę a jego ślipia wlepiły się w moje. Cicho mruknąłem pytająco.

- Pamiętasz jak pytałem się jakie twoje wspomnienie jest najlepsze? Nie odpowiedziałeś mi więc czekam.- Oparł się rękami o klatkę piersiową kładąc na nich swoją żuchwę.

- Skoro nalegasz- westchnąłem i zacząłem opowiadać.

Stałem przed jednym z biurek w swoim laboratorium grawerując znaki na różnych probówkach. Nie spodziewałem się, że w tym momencie zadzwonisz do mnie. Lekko drżącymi rękoma odebrałem dzwoniący telefon.

- Tak Erwinku? Niezbyt mogę rozmawiać.- Wypowiedziałem od razu dając na głośnomówiący.

- Pamiętasz jak mówiłeś mi, że mogę zadzwonić kiedykolwiek i cokolwiek się dzieje?- Zapytałeś się mnie z dziwnym głosem.- Nawet z najgłupszą rzeczą. Mógłbyś opowiedzieć mi tę historię co zawsze?

- Erwin co się dzieje? Masz przypał?- Odstawiłem od razu wszystkie fiolki i złapałem telefon i radio do rąk.

- Oj nie wiesz jak wielką ochotę mam to usłyszeć. Chciałbym byś tu był i opowiedział mi ją w twarz lecz wiem, że masz dużo pracy.

- Erwin jesteś na więzieniu?- Wyszedłem z pomieszczenia i skierowałem się do helikoptera w między czasie wzywając swoich współpracowników do pomocy.

- Tak, tą o tym jak uratowałeś swojego tatę.

- Wiesz, że jej nienawidzę.- Rzekłem lecz zacząłem ci opowiadać jednocześnie naładowując broń.- Dawno temu, gdzieś koło domu na nawietrznej polanie mój ojciec czytał te cholerne elegie przy okazji podjadał ciastka mojej mamy.- Wsiadłem do helki i zaczałem majstrowqć cos przy kałachu.- Siedziałem z nią na kanapie i rozmawialiśmy. Kiedy dowiedziałem się, że ciastka były zatrute automatycznie zerwałem się z krzesła i pobiegłem jak najszybciej wyrwać je z rąk mego ojca. Na szczęście nie zjadł jeszcze żadnego więc bez żadnych skrupułów zdążyłem wyrwać je i wywalić na trawę. Oczywiście nie obyło się bez krzyczenia, lecz gdy dowiedział się prawdy od razu mnie stamtąd zabrał i uciekliśmy tutaj.- Widząc, że dolatujemy skończyłem historię.- Muszę kończyć, zobaczymy się jutro.- Rozłączyłem się i wyjąłem kałacha.- Jest ich więcej od nas, więc na jeden znak zaczynamy. Nie może być żadnej pomyłki rozumiecie?- Gdy wszyscy przytakli a pilot wydał znak zaczęliśmy ostrzał przy okazji lekko się zniżając. Widząc, że nie ma nikogo odłożyłem kałacha na podłogę helikoptera i zeskoczyłem. Gdy dotknąłem ziemi zrzuciłem z siebie spadochron, podbiegłem do ciebie i cię przytuliłem.

- Już myślałem, że nie zdążysz.- Wyszeptałeś mi ze oczami we łzach.

- Zawsze zdążam. Ty jesteś od spóźnień.- Ściągnąłem maskę na świat ukazały się moje czerwone oczy, które z twoimi złotymi grały idealnie. Pocałowałem cię w usta.- Zawsze- szepnąłem.

- Jezu jak ty byś nie zdążył to już bym pewnie nie żył.- Twój wzrok poszedł na za mną. Wtedy przyłożyłem maskę do twarzy i odwróciłem się. Ujrzałem Montanhę z bronią wycelowaną w moją głowę.

- A więc Equilibrium z największym przestępcą w mieście. Żałosne- założyłem maskę do końca i podniosłem ręce do góry chroniąc ciebie mym ciałem.- Żałosne jest to jak łatwo cię złapać. Na prawdę myślałem, że będzie trudniej.- Zza pleców Gregorego wyskoczył Carbonara, który wytrącił mu broń z ręki i zaczął się z nim bić. Szybko ogarnąłem co się stało, odciągnąłem Nicollo od policjanta i go skułem.

- Dzięki Nicollo.- Podniosłem umundurowanego i podałem go James"owi który przyleciał drugim helikopterem.- Zajmę się Erwinem póki ma na sobie karę śmierci.

- Zaufam ci Eq. W sumie przyleciałeś go uratować. Tylko jak jakikolwiek włos spadnie z jego głowy. Zginiesz.

- Uważaj co mówisz Nicollo- podszedłem do ciebie, podniosłem cię pod udami i skierowałem się do helikoptera. Twój oddech dalej się nie uformował. Usiadłem pod ścianą i położyłem ciebie na moich kolanach.- Nie dam już nikomu cię skrzywdzić. Jesteś tylko mój, a ja twój.

- Nie dasz mi nawet gotować?- Spytałeś dalej łamiącym głosem pomieszanym ze zmęczeniem.

- Nie, bo spalisz nam kuchnię.

Skończyłem opowiadać i zwróciłem swój wzrok na siwowłosego

- Pamiętasz tego Lex'a z Kordoby? Albo nasz ślub?

- Nasz ślub to było jedno wielkie niepowodzenie.- Rzekłem opierając swoja głowę o poduszkę.

- Nieprawda, tylko ty tak uważasz.

We dwójkę staliśmy przed Davidem, który pełnił rolę księdza. Skupiałem się na tobie i Gilkenlym. Reszta osób mnie nie obchodziła.

- Jeśli ktoś zna powód dla którego ci dwoje nie mogą się połączyć węzłem małżeńskim, niech przemówi teraz, lub zamilknie na wieki- cisza na sali a potem ponowne przemówienie.- Pozwólcie, że podejdę do was.- Z tymi słowami przeszedł przed ołtarz.- Powstańcie. Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?

- Chcemy- odpowiedzieliśmy razem.

-Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?- Ponowna odpowiedź.- Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym Bóg was obdarzy?

- Chcemy.

- Skoro zamierzacie zawrzeć sakramentalny związek małżeński, podajcie sobie prawe dłonie i wobec Boga i Kościoła. Podajcie sobie prawe ręce i powtarzajcie za mną słowa przysięgi małżeńskiej. Ja Erwin Knuckles biorę Ciebie Rick za męża i ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.- Wszystko zostało powtórzone i brunet odwrócił się w moja stronę.

- Dasz radę- szepnąłeś a ja wziąłem głęboki oddech.

- Ja Rick Sanchez biorę Ciebie Erwinie za męża i ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.- Powtórzyłem wszystko co miałem.- A więc ogłaszam was parą zakochanych. Możecie się pocałować- ściągnąłem swoją maskę co wywołało nie małe zdziwienie i pocałowałem cię w usta. Gdy przerwaliśmy pocałunek założyłem maskę a ty złapałeś moje ręce. Skierowaliśmy się w stronę wyjścia z zakonu. Przeszliśmy przez drzwi i do naszych uszu dobiegła salwa powitalna dla nowego małżeństwa. Nikt nie spodziewałby się, że jakakolwiek osoba dostanie od kogoś kulką, a co dopiero pełnym magazynkiem. A tą osobą okazałem sie ja. Niestety. Złapałem się za ranę i osunąłem w dół po ścianie. Wtedy szybko do mnie podbiegłeś i zacząłeś uciskać te ranę. Zdjąłeś mi maskę by lepiej się oddychało.

- Eq, proszę. Wstań- wypłakiwałeś.- Kurwa powiedź, że to żart. Wstań, proszę.

- Erwin, jest za późno- wyszeptałem.- Zadzwoń do John'a on będzie wiedział co robić- wychrypiałem. Mój głos w tamtym momencie był nikły. Nic więcej nie pamiętałem tylko to jak obudziłem się w szpitalu zmumifikowany bandażami gdzie tylko się dało, a ty smacznie spałeś.

-Jakbyś ty wiedział jak ja się cieszyłem, że przeżyłem i mogłem cię pocałować.- Rzekłem do siwowłosego który jedna nogą spał.

- Ja pamiętam tylko jak ty leżałeś w tej śpiączce i Carbo musiał mnie upilnować bym jadł regularne posiłki. Nie powiem śmiesznie było widzieć wkurzonego Nico.

- A tobie jak zwykle do śmiechu. Nigdy nie potrafiłeś zachować powagi- zaśmiałem się.- Nawet jeżeli groziła ci śmierć i zabrałby cię ten cholerny "mroczny kosiarz mi ciebie zabrał.

- A ty tylko narzekasz jak małe dziecko, które nie dostało lizaka- zaśmiał się.

- No właśnie gdzie mój cukierek za ostatnią akcję?- Udałem obrażonego.

- Ni ma- pocałował mnie w czoło.- Ale jak jeszcze raz mi coś zabierzesz to nie dostaniesz niczego- położył się na mojej klatce.

- Ej! Ja nie robię nic bezprawnie!- Zaśmiałem się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top