Chapter 6 - Uczucie

Otworzył oczy. Jego tępy wzrok automatycznie odnalazł biały sufit. Czuł się pusty, dokładnie jak wtedy, kiedy zgrywał kogoś innego przed całym światem. Kiedy to rodzinie pokazywał, jaki jest dobry i uczynny, a gdy wszyscy kładli się spać, schodził do piwnicy i rysował te dziwne portrety, które tylko on potrafił zrozumieć. To wspomnienie przywołało inne, dużo bardziej koszmarne, które bardzo często doprowadzało go do katastroficznego załamania.

W Londynie był wyjątkowo słoneczny i piękny dzień. Jednak Harry musiał zmusić siebie siłą do tego, żeby wyjść z domu. W końcu nie mógł pozwolić na to, by jego bliscy zaczęli coś podejrzewać. Dlatego ze sztucznym uśmuechem na twarzy, opanowanym do perfekcji, opuścił dom.

Przez dłuższy czas szedł ze spojrzeniem wbitym w chodnik. Nie czuł kompletnie nic. Tylko tą dziwną pustkę, wypełniającą jego serce.

Ignorował ludzi, przechodzących obok niego, tak samo jak wszystko inne. Właśnie pogrążył się w swoim własnym, urojonym świecie, stworzonym przez jego jak zwykle niezawodną wyobraźnię. W nim wszystko wyglądało inaczej. Jednak nie był to świat typowy dla psychopaty. Nie było w nim ludzi poderżających sobie gardła, czy ciał obdartych ze skóry. W nim wszyscy ludzie chodzili po ulicach, tańcząc i śpiewając. Chmury były niby głośnikami, z których leciała muzyka, a sam Harry był w samym centrum tego świata.

Na twarzy bruneta pojawił się uśmiech, do tego dreszcz przeszedł jego ciało. Nie chciał żeby tak było. Pragnął, by było inaczej. Jednak nie dało się tego zmienić. Nic nie dało się zmienić. Dlatego też do tego pięknego świata Harry'ego zaczęły wdzierać się te bardziej mroczne myśli, które zaczęły psuć wszystko po kolei. Jedna z rzeczy, przez którą zwariował.

W końcu nie wytrzymał słońca rażącego go w twarz. Warknął, naciągając kaptur na głowę. W tamtym momencie nie obchodziło go, że stał się główną atrakcją przechodniów.

Po godzinie bezsensownego chodzenia po ulicach, postanowił wrócić do domu. Gdy tylko przekroczył próg drzwi, jego siostra rzuciła mu się na szyję. Syknął, gdyż nienawidził takich gestów. Jednak mimo wszystko go odwzajemnił. Wiedział, że dziewczyna przyjechała w odwiedziny i chciała się po prostu przywitać. Powtarzał to w głowie, jak mantrę, ciężko walcząc z tym, co naprawdę czuł.

- Jak dobrze, że już jesteś - dziewczyna pociągnęła go do salonu, gdzie czekała już spora część rodziny Styles'ów. Krew Harry'ego zawrzała. Kompletnie zapomniał o zjeździe. Na myśl o przebywaniu z rodziną, robiło mu się niedobrze. Wiedział, że czeka go kolejna porcja udawania kogoś kogoś kim nie był, co jeszcze bardziej go dołowało i sprawiało, że miał ochotę pozabijać wszystkich obecnych w tym pokoju. Kiedy przed jego oczami mignęły sceny ciał leżących w kałużach własnej krwi, potrząsnął głową. To tylko zwidy, to się nie dzieje naprawdę - wmawiał sobie, choć wiedział, co widział.

Kiedy przywitał się już ze wszystkimi, zasiadł do stołu. Trafiło mu się miejsce obok okropnej kuzynki, Carmen i jego siostry. Już był pewien, że wszystko się wyda. Już wiedział, że nie było ratunku. Jednak miał cichą nadzieję, że może jakimś cudem sie uda.

Podczas kolacji wszyscy prowadzili między sobą zawziętą konwersację, tylko Harry siedział, jak zagubiony dzieciak, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. I choć może na zewnątrz sprawiał wrażenie obojętnego, w środku prowadził wojnę z samym sobą. Za wszelką cenę starał się znaleźć argumenty, które oddaliłyby go od chęci wstania i pójścia po nóż. Czuł, że był bliski ruiny. Ninawidził mieć takich myśli, nienawidził mieć okropnych zwidów. Jednak przede wszystkim nie cierpiał okłamywania samego siebie.

Ze łzami w oczach, gwałtownie wstał od stołu i poszedł do kuchni. Wziął z blatu nóż, wrócił do jadalni. Spojrzenia wszystkich zebranych przeniosły się na jego osobę. Większość wstrzymała oddech, a niektórzy po prostu wstali i uciekli.

- Harry, co ty robisz? - spytała Gemma, wyraźnie zaniepokojona. Podeszła do niego, jednak gdy spojrzała w jego oczy, wyrażające furię, sama zaniemówiła. Nigdy nie widziała swojego brata w takim stanie. Przecież zawsze był miły i uśmiechnięty.

- Zabić - powiedział, jakby był w transie. Powtórzył to jeszcze kilka razy. A zdezorientowana Gemma nadal stała osłupiała i patrzyła się na Harry'ego. Nie mogła za nic zrozumieć, o co cchodziło jej bratu.

- Co ty mówisz? - spytała po raz kolejny. Brunet ze ściany, przeniósł swój wzrok na nią. Dziewczyna poczuła jakby wywiercał w niej dziurę. Chciała uciec, gdyż sposób, w jaki na nią patrzył, wzbudził w niej lęk.

- Zabić - powtórzył, po czym przyłożył nóż do gardła siostry - zabić - przestraszona Gemma zadarła głowę do góry. Wszyscy zgromadzeni zdążyli już opuścić pomieszczenie, także Harry został sam ze swoją ofiarą.

- Dlaczego to robisz? - z jej oczu wypłynęły łzy. Jednak Harry'ego to tylko bardziej nakręcało. Widział, że dziewczyna się go bała. Sprawiło to, iż przez jego ciało przeszedł przyjemny dla niego dreszcz.

- Nigdy więcej - pokręcił przecząco głową - będę sobą - po tych słowach zaczął nacinać skórę na gardle dziewczyny, patrząc na wypływającą krew z ogromną satysfakcją. Nawet nie zauważył, kiedy ciało Gemmy padło bez życia na podłogę.

Myśli chłopaka zaczeły modyfikować się w zawrotnym tępie. Przez chwilę nawet zakręciło mu się w głowie. Nagle, znikąd usłyszał okropne piski. Wypuścił z rąk nóż i zakrył sobie uszy dłońmi. Padł na podłogę, wydając z siebie jakieś dziwne dźwięki. Coś w stylu krzyku, wymieszanego z jękiem.

W pewnym momencie piski w jego głowie ustały, a on sam odzyskał pełną świadomość. Po raz pierwszy stało się tak, że nie był do końca świadomy swoich czynów. To było dla niego jak sen, z którego właśnie się wybudził.

- Gemma! - jego serce połamało się na miliard kawałków, kiedy przed sobą zobaczył dziewczynę z podciętym gardłem. Jednak to nie było wszystko. Dookoła niego zebrał się całkiem spory tłum. Oczywiście stali w pewnej odległości od niego.

Jego matka była cała rozstrzęsiona, płakała. Inni z rodziny patrzyli na niego jak na wariata, który przed chwilą uciekł z wariatkowa.

Chłopak resztkami sił podniósł się. Nadal nie dochodziło do niego to, co zrobił. Te wszystkie czynności wykonywane w ostatnim czasie pamiętał jak przez mgłę. Jednak wiedział, że to on zabił swoją siostrę.

Nie wiedząc za bardzo, co zrobić, pobiegł do swojego pokoju i zatrzasnął się w nim. Rzucił się na łóżko, ale nie był zdolny do płaczu. Nie miał wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie, czuł się z tym dobrze, aczkolwiek też nie do końca. Chociaż było w nim swego rodzaju poczucie winy, jednak nie tak ogromne, jak chęć zaspokojenia swojej ciemności.

Chłopak podniósł się i spojrzał w lustro. Krew na jego rękach zaschła, ale nie zamierzał jej zmywać. Twierdził, że zasłużył sobie na ból, tak samo, jak na okropny wygląd.

Powolnym krokiem opuścił łazienkę i pokierował się na strych.

Tymczasem Niall skulony w kącie cały trząsł się ze strachu. Słyszał ciężkie kroki stawiane na stopniach schodów, które sygnalizowały chłopaka o tym, że zbliża się śmierć. Przynajmniej on tak myślał. Już wyobrażał sobie, jak Harry trzyma nóż w ręku i za chwilę zabije go bez żadnych wyrzutów sumienia. Ciągle wmawiał sobie, że śmierć nie może być taka zła. Przynajmniej się starał.

Jego rozmyślenia na temat swojego losu przerwał Harry, który stanął na przeciwko Niall'a. Faktycznie miał w dłoni nóż, co tylko utwierdzało Niall'a w przypuszczeniu, że zaraz umrze.

Jednak brunet stał tak, całkiem niewzruszony. Jedyne, co robił, to wywiercał dziurę w Niall'u. Powolnym krokiem podszedł do niego, nie przestając patrzeć się przenikliwie w jego oczy.

Niall natomiast zakrył twarz dłońmi, nie mogąc dłużej wytrzymać tego spojrzenia. Jednak Harry nie znał litości. Złapał Niall'a za koszulkę i brutalnie podniósł do góry. Wystraszony blondyn stanął już na własnych nogach, lecz nadal nie otwierał oczu.

- Jaki rodzaj śmierci wybierasz? - spytał beznamiętnie brunet.

- A co za różnica? - zaczął histeryzować Niall - tak, czy inaczej pozbawisz mnie życia i sądzę, że każdy sposób jest tak samo bolesny. Dlatego zadźgaj mnie tym nożem, posiekaj, cokolwiek. Mi już jest wszystko jedno.

- Wiesz - Harry zaczął wymachiwać nożem, żeby jakoś się zająć - są mniej bolesne sposoby. Na przykład uduszenie - Niall odsłonił swoje oblicze. Stwierdził, że zakrywanie oczu jest bez sensu. Skoro i tak ma zginąć - to jak, decydujesz się na to, czy może zadźgać cię tym nożem - blondyn nic nie odpowiedział. Zapanowało milczenie, podczas którego jego oprawca analizował całą sytuację. Oczywiście jak zwykle w ten sam chory i abstrakcyjny sposób. Mógł zadźgać swojego dawnego przyjaciela i byłoby po sprawie, ale stwierdził, że więcej korzyści dla niego przyniosą tortury chłopaka. Harry właśnie najbardziej uwielbiał patrzeć jak jego ofiary umierają w bólu. Im większy był on dla nich, tym większa satysfakcja rodziła się w Harry'm - A zresztą. Po co w ogóle pytam? - pociąga Niall'a za ubarnie, zaczynając wlec go za sobą. Zszedł po schodach nie przestając ciągnąć biednego blondyna. Jego ciało uderzało o betonowe stopnie, co równało się z okropnym bólem. Jednak brunet był bezlitosny. Kiedy już znaleźli się na dole, Harry zmienił swoje zamiary. Ruszył w stronę piwnicy. Otworzył drzwi i brutalnie wrzucił do środka Niall'a - nie bój się - powiedział, uśmiechając się psychicznie - to dopiero początek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top