28. Koszmar nocny
- Dokąd idziesz? - wyrwało mu się.
- Do domu - rzuciła krótko. Bezceremonialnie otworzyła drzwi, jednak zanim wyszła, spojrzała na niego ukradkiem.To wystarczyło, by wywołać na jego skórze gęsią skórkę. Spuścił wzrok na swoje ręce splecione na stole. Jakoś tak nagle w całym domu zapanowała cisza. I jakoś tak specjalnie zaczęła mu przeszkadzać.
Wstał i podszedł do okna.
Dostrzegł ją. Przechodziła przez ulicę, weszła do domu, zamknęła drzwi. Wróciła do Niall'a. To chyba najbardziej go zakłuło; że od niego odeszła, że zostawiła go samego ze swoimi myślami i światem, którego po ostatnim zdarzeniu zaczął się bać. Tak jak wcześniej czuł się swobodnie w jej obecności, tak teraz czuł się niezręcznie w samotności. A przecież tak uwielbiał być sam. Jeszcze tak niedawno nic ani nikt nie wzbudzał w nim zainteresowania, ale ona? Ona... Sprawiła, że przestał oglądać wyłącznie czubek własnego nosa. Coś w nim zmieniła. Wypełniła pustkę, ale gdy odeszła, ta z powrotem zaczęła mu doskwierać. I to ze zdwojoną siłą.
Harry, co ty znów odwalasz? Przecież nie potrzebujesz jej do życia. Nie potrzebujesz ani jej, ani nikogo innego.
Niechętnie, ale musiał zgodzić się z głosem. On nikogo nie potrzebował. Nie mógł potrzebować. Był zbyt zimny na uczucia i trwał w przekonaniu, że nie umie czuć - tak mu się wydawało i ciągle to sobie powtarzał. Jemu nie było przeznaczone życie wśród ludzi. ,,Bestia musi żyć sama". Tak kiedyś powiedziało mu jego drugie ja. Trzymał się tego i nie zamierzał niczego zmieniać. Nie chciał stracić swojej wyjątkowości. Potrzebował jej. Bez niej by zginął. Wiedział to. Podobnie jak bał się stracić swoje szaleństwo. To akurat było głupie. Przecież i tak nigdy by go nie stracił. Jednak on nie dopuszczał do siebie tej myśli. Obchodził się z nim jak z drogocennym przedmiotem, który może zostać skradziony. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że on nigdy się nie zmieni. Możliwe, że głosy wpędziły go w taki zamęt. Głosy i on sam, bo jeszcze dodatkowo się nakręcał. Oczywiście bezwiednie.
Przejechał palcami po płótnie, na którym widniała jej twarz namalowana przez niego. Obrysowywał każdy kontur niewidzialną kreską, chcąc ją sobie przypomnieć (narysowana była tylko część twarzy). Oczami wyobraźni zobaczył ją śpiewającą, oglądającą jego obrazy, śpiącą. Wzbraniał się przed tym uczuciem, ale potrzebował jej. Potrzebował jej obecności, rozmów z nią, grania piosenek, by ona mogła je zaśpiewać. Nadal pamiętał ten niezbyt niski, ale też niezbyt wysoki głos. Był dla jego uszu najpiękniejszym dźwiękiem na świecie.
Śpiewała tak czysto, jak mało kto. Dodatkowo wyrażała w tym siebie i to tak doskonale, że Harry, gdy jej słuchał, miał wrażenie jakby odkrywał jej duszę kawałek po kawałku. Nagle zapragnął znów poczuć to samo. Wiedział, że to było niemożliwe, ale najbardziej raniło go to, że ona mogła nie wrócić. Przecież ludzie nigdy nie wracają, przypomniało mu się. I to była prawda. Ponura, realna prawda. Nie dopuszczał nawet do siebie myśli, że Blair mogła już nigdy nie przyjść do jego domu i nie próbować wyrwać mu noża z ręki, by później pocałować jego usta. Wspomnienia związane z nią okazały się naprawdę ogromnym bólem.
Nadal stał tak z kamienną twarzą, głęboko zamyślony. Obrysowywał właśnie usta dziewczyny. Te miękkie, pełne wargi, w których mógł zatopić się i całować je godzinami bez przerwy. I to uczucie, gdy ich zupełnie odmienne światy mieszały się ze sobą, i tworzyły jeden podczas pocałunków.
Otworzył oczy.
Wtedy zrozumiał, że nie pozwoli jej za nic w świecie odejść.
- To jest... - zawahała się i przeniosła wzrok z obrazu na Niall'a. Niemo starał się ją zachęcić do dalszego mówienia. Ona natomiast pytała siebie: po co ja znów się na to zgodziłam?
No właśnie, po co?
- To jest Carly - wydusiła w końcu. Myślami wróciła do czasów, gdy trzymały się razem; albo raczej to Carly trzymała się jej. Patrzyła jak każdego dnia upada, ale podnosiła ją. Nie mogła pozwolić jej spaść na dno. Ale w końcu pozwoliła. Zostawiła ją i wyjechała na studia, a Blair zostawiła samą ze swoimi zaburzeniami. Nie, nie mogła jej tego wybaczyć. Takich rzeczy się nie wybacza. Obiecała, że zostanie na zawsze, obiecała. Ale zapomniała i wrzuciła ich przyjaźń do śmietnika. Właśnie dlatego z kącika jej ust wypływała stróżka krwi, dodająca tajemniczości jej uśmiechowi. Zasłużyła sobie na śmierć! - wrzeszczała Blair w myślach. Może by tak wreszcie to zrealizować? Nie, jeszcze nie teraz, pomyślała. Tak naprawdę dla niej nigdy nie była na to odpowiednia pora. Może przeczytała list? Nie, na pewno nie, stwierdziła po dłuższym namyśle. W jej mniemaniu Carly nadal siedziała w tym całym Bradford i spotykała się z nowymi znajomymi, którzy zajęli miejsce, które do niej należało.
- Kim jest Carly? - Blair cała spięła się, słysząc to imię. Stało się dla niej przeklęte wraz z feralnym dniem, w którym została sama.
- To... moja siostra - odparła z trudem.
- Bliźniaczka? - Dziewczyna zgromiła go wzrokiem. - No co? Przecież jesteście identyczne... - zawiesił się. Jego usta były otwarte. Zdał sobie sprawę, że to nie tak miało wyglądać. Miał mówić jej językiem. Tymczasem dał plamę. - Znaczy... podobne. Znaczy... inne. Znaczy... - zaczął poprawiać się bez końca. Gdyby nie interwencja Blair, pewnie dalej wymyślałby bezsensowne kombinacje bez końca.
- Dość! - warknęła, zaciskając pięści. - I nie, nie powiem ci, co takiego złego zrobiła - powiedziała jakby czytała mu w myślach, wywierając dość spory nacisk na ,,złego".
Widziała, jak zaczął gapić się na jej szyję. Tego było już za wiele.
- I co się tak gapisz? Nigdy nie widziałeś rany ani zaschniętej krwi? I skończ z tą litością w oczach, bo coraz bardziej mam ochotę cię zabić...- urwała. Wywołała wilka z lasu. Poczuła jak ciemność ogarnia jej umysł, a w pomieszczeniu tak nagle robi się zimno. Potarła przedramiona. Spojrzała głęboko w oczy Niall'a. On, jakby bez słów przekazał jej, że domyśla się, o co chodzi. Ale dlaczego nie uciekał? No uciekaj, do cholery, klnęła na niego w myślach. Nie ruszył się.
- Wynoś się stąd! - krzyknęła resztkami sił. To nie przyniosło żadnych efektów. Jak stał, tak stał i przyglądał się jej hardym wzrokiem. Czy on do cholery nie rozumiał, że był w niebezpieczeństwie? - Uciekaj, słyszysz? - padła na kolana, a pole widzenia jej się rozmyło. Powoli przestawała kontaktować, ale musiała go stąd przecież jakoś wykurzyć.
- Nie zostawię cię w takim stanie - odparł niezwruszony panicznym zachowaniem dziewczyny.
Mocniej ścisnęła swoje ramiona i zacisnęła szczękę. Czuła swój dotyk i wykonywane czynności. Jak na razie było dobrze. Niestety pozostało niewiele czasu.
- Zostawisz - wydusiła zduszonym głosem. Mówienie zaczynała sprawiać jej trudności. To dobrze nie wróżyło.
- Nie. - Przyszedł mu do głowy pewien pomysł i nie zamierzał odpuszczać. - I choćbyś nie wiem, co zrobiła, nie wyjdę stąd.
Z ogromnym trudem uniosła spuszczoną głowę. Jedyne, co była w stanie wyraźnie zobaczyć, to blizna w kształcie litery ,,B" na jego ramieniu.
Zabij go, a nie utracisz pełnej kontroli.
Nie była w stanie odpowiedzieć, więc potrząsnęła przecząco głową.
W takim razie ja zabiję go za ciebie. Skoro nie chcesz słuchać...
Znów potrząsnęła głową, tylko, że tym razem bardziej energicznie.
Naznaczyłaś go.
- Nie, to ty go naznaczyłeś, nie ja.
Niall przyglądał się całemu zdarzeniu, próbując wymyśleć jakiś sposób, by pomóc Blair. Głosy. Wiedział, że ona je słyszy. Podczas jej nieobceności doszedł do wniosku, że musiały powstać w wyniku uformowania się w dziewczynie drugiej osobowości. Chyba, że miała je od zawsze. Nie wiedział, ale to nie było teraz ważne. Najważniejsza była pomoc, a później pytania, które chciał jej zadać.
- Blair, postaraj się zignorować głosy. Walcz. - Widział, jak zacisnęła powieki i to tak mocno, że był w stanie dostrzec, jak drżały. - Jakby ich nie było. Nie dawaj się prowokować - instruował.
Sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie słuchała, lecz tak naprawdę chłonęła każde słowo Niall'a. Starała się odpłynąć myślami. Czuła się, jakby przedzierała się przez ciemność w zawrotnym tępie i szukała wyjścia. Bładziła, potykała się, zderzała się z niewidzialnymi ścianami, aż w końcu upadła. Ale to nie był koniec. Zobaczyła w oddali bardzo dobrze znaną jej postać. Była coraz bliżej i bliżej niej. Nie bała się. Wiedziała, że to może być tylko on. Jego czarne ubrania doskonale zlewały się z tłem, ale to nie było w stanie jej przeszkodzić w podziwianiu jego pięknego oblicza, będącego już naprawdę blisko. Jakieś światło je oświetlało. Przynajmniej tak jej się zdawało.
Schylił się i podał jej rękę. Blair zadrżała. Wtopiła wzrok w jego oczy i... odpłynęła. Nieświadomie podała mu dłoń, którą złapał.
Wstała.
Patrzyła na niego stęskniona z oczami pełnymi nadziei. Poczuła dłoń na policzu. Przepiękna, nieco zacieniona twarz chłopaka zaczęła zbliżać się do jej twarzy. Coś w środku niej się rozpaliło. Tak samo jak poprzednimi razy, gdy to robili. Zamknęła oczy.
Ich wargi zetknęły się ze sobą.
Uśmiechała się. Widział, jak się uśmiechała. Jej zaciśnięte na ramionach dłonie opadły, a zmarszki bólu zniknęły.
Zastanawiał się, gdzie odpłynęła, że tak szczerze się uśmiechała; nie było to u niej częstym zjawiskiem. Nic nie poradził na to, że i on to zrobił. Zaraziła go. I wtedy do niego dotarło.
Pomógł jej.
- Kocham cię - usłyszała jego niski głos.
Natychmiastowo otworzyła oczy i wyrwała się z objęć chłopaka. Patrzyła na niego dziko, z niedowierzaniem i strachem. Niespodziewanie zniknął; podobnie jak ciemność dookoła.
Uniosła powieki w górę i zamrugała nimi energicznie. Naprzeciwko niej siedział Niall i wpatrywał się w jej postać z zaciekawieniem. Nie pytała dlaczego. Nie mówiła nic. Po prostu skupiła się na wyobrażonej scence z głowy, której głównym bohaterem był Harry. Nie wiedziała, jak to się stało, ale... uratował ją. Chociaż to nie było naprawdę, ale jakimś cudem widok jego wyimaginowanego sprawił, że wyrwała się ze szponów ciemności.
- Dziękuję, Harry - szepnęła do siebie, wciąż ciężko oddychając.
Niall poczuł się trochę urażony słowami Blair. Miał cichą nadzieję, że to jemu podziękuje, ale czego mógł się spodziewać po chorej psychicznie? Ona przecież sama nie była do końca świadoma tego, co się dookoła niej działo. Jednak mimo to nadal czuł się rozczarowany.
- Harry? - ocknął się. - Czy chodzi ci o tego Harry'ego? - spytał, wywierając szczególny nacisk na ,,tego".
- Co? A, tak, o niego chodzi - odpowiedziała ledwie przytomna. Nadal miała w głowie obraz ich pocałunku.
- Czy ty może byłaś u Harry'ego?
Zmarszczyła brwi. Nie lubiła, gdy Niall tak bezczelnie wtrącał się w nie swoje sprawy.
- A co cię to obchodzi? Mogę sobie chodzić, gdzie mi się podoba! - podniosła głos. Wstała. Chłopak złapał ją za rękę. Zaczęła się szarpanina, przez którą Blair upadła. Rzuciła mu spojrzenie pełne nienawiści i - ku jego zdziwieniu - popchnęła go. Upadł na betonową podłogę. Ani się obejrzał, a dziewczyna już siedziała na nim i patrzyła na niego z wyższością. Wyciągnęła z kieszeni niewielki nóż, który zawsze nosiła przy sobie na specjalne okazje. Bez zbędnych ceregieli przyłożyła go Niall'owi do gardła. Ten głośno przełknął ślinę i wzdrygnął się.
- Nie ruszaj się. - Poczuł ostrze na swojej skórze. - Bo będzie bolało jeszcze bardziej.
Zmrużył powieki i zapytał:
- W co ty grasz? Okej, teraz mnie zabijesz. Ale później będą cię dręczyć wyrzuty sumienia. Pójdziesz do lasu i wyżyjesz się, wrócisz do domu... - czytał z niej jak z książki, a ona nie mogła się nadziwić, skąd on to wszystko wie. Z każdym jego kolejnym słowem, jej szczęka opadała coraz niżej. Różne negatywne emocje zaczęły się w niej kotłować: od złości, po chęć mordu. - ... Oczywiście po pewnym czasie zaczniesz się siebie bać, zrobisz sobie krzywdę... - ciągnął dalej.
- Dość! - warknęła. W pomieszczeniu momentalnie zapanowała cisza. Chłopak zamknął usta i odwrócił wzrok. -Nie masz prawa mnie oceniać.
- W takim razie zabij mnie - wzruszył ramionami. Przez jego twarz przeleciał chwilowy grymas spowodowany bólem po upadku.
Prychnęła.
- O nie, nie. To byłoby zbyt proste, nie sądzisz? - uśmiechnęła się złośliwie. Nachyliła się nad nim, a on dostrzegł pewną różnicę w jej oczach: to nie była ona. Ten fakt był ledwie dostrzegalny. Trzeba by było naprawdę dobrze się przyjrzeć, żeby się tego dopatrzyć. Nie wiedział, jak dokładnie nazwać to, co tliło się w jej tęczówkach, ale wystarczyło mu wiedzieć, że nie była sobą. Chociaż, to i tak chyba było zbyt wiele. To sprawiło, że zaczął odczuwać strach. Nie potrzebnie się odzywał. Gdyby zachował to co nieco dla siebie, może teraz nie-Blair nie trzymałaby noża na jego gardle.
Powoli zaczął oswajać się ze świadomością, że jego życie może się w każdej obecnej chwili skończyć, jednak nadal trwał w nadziei. Nie poddawał się, gorączkowo myślał nad tym, jakby się tu uratować. Przecież nie po to dano mu życie, żeby je zmarnował. Jakby tego było mało, dziewczyna docisnęła nóż do jego szyi. Głośno przełknął ślinę.
Latał wzrokiem po pokoju. Musiał przecież być jakiś sposób, jakiś jej słaby punkt, a nawet nie jeden. Przejrzał ją i doszedł do wnoisku, że ona próbuje na siłę stworzyć nową siebie. Nie wychodziło jej. To było widać jak na dłoni. Ewidentnie nie potrafiła radzić sobie z emocjami i posiadała zaburzenia Bóg wie jakie. Ale nawet druga osoba, która w niej siedziała, nie była w stanie całkowicie zasłonić jej duszy ani bogatej osobowości. To drugie perfidne coś, co było zbyt proste, zbyt przewidywalne wdarło się do jej umysłu i zajęło ponad połowę. Posiadało przewagę, owszem. Mogło ją zepchnąć - kiedy chciało - w dół. Ale ta prawdziwa Blair zawsze z tego dołu wychodziła i walczyła, dopóki nie wygrała. Teraz też walczyła. Niall to czuł. Czuł jak cała drży i stara się wrócić.
Zabierała nóż z jego szyi, coś do siebie mówiła, gapiąc się w podłogę. Potem znowu przykładała ostrze i tak w kółko.
Postanowił to przerwać:
- Blair, popatrz na mnie - wypowiadał swoje słowa łagodnie. Nie chciał wywołać jeszcze gorszej burzy. Z początku myślał, że nie posłucha, ale posłuchała. Spojrzała na niego. - Rzuć nóż - polecił.
Nie przestając na niego patrzeć, wykonała polecenie.
- Wszystko dobrze?
Dziewczyna skinęła głową. Nic nie mówiła i to zdziwiło Niall'a, więc zapytał:
- Dlaczego nic nie mówisz?
Straciła zupełny kontakt ze światem; jedyne, co słyszała, to głosy w głowie, zwiastujące kolejny przypływe brudnego, czarnego zamętu. Tonęła. Coraz głębiej, coraz szybciej. Była w potrzasku. Wiedziała, że to koniec. Nieświadomie wstała i odeszła kilka kroków od chłopaka, który w między czasie zdążył usiąść. Coś strzyknęło mu w gręgosłupie, gdy podjął próbę wyprostowania się. Z ulgą stwierdził, że nie został w żaden sposób uszkodzony. Jego mina wyrażała przerażenie, gdy zobaczył Blair leżącą w niedalekiej odległości od niego.
Jak najszybciej mógł znalazł się przy niej. Po unoszącej się klatce piersiowej, mógł stwierdzić, że żyła, co trochę go uspokoiło. Wziął głęboki wdech, po czym wypuścił powietrze. Podniósł dziewczynę i zaniósł ją do jej pokoju.
♦
Gwałtownie otworzył oczy i poderwał się. Jego wzrok automatycznie padł na okno.
Burza.
Opadł z powrotem na poduszki i skupił się całkowicie nad powrotem do rzeczywistości. Nie było to proste ze świeżym koszmarem, który jeszcze nie opuścił jego głowy. A wręcz przeciwnie: nękał go w myślach. Gdy zamykał oczy i nawet gdy miał je otwarte. Widział Blair, którą zabijał. Widział nóż, który wbijał jej prosto w serce; podobnie jak jej uciekające w górę tęczówki wraz ze źrenicami i upadek. Upadek końca. W tym całym pokręconym śnie tylko jedno wydawało mu się dziwne: Dlaczego zabił Blair? Przecież nigdy w życiu by tego nie zrobił; przynajmniej tak twierdził.
Aż tak bardzo boisz się ją zabić?
- Nie boję się - zaprzeczył. Słowa ledwo przechodziły mu przez gardło, co było spowodowane szybkim oddychaniem.
Boisz się tego, i to bardzo. Zakochałeś się w niej.
- Nigdy w życiu. Ona jest dla mnie nikim - bronił się.
Och, Harry, Harry. Przecież wiem, co czujesz, gdy na nią patrzysz. Zakochałeś się. To jest oczywiste.
Nie odpowiedział. Swoim milczeniem ewidentnie dał temu czemuś, co siedziało w jego głowie do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę. Zapadła cisza, która naprawdę go uszczęśliwiła, ale głos zrobił swoje. Zasiał w Harry'm ziarno niepewności, które rozło z każdą kolejną myślą dotyczącą dziewczyny: czy ją kochał?, czy ona naprawdę była dla niego ważna? Trudno to stwierdzić, a zwłaszcza niepoczytalnemu człowiekowi.
Przez resztę nocy nie zmrużył już oka. Myślał. Miał mętlik w głowie. Upierał się, że nie może jej kochać. Ale czy aby na pewno? Przecież każdy może się zakochać. No tak, każdy, ale nie on. Nie mógł. Wiedział, że to go zniszczy, że głosy wyniszczą go wraz z szaleństwem, a to nie wchodziło w grę. Był zobowiązany. Musiał być posłuszny. Nie miał czegoś takiego, jak wybór. O nie. Tak jak na wojnie. Przeciwstawienie się oznaczało śmierć. Dlatego doszedł do jednego, bardzo bolesnego dla niego wniosku. Jeśli nie pisane mu było ją kochać, pozostało już tylko jedno rozwiązanie: zabić ją. Będzie bolało. Zdawał sobie z tego sprawę, ale inne rozwiązanie - według niego - nie istniało.
Nazajutrz wziął z garażu łopatę i wyszedł przed dom. Spodziewał się, że z jego poprzedniego dołu nic nie zostało. I tak też było. Wypełniała go błotnista woda. Przeklnął w duchu. Gdyby dziura była trochę mniejsza, mógłby wykopać kolejną obok. Jednak ta była za duża. Perspektywa szukania kolejnego w miarę mało widocznego dla ludzi miejsca zdenerwowała go do potęgi entej. Ale nie zrobił nic. Po prostu zacisnął szczękę i wybrał się na wycieczkę dookoła domu. Z całej siły starał się ignorować dziwne spojrzenia rzucane przez ludzi za ogrodzeniem. Nie za bardzo mu to wychodziło. W pewnym momencie był już nawet bliski nawrzeszczenia na nich, ale powstrzymał się. Zacisnął dłoń na łopacie i szedł dalej. Miał wrażenie, jakby ich ciekawskie spojrzenia otaczały go dookoła. Wariował. Czuł to w kościach i w umyśle. W pewnym momencie było mu tak źle, że zapragnął schować się gdzieś w krzakach, ale przemógł się.
Zatrzymał się i rozejrzał dokoła. Pusto. Tak, to miejsce było wręcz idealne.
Zaczął kopać. Raz po raz wyrzucał ziemię obok nowo powstającego dołu. Utworzyła się już dość spora góra. Doskonale wiedział, że będzie musiał to posprzątać. Z takimi wścibskimi sąsiadami nie było mocnych.
Co jakiś czas ocierał łzy, zbierające się w kącikach oczu. Powtarzał sobie wtedy bez ustanku, że musi to zrobić. Nie chciał tego, chyba po raz pierwszy w swoim życiu. Nie było dla niego łatwe pogodzenie się z tą myślą, no ale jak trzeba to trzeba, prawda?
Cały czas podczas kopania, wydawało mu się, że widzi jej piękną, twarz, wyrażającą ból. I wtedy koszmar nocny powrócił. Powrócił widok jej martwych oczu, upadku; tego ostatniego, tego, który miał być na zawsze. Tego, który wkrótce miał się ziścić.
Skończył kopać. Otarł pot z czoła i stwierdził jedno: jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak rozdarty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top