22. Szaleństwo w miłości
Korzystając z nieobecności Blair postanowił dokończyć zwiedzanie domu, które niegdyś zaczął. Znów się narażał i to bardzo, jednak nauczył się, że każdy ruch tej grze to jedno wielkie ryzyko. Dlatego po prostu starał się o tym nie myśleć. Bo gdyby myślał, już dawno by zwariował.
Pełen obaw udał się do drzwi na samym końcu znajdujących się na ostatnim (drugim) piętrze. Patrzył na nie przez chwilę, zastanawiając się, czy wejście tam to aby na pewno dobry pomysł. Przecież ta dziewczyna sama gubiła się w tym, kim była. Nie wiadomo jak wielkie okrucieństwo mogło znajdować się po drugiej stronie. Może zwłoki, albo coś dużo gorszego? Niall poczuł się jak w horrorze - już nie pierwszy raz. Jednak mimo to zżerająca go ciekawość okazała się być silniejsza.
Nacisnął klamkę i pchnął drzwi. Nie wszedł do pomieszczenia. Liczył, że obejdzie się bez tego. Jednak ciemność panująca w pokoju go zawiodła. Z drugiej zaś strony mógł się tego spodziewać po Blair. Ona kochała mrok.
Przekroczył próg i wymacując na ścianie przycisk, zapalił światło. Tak jak za każdym razem, doznał szoku. Tylko, że tym razem te negatywne emocje zmieszały się ze zdezorientowaniem i zdziwieniem.
Na ścianach nie widniały żadne malowidła. W ogóle były białe i nie znać było na nich śladów szaleństwa właścicielki tego domu. W oknach nie widniały ciemne zasłony, dzięki czemu światło luzem dostawało się do pomieszczenia. Jedyne, czego można było się przyczepić, to białe - tak jak ściny - drzwi i wymalowany na nich jakiś dziwny czarny znak. Kontast ten niesamowicie raził w oczy. Pewnie celowo, pomyślał. Nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że już od dobrej minuty obserwował malowidło. Co może oznaczać? - zastanawiał się. Cóż, trochę już znał Blair i wiedział, że wszystko co stworzone zostanie przez nią, ma jakieś ukryte znaczenie. Nieraz nie jest ono od razu dostrzegalne gołym okiem, ale zawsze istnieje.
Otworzyć, czy nie. Stanął przed tym samym trudnym wyborem. Jednak zdecydował się skorzystać z poprzedniej opcji. Ryzyko i tak pozostanie ryzykiem bez względu na wszystko, powtarzał sobie.
Strach, zdezorientowanie? Nie, to na pewno nie były emocje, które towarzyszyły mu w tamtym momencie. Zarysy wielkiego czarnego fortepianu widniejące w ciemności to było pierwsze i jedyne, co rzuciło mu się w oczy. Przez chwilę pomyślał, że to jakaś paranoja, lecz gdy podszedł bliżej i dotknął, przekonał się, iż instrument ten widzi naprawdę i nie jest on wytworem jego wyobraźni.
- Niesamowite - wyrwało mu się. Otworzył klapę i zaczął z podziwem oglądać białe i czarne klawisze.
Zagrał kilka dźwięków, które od razu przerwały głuchą ciszę w pomieszczeniu. Usiadł. Odpowiednio ułożył ręce i zaczął grać jedną ze znanych mu piosenek. Czuł się, jakby nie grał od wieków, chociaż może minęło zaledwie kilka miesięcy. Uczuć, które towarzyszyły mu podczas grania nie da się opisać. To było coś w rodzaju odrodzenia się z muzyki.
~♠~
Jego zagubione dłonie odnalazły jej dłonie i za nie złapały. Nie broniła się. Nie chciała pozbywać się tego dziwnego uczucia. Nie czuła, by było ono dla niej jakimś specjalnym zagrożeniem. Dała się ponieść, nawet o tym nie wiedząc.
Nie wiedział, dlaczego się tak zachowywał. Coś popchnęło go do tego. Wszystko robił odruchowo, w ogóle nie myśląc - jak zwykle zresztą. Nie potrzebował logicznego myślenia, by kierować się swoimi nieznanymi mu uczuciami. Chcąc czegoś więcej, zetknął swoje wargi z jej na dłużej niż poprzednim razem. Przyjemne ciepło rozeszło się po ich ciałach, dając ukojenie ich duszom. To było dla nich coś niesamowitego. Coś, czego nie chcieli zwalczyć - nawet jakby chcieli to nie daliby rady.
Wyglądali jak dwie ślepe dusze, które odnalazły siebie po wielu, wielu latach.
Harry odsunął się od Blair i otworzył oczy. Korzystając z tego, że dziewczyna nie patrzyła, zwinął z ziemi swoją bluzę i uciekł. Nie chciał być złośliwy ani nic w tym rodzaju. Po prostu poczuł, że to dziwne coś go przerosło
i najzwyczajniej w świecie się wystraszył.
Uchyliła powieki z nadzieją na zobaczenie chłopaka, jednak przeliczyła się. Nikogo nie ujrzała. Jedynym ciekawszym widokiem były liście tańczące na wietrze wśród drzew. Bezwiednie dotknęła palcami ust, chcąc przypomnieć sobie ten dziwny dla niej moment. Nigdy w życiu nikt jej nie pocałował. Może dlatego, że zawsze była sceptycznie nastawiona do miłości. Jednak po tym całym wydarzeniu jej lodowate serce częściowo się roztopiło. Ona mogła nie być tego świadoma, ale właśnie tak było. I choć serce Harry'ego również było lodowate, pod wpływem zbliżenia i ono zaczęło topnieć.
Jej głowę przez całą drogę powrotną do domu zaśmiecał Harry i ta sytuacja, do której on doprowadził zmusiła ją do zastanawiania się czy to było dobre, czy może raczej złe. Jednak nad tym też długo się nie głowiła, gdyż obraz twarzy chłopaka znów pojawił się przed jej oczami. Ten szalony błysk w oku. Utwierdziła się w przekonaniu, że poprzednim razem, gdy z nim rozmawiała, nie przewidziało jej się to. On był taki jak ona.
Oj, przestań wreszcie snuć te dyrdymały. On nie jest taki jak ty. No, może trochę. Ale nawet jeśli, to to nie jest pretekst do tego, by od razu go całować.
Blair poczuła się lekko zirytowana.
- To on pierwszy zaczął - zaznaczyła. Ale myślami była gdzieś daleko od rozmowy prowadzonej z głosem w jej głowie.
To nieważne kto zaczął. Ważne, że ma ciebie w garści.
- Co? - przystanęła na chwilę i zmarszczyła brwi. Nigdy nie pomyślałaby o tym w ten sposób.
Nie zgrywaj głupiej. On to robi specjalnie, nie widzisz? Da ci nadzieję, a później zostawi, albo co gorsza, zabije. Ale przecież ty nie boisz się śmierci, prawda? - No oczywiście, że się bała, ale chowała to tylko i wyłącznie dla siebie i to tak głęboko, by nikt nie mógł się w niej tego dopatrzeć.
- Pff. Oczywiście, że nie - powiedziała, po czym ruszyła z miejsca. Jej kroki były niespokojne, a to wszystko przez to toksyczne ziarno niepewności, które zasiało w niej jej drugie ja. A co, jeśli tym razem miało rację? To wszystko mogło być tylko jedną chorą grą. Ale czy Blair chciała w to wierzyć?
Weszła do salonu, jednak nie zastała w nim Niall'a. Coś ewidentnie było nie tak, chociaż wszystko było na swoim miejscu. A może jednak nie? Ten dźwięk fortepianu. Ktoś ewidentnie grał na jej fortepianie. Twarz dziewczyny z powrotem przybrała obojętnego, zimnego wyrazu. Czuła, jak w środku kipi ze złości. Zacisnęła szczękę i ruszyła schodami na górę.
Otworzyła drzwi gotowa, by udusić tego kogoś, kto dotknął jej świętego instrumentu. Jednak chęci te szybko odeszły w zapomniane, gdy zobaczyła w całości pochłoniętego grą Niall'a. Nie miała zamiaru, ale mimo to nadal była wściekła. Poczuła, jakby ktoś odbierał jej cząstkę jej własnej duszy.
- C... Co ty robisz? - spytała zduszonym głosem. Muzyka natychmiastowo ucichła, a chłopak podniósł na nią swój wzrok. Nie ukrywał zdziwienia. Nie spodziewał się, że ona tak szybko wróci.
Przeszyła go swoim wrogim spojrzeniem, ale on się nie dał.
- Gram - dziewczyna prychnęła na tę wypowiedź. Chciała wyjaśnienień, a nie głupiego ,,gram".
- Jak się tu dostałeś? - wysyczała przez zęby. Podeszła do niego zatrzasnęła klapę, która niemal nie połamała Niall'owi palców - na szczęście zdążył w porę je zabrać.
W ciemności jej twarz wyglądała dużo groźniej. Wręcz krzyczała ,,Gadaj, co tu robisz, albo cię zabiję. Tak więc wypuścił powietrze i najspokojniej w świecie powiedział:
- Dostałem się tu przez tamte drzwi - wskazał gestem ręki wymienione miejsce. Blair spojrzała w tamtym kierunku. Na chwilę odebrało jej mowę. Zupełnie zapomniała o tamtym przejściu do tego pokoju. Za nim znajdowała się pokój, który miała pomalować, ale po tej historii z oszpeceniem twarzy Makayli z głowy wyleciały jej tamte plany.
Już zupełnie zignorowała fakt, że Niall zakłócił jej prywatność poprzez wtargnięcie do tego pokoju. Teraz bardziej interesowało ją to, co właśnie grał. Ta melodia była... zupełnie inna niż to, co grała ona. Była taka spokojna. Składała się z wysokich dźwięków, co sprawiało, że ucho się radowało. Jednak mimo to nie miała zamiaru zapytać się, co to był za utwór.
- No tak - odchrząknęła.
- Coś nie tak? - Niall nie mógł zignorować jej wcześniejszego zamyślenia i emocji, które pojawiały się na jej twarzy.
Zgromiła go wzrokiem. Znów mieszał się do jej prywatnych spraw.
- Nie twoja sprawa - odparła oschle. Chciała jak najszgbciwj zakończyć tę rozmowę, ale chłopak nie miał zamiaru jej na to pozwolić. Nie tym razem, pomyślał. Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Przeżył szok, gdy zobaczył na jej szyi dość długą kreskę, z której jeszcze niedawno leciała - zaschnięta już - krew.
- Kto ci to zrobił? - zapytał z nutą obawy w głosie. Zgromiła go wzrokiem.
- Nie twoja sprawa - wycedziła przez zęby. Ta rozmowa z minuty na minutę zaczynała ją coraz bardziej irytować. Jednak chłopak był nieugięty. Zadał jeszcze jedno pytanie, przypominając sobie swoje wcześniejsze zamiary.
- Gdzie byłaś? - Tego było dla niej zbyt wiele. Wzięła zamach i spoliczkowała go, po czym odwróciła się i opuściła pomieszczenie, trzaskając drzwiami.
Rozcierał pulsujące miejsce, próbując zrozumieć to, co właśnie się stało. To wydarzyło się tak nagle. Ale dlaczego tak zareagowała? Przecież nie zrobił nic złego. Tylko się zapytał. Ona nie jest normalna - podpowiedziało mu coś w środku. No tak. Znów o tym zapomniał. Tylko, że tym razem po popełnieniu tego samego błędu stwierdził, że żeby ją zrozumieć musi mówić jej językiem. Jeszcze nie wiedział, jak to zrobi, ale postanowił spróbować. Jednak jego myśli wróciły do rany na szyi Blair. Czyżby chciała popełnić samobójstwo?
~♣~
Noc zapowiadała się na wyjątkowo urokliwą. A przyczyną tego był księżyc w pełni tajemniczo świecący na niebie. Światła widoczne w oknach powoli znikały, a ulice z każdą minutą coraz bardziej pustoszały. Jednak po drugiej stronie życia to wszystko wyglądało nieco inaczej.
Zdesperowanie, walka, rozpacz. Wręcz idealne emocje, którymi można opisać stan Harry'ego. Jeszcze minutę temu spał, lecz niestety zaburzenia zrobiły swoje. Siedział właśnie w swoim pokoju pod ścianą z dłońmi po obu stronach skroni i nogami podciągniętymi pod klatę piersiową. Twarz chłopaka wyrażała grymas, gdyż przechodził właśnie kolejny ze swoich stanów lękowych. Jego serce biło niemiłosiernie szybko, a całe ciało co chwilę przechodziło serię dygotań.
On cierpiał, kiedy to za oknem w sąsiednich domach ludzie żyli całkiem normalnym ludzkim życiem dodatkowo użalając się nad sobą, tak dla jego urozmawicenia. Gdyby tylko wiedzieli, że w całkiem niedalekiej odległości od nich może znajdować się ktoś, kto cierpi naprawdę. Od razu odechciałoby im się umartwiania nad głupotami, czy też wymyślania sobie zupełnie abstrakcyjnych problemów. Oni potrafili nażekać na zwykłe słońce, które akurat nie świeci, tylko pada deszcz. Dla niego to było wręcz niedopomyślenia. I pewnie nawet by się zaśmiał, gdyby tylko nie stan, w którym się znajdował i w którym był dosłownie uwięziony.
Rozglądał się nerwowo po pokoju, niczym obłąkaniec. Jakby próbował znaleźć coś, co właśnie go przeraziło. A w jego oczach tlił się zamęt, który skutecznie zakrył naturalne piękno - przygaszonych już - tęczówek. Oczy, w których niegdyś można było dostrzeć chociażby cień blasku, teraz nerwowo błądziły po pokoju, a w ich kącikach tliły się łzy bezsilności.
Po pewnym czasie uspokoił się - w miarę. Objął rękoma nogi i zaczął kołysać się w przód i w tył z tępym wzrokiem wbitym w panele. Zawsze tak robił, gdy ogromna fala lęków zmieszanych z innymi, kłębiącymi się w nim uczuciami rozbijała się o skały, odchodząc w zapomniane. Jednak nie łatwo było mu się otrząsnąć. Ciało nadal było co jakiś czas nawiedzane przez drgawki, ale już mniej intensywne i coraz rzadziej. Aż w końcu po godzinie wszystkie dolegliwości ustąpiły. Pozostawała tylko pamięć i sklejone od potu, poczochrane brunatne włosy.
Przez jego głowę przebiegały zupełnie irracjonalne myśli, pogrążając go i niszcząc coraz bardziej. Ale przecież gdzieś muszą być granice zniszczenia, czyż nie? Mur, który podczas oblężenia jest bombardowany, kiedyś musi się rozpaść. Podobnie funkcjonują ludzie, a w tym wypadku Harry, który z każdym dniem znajdywał się coraz bliżej przepaści.
Roztrzęsiony podniósł się z podłogi i wyszedł z pokoju. Skierował się do kuchni, skąd zgarnął nóż leżący na blacie. Usiadł na krześle i zmierzył przedmiot wzrokiem kilkakrotnie. Czarny plastikowy, zwyczjny trzon, srebna ostra stal. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak. Z pozoru zwyczajne ostrze miało właśnie za moment zakończyć jego życie. Przejechał dłonią po tej ostrej stronie noża aż dojechał do samego zakończenia. Obejrzał wewnętrzną stronę swojej dłoni, na której widniała już czerwona kreska, z której sączyła się krew. Jej ciemnoczerwone stróżki znaczyły ślady na skórze chłopaka. Sprawiały wrażenie, jakby ścigały się, która pierwsza dotrze do końca.
W skupieniu oglądał swoje dzieło, powtarzając zacięcie w myślach: ,,To już naprawdę koniec." I faktycznie, każdy na jego miejscu wykończony samym sobą zachowywałby sie tak samo. Bo ileż można żyć w ciągłym lęku, samotności i niepewności? A do tego jeszcze zaburzenia psychiczne i na dokładkę wyjątkowy dar? Nikt by tego nie wytrzymał. A on i tak już wystarczająco długo żył jak na jego stan psychiczny.
Nadstawił narzędzie pod odpowiednim kątem, nakierowując je na miejsce, w którym znajduje się serce - w pewnej odległości. Chłopak powoli uniósł głowę i spojrzał przez okno na księżyc w pełni, akurat rzucający swoje światło na jego zmęczoną od ciągłych walk - jednak mimo to - kamienną, niewzruszoną twarz. Jedyne, na co można by było zwrócić uwagę, to lekko zaczerwienione od płaczu oczy.
Nigdy nie był tak rozbity jak wtedy. Faktem było, że już nie pierwszy raz chciał się zabić. Tyle tylko, że tym razem nie bał się śmierci. Wręcz przeciwnie, chciał jej jak najszybciej. Miał już serdecznie dość tego ciągłego palenia się w płomieniach swojego własnego szaleństwa. Czuł po prostu, że nie ma już siły się podnieść, więc postanowił zakończyć swój bezsensowny - według niego - żywot.
- Nie mam nic do stracenia. - Powtórzył to sobie na głos jeszcze kilka razy, a głos jego był tak zbolały, że gdyby ktoś przy zdrowych zmysłach go usłyszał, od razu odechciałoby mu się żyć.
Mocno się garbił, mamrocząc coś do głosu w swojej głowie. Robił to nadzwyczaj głośno, ale nie żałował sobie. Nie obchodziło go to, że ktoś mógłby to usłyszeć. On przecież nikogo nie obchodził i gdyby umarł, wszyscy by się cieszyli. I ta właśnie myśl uciszyła natrętne brzmienia w uszach.
Mocniej zacisnął dłonie na trzonie. Zamknął oczy. Jego serce przyspieszało bicia, a krew w żyłach przemieszczała się w zawrotnym tępie. Oddech stał się nierównomierny. I właśnie wtedy do domu wpadła ona. Nie widział tego, ale był w stanie usłyszeć charakterystyczny brzdęk otwieranych drzwi.
Nie za bardzo zaprzątał sobie głowę tym, kto wtargnął mu na posesję. To, podobnie jak wszystko inne miał po prostu gdzieś. Wytrąciło go to jedynie z transu. Jednak mimo to nadal kurczowo ściskał nóż. Dopiero teraz dostrzegł, że spod jego dłoni trzymającej ostrze wypływa krew, której krople w momotonnym rytmie zderzały się z podłogą, na której w zasadzie widniała już niewielka bordowa kałuża.
- Harry... - w drzwiach stanęła Blair. Jej wypowiedź urwała się, gdy zobaczyła Harry'ego w tym tragicznym stanie. Te tysiąc nieszczęść siedziało do niej bokiem na krześle i wpatrywało się tępo w podłogę. Stanęła jak wryta.
Dziewczyna od razu wyłapała wzrokiem czerwoną ciecz na płytkach, a chwilę później w pełni skupiła się na całkowicie rozbitym emocjonalnie chłopaku. Przez myśl przeszedł jej nawet pomysł, żeby wrócić do wyjścia, uciec i już nigdy nie wracać. Nie, powiedziała sobie w myślach, nie tym razem. Postanowiła zaryzykować. Chociaż w pierwszej chwili nie wiedziała od czego zacząć, tak więc jej usta opuściło jedynie mruknięcie. Było ono ledwie słyszalne, ale wystarczyło, by Harry, dla którego czas jakby się zatrzymał spojrzał na nią. Najpierw powoli przekręcił głowę w jej stronę - co odstraszyłoby pierwszego lepszego - a następnie wbił w nią swoje zmęczone spojrzenie.
- Cóż. - Nia było ją stać na bardziej owocną wypowiedź, ale musiała jakoś przerwać tę głuchą ciszę, która nawet jej wydała się dziwna.
Z zachowanym spokojem podeszła do chłopaka, jakby ta sytuacja należała do tych najzwyczajniejszych na świecie.
Objęła palcem wskazującym i kciukiem jedyne wolne miejsce na trzonie noża. Odruchowo jej oczy powędrowały ku tępo wpatrującym się w nią oczom chłopaka. Tym sposobem ich spojrzenia spotkały się.
Zacieśniła uścisk i podjęła się próby wyciągnięcia narzędzia z dłoni szatyna. Raz, drugi, trzeci. Na marne. Okazał się być silniejszy. Nic nie powiedział na to, co ona robiła. Zamiast tego podziwiał jej oczy, będąc gdzieś daleko od rzeczywistości.
Z powrotem spuściła wzrok na swoje palce, które znajdowały się tak blisko jego. Kolejny raz kawał lodu odłamał się od jej serca i spadł gdzieś w głęboką otchłań znikając na zawsze.
Nie wiedziała dlaczego, ale nie potrafiła znieść widoku takiego Harry'ego. To jakby... rozrywało ją od środka. Wzbraniała się przed bólem, jak przed niczym innym, ale mimo to w tamtym momencie zaczęła go odczuwać. W niewielkim stopniu, ale zaczęła. I nie mogła wyzbyć się tego uczucia, które kazało jej pójść nieco dalej.
Niepewnie odgarnęła z twarzy Harry'ego posklejane od potu kosmyki jego loków. Zrobiła to tak precyzyjnie, jak dawniej precyzyjne było jej malowanie, a następnie zbliżyła swoją twarz do jego i zatrzymała, gdy ich nosy delikatnie się ze sobą zderzyły. Poczuła dreszcze wędrujące po całym jej ciele, ale zignorowała je. Nie widząc oporu ze strony chłopaka, posunęła się dalej. Musnęła jego usta, tak jak ostatnio zrobił to on. Nie kryła, że spodobało jej się to. Tym razem, spragniona więcej przywarła do jego ust, a po obu stronach jego głowy umieściła swoje dłonie. Niespodziewanie Harry odwzajemnił pocałunek. Nóż z trzaskiem zderzył się z podłogą, co sygnalizowało, że chłopak go puścił.
Oboje nie do końca byli świadomi tego, co robili. Ale czy ich skomplikowane uczucie kierowało się rozumem? Nie. I chociaż to, co oni czuli można by nazwać miłością, nie do końca nią było. Pod zauroczenie to też raczej nie podchodziło. To było ich własne uczucie - w ich własnym świecie - bez nazwy. Nie potrzebowało jej. Bo kiedy coś jest wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju, nie potrzebuje być nazywane.
Lekko zakończyła czynność i odsunęła się na niewielką odległość. Lustrowała uważnie niewzruszoną twarz Harry'ego. Minęło kilka minut zanim zareagował, a reakcją tą był szczery uśmiech rozświetlający jego twarz. W jego policzkach pojawiły się dołeczki. Gest ten był tak mocny, że Blair nieświadomie go odwzajemniła.
Położył dłoń na jej policzku, jakby chciał podziękować za wybawienie go z ognia, w którym niemal zginął.
- Dziękuję - wyszeptał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top