10. a principle of love

Ile jesteś w stanie poświęcić dla kogoś kogo kochasz? Jesteś gotów zrezygnować ze wszystkiego co masz, z tego kim jesteś, ze swoich marzeń dla szczęścia tej drugiej osoby, ale nie otrzymując nic w zamian? Tak? Gratuluję, miejsce w niebie, o ile takowe istnieje, masz zapewnione.

Prawda jest jednak taka, że nie potrafimy tacy być. A nawet jeśli próbujemy, prędzej czy później nas to zabija. Bo bezwarunkowa miłość robi się toksyczna i niszczy to, kim jesteśmy. Stajemy się marionetkami w rękach tej osoby, której na to pozwoliliśmy. Niczym kukiełki na sznurku usługujemy temu, kto ma nad nami władzę. A ci ludzie najczęściej nie kochają wcale. Albo to my sprawiamy, że przestają odczuwać względem nas pozytywne emocje, bo wciskając im nasze sznurki tworzymy tyranów. Dlatego miłość ma jedną ważną zasadę, ale ponieważ warunek brzmi źle - wszyscy o tym zapominają, tworząc nierealne wyobrażenie o miłości bez jakichkolwiek reguł.

Zasady kojarzą nam się z jakimś prawem określającym nam, co możemy robić, a czego nie. Narzuca nam coś, a człowiek wbił sobie do głowy, iż nie może być wolny, jeśli ma jakieś określone wytyczne do spełnienia. Stwarza to poczucie braku kontroli, dyskomfortu, ograniczenia. Ludzie zapominają też, że ich wolność kończy się w miejscu, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. I na tym polega cała ironia sytuacji - każdy chce być wolny, jednocześnie dobrowolnie się zniewalając.

Zastanówmy się, jak to wygląda w praktyce. Młoda, zdolna, ambitna dziewczyna z głową pełną pomysłów, chcąca od życia czegoś więcej niż standardowe osiem godzin nużącej pracy, więc stara się dawać z siebie sto procent we wszystkim. I nagle się zakochuje. Mało tego - z wzajemnością! Chłopak się o nią starał, zabiegał, próbował zwrócić jej uwagę i udało mu się. Zostali parą i nagle następuje kompletne przewartościowanie życia dziewczyny. Już nie jest ważne ,,ja", ani nawet ,,my", lecz ,,on". On chce się z nią spotkać, więc ona rzuca wszystkie obowiązki i biegnie do niego. Przekłada go nad przyjaciółkę, bez której do tej pory nie mogła się obejść. Jej ambicje? Marzenia? Ma nowe - by on był szczęśliwy. Całe jej życie staje się zależne od niego. W pewnym sensie jest to powrót do tego, co długi czas funkcjonowało w społecznościach na całym świecie. Zresztą w niektórych nadal obowiązuje. To facet jest ważny, ten wojownik, który biednej, nieporadnej kobietce zastąpi wszystko w zamian za jej wierność i służbę. Czy nasza ewolucja nie zna takiego scenariusza? Spójrzmy na starożytność - wojownikowi podoba się dziewczyna. Stać go, by zapłacić za nią jej ojcu? Jest jego. Powinna się w ogóle cieszyć, że ją chciał, koniec tematu.

Powolne zmiany przez setki lat doprowadziły jednak do tego, że płeć piękna zrozumiała swoją wartość i zażądała ubiegania się o siebie. Ale co z tego, skoro wystarczy odrobina zainteresowania i znów wraca się do punktu wyjścia, gdzie dziękuje się siłą wyższym, że ten jakże cudowny samiec raczył spojrzeć w naszą stronę. I zaczyna się toksyczna bezwarunkowa miłość.

Jaki jest więc prawdziwa zasada miłości? Prostsza niż mogłoby się wydawać - kochaj z wzajemnością. Po co poświęcać się komuś, kto ciągle chce tylko brać? Coś za coś. Miłość za miłość. Oczywiście musi być ten krótki czas, kiedy to jedna strona jest zainteresowana drugą bez wzajemności, w końcu rzadko kiedy strzała amora uderza jednocześnie. Ale to ma być etap przejściowy, dający możliwość weryfikacji, czy dana osoba nas pokocha. Naturalnie nie da się tego określić na sto procent. Ta wiedza zawsze będzie oparta na naszych własnych obserwacjach, które mogą wprowadzić w błąd. Jednak czasem trzeba wyłączyć serce i spojrzeć na to czysto racjonalnym umysłem. Bo co jest dla nas dobrego w związku, gdzie druga strona ciągle od nas czegoś wymaga, jednocześnie nie dając nic z siebie? Daj sobie wtedy spokój. Odpuść. Zrozum własną wartość, przypomnij sobie hierarchię, którą kiedyś się kierowałeś, bądź trochę egoistyczny. To naprawdę nic złego, a możesz w ten sposób wiele naprawić.

Osoby, które zapominają o sobie, skupiając na drugiej połówce, w przypadku ewentualnego rozstania nie potrafią sobie poradzić. Nic dziwnego, skoro stawiali partnera w centrum swojego życia, budując wszystko wokół niego. To tak, jak gdyby zniknęło Słońce - cały układ planet rozsypuje się bezpowrotnie.

Odnaleźć i zadbać o siebie - tylko i aż tyle do zrobienia. Dlatego kochaj tak, jak powinieneś, kierując się zasadą wzajemności.

Bangtani nie mieli problemów z pojęciem miłości. Kochali swoich przyjaciół, z którymi żyli, będąc pewni, że wszyscy czują to samo. Chociaż każdy miał swój system wartości, w wielu miejscach się nie pokrywający, to potrafili funkcjonować razem, uzupełniając się dzięki temu. Oczywistym więc było, że zrobią wszystko, by ocalić porwanych, bo oni zrobiliby to samo dla nich.


Pan Jeon porzucił wszystkie swoje obowiązki dyrektora i zabrał się razem z Namjoon'em i Seokjin'em do ich mieszkania. Uzyskanie tak dokładnej wskazówki z położeniem najmłodszych było brakującym elementem w ich poszukiwaniach. Teraz pozostało tylko pytanie, czy angażować w to wszystko policję. W drodze ojciec Jeongguk'a wyraził swoje wątpliwości co do przekazywania śledczym tak cennych informacji z bardzo prostej przyczyny - jego matka mogła mieć tam wtyki, a co za tym szło wiadomość za szybko by się rozniosła, grożąc tym samym zmianą miejsca przetrzymywania zakładników. Natomiast udanie się tam samodzielnie było bardzo niebezpieczne, zwłaszcza, że wróg na pewno miał broń, którą potrafił używać. Tę kwestię postanowili przedyskutować wszyscy razem, dlatego wstrzymali się z decyzjami, dopóki nie dojechali do budynku klubu.

Seungho był pod niemałym wrażeniem, gdy zobaczył miejsce, w którym pracował jego syn. Miał do czynienia z klubami gogo dla mężczyzn. W ich kulturze to było dość powszechne, by faceci wychodzili do takich lokali po pracy odstresować się, napić i nacieszyć oczy, a czasem także krocza. Żony udawały, że nic nie wiedzą, tłumacząc sobie, iż gdyby mężowie odmówili takiego wypadu, pewnie straciliby swoje stanowisko, co dla zachodnich społeczeństw jest nie do pomyślenia. Pan Jeon nie należał do takich, by korzystać z usług obcych pań, nawet jeśli był w małżeństwie z kobietą, której nie kochał. Ten jedynie formalny twór miał przynieść korzyści firmom, których byli przedstawicielami. Jego serce nadal kochało matkę Jeongguk'a, za którą tęsknił każdego dnia, żałując, że nigdy więcej jej nie zobaczy.

Bangtan Club był jednak inny. Nie kojarzył mu się źle, raczej dużo bardziej domowo. Potrafił zrozumieć, dlaczego panie lubiły tu przychodzić, płacąc za to odpowiednie sumki. I podziwiał swojego syna, iż był na tyle odważny, by balansować w tym świecie, w którym dla pieniędzy łatwo stracić godność.

Mężczyźni minęli w ciszy pomieszczenia klubu, kierując się na zaplecze, a stamtąd po schodach do mieszkania, gdzie czekała pozostała trójka, z rozwalonymi na stole mapami, laptopami i kartkami pełnymi strzałek i uwag.

- Panie Jeon, przedstawiam pozostałych pracowników - Min Yoongi, Jung Hoseok oraz Park Jimin. Chłopaki, to pan Jeon, ojciec Jeongguk'a. - Namjoon szybko przedstawił sobie zebranych, ale było to w tej chwili tak mało ważne, że natychmiast skupił się na sprawie najmłodszych. - Hoseok, jeszcze raz na spokojnie powiedz, co się stało.

- Dostałem SMS-a od Tae - zaczął pytany, szukając urządzenia pośród papierów. - Jest wysłana z obcego numeru, ale na pewno to on, bo napisał mi na końcu zwrot, którego używa, gdy jesteśmy sami.

Jung znalazł komórkę i podał ją przyjacielowi. Namjoon przeczytał nazwę starego nieczynnego szpitala, znajdującego się kilka kilometrów poza miastem oraz dane porywaczy. Nie mógł powstrzymać lekkiego drgnięcia kącika ust, gdy przeczytał końcowe słowa ,,Pomóż nam ogierponku". To była tak poważna sytuacja, ale to słowo...! No po prostu nie dał rady pozostać niewzruszonym. Odchrząknął szybko, próbując skupić się na mapach, choć wiedział, że gdy wszystko się uda, nie da przyjacielowi spokoju przez to ciekawe określenie.

- Co do tej pory zrobiliście?

- Mamy wydrukowane mapy prowadzące do tego miejsca. - Pałeczkę przejął tym razem Yoongi, pokazując odpowiednie kartki, na których już były pozaznaczane kolorowymi strzałkami trasy. - Udało nam się także dotrzeć do informacji na temat tego szpitala. Zamknięty dawno temu, ruina, ogrodzona, zakaz wstępu dla bezpieczeństwa. Zresztą nikomu tam nie spieszno, bo ponoć straszy. Ale co najgorsze - jest ogromny. Mogą być tak naprawdę wszędzie.

- Wątpię, by trzymali ich gdzieś na piętrach - stwierdził pan Jeon patrząc na fotografie, które Jimin otworzył z pomocą Internetu. - To zbyt niebezpieczne.

- To zależy. Jeśli by się uwolnili i próbowali uciec, z parteru byłoby im łatwiej, dlatego mogą ich przetrzymywać wyżej. Hyung, jakaś piwnica?

- Owszem. Kostnica i krematorium. Ale jedno wejście kompletnie zasypane, drugie prowadzi do pustej wnęki. Więc odpada.

Namjoon pokiwał głową, drapiąc się w podbródek. Mieli przed sobą naprawdę trudny orzech do zgryzienia.

- Sugestie?

- Od strony wschodniej jest las, reszta to szczere pole. Najbliższe domy poza zasięgiem wzroku. Nie ma szans podjechać, ale można spróbować skraść się między drzewami - odparł natychmiast Park.

- Chcesz ich odbić samodzielnie? - Ta kwestia była widocznie nie przedyskutowana, gdyż Min spojrzał na młodszego unosząc brwi. - Jiminnie, oni na pewno mają broń. To zbyt niebezpieczne, zapomnij.

- Nim policja to wszystko zaplanuje, minie kilka dni! To nie jest złapanie złodzieja hyung. Oni mogą handlować życiem naszych przyjaciół. Nie zgadzam się na to.

- A ja nie zgadzam się na to, byś zginął.


Dyskusje na temat odbicia Bangtanów trwała trzy godziny, choć wszyscy mieli wrażenie, że każda chwila zwłoki z ich strony to wielki błąd. W końcu jednak udało im się coś ustalić. Jeszcze tego dnia po zachodzie słońca mieli wyruszyć na ratunek.

Zadaniem pana Jeon'a było zajęcie się swoimi kuzynami, którzy stanowili największe zagrożenie. Umówił się z Jonghyun'em i Minho na spotkanie, zasłaniając sprawami firmy. W tym czasie chłopcy mieli udać się na miejsce i spróbować dostać do zakładników, których wyprowadzą, nim nadjedzie wezwana policja.

Namjoon wziął na siebie najłatwiejsze zadanie. Nie dlatego, że chciał. Wymusili to na nim przyjaciele, którzy rwali się do tego, by wejść do środka starego szpitala i odnaleźć pozostałych. Nic dziwnego - najstarszy chciał jak najszybciej odzyskać brata, Hobi chłopaka, a Jimin oczywiście Jeongguk'a, o którego szalenie się martwił. Yoongi z kolei powiedział jasno, że pozwoli mu tam pójść bez niego. I choć długo próbowali przekonać Park'a do tego, by jako obecnie najmłodszy został razem z Min'em poza budynkiem, czerwonowłosy nie dał się zagiąć, a w dodatku zrobił taką awanturę, że każdy się bał odezwać. Dlatego obowiązek wejścia do ruin ominął średniego Kim'a, który miał zostać w pewnej odległości, ostrzegając w porę swoich przyjaciół, gdyby coś było nie tak.

Wszystko niby tak proste, a tak niebezpieczne...


- Proszę, uważajcie na siebie - powiedział Namjoon, obejmując Jin'a.

- Damy sobie radę. W końcu od lat ćwiczymy takie akcje na konsoli - odparł Hobi siląc się na wesoły ton, jednak był na tyle zestresowany, że w ogóle mu to nie wyszło.

- Pamiętajcie - patrzcie pod nogi, byście nie wpadli w nic i uważajcie na dziury w ścianach. Ktoś się może tam czaić.

- Jeśli przejdziemy przez to pole minowe, to potem już nic nas nie zaskoczy - mrugnął Yoongi, podchodząc do nich. - Na zewnątrz jest pięcioro. Kręcą się trochę, ale nie wygląda na to, by chciało im się sprawdzać każdą część terenu. W ogóle nie patrolują tylnego wejścia, dlatego powinniśmy dać radę tam podejść.

- Zabierzcie ich i ukryjcie się w tym drugim wejściu do kostnicy. Nie powinni was tam szukać. Nie wychodźcie dopóki po was nie przyjdę z policją. Jeśli coś pójdzie nie tak... - Głos Namjoon'a załamał się na chwilę, bojąc takiej ewentualności. Nie, nie mógł myśleć o porażce. Musi im się udać. - Zróbcie wszystko, by wyjść z budynku. A jeśli musicie - użyjcie broni.

Chłopcy kiwnęli głowami, przyjmując pistolety i ostatni raz sprawdzili, czy ich słuchawki i mikrofony działają. Ojciec Jeongguk'a pomyślał, że takie wyposażenie może się im przydać, choć oczywiście broń mieli przy sobie nielegalnie. Niebezpieczeństwo nie powstrzyma ich przed działaniem. W końcu stawką było życie ich przyjaciół. A dla nich gotowi byli oddać strzał.


Jimin szedł ostrożnie korytarzem, trzymając się jak najbliżej ściany, z dala od delikatnego blasku księżyca, wpadającego przez okna. Jego czerwone włosy zostały ukryte pod czapką, by przez przypadek nie zwróciły większej uwagi, jeśli nagle znaleźliby się w strudze światła, niekoniecznie tego pochodzącego z zewnątrz, lecz latarki, która w każdej chwili mogła ich zaskoczyć. Przemykał najszybciej i najciszej jak umiał, zaglądając do kolejnych miejsc, gdzie mogliby być Taehyung i Jeongguk. W ślad za nim poruszał się Yoongi, naprawdę podziwiając swojego chłopaka. Nie uważał go nigdy za słabego, ale też nie podejrzewał o tak wielką odwagę.

Hoseok, który szedł na czele tego pochodu, zamykanego przez Seokjin'a, sprawdził kolejne pomieszczenie, mając nadzieję na jakiś znak od swojego ukochanego. Niestety ciągle było cicho, a mężczyzna coraz bardziej się martwił, że mogli przybyć za późno. Dlatego zrobił bardzo ryzykowne posunięcie, które mogło się skończyć tragicznie, ściągając na nich uwagę - zagwizdał, starając się naśladować wróbla. Taehyung to potrafił i uczył go kilka razy, miał więc nadzieję, że dzięki temu usłyszy jakąś odpowiedź. Przerażony Jimin natychmiast zasłonił usta starszego, bojąc się wydania ich, jednak nim cokolwiek zrobili, echo przyniosło krótką melodię, która za chwilę została powtórzona w innej formie. Dobrze znanej Jung'owi.


- Hyung, co to było? - szepnął Jeongguk, podnosząc głowę.

Chłopak coraz bardziej marzł. Od kilku dni prawie nie ruszali się z podłogi. Ubłagali o jakieś grubsze koce, by kompletnie się nie wyziębić. Na ich szczęście porywacze mieli w tym temacie głowy na karku i wiedzieli, że takie załatwienie ich nie jest dobrym pomysłem. Dodatkowo grudzień się zlitował, przynosząc łagodną pogodę bez śniegu, choć noce i tak sprawiały, że trzęśli się z zimna.

- Nasza pomoc już tutaj jest Jeonggukie - odpowiedział starszy, znów gwiżdżąc głośno melodię, którą Jeon kojarzył ze śpiewem jakiegoś ptaka.

- Pomoc? - zapytał, nie wierząc już w taki cud. Jednak słysząc gdzieś niedaleko ruch, aż spróbował usiąść na spleśniałym materacu. - Hyung, słyszałeś?

Mężczyzna nie odpowiedział mu, powielając jeszcze kilka razy wydawany dźwięk, dając tym samym swojemu chłopakowi wskazówkę, gdzie powinien iść. Kilkanaście sekund później drzwi do pomieszczenia otworzyły się, ale nie stał w nich żaden z katów. Przybyła ich nadzieja.

- Taehyungie - wyszeptał Hoseok, wbiegając do pomieszczenia, by móc porwać swojego ukochanego w ramiona.

- Wiedziałem, że mnie znajdziesz hyungie - odpowiedział mu cicho, pozwalając starszemu na zajęcie się sobą. Jego rola opiekuna teoretycznie właśnie się skończyła, ale mimo to nie mógł już wrócić do swojego wyimaginowanego dziecięcego świata. Gwałt, który przeżył, zmienił go aż za mocno, zmuszając do dalszego współdziałania z rzeczywistością.

- Jesteś zimny. - Jung natychmiast zdjął z siebie kurtkę i otulił ciało swojego aniołka.

- Jeonggukie.

Oczy drugiego porwanego oderwały się od tamtej dwójki i skierowały na wejście, gdzie pojawiły się kolejne osoby, niosące im pomoc. Seokjin podbiegł do swojego brata, zajmując się nim razem z Hoseok'iem, ale maknae kompletnie nie zwracał już na nich uwagi. Skupił się na idącym do niego ze łzami w oczach Jimin'owi, który padł przy nim na kolana i podniósł, by móc go przytulić.

- Jeonggukie. Jeongggukie. Jeonggukie...

Chłopak ciągle powtarzał jego imię, starając się jakoś uwolnić skrępowane ciało od sznura. Dopiero pomoc Yoongi'ego, który zjawił się przy nich, dała jakikolwiek skutek i najmłodszy w końcu znów był wolny. Jimin już chciał otrzeć łzy i oddać fioletowowłosemu swoją kurtkę, ale Jeon miał inne plany, przyciągając go mocno do siebie, by móc pocałować. Żaden z nich nie myślał teraz o tym, że tuż obok nich są ich przyjaciele. I chłopak Park'a, który zamarł widząc, co się dzieje niecały metr od niego.

- Czy wyście poszaleli? - To Jin zareagował, rozdzielając ich szybko. Nie chodziło mu wcale o to, że Min był tuż obok. Najzwyczajniej w świecie był tak bardzo przejęty odnalezieniem ich, że nie przyjął do wiadomości tego, kto z kim się właśnie całował. - Musimy uciekać, a wam amory w głowie.

Taehyung już siedział na plecach Hoseok'a, obejmując go za szyję, by nie spaść. Jimin podniósł głowę, chcąc poprosić Jeon'a, by także na niego wszedł, ale w tym samym momencie jego spojrzenie spotkało się z tym Yoongi'ego, który patrzył na niego smutno. Serce ścisnęło mu się z żalu, ale nie mogli teraz o tym porozmawiać. Wyjaśni mu to. Przeprosi. Ale teraz muszą się ratować.

Gdy otulony kurtką Jeongguk znalazł się już na plecach swojego ukochanego, cała szóstka ruszyła szybko. Teraz to Seokjin prowadził, pilnując każdego, nawet najmniejszego szmeru, który mógłby ich zasygnalizować o niebezpieczeństwie. I niestety stało się. W oddali dało się słyszeć syreny policyjne. 

Czy naprawdę oni nigdy nie myślą i nie mogą wykorzystać elementu zaskoczenia, tylko pojawiają się z pełnym pakietem świetlnym i dźwiękowym?!

- Ruszyli do budynku! - wystraszony głos Namjoon'a odezwał się w słuchawkach chłopaków, których serca przyspieszyły w panice. - Starajcie się od razu uciec jak najdalej od nich!

Trasa ucieczki została od razu zmodyfikowana, byle dalej od głośnego tupotu, biegnących po dolnych piętrach mężczyzn.

- Nie wyjdziecie tyłem. Jeden z nich przeparkował tam samochód i siedzi w nim. Schowajcie się gdzieś.

Chłopcy przyspieszyli, coraz bardziej tracąc głowę. Z jednej strony to było naprawdę duże miejsce z tysiącem kryjówek, ale z drugiej - każde było ryzykowne, gdyż ich kroki, tak samo jak te strażników, niosły się echem.

Seokjin podjął decyzję o ukryciu się w jednej z sal, ale ledwo otworzył najbliższe zgrzybiałe drzwi, a pod jego nogami pojawiła się ogromna dziura. Brakowało całej podłogi, podobnie jak dwa piętra w dół. Jimin nie zauważył nagłego zatrzymania i wpadł na Jin'a, przez co chłopak zachwiał się niebezpiecznie, ale na szczęście Jeongguk złapał starszego za włosy, pomagając mu odzyskać równowagę. Jednak to nagłe zawahanie na krawędzi wyrwało z płuc najstarszego krótki krzyk. A na ich nieszczęście te dwa piętra niżej właśnie przebiegł jeden z ochroniarzy Jonghyun'a, zaraz zadzierając głowę, przez co zobaczył Bangtanów.

Teraz już nie było czasu na myślenie, wszystko działo się jeszcze szybciej. Paniczna ucieczka, zaczęła kierować się na wyższe piętra, chcąc w jakikolwiek sposób ominąć przeszkody i jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Chłopcy biegli ile sił w nogach, wiele razy zawracając i zmieniając tor, słysząc kroki przed sobą. Przekonali się, że nie mogło być tam tylko tylu mężczyzn, ilu widzieli na zewnątrz. Ciągle słyszeli głosy niosące się echem, do których w krótkich czasie dołączyły coraz głośniejsze syreny wozów policyjnych i nawoływanie mundurowych do poddania się i opuszczenia budynku. Namjoon widział, jak grupa szturmowa szykuje się do wejścia, więc szybko przemieścił się bliżej policjantów, dołączając do tych przy radiowozach. I modlił się gorąco do jakiejkolwiek istoty boskiej o ocalenie jego przyjaciół, poprzysięgając, że w zamian zrobi wszystko, by już zawsze byli bezpieczni.


Hoseok biegł ile sił w nogach, nie przejmując się ciężarem na swoich plecach. Pomimo ogromnego zmęczenia, jedyne, co było teraz jego celem to wydostanie się z tego miejsca. Oczywiście razem z resztą przyjaciół. Zatrzymali się już kilka razy, by obmyślić plan ucieczki. Musieli zejść już tylko jedno piętro niżej, ale pościg ciągle trwał.

- Ja, Jimin i Jeongguk pójdziemy pierwsi - powiedział cicho Yoongi, wychylając się zza rogu. Przed chwilą jeden ze strażników przemknął po najbliższych schodach, do których chcieli się dostać, by móc już uciec. - Jeśli nic się nie stanie, spróbujcie ruszyć za nami. W innym wypadku - szukajcie nowego wyjścia.

- Powodzenia.

Yoongi ruszył, a zaraz za nim pobiegł Jimin, niosąc nadal Jeongguk'a. Zdążyli się już dowiedzieć o jego uszkodzonej nodze, która wymagała opieki medycznej, jednak nie mogli się teraz na niej skupić.

Bangtani popędzili w dół klatki schodowej, upewniając się jeszcze, że nikogo tam nie ma i wbiegli do najbliższej sali, skąd przez okno udało im się wydostać na zewnątrz. Ich przyjaciele widzieli, jak biegną do policjantów, a ci wychodzą im naprzeciw, osłaniając się tarczami w razie ataku. Odetchnęli z ulgą, gdy zajęli się nimi sanitariusze, zabierając od czerwonowłosego Jeongguk'a i przenieśli go do karetki, która zjawiła się razem ze służbą mundurową.

- Teraz my - powiedział cicho Tae, mocniej przytulając się do Hoseok'a, który kiwnął głową i ruszył biegiem w stronę schodów. Seokjin biegł tuż za nimi.

Lecz ledwo dotarli na stopnie, a usłyszeli za sobą krzyk.

- Stać!

Stanowczo nie mieli zamiaru słuchać. Przyspieszyli, pokonując kolejne niepewne stopnie, a nad ich głowami świsnęła kulka, wystrzelona przez mężczyznę. Hobi zatrzymał się gwałtownie na samym dole, widząc kolejną dwójkę, pędzącą prosto na nich. Ledwo dali radę schować się w sali, a kolejne pociski przecięły powietrze.

- POSPIESZ SIĘ! - wrzasnął Jin, pomagając Hoseok'owi przejść z Taehyung'iem przez okno. Ale pojawienie się w polu widzenia policji nic im jeszcze nie dało. Chociaż w ich stronę biegł oddział w kamizelkach kuloodpornych, oni nadal byli w niebezpieczeństwie. Puścili się pędem przez wysuszony trawnik, od ratunku dzieliło ich kilkanaście metrów. Seokjin odwrócił się i zobaczył, jak jeden z mężczyzn celuje w jego brata. Nie myślał, po prostu zmienił swój tor.

Strzał.

Krótki krzyk Tae.

Strzał.

Upadek na brudną, zarośniętą podłogę.

Hoseok dobiegł do policjantów i zatrzymał się, pozwalając otoczyć tarczami, które miały ich ochronić. Byli już bezpieczni. Już wszystko...

- HYUNG!

Jung odwrócił się, bojąc się tego, co zobaczy. Taehyung natychmiast go puścił, próbując wyrwać z bezpiecznej osłony do brata, który klęczał tych kilka metrów od niego. Jego ręka trzymała bok, na którym rosła plama krwi, widoczna pod rozpiętą kurtką.

Młodszemu, pomimo braku siły, skok adrenaliny pozwolił na przedostanie się do najstarszego Kim'a. Nawet świst kul niedaleko jego głowy nie powstrzymał go przed podjęciem tego ryzyka.

- Hyung, trzymaj się! - wrzasnął, ocierając szybko łzy, by móc ocenić stan Jin'a, który zaczął kaszleć krwią. Zaraz zjawił się przy nich Hoseok, razem z policjantami, którzy ich osłonili. Grupa szturmowa wiedząc, że nie ma już zakładników na terenie szpitala, szybko weszli do środka, dzięki czemu atak na zewnątrz ustał. Ale to wszystko już się dla Bangtanów nie liczyło. Teraz ważny był tylko Seokjin.

Namjoon biegł za grupą sanitariuszy chcąc jak najszybciej dostać się do leżącego chłopaka. Nie przyjmował do wiadomości, że coś mu się stało. Nie jemu. Nie na jego oczach, gdy widział, jak starszy świadomie stanął na drodze kuli, która miała trafić w jego młodszego brata. 

Ratownicy odgonili Taehyung'a, prosząc o pomoc Hoseok'a, który miał go przytrzymać i przenieśli najstarszego Kim'a na nosze, gorączkowo krzątając się przy jego ranie, zaraz po tym podnosząc go i idąc do karetki. To jednak nie powstrzymało Nam'a przed biegnięciem obok nich i trzymaniu ręki mężczyzny.

- Nie! Hyung! Patrz na mnie! Słyszysz?! Nie zasypiaj! Obiecałeś! Mieliśmy zamknąć klub i być razem już zawsze! Hyung! Nie zostawiaj mnie...

Wystraszeni i zmęczeni Bangtani pierwszy raz byli świadkami łez swojego szefa. On nigdy nie płakał. Nieważne co by się działo, Namjoon był twardy. Ale teraz, gdy widzieli, jak wolna ręka Seokjin'a opada z noszy, a Namjoon zanosi się coraz większym płaczem, zrozumieli, jak wielkie uczucie łączyło tę dwójkę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top