9 | Najpierw Ty, potem dzieci
*Adrien*
- Wymyśl coś w końcu i nie mów o czymś, co doskonale wiem! - odpowiedziała wściekle Marinette. Widziałem, że jest bardzo zdenerwowana, jednak to wcale nie pomagało nam w ustaleniu, kto mógł porwać dzieci. Gdy ktoś wchodził do naszego domu, my siedzieliśmy w kuchni. Telewizor był wyłączony, radio również nie grało. Telefony mieliśmy wyciszone. Ktoś musiał zachowywać się naprawdę cicho, abyśmy nie usłyszeli. Musiał to być ktoś, kto jest zwinny. Ktoś, kto... chodzi na balet.
- Mari, już wiem, kto to może być! - krzyknąłem uradowany. Był to jakiś promyk nadziei w tym całym zamieszaniu. - Osoba, która tutaj bezszelestnie weszła musiała chodzić na jakieś zajęcia gimnastyczne bądź sportowe. Jednakże nie znamy żadnego chłopaka, który by to uczynił, sprawcą musi być kobieta. A kto jest naszym wrogiem numer jeden w dziale kobiet?
- Chloe. - syknęła granatowowłosa. - Jak mogłam się nie domyślić. - dodała po chwili. Podeszła do mnie i się przytuliła.
- Dziękuję Adrien, zawsze mi pomagasz, jesteś niczym anioł. - mruknęła bezsilnie.
- Aniołem to jesteś ty, skarbie. - szepnąłem, odsunąłem kilka granatowych kosmyków z jej twarzy i pocałowałem delikatnie w czoło. - Kocham cię, Marinette. - dodałem.
- Gdyby nie te problemy, moglibyśmy znowu beztrosko żyć.
- Wiem, kochanie. Ale bez problemów życie nie byłoby ciekawe, tylko monotonne. Pamiętasz, co mówiłem ci o harmonii Dobra i Zła? - spytałem.
- Tak, pamiętam. Jednak nadal nie daje mi spokoju jedna sprawa.
- Jaka?
- Mike chce mi zrujnować życie, nie wam. Dlaczego miesza w to całą moją rodzinę? Nie chcę, żeby coś się stało tobie lub dzieciom. Boję się o was. - rzekła dziewczyna.
- A czy ja i dzieci nie jesteśmy twoim życiem? Słowa można interpretować w różny sposób, on pod pojęciem ,,życie" widzi ciebie, mnie, Louisa i Alex. - odpowiedziałem.
- Wy... jesteście moim całym światem, ale nie chcę was poświęcać. Teraz i tak wszystko poszło na marne, zepsułam wszystko. Poświęcę nawet życie, tylko żebyście wy mogli żyć. Gdyby mnie już nie było, zaopiekuj się dziećmi, bo jesteś do tego stworzony. Kocham cię mocno, Adi. - powiedziała Marinette, przybliżyła się do mojej twarzy i złożyła czuły pocałunek na moich ustach.
- Nawet nie próbuj mnie opuszczać, nie pozwalam ci. - spróbowałem rozluźnić sytuację, śmiejąc się głośno. Następnie podniosłem swoją żonę tak, że mogła mi prosto spojrzeć w twarz, a nie jak to robiła zawsze, z dołu.
- Adrien, to nie czas na żarty. Proszę, postaw mnie na ziemi. Teraz musimy zadzwonić po policję. Tej zbrodni mu nie wybaczę. - odparła Marinette, więc zrobiłem to, o co prosiła. Wziąłem telefon do ręki i wybrałem numer policji.
Kiedy sygnał informował mnie, że linia jest zajęta, ktoś zapukał w okno. Marinette postanowiła je otworzyć, co było złym pomysłem. Tajemnicza postać wparowała do środka i wytrąciła mi telefon z ręki, że spadł na ziemię. Usłyszałem w słuchawce ciche "halo", ale zauważyłem, że nikt poza mną go nie usłyszał. Postanowiłem więc jak najwięcej powiedzieć, żeby osoba po drugiej stronie wiedziała gdzie przyjechać.
- Udało ci się przyjechać na ulicę... - w tym miejscu podałem dokładny adres zamieszkania. - Sprytny jesteś, gratuluję. - powiedziałem z przekąsem.
- Gliny nawet nie dowiedzą się o tym, co tu zajdzie. - powiedział chłopak, ściągając z głowy kaptur i ukazując swoją prawdziwą twarz - był to Mike.
***
*Marinette*
Cofnęłam się w kąt pokoju, by spokojnie pomyśleć, co mam zrobić. Zauważyłam jedną z zabawek Louisa, to jest drewniany mieczyk, jednak nie mógł wyrządzić jakiś dużych obrażeń. Nadawał się tylko do uderzenia mocno w głowę i ogłuszenia danej osoby, a to było mi w tej chwili bardzo potrzebne. Złapałam do ręki zabawkę i szybko, ale po cichu, podeszłam do Mike'a.
Zamachnęłam się i już miałam uderzać, ale Adrien zdradził mnie swoją miną, przez co Mike zdążył się w odpowiedniej chwili odwrócić i odeprzeć atak trafiając mnie w głowę. Upadłam na podłogę i straciłam przytomność. Uznałam tą walkę za skończoną i przegraną.
*kilka godzin później*
Kiedy się wybudziłam, strasznie bolały mnie wszystkie kości. Chwilę potem rozpoznałam, że znajduję się w piwnicy pod piekarnią, przywiązana do jednego z krzeseł. Na przeciwko mnie siedział Adrien. Jego twarz, dotąd piękna i nieskazitelna, była pokryta licznymi zadrapaniami, rozcięciami i siniakami. Nie chciałam wiedzieć, co i kto musiał wyrządzić mu taką krzywdę.
Blondyn miał zamknięte oczy, nie odzywał się wcale, więc przypuszczałam, że albo spał albo był nieprzytomny. Patrzyłam na niego bezsilnym wzrokiem. Przed chwilą czułam się rześka i wyspana, a teraz znowu ogarnęła mnie senność. Zaczęło kręcić mi się w głowie.
Spojrzałam w bok i ujrzałam uśmiechniętą Chloe ze strzykawką w ręku. Musiała mnie przez cały czas pilnować, a gdy zauważyła, że się obudziłam, znów wstrzyknęła jakieś leki nasenne do mojego organizmu.
W ostatniej chwili, na granicy snu i rzeczywistości, podniosłam powoli rękę i wytrąciłam jej strzykawkę. Blondynka zdenerwowała się i uderzyła mnie w policzek. Ponownie zasnęłam, chociaż tego nie chciałam.
***
Dzień Dobry!
Z okazji świąt wstawiam dzisiaj rozdział :)
Jeżeli będzie duża aktywność, może wstawię drugi, kto wie? 😊
Pozdrawiam cieplutko, Anja 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top