十三



    19 grudnia, rok później

    wieczór jest cichy, ale zamiast relaksować się po pracy, hyeri leży płasko na kanapie, oczekując tego, co nastąpi jutro. w tle leci płyta, którą dostała tego roku na urodziny, ale to nie ma żadnego znaczenia, bo napięcie w jej głowie wcale nie ustępuje. z salonu, gdzie leży, powoli ucieka całe światło, a ona nadal patrzy się w sufit. nawet nie słyszy, kiedy drzwi do jej mieszkania się otwierają. dopiero głos niosący się echem z korytarza wyrywa ją z pułapki jej myśli.

    ― już jestem!

    hyeri unosi ramię znad oparcia kanapy. daje mu znać, gdzie jest. kilka minut później słyszy jego kroki, kiedy pojawia się w salonie już bez marynarki i krawata, za to z raczej niezadowoloną miną.

    ― mogłabyś chociaż zapalić światło. ― jaebum wzdycha i pstryka włącznik na lampie koło kanapy. hyeri mruży oczy na nagłą zmianę oświetlenia. ― co ty tu tak właściwie robisz?

    ― słucham płyty ― odpowiada, pocierając obolałe oczy, ale jak tylko te słowa wypowiada, zdaje sobie sprawę, że w pokoju jest cicho. ― musiała się skończyć. ― rzuca mu niejako przepraszające spojrzenie, raczej zawstydzona, że tak jej się odpłynęło.

    jaebum kiwa na nią, żeby się przesunęła i siada koło niej. hyeri automatycznie oplata go ramionami w talii, wtulając się w niego mocno.

    ― masz dzisiaj dyżur?

    ― nie ― odpowiada, otaczając ją ramieniem. brzmi raczej na zadowolonego, a przynajmniej raczej nie jest niezadowolony. ― mam wolne. trzy dni. nadrobię trochę ze spaniem.

    hyeri wzdycha. jaebum jest poważnym przypadkiem pracoholika. ma nadzieję, że nie wziął urlopu tylko po to, żeby dyszeć jej nad karkiem, czekając aż po raz kolejny jej serce odmówi posłuszeństwa. naprawdę liczyła, że to nie to i nagle jeaboma nawiedził radosny duch świąt. jeżeli tak nie jest... byłoby to dla niej raczej zawstydzające.

    ― o czym myślisz? ― nagłe pytanie jaeboma, wraca ją do rzeczywistości.

    ― o niczym ― kłamie, unikając jego spojrzenia.

    jaebom wzdycha, poprawiając się na kanapie, kiedy ona mimowolnie wraca do swoich niezbyt wesołych gdybań.

    ― jackson kiedyś ci mówił jak się poznaliśmy?

    czoło hyeri marszczy się mimowolnie. w myślach gani się za to, że znów odpłynęła, po czym odpowiada:

    ― coś kiedyś wspominał. raz, może dwa, ale nie słyszałam całej historii.

    ― co ci dokładnie powiedział?

    hyeri zakrzywia głowę, żeby zobaczyć ponure spojrzenie jaeboma. ma niejakie wątpliwości, czy mu mówić, co wie. wydaje jej się, że raczej na pewno nie spodoba mu się, co mu powie.

    ― jackson nie mówił za wiele, ale tak ogólnie to... wspominał, że byłeś odludkiem i on... i on... cytuję ― wziął cię pod swoje skrzydła.

    jaebomowi powieka drga, jego ręka zatrzymuje się w połowie jej ramienia, które do tej pory gładził.

    ― chcesz usłyszeć, jak to naprawdę było ― pyta, poprawiając okulary na nosie.

    ― twoją wersję?

    ― nie, prawdę.

    ― jasne, czemu nie ― śmieje się na tą groźną nutę w jego spokojnym tonie i kładzie głowę na jego ramieniu.

    jaebom nieznacznie się rozluźnia, a jego palce wracają do zataczania małych kółek na jej skórze.

    ― jaskson mówił, że znał mnie jeszcze, zanim poszliśmy do liceum. podobno siedzieliśmy razem na matematyce w gimnazjum ― zastanawia się. ― szczerze, to nie mogę sobie przypomnieć tego szajbusa...

    wieczór spędzając, opowiadając sobie historie, które albo bezpośrednio, albo chociaż częściowo są z jacksonem powiązane. niektóre z nich są smutne i następuje po nich moment ciszy, kilka z nich jest zupełnie zwyczajnych, sprawiając że hyeri czuje się jakby jeszcze z nimi był, jednak największa część opowieści jest komiczna i słysząc je, oczy hyeri wypełniają się łzami, tym razem rozbawienia.

    to jest pierwszy rok, kiedy hyeri nie zostaje przyjęta do szpitala w dniu rocznicy śmierci jej narzeczonego.




zostały 3...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top