chłód bijący od podłogi przyprawia ją o gęsią skórkę. chwilę przygląda się swoim podkurczonym palcom, zanim się nie wyprostuje.

    gdzie w ogóle jest?

    patrzy dookoła. znajomy widok mebli, równie znajome drzwi do kuchni, a za nimi bardzo znajoma sylwetka w białek koszuli, niedbale wystającej ze spodni.

    uśmiecha się.

    jest w domu.

    podchodzi do niego na placach, chce go przestraszyć, ale w ostatniej chwili zmienia zdanie. obejmuje go w pasie i przyciska policzek do jego pleców. jackson i tak podskakuje, zaskoczony jej obecnością. próbuje się odwrócić w jej uścisku, ale zbyt mocno go trzyma. daje za wygraną.

    — nie śpieszyło ci się. czekałam na ciebie — wypomina mu, ale tak naprawdę wcale nie jest zła. cieszy się, że jest, że już jest.

    — prawie przez ciebie dostałem zawału — mówi rozbawiony. jego klatka piersiowa lekko drga pod jej ramionami. niski i cichy śmiech. — dlaczego się tak skradasz? coś się stało?

    — chyba miałam zły sen.

    — chyba?

    hyeri lekko kiwa głową.   

    — o czym był?

    przez chwilę stara sobie przypomnieć. nie może. to tak niegdyś wyraźne wspomnienie straciło na ostrości.

    — nie pamiętam — mówi w końcu. — ale to już nieważne. wróciłeś.

    — jesteś niemądra, wiesz? — pyta. — nie musiałem wracać, bo nigdzie się stąd nie ruszałem, głuptasie. cały czas tu przecież byłem.

    pikanie.

cały czas...

    znów ten dziwny dźwięk. taki przenikliwy.

.... byłem tutaj...

    co za irytujący dźwięk — myśli hyeri i w tym momencie zostaje sama.

jestem...

    otacza ją ciemność.

    zbudziła się.

    patrzy w biały sufit i unosi rękę, bo ona nadal czuje gładki materiał koszuli na skórze, a dookoła nikogo nie ma. jest w szpitalu. jest sama.

    to nie może być prawda — myśli.

    ale to był tylko sen.

to jest jej rzeczywistość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top