八
jedynym wspólnym ogniwem między hyeri i jaebumem był jackson. kiedy gdzieś wychodzili razem z jaebumem, jackson zawsze próbował zaciągnąć z nimi i hyeri, która odpowiadała niezmiennie: nie.
— poza tym nie mam pojęcia, po co jeszcze się tak starasz? o ile nie zaciągniesz ze sobą jakiejś nerki do przeszczepienia, albo — to chyba najprędzej zadziała — zwłok, to nie licz, że gdziekolwiek się z tobą ruszy.
jackson zbywał ją pobłażliwym uśmiechem.
— czyli jeżeli następnym razem chciałbym zaciągnąć ciebie mam zrobić coś takiego? — pytał. — tylko w twoim przypadku lepszy byłby faks i zszywacz do papieru.
zawsze miał ostatnie słowo. a nawet i ostatnie po ostatnim, bo dodawał jeszcze, że gdyby spojrzeli trochę dalej niż zasięg:
a. biurowego wi-fi,
b. ręki z przedłużeniem w postaci skalpela,
to na pewno jakoś by się dogadali, bo według niego tak strasznie się nie różnią.
hyeri w to wątpiła.
no ale jakoś spróbowała i przez ostatnie siedem lat dogadywali się dokładnie raz do roku na świątecznym przyjęciu. kropka.
jedynym ogniwem ich łączącym był jackson i kuriozalne swetry świąteczne, które prezentował im pod choinkę.
jacksona już nie było.
jednakże to chyba właśnie z poczucia obowiązku wobec przyjaciela, jaebum co roku przychodzi sprawdzić, czy po przywiezieniu na sygnale, hyeri jeszcze żyje. hyeri dobrze zdaje sobie z tego sprawę, więc wytrzymuje jego obcesowość ten raz do roku.
jeszcze ten jeden raz do roku, przez kilka dni.
to tak mało.
ale ona czuje, jakby on jeszcze z nimi był. nie do końca zniknął.
pewnie to wszystko zaczyna się właśnie od tego.
jaebum przychodzi co wieczór, siada przy łóżku, zamyka oczy i się nie odzywa. ona ciszy nie przerywa. trwają w milczeniu, które kończy się, kiedy wezwą go z powrotem na oddział.
czasami to ona idzie do niego, jeżeli przez cały dzień się nie pojawi. siedzą na korytarzu. ta sama sytuacja, zmiana otoczenia.
jednego wieczora naprawdę długo nie przychodzi, choć obiecał, że pożyczy jej ładowarkę do telefonu. zaraz padnie jej bateria. hyeri nie chce dłużej czekać.
ubiera bluzę, wkłada buty i windą jedzie kilka pięter w górę, zanim wysiądzie na chirurgii.
jaebuma zawsze łatwo znaleźć. kręci się, jak nietoperz po oddziale w białym fartuchu i łypie na rezydentów. przynajmniej tak to wygląda z boku, bo jak zapomni okularów, wygląda grożnie ze zmarszczonym czołem zmrużonymi oczami.
dzisiaj nigdzie go nie ma. przy recepcji nie widać pielęgniarek, więc hyeri nie ma kogo się zapytać, gdzie się podział. sama go szuka, zagląda przez drzwi.
trafia pod jego gabinet. puka, ale nikt nie odpowiada. drzwi okazują się otwarte. wchodząc woła go, jednak urywa w pół zdania, bo widzi zwiniętą na kanapie sylwetkę.
hyeri myśli, że jednak jaebum też jest człowiekiem, i też zdarza mu się zasnąć w normalnym miejscu. nie będzie go budzić — postanawia i szuka ładowarki. ma wątpliwości, czy zajrzeć do jego plecaka — prywatność, to prywatność — jednak nie waha się długo.
ale jej tam nie znajduje.
znajduje natomiast coś zupełnie innego, coś, czego się nie spodziewała.
rozciągnięte rękawy i kołnierz. niegdyś zielony, teraz wypłowiały renifer bez oczu z cekinów.
wściekle pomarańczowa wełna zrobiła się brązowa. hyeri w ogóle nie byłaby w stanie zgadnąć, jak sweter niegdyś wyglądał, gdyby sama nie miała bardzo podobnego u siebie w szafie.
kurczowo trzymając spraną wełnę, opuszcza ręce i odchyla lekko głowę do tyłu. zaciska powieki, bo za nimi gromadzą się łzy, których nie chce wypuścić, które chce, żeby się cofnęły. bezskuteczne zadanie. poddaje się.
ociera oczy rękawem i patrzy na śpiącego jaebuma. ciągle pamięta, jak jackson się go zapytał dlaczego ani razu nie założył żadnego ze swetrów od niego, na co jaebum bez mrugnięcia okiem odparł, że żadnego już nie ma, że wszystkie wywalił, a to i tak za mało, bo trzeba było to szkaradztwo wcześniej spalić.
nie dość, że ich nie spalił...
nie dość, że ich nie wyrzucił...
wychodzi cicho, bez ładowarki, ale zanim to zrobi, jeszcze ściąga koc z fotela i przykrywa nim jaebuma, bo już inaczej na niego patrzy.
żadne z nich tego nie pokazuje. oboje to ukrywają, ale hyeri dopiero teraz to zauważa. nie tylko ona pamięta, nie tylko ona jakoś sobie radzi, choć w inny sposób, niż on.
pewnie właśnie od tego się to zaczyna, że gdy budzi się, a w pokoju wciąż unosi się zapach wody po goleniu, a pod palcami czuje ciepło, idzie właśnie do niego.
bo choć o tym nie rozmawiają.
bo choć ona o tym nie mówi, to wie, że on rozumie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top