Rozdział 2

Noc w Skrzydle Szpitalnym minęła nad wyraz spokojnie. Po ich nagłym wybuchu śmiechu pielęgniarka zaaplikowała im do herbaty taką ilość nasennego eliksiru, że prawdopodobnie gdyby w zamku powtórzyła się zeszłoroczna akcja z trollem w lochach, to oni dwaj prawdopodobnie by ją przespali.

Poranna pobudka nie należała do najprzyjemniejszych, Sherlock poczuł jakąś malutką igłę rozczarowania, gdy wreszcie wypionizował pozycję do siadu, a łóżko obok było puste. Po Johnie nie było ani śladu, a po zagniecionej pościeli nie był w stanie wywnioskować, jak dawno chłopak stał. Westchnął ciężko, a później zaklął cicho. Spojrzał na niewielki zegar na ścianie. Już prawie jedenasta! Praktycznie spóźnił się na śniadanie, które nawet mimo niedzieli wydawano tylko do wpół do dwunastej. Zaczął zbierać się z łóżka nerwowo rozglądając się za Panią Pomfrey. Na całe szczęście jej nie zauważył, co znaczyło że stara prukwa poszła na śniadanie zostawiając go tu samotnego i śpiącego. Kto zostawia biednego, schorowanego pacjenta bez śniadania?! Nie dowierzał Sherlock w swojej głowie. Jego loki były w totalnym nieładzie, bo oczywiście nie zdąży ich uczesać i ludzie zobaczą jego wspaniały tapir. Molly przez najbliższy tydzień będzie mu wyczesywać kołtuny po tej jednej nocy w szpitalnym skrzydle, a on naprawdę nienawidził jak dziewczyna bawiła się jego włosami. Pozwalał jej na to z czystej próżności, choć rzadko kiedy się do tego przyznawał.

Praktycznie na ślepo wiązał krawat, jednocześnie idąc do wyjścia. Gdy był już przy drzwiach zawrócił go ciepły głos:

- Sądziłem, że chociaż się pożegnasz. - rzucił pół żartem - pół serio John wychodząc z łazienki

Sherlock zawahał się z ręką na klamce.

- Myślałem, że już poszedłeś. - odpowiedział zgodnie z prawdą.

- Myślisz, że wyszedłbym bez pożegnania? - John zapytał jakby przewrotnie, lekko żartobliwą nutą. - No wiesz ty co? Wczoraj wywróżyłeś mi z krawata i cholera nie wiem fusów po herbacie pół mojego dotychczasowego życia. To rodzi więzi mój przyjacielu. - Teraz już mówił lekko ironicznie, z szerokim uśmiechem, zbliżając się do wyjścia.

Sherlock wzruszył ramionami, ale uśmiechnął się. - Po pierwsze nie z krawata, tylko z zacerowanej szaty, a po drugie przespałem moment w którym deklarowałeś mi swą dozgonną przyjaźń, czy to fragment, który wyśniłeś? - zapytał, ruszając w międzyczasie w stronę Wielkiej Sali. Rozmowa rozmową, interakcje interakcją, ale byli prawie spóźnieni na śniadanie. A tylko w niedzielę dostępny był skrycie uwielbiany przez Sherlocka dżem pomarańczowy.

John oczywiście podążył za nim, odpowiadając.

- O dozgonnej nie było mowy, ale możesz być na moim bezpłatnym, trzytygodniowym okresie próbnym. Jak ci się moja przyjaźni nie spodoba, to ją sobie bez żalu zabiorę. Aczkolwiek, hej wyprorokowałeś mi przeszłość. Czy tak się nie zaczynają przyjaźnie?

Holmes prychnął z niedowierzaniem.

- Zwykle po czymś takim dostaję w zęby. - odpowiedział w miarę szczerze, udając że oczywiście rozumiał dlaczego. Chociaż właściwie nie rozumiał. Przecież mówił ludziom samą prawdę. Dlaczego ludzie tak bardzo bali się prawdy o samych sobie?

- No widzisz. To los ci mnie zesłał na próbę. - głos Watsona wytrącił go z tych nie za ciekawych rozmyślań. - Dla mnie to co zrobiłeś było zajebiście imponujące. Gdybyś miał czas, czy coś... może chciałbyś mnie tego nauczyć?

W tym momencie Holmes totalnie zaskoczony tym pytaniem i nie spodziewający się kolejnego ataku ze strony zamku koncertowo przyjebał w drzwi do Wielkiej Sali. Dotarli na miejsce. A on nie skojarzył faktu wielkich, drewnianych drzwi odgradzających go od pięknej, wysokiej komnaty pełnej jedzenia. I dżemu pomarańczowego.

- Cholera Sherl wszystko ok? - Przerażony John nie miał kompletnie pojęcia co zrobić, gdy człowiek z którym się rozmawia odbija się elegancko od drzwi. Może... Chcesz wrócić do Skrzydła? - zapytał Watson niepewnie

- Wszystko jest super, nie ruszaj mnie! - powiedział szybko Krukon mordując drzwi wzrokiem. Konfrontacja na szczęście nie była bolesna. Ucierpiało głównie biedne, holmesowskie ego. Sherlock rozejrzał się prędko czy ktoś był świadkiem tej kompromitacji. Na szczęście korytarz był pusty. Chłopak odetchnął z ulgą. - Naprawdę wszystko w porządku. Po prostu mnie zaskoczyłeś. - powiedział Holmes ważąc słowa. Jego bystre oczy wyłapały ślad ulgi na twarzy Johna. Martwi się. To prawie urocze. Pomyślał szybko, zanim kontynuował myśl. - Naprawdę chciałbyś się nauczyć...?

- Jasne! - John przerwał mu entuzjastycznie, otwierając przy okazji drzwi do Sali. Było tam praktycznie pusto. Kilkoro ostatnich niedobitków siedziało, przy przynależnych im stołach. Wśród nich Sherlock zerkając na stół Krukonów zobaczył, prawdopodobnie zdezelowanego wczorajszym pijaństwem Grega. Uśmiechnął się lekko na ten widok. Watson nie zwracając uwagi na nikogo kontynuował. - Byłoby super, gdybyś... nie wiem dał mi parę rad, czy coś. Ta umiejętność wydaje się super przydatna w życiu!

- Oczywiście, że jest przydatna. - Napuszył się Sherlock. - Chcę na niej oprzeć całą moją przyszłą karierę. Nauczenie się tego co umiem ja... może być dla twojego mózgu syzyfowym wręcz zadaniem. Tu zobaczył smutek w oczach Watsona. Zawahał się więc na chwile. Wiedział, że nauka dostrzegania detali, łączenia ich ze sobą kosztowały go ogrom cierpliwości, ciężkiej pracy i mnóstwa naukowej, nie tylko magicznej ale i mugolskiej wiedzy. Wątpił, że uda mu się zmotywować i nauczyć tego kogokolwiek. Z drugiej jednak strony... i tak nie miał nic ciekawszego do roboty. A Molly przynajmniej przestałaby truć mu dupę, że oprócz nich nie ma żadnych innych przyjaciół. Otóż teraz ma. I co Molly? Teraz możesz się wypchać z tymi socjalizującymi pogadankami. Zakrzyknęły bojowo jego myśli, więc odpowiedział. - Ale możemy chociaż spróbować zobaczyć jak będziesz tę umiejętność przyswajał.

John uśmiechnął się szeroko. Prawdopodobnie był pewien, że Sherlock najnormalniej w świecie każe mu spadać.

- Dziękuję! - praktycznie krzyknął John. Holmes dziękował Merlinowi, że nie został wyściskany na środku wielkiej Sali.

- Nie ma za co. - odpowiedział lekceważąco. - A teraz wybacz, przyjaciel na mnie czeka, pewnie chce zjeść ze mną śniadanie. - Sherlock wskazał na kompletnie nie zwracającego na niego uwagi Grega, mieszającego niemrawo w prawdopodobnie jajecznicy.

- Jasne. Nie będę przeszkadzał. - John odchrząknął - Na mnie też czekają. - Wskazał na stojący niedaleko stół Gryfonów. - To... szczegóły dogadamy później?

- Dokładnie. Znajdę cię. - powiedział Sherlock i po krótkim pożegnaniu opadł wreszcie na ławę tuż obok kacującego Grega. 

- O. Żyjesz. - mruknął Lestrade starając się spojrzeć na Sherlocka w taki sposób, żeby jak najmniej poruszać głową. - Chcieliśmy cię z Molly odwiedzić, kiedy powiedziano nam, że jesteś w Szpitalnym, ale Pomfrey nas wygoniła. Akurat spałeś, więc...

- Nie musisz się tłumaczyć. - powiedział dość głośno Holmes rozkoszując się bólem widniejącym na twarzy przyjaciela. - Jak widzisz dałem sobie radę. 

- Tak, tak jesteś samodzielny jak nikt. - Greg doskonale wiedział gdzie ta rozmowa zmierza i zdecydowanie nie miał na nią siły. - Wielki Sherlock Niepotrzebnie się o mnie martwicie Śmiertelnicy Holmes. - powiedział jeszcze cicho pod nosem nabierając na widelec jajka. Sherlock z rozbawieniem obserwował jak wielką ulgę w oczach przyjaciela sprawił fakt, że jedzenie dobrze się przyjęło i nie będzie go później zwracał. 

- Rozumiem, że twój stan mam sobie tłumaczyć jako wygraną Gryfonów? - zapytał jeszcze bez zainteresowania smarując tost dżemem pomarańczowym. 

- Mhhhm... - przytaknął delikatnie Lestrade z coraz większym entuzjazmem jedząc jajecznicę. - Bliźniaki przyszli do nas do dormitorium, podobno cię szukali, a że nie znaleźli to zgarnęli mnie i paru innych do siebie na małe świętowanie.

- Małe? - zapytał z niedowierzaniem Sherlock. Jeśli jakkolwiek znał bliźniaków Wesley i mógł cokolwiek o nich powiedzieć, to na pewno nie to że znali jakikolwiek umiar. 

- Jak na nich małe. - poprawił się Greg. - Wcześniej byli ze mną i Molly odwiedzić was w szpitalu, co może być w sumie jednym z powodów dla których Pomfrey była tak nieprzychylna, żebyśmy was obudzili... Właśnie bo oni przyszli do swojego ścigającego. Spadł z miotły podczas meczu. Strasznie to wyglądało. 

- Na szczęście z Johnem wszystko jest w całkowitym porządku. - powiedział mu Holmes. - Nawet chwilę pogadaliśmy i wydał się... całkiem znośny. 

- W tym momencie Lestrade z wrażenia wypuścił z ręki widelec. 

- Nie możliwe! - powiedział nie zważając już na swój własny ból. Upokorzenie Sherlocka nowo zdobytą informacją było warte każdego cierpienia. - Nasz Sherlock ma przyjaciela! Molly będzie taka dumna! Będzie mogła odwołać dzisiejszą moralizującą pogadankę! 

Greg naśmiewał się z niego i Holmes doskonale o tym wiedział. Czuł jak delikatnie płonął mu koniuszki uszu kiedy przyjaciel mówił. 

- Opowiadaj Sherlocku. Chcę wiedzieć wszystko! - Lestrade wyglądał  w tym momencie jakby kac i jajecznica zniknęły na drugim planie. - Zeskanowałeś go już i zdążył ci wybaczyć zniewagę? Czy wstrzymałeś się z wyciąganiem rodzinnych brudów i dlatego biedak cię lubi?

Tu Holmes się zawahał. I Greg i Molly znosili dzielnie jego dedukcje. Greg nie raz dał mu przez nie w pysk, chociaż częściej obrywał, gdy swoimi spostrzeżeniami doprowadzał biedną Hooper do płaczu. 

- Właściwie... - zaczął ostrożnie - to John uznał moje dedukcje za dość godne podziwu.

Greg zakrztusił się łykiem kawy, którą właśnie odważył się sobie nalać

- On to polubił? - zapytał zaskoczony chłopak - Jak można to polubić? Można się przyzwyczaić. Można przywyknąć i pogodzić się z tym faktem, ale żeby od razu polubić? Sherlock trzymaj się od tego typa z daleka! On jest niezrównoważony! Pewnie trzyma trupa pod łóżkiem i nie pozwolę żebyś był jego kolejną ofiarą! - zakończył Lestrade dramatycznie pół żartem - pół serio wyrażając troskę. 

- Nie jest mordercą. - prychnął Holmes. - Uwierz umiem rozpoznać mordercę jak go widzę, a John wygląda jakby muchy nie skrzywdził. 

- Skro tak mówisz. 

- Tak mówię. A ty się po prostu nie znasz. - fuknął 

Gdy oni rozmawiali Wielka Sala powoli pustoszała. Puste talerze i półmiski znikały ze stołów. Sherlock kątem oka zarejestrował wychodzącego Johna w towarzystwie kilku osób. Wśród nich Holmes wypatrzył dwie rude głowy bliźniaków Wesley. 

- My też powinniśmy się zbierać. - rzucił nagle Lestrade. - Molly mimo wszystko martwiła się o dwoją kościstą dupę. A ja jej tłumaczyłem, że jesteś jak kot. Masz dziewięć żyć i stworzył cię Szatan. 

Sherlock zgromił go tylko spojrzeniem. Za karę znów będzie udawać, że nie pamięta imienia tego debila. Z jakiegoś powodu po tylu latach Greg nadal nie był świadom, że robił to z czystą premedytacją rozkoszując się irytacją na twarzy przyjaciela. Ale to był plan na później.

Powoli dotarli do pokoju wspólnego, gdzie Molly powitała ich promiennym uśmiechem. Niska Krukonka nie oderwała się jednak od czegoś, co wyglądało na pracę domową z Obrony przez Czarną Magią. Sherlock jęknął w duchu na samą myśl o tym przedmiocie. Nie cierpiał go. Był totalnie zbędny w większości sfer życia. Po cholerę była mu wiedza o kompletnie losowych potworach. Od tego chyba powinna być Opieka nad Magicznym Stworzeniami, którą nawet lubił. Hagrid, prowadzący te zajęcia był całkiem do dogadania się i poza tym, że był skończonym idiotą, to przydawał się gdy potrzeba było przemycić jakiś rzadszy składnik z Zakazanego Lasu czy od podejrzanego handlarza w Hogsmeade. 

Swoją drogą ciekawe czy ten wszechwiedzący Dumbledore wiedział jak cudowną działalność przemytniczą wśród zainteresowanych uczniów prowadził gajowy...

- Sherlocku czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Molly zapytała wyrywając go z rozmyślań. Oczywiście nie słuchał, a ponieważ nie wyczytał żadnej pomocy z oczu Lestrade, postanowił postawić na szczerość.

- Eee... nie. - powiedział i widział, że zdenerwował dziewczynę. 

- Skoro za nic masz zamiaru mnie słuchać Sherlocku to może powinnam przestać zawracać ci głowę? - warknęła wściekła dziewczyna i z jakiegoś powodu zaraz potem poszła do dziewcząt dormitorium swojego roku, nie dając Holmesowi czasu na wyjaśnienia.

- George o co jej chodziło? - zapytał Lestarde'a, ukrywając pełen satysfakcji uśmiech kiedy irytacja przetoczyła się przez twarz chłopaka. 

- Molly chciała dobrze pacanie. - powiedział urażony Lestrade. - A ty znowu jej nie słuchałeś. Prowadziła z tobą jak się okazuje jednostronną dyskusję o tym, że chciałaby w tym roku zrobić nienaganne wrażenia, bo celuje w odznakę prefekta za rok. I chciała mieć od ciebie jakieś rady, co ty oczywiście zignorowałeś. 

Holmes przygasł lekko. Faktycznie Hooper już kilka razy wspominała, że marzy o byciu prefektem co patrząc na jej mugolskie pochodzenie, byłoby nie lada wyróżnieniem, (nie jest to oczywiście w statucie ale z jakiegoś powodu mugolaki dostępują tego zaszczytu dużo rzadziej niż chociażby czarodzieje półkrwi), więc oczywiście, że chciała jego rad... 

- Jutro ją przeproszę. - powiedział potulnie po chwili namysłu. I tak nie mogę przejść do damskiej części dormitoriów, a wątpię że Molly jeszcze tu dzisiaj wróci. Wydawała się dość roztrzęsiona. 

- Roztrzęsiona to mało powiedziane debilu. - drążył bezlitośnie Greg. - ona ma na tym punkcie lekką obsesję, a ty ją zlałeś. No ja bym wątpił że wyjdzie, a jeśli już to na pewno nie będzie chciała cię słuchać.

Cóż Sherlock mógł więc zrobić. Zszargało mu to jego naprawdę nienajgorszy poranny nastrój. Liczył, że kilka godzin w samotności ostudzi panujące nad Molly emocje. Chłopak nikomu tego nie przyzna, ale wkurzona przyjaciółka lekko go onieśmielała. I zdecydowanie wolałby nie być w jej zasięgu, gdy była na niego wściekła. 



***

Hej hej witam

Drugi rozdział za nami, liczę, że był ok 

Smacznej kawusi i zapraszam do dyskusji w komentarzach xD

*art dalej nie mój z tylko odnaleziony w odmętach Pinteresta

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top