Rozdział 2 - Mróz

Promienie zachodzącego słońca muskały twarz Litwy, powoli znikając za horyzontem. Brunet wziął głęboki wdech, ciesząc się rześkim, wiejskim powietrzem. Ożywczy wiaterek poruszał złotym zbożem, wydając cichy szum tak bliski jego sercu. Dzisiejszy dzień był bardzo upalny, więc chłopak z wdzięcznością powitał miły powiew chłodu. Powietrze pachniało latem, było duszne, wypełnione słodką wonią kwitnących kwiatów. Litwa wyciągnął dłoń, próbując złapać przelatujący koło niego pyłek. Ten zatrzepotał na wietrze, usiłując się wyrwać z jego palców. Puścił go z szerokim uśmiechem, obserwując, jak kontynuuje swoją podróż. To była jego ojczyzna, ciepła, bezpieczna i wolna. Chłopak odetchnął, ocierając z czoła pot, nagromadzony w trakcie całego dnia ciężkiej pracy. W tych krótkich momentach wszelkie zmęczenie znikało, a Tolys odprężał się na łonie przyrody.

 Litwa!

Chłopak obejrzał się, szukając źródła głosu. Czyżby Polska przyszedł, aby pomóc mu w żniwach? Pole było puste. Zrzucając głos na omamy, wrócił do podziwiania zachodu słońca.

 Litwa!

Brunet zmarszczył brwi i wstał, aby sprawdzić, kto go woła. Jednak otaczało go tylko zboże i błękitne niebo. Zupełne odludzie, bez domów, czy ludzi. 

 Licia!

Polska?! Chłopak zerwał się do biegu, kierując w stronę, z której dobiegał głos. Zboże zaczęło owijać się dookoła jego nóg, jakby chciało go powstrzymać.

 Zostań!  Zdawało się krzyczeć.

Ale może to była tylko jego wyobraźnia. Może to on był tym, który chciał zostać. Rozległ się grzmot, niebo pociemniało. I całe piękno uleciało, jakby od początku było tylko iluzją. Bo wszystko ma swój koniec, czy to szczęście, czy złote pole pszenicy. Po kręgosłupie Litwy przebiegł dreszcz, zwolnił, rozglądając się dookoła.

 Polsko!  krzyknął  Polsko, gdzie jesteś?

Niespodziewanie rozpoczęła się wichura i Tolys miał wrażenie, że wiatr próbuje zdmuchnąć go z powierzchni ziemi. Co się dzieje?! Świat się walił, czyste niebo zasłoniły chmury, ćwierkanie ptaków zagłuszały grzmoty, a ożywczy wiaterek zmienił się w huragan.

 Litva!

I wtedy Tolys zdał sobie sprawę, że to nie Polska wołał go cały ten czas. Samotna łza spłynęła po jego policzku. Polski nigdy tu nie było. Rozległ się grzmot, a świat rozbłysnął oślepiającym światłem. Nadeszła apokalipsa. Niebo pękło, a wielka czarna szrama przecięła jego szczęśliwy świat na pół.

 Litva!

Wiatr pchał go w stronę powiększającej się dziury. 

 Nie!  krzyknął Tolys  Zostaw mnie w spokoju!

Próbował biec w przeciwnym kierunku, ale mimo jego wysiłków, wiatr nieuchronnie spychał go do tyłu. Walczył, szarpał się, krzyczał i za wszelką cenę próbował uciec. Jednak nieuchronnie zbliżał się do wciągającej go czarnej dziury. Nie było ucieczki, jego piękny świat został unicestwiony raz na zawsze. I nie pozostało mu nic innego, jak poddać się i pozwolić, aby jego ciało pogrążyło się w ciemności.

Otoczyła go nicość. Wielka czarna plama. Nie wiedział, gdzie jest, nie wiedział, co się z nim stało. Potrafił myśleć tylko o Polsce i pięknym polu pszenicy, które jeszcze przed chwilą wydawały się tak blisko. A teraz rozwiały się gdzieś wśród mroku.

 Litva!

Istniał tylko głos i ta złowroga obecność, która kryła się gdzieś w cieniu.

 Nigdy mnie nie opuścisz, prawda Litva?

Zostanie w tej ciemności już na zawsze. Porzucony, zapomniany, zniszczony. Zdany na łaskę okrutnego głosu.

 Jesteś cały mój.

Cały jego.

Rozległ się głośny huk.

Litwa zamrugał. Powoli usiadł i zagubiony zaczął rozglądać się dookoła. Był w łóżku, a w drzwiach pokoju stał Rosja. Może to nadal sen? A może to wszystko było rzeczywistością. Jak przez mgłę usłyszał, jak Ivan coś mówi, ale był zbyt zaspany, aby zrozumieć, co to takiego. Nadal myślał o polu pszenicy i ogarniającej go ciemności. Ach to musiał być kolejny koszmar. Zauważył, że jego bracia drżą ze strachu, a Rosja patrzy się na niego wyczekująco. Poczuł, jak oddech ugrzązł mu w piersi. Czego może chcieć Rosja, wchodząc do ich pokoju w środku nocy? Nie miał pojęcia. Z drugiej strony bał się, co może się stać, gdy nic nie powie.

– D-da? – wykrztusił, choć brzmiało to bardziej, jak pytanie niż odpowiedź.

Twarz Ivana rozświetlił szeroki uśmiech.

– Jupi! – zakrzyknął radośnie, jak małe dziecko, któremu obiecano cukierka.

Jego bracia spojrzeli się na niego, jakby właśnie zgodził się na pogrzebanie żywcem. Może tak było. Ale zanim Litwa zdążył spytać, o co chodzi, Rosja chwycił go za ramię i brutalnie wyciągnął z łóżka. Tolys krzyknął z zaskoczenia, gdy jego ciało z impetem uderzyło o podłogę.

– Będziemy się wspaniale bawić! Już wszystko dla nas zaplanowałem!

Litwa zaczął się zastanawiać, czy powinien pytać, o co chodzi, czy raczej błagać o litość. Obecnie jednak za wszelką cenę próbował wstać, gdy Ivan z entuzjazmem wlekł go po podłodze, obijając o każdy napotkany mebel. Dotarli do drzwi frontowych i wtedy Tolys połączył fakty. Ivan był ubrany w jeden ze swoich najgrubszych płaszczy, na nogach miał rakiety śnieżne, a w drugiej ręce trzymał sanki.

– R-Rosjo?! – krzyknął przestraszony – Gdzie idziemy?

W jego głowie pojawiła się przerażający obraz, bycia porzuconym na śniegu w samej piżamie. Ivan zignorował jego pytanie i nucąc pod nosem jakąś wesołą melodię, otworzył drzwi. Zimny powiew powietrza uderzył w Litwę, przeszywając go do szpiku kości i przyprawiając o dreszcze. Brunet zaparł się z całej siły, próbując za wszelką cenę pozostać w środku. Jego ciało zaczęło niekontrolowanie dygotać.

– Rosjo! – Błagał – Rosjo pozwól mi ubrać płaszcz, dobrze?

– Zawsze musisz być taki marudny – burknął Ivan – Rosjo ten pręt jest za gorący, Rosjo nie wkładaj mojej ręki do łuparki do drewna. Mógłbyś choć raz nie narzekać i dobrze się bawić

Dla Litwy wizja przebywania na czterdziestostopniowym mrozie w cienkiej koszuli i szortach nie brzmiała jak dobra zabawa. Chwycił się komody, zaciekle walcząc z Ivanem, który próbował wyciągnąć go na zewnątrz. Rosja zmarszczył brwi i użył całej swojej siły, by odczepić bruneta od mebla, po czym bez wahania, wyrzucił go za drzwi. Tolys poczuł, jak przez jego ciało przechodzi lodowaty dreszcz. Natychmiast zerwał się na równe nogi, próbując dostać środka, ale powstrzymała go ręka Rosji. Zaczął dygotać. Jego nogi zapadły się w śniegu aż po łydki. Palące zimno atakowało go ze wszystkich stron. Czuł się, jakby ostre szpony Generała Mroza, zatapiały się w jego ciele, próbując rozerwać je na kawałki.

– R-r-r-rosjo, proszę p-p-pozwól mi wejść do ś-środka.

Ale Ivan głuchy na jego błagania, zamknął drzwi i rzucił sanki na śnieg.

– Jeśli dalej będziesz narzekać, wrzucę cię do zaspy.

Litwa nie odważył się powiedzieć nic więcej, ale w głębi duszy błagał Boga i wszystkie nadnaturalne siły, jakie tylko znał, aby Rosja zmienił zdanie. Próbując zachować jakąkolwiek namiastkę ciepła, skulił się, mocno obejmując ramionami. Ivan rzucił sanki na śnieg i chwycił za przymocowaną do nich linkę.

– Wsiadaj – oznajmił radośnie.

I po raz pierwszy Tolys nie wahał się ani chwilę i z ulgą wykonał polecenie. Nadal było okrutnie zimno, ale przynajmniej jego bose stopy, nie dotykały śniegu. Tolys zwinął się w kulkę i mocno chwycił brzegu sanek. Im szybciej Rosja dostanie to, czego chce, tym szybciej wrócą do środka.

– Jupi! – wykrzyknął zadowolony Ivan jak małe dziecko, podczas jego pierwszej zimy.

Tolys mocno zacisnął zęby, próbując powstrzymać je od szczękania. "To nie potrwa długo" powtarzał sobie w myślach "Zaraz mu się znudzi i wrócę do łóżka".

– Tak bardzo ucieszyłem się, kiedy z własnej woli zgodziłeś się na naszą wycieczkę! Wiedziałem, że kiedyś docenisz nasze wspólne spędzanie czasu, ufufu. Z dnia na dzień stajemy się coraz lepszymi przyjaciółmi, da? O! O! Litva zobacz jaka ładna sosna!

Litwa słuchał w ciszy wesołego trajkotania Rosji, a jego ciałem wstrząsały coraz to większe dreszcze. Pocierał o siebie ręce i nogi, rozpaczliwie próbując się rozgrzać. Utrudniała to konieczność utrzymania się na sankach, które niebezpiecznie przechylały się, gdy tylko Rosja wykonywał nagłe skręty, aby coś mu pokazać. Działo się to dość często, więc jazda bardziej przypominała rodeo niż miły spacerek. Ivana zdawało się fascynować właściwie wszystko od sopli lodu na gałęziach do "ładnie" uformowanej zaspy. Zbaczali z trasy tak często, że Tolys zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek dotrą na miejsce. Ivan zachowywał się, jakby po raz pierwszy widział śnieg. W pewnym momencie wskoczył prosto w zaspę, aby zrobić aniołka. Litwa bał się, że będzie musiał do niego dołączyć, ale Ivan po prostu ruszył dalej skocznym krokiem, gdy zobaczył sarnę. Rosja rzucał śnieżkami w drzewa, skakał w co drugą zaspę, strącał sople (jeden spadł prosto na plecy Tolysa, nabijając mu siniaka) i zrobił z dwadzieścia aniołków. Natomiast ciało Litwy z każdą chwilą bolało coraz bardziej. Jego ręce i nogi były sine, i zaczęły pojawiać się na nich pęcherze. Ból był tak nieznośny, że Tolys wręcz błagał, aby wreszcie mógł stracić w nich czucie.

Oczom Litwy ukazała się dość duża górka, pokryta śniegiem. Rosja zaczął wciągać na nią sanki. Tolys prawie miał ochotę wstać i mu pomóc, byle by ta męka dobiegła końca. Nie był jednak pewny, czy w ogóle jest w stanie chodzić, a myśl o brnięciu przez cały ten śnieg była co najmniej przerażająca. Ciało Litwy powoli przestawało drżeć, a ból stał się przyćmiony. Brunet oddychał ciężko i już nawet nie próbował się rozgrzać. Jego oczy powoli się zamykały, a utrzymanie się na sankach było coraz trudniejsze.

– Jesteśmy! – Podekscytowany głos Rosji, wyrwał go z otępienia.

I to, co ujrzał Tolys, zaparło mu dech w piersi. Z wysokiego wzgórza rozciągał się piękny widok na pokrytą śniegiem dolinę. Połacie czystej bieli, odbijały słońce słoneczne, skrząc się, jakby ktoś obsypał je brokatem. W oddali widać było las i drzewa pokryte śliczną, białą pierzyną. A gdzieś na horyzoncie znajdowała się wioska, której strzeliste chatki, przypominały małe grzyby, wyrastające spod śniegu.

– Co myślisz o zimie? – spytał Ivan.

I Tolys na końcu języka miał jakąś prostą, propagandową odpowiedź, ale nie wiedząc czemu, zawahał się. Bo miał wrażenie, że tym razem Rosja pyta o jego szczere przemyślenia. Jakkolwiek dziwne to było, to czasem, ale to bardzo rzadko, Ivan chciał wiedzieć, co Bałtowie mają na myśli. Nadmierna szczerość zawsze wiązała się z pewnym ryzykiem. Tolys był świadom, że jeśli jego odpowiedź zbyt mocno zirytuje Rosję, będzie skłonny, zrzucić go z tego wzgórza i zostawić wśród śniegu na długie godziny, może nawet dni. Z drugiej strony mógł zaakceptować to, co powie Tolys. A wtedy, przez ułamek sekundy, chwilę krótką i ulotną, ale cenną, jak nic innego, Litwa czuje niezależność. Coś w rodzaju drobnego buntu, który jednak zostaje zaakceptowany. Tolys znowu staje się osobą, która może mówić to, co myśli bez strachu przed spędzeniem miesięcy w piwnicy. Nawet jeśli tylko na krótką chwilę. Litwa spuścił wzrok na swoje odmrożone palce i wziął głęboki wdech, zbierając się na odwagę.

– Jest piękna, ale bolesna. Takie rzeczy są naturalne dla nas, państw, prawda? Jak wojna. Jest pełna bólu i cierpienia, przynosi śmierć i krew. Ale jak możemy ją wymazać, gdy to na swój sposób część nas? Duma, jaką czujemy, gdy wygramy i nowe terytoria, które pozwalają nam rosnąć w siłę. Państwa walczą, zawsze walczyły. Tak samo jest z zimą. Zabiła miliony moich ludzi na przestrzeni wieków, ale to nie tak, że możemy ją po prostu odtrącić. To część naszego klimatu i naszej historii. Dlatego na swój sposób potrafi być piękna, mimo swego terroru. – Litwa poczuł nagły przypływ wstydu, gdy zdał sobie sprawę, przed kim tak się otworzył – Uch... Ja miałem na myśli...

Na chwilę zapadła cisza i Tolys oczyma wyobraźni widział, jak wściekły Rosja zrzuca go z tego wzgórza prosto w zaspę. Zrobiło mu się słabo i zachwiał się, ledwo utrzymując w pionie.

– Jest ładnie, braciszku.

Litwa spojrzał na Ivana zdezorientowany.

– Ooo! Nie wiedziałam, że jest tu takie piękne miejsce. Na wiosnę będzie trzeba, urządzić tu piknik.

Czy Rosja cytuje inne nacje? Litwa poczuł narastającą senność.

– Ach tak cudowny widok. Nie jest ci zimno Panie Rosjo? Na pewno jest. Może pora wracać?

– Nienawidzę jej!

Ton Ivana był pełen żalu, ale dość dobrze odgrywał rolę, tak że Tolys bez problemu domyślił się, kto wypowiedział dane zdania. Świat zaczął się rozmazywać, a piękny widok stał się niewyraźną plamą barw.

– Myślałem, że tylko ja jestem w stanie to dostrzec. – Ivan posłał w jego stronę smutny uśmiech – Nigdy mnie nie zawodzisz, mój mały Litva

Rosja powiedział coś jeszcze, ale Tolys już tego nie usłyszał. Poczuł, jak robi mu się słabo, a jego ciało bezwiednie opadło na sanki. Nie poczuł bólu, mimo siły uderzenia. Wszystko było niewyraźne. Dużo bieli i jakiś zamazany głos. Litwie nie było już zimno. Nie czuł własnego ciała. Jego świadomość odpływała, a brunet nawet nie próbował z tym walczyć. Pozwolił, aby pochłonęła go czerń.

Miał wrażenie, że usłyszał cichy głos, szepczący, że go kocha.

Ale może to była tylko jego wyobraźnia.

-------------------------------------------------------------

Dziękuje wam za przeczytanie kolejnego rozdziału Apprise. Ten był trochę krótszy niż poprzedni, ale mam nadzieję, że równie dobry. 

Mam dla was małe wyzwanie! Spróbujcie zgadnąć jakie kraje wypowiedziały kwestie, które cytował Ivan. Jestem ciekawa waszej interpretacji. Pod waszym komentarzem napiszę też, jaka personifikacja miała to powiedzieć według mnie.

Może się wydawać, że ten rozdział nie jest istotny, ale zależało mi na tym, aby pokazać, czemu Tolys jest taki wyjątkowy dla Ivana. Zawsze irytowało mnie, gdy bohater miał obsesję na punkcie drugiego bez wyraźnego powodu.

Mam nadzieję, że udało mi się osiągnąć taki efekt.

Do zobaczenia za tydzień kochani!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top