33 - Anything for you
it is time! :)))))
4500 :)
~~~~~~~~~~
Jimin:
Po całonocnej wizycie na komisariacie, byłem tak strasznie wściekły, że wychodząc stamtąd, o mało nie rozwaliłem drzwi. I krzesła. I nie pobiłem się z funkcjonariuszem. Gdyby nie bliźniacy, którzy dołączyli do mnie, i ten przyjaciela Jeongguka i Seokjina, mogłoby się to skończyć zamknięciem mnie na kilka dni. A nie mogłem sobie na to pozwolić, bo musiałem odnaleźć moją rodzinę.
Policja nie posunęła się ani trochę do przodu w sprawie mojego ukochanego i naszych dzieci. Van, którym ich porwano, nie miał tablicy rejestracyjnej, przez co nie można było zidentyfikować potencjalnego właściciela. A co najgorsze, wyjechali poza miasto. Funkcjonariusze dostali się do monitoringu, nie tylko w Seulu, ale również okolicznych miast, jednak nigdzie więcej ów van, ani żaden inny nierejestrowany pojazd, nie pojawił się. Byli więc w kropce. W dodatku nie udało im się dostać do Lee. Jej mieszkanie było puste, a sąsiedzi twierdzili, że nie widzieli jej od kilku dni. Telefon milczał, rodzina nic nie wiedziała. Jak dla mnie oczywistym było, że to właśnie ona za tym stała. Byłem gotów oddać jej wszystko, byle moja rodzina wróciła do mnie cała i zdrowa.
– Co teraz zamierzasz, hyung? – zapytał Jihwan, doganiając mnie tuż przy aucie.
– Nie wiem. Chcę tam pojechać. Tam, gdzie ostatnio zarejestrowali pojazd – powiedziałem, siląc się na spokój, choć moje palce już zaczynały boleć od zaciskania ich w pięści.
– Po co?
– Nie wiem... – przyznałem cicho, zatrzymując się. – Może ktoś tam coś widział? Może znajdą się ludzie, którzy pokierują trop dalej? Nie wiem, Jihwan. Po prostu nie mogę siedzieć i czekać. Oni są w niebezpieczeństwie. Przeze mnie.
– Nieprawda, hyung. To nie twoja wina. Ta baba jest po prostu jebnięta. Nie mogłeś przewidzieć, że nie odpuści.
– Mogłem! Powinienem zawsze przy nim być! Znów go zawiodłem!
Nerwy mi w końcu puściły i po uderzeniu w dach mojego samochodu, z oczu pociekło mi kilka łez bezsilności.
– Nigdy sobie nie daruję, jeśli nie sprowadzę ich z powrotem do domu – wyszeptałem, nie patrząc na brata, który zaczął gładzić moje plecy. Jihyun również do nas podszedł, dołączając do swojego bliźniaka w tym niemym pocieszaniu mnie.
– Pojedziemy z tobą, hyung. Pomożemy ci – zadeklarował Jihwan. – Pojedziemy moim autem, nie powinieneś prowadzić w takim stanie.
Kiwnąłem głową na znak zgody i skierowałem się z braćmi w stronę pojazdu, którym przyjechali.
Jednak nim zdążyłem zająć miejsce na tylnej kanapie, zatrzymał nas krzyk.
– Nie tak szybko!
W naszą stronę biegł zdenerwowany Seokjin, za którym szybko kroczył jego Alfa i Yoongi.
– Dokąd się wybieracie?!
– Szukać Jeongguka – odpowiedziałem, siląc się na spokój.
– Jedziemy z wami.
– Nie jest nam potrzebna pomoc Bety. Sami sobie poradzimy.
Na mój komentarz, od razu uzyskałem warkot tego całego Namjoona, który zdążył już dogonić swojego partnera i objąć go w pasie. Miałem już jednak tak zszargane nerwy, że odpowiedziałem mu podobnym odgłosem, radząc mu tym samym nie zaczynać kłótni, której nie potrzebowaliśmy.
– To mój brat! Nie zostawię go! Jadę z wami.
– Ja też chcę pomóc. – Yoongi wydawał się z nas wszystkich najbardziej opanowany. Będąc jeszcze na komisariacie, słyszałem, jak kilka razy dzwonił do swojej Omegi, zapewniając ją, że wszystko jest dobrze i powtarzał, gdzie jesteśmy, prosząc, aby się o niego nie martwiła. Wkurzała mnie jego obecność. Dobijały mnie słowa Seokjina, który zarzucił mi, że Jeonggukie byłby bezpieczny przy tej Becie. Ale mylił się. Gdyby Lee chciała mu odebrać Jeongguka, byłoby to dla niej dużo łatwiejsze do zrobienia, bo Alfy miały prawo do Omegi przed Betami. Nawet jeśli Omega się temu sprzeciwi, bo według prawa obowiązkiem Omegi było dawanie Alfie dzieci, a trwanie przy niższym statusie oznaczało ich brak. Więc i tak mój ukochany nie zostałby uratowany przed tą cholerną kobietą.
– Nie biorę za was żadnej odpowiedzialności. Sami dobrze wiecie, jak słabi jesteście w porównaniu do Alf. Jeśli chcecie nadstawiać kark, robicie to na własne ryzyko. A teraz przestańmy tracić czas – powiedziałem tylko, wsiadając już do samochodu.
Całą drogę pokonaliśmy w milczeniu. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, na stacji, aby zatankować. Przy okazji kupiłem sobie kawę, aby choć trochę dodać sobie sił. Choć po tylu latach jej picia, raczej to już na mnie nie działało.
Dotarcie na skraj miasta, zajęło nam sporo czasu, a gdy już wysiedliśmy z pojazdu, nie miałem pojęcia od czego zacząć. Nie bardzo było nawet kogo pytać o wskazówki.
– Może spróbujemy ruszyć dalej – zaproponował Jihyun, wyciągając telefon, na którym zaczął coś pilnie sprawdzać. – Ta droga prowadzi do prowincji Gangwon, możemy spróbować nią pojechać. Może dalej będziemy pytać, w jakichś mijanych miejscowościach?
Kiwnąłem na to głową, mając zamiar wrócić już do auta, gdy podmuch wiatru delikatnie uderzył w moją twarz, przynosząc wraz ze sobą lekko wyczuwalny zapach jabłek i toffi. Mój nos natychmiast na to zareagował wciągając zapach mocniej, aby przekonać się, że mi się nie wydawało. Powęszyłem kilka razy, zaczynając czuć tę woń coraz wyraźniej. Miałem wrażenie, jakby cały świat nagle został osłonięty mgłą, pokazując mi tylko niewyraźne kontury wszystkiego wokół, ale moją uwagę skupiała delikatna nitka, o niebieskiej barwie, przypominająca strużkę dymu. Podszedłem powoli w jej stronę i pochyliłem się trochę, aby móc ją powąchać.
– Hyung, co robisz? – Pytanie jednego z braci, ledwo przebijało się do mojej świadomości.
– Czuję go. – Tylko tyle zdołałem powiedzieć, ruszając kilka kroków za tą nitką, która być może zaprowadzi mnie do mojej rodziny. Widziałem, jak ciągnie się od strony miasta i rusza dalej lekko zamazaną drogą. – Jedziemy.
Przez kolejne dwie godziny, jechaliśmy po głównej drodze, a moje oczy ciągle widziały świat zupełnie inaczej, niż do tej pory. Jakby wszystkie moje zmysły nagle się wyostrzyły i pozwalały dostrzec to, czego nie widziały słabe, ludzkie oczy. Jakbym wrócił do pierwotnego instynktu.
Dopiero po tym czasie, zboczyliśmy z drogi, ruszając w środek lasu, a prowadząca po nim ścieżka powoli zaczynała się zwężać, aż w końcu całkowicie zniknęła. Wtedy postanowiliśmy zostawić samochody i ruszyć dalej pieszo. Nie wiedziałem, czy to, co czuję jest tylko jakimś moim chorym wyobrażeniem, czy naprawdę to był trop, którego czuć nie powinienem, ale ufałem temu, widząc w tej woni jedyną drogę do mojego ukochanego i naszych dzieci.
Kolejną godzinę wędrowaliśmy po terenie, który robił się coraz bardziej górzysty i trudniejszy do pokonania. Żaden z mężczyzn, którzy szli za mną, nie komentował ani słowem mojego zachowania. Gdyby któryś zwątpił, natychmiast odesłałbym go z powrotem. Ale chyba wszyscy chcieliśmy wierzyć, że nasza wyprawa nie jest bezcelowa. I choć sam miałem coraz więcej wątpliwości, powoli tracąc z oczu ten prowadzący nas dym, szedłem dalej. Aż naszym oczom ukazał się pałac, który zdawał się jednością ze skałą, przy której się znajdował. Był piękny, a zarazem zdawał się twierdzą nie do zdobycia.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytał cicho Jihwan, zatrzymując się obok mnie. – Hyung, jak to odnalazłeś?
– Nie wiem. Ale tam musi być Jeonggukie.
Chciałem tam ruszyć, ale niestety mój brat złapał mnie mocno za rękę.
– Hyung, nie możesz tam tak po prostu wejść! Przecież tam są ci, którzy go porwali. Na pewno nie ucieszą się na nasz widok, a wtedy Jeonggukowi będzie zapewne grozić jeszcze większe niebezpieczeństwo – zauważył bardzo słusznie Jihyun, będąc jak zawsze głosem rozsądku.
– Ale musimy jakoś podejść bliżej, aby ich odbić. Nie zostawię mojej rodziny w ich rękach – powiedziałem, mając ochotę natychmiast tam biec.
– Musimy powiadomić policję i ściągnąć ich tutaj.
Odwróciłem się w stronę Seokjina, który wyciągnął telefon.
– Zerowy zasięg. Będziemy musieli wrócić.
– Nie ruszę się stąd bez Jeongguka i naszych maluchów.
– Ale podejść tam też nie możemy. Zostawicie zapachy – stwierdził Yoongi. – Musimy się cofnąć. Zadzwonimy po policję, oni się tym zajmą.
– Każda minuta jest teraz cenna! Ile im zajmie dotarcie tutaj? Godzinę nasze wrócenie do samochodów. Kolejne pół na wydostanie się z lasu. Nim się zbiorą, cokolwiek zaplanują i wyślą tutaj jednostkę z najbliższej komendy, kolejne godziny. Oni mogą teraz robić krzywdę mojej rodzinie!
– Uspokój się, hyung. Musimy obmyślić jakiś plan – zarządził Jihyun. – W dodatku niedługo zrobi się ciemno. Nie możemy tutaj zostać. Mogą wysyłać jakichś ludzi na zwiady. Cofniemy się i wszystko przemyślimy.
– Zgoda.
Kochanie, wiem że tam jesteś. Już niedługo po ciebie przyjdę. Będziesz bezpieczny. Ty i nasze dzieci.
Z tą myślą ruszyłem w drogę powrotną, oglądając się ciągle za siebie. Miałem wrażenie, że każdy krok oddala mnie od nadziei na pozytywne zakończenie tej strasznej przygody.
Jeongguk:
Kiedy moje dzieci były już czyste i najedzone, chętnie poszły spać. Ja jednak miałem opory nawet przed opuszczeniem łóżka, na którym spali, nie ufając temu otoczeniu i zamiarom zakapturzonych postaci. Co prawda ufałem Sohye, wiedząc że ich nie skrzywdzi. I zapewne tylko dlatego, po długich namowach, udałem się do łazienki, mogąc w końcu wziąć prysznic i przebrać w coś czystego i ciepłego. Nawet ubrania w tym pałacu wyglądały bardziej jak jakieś szaty, niż zwykłe ciuchy, przez co czułem się jeszcze bardziej niekomfortowo w tych pomieszczeniach i przy tych ludziach.
Musiałem opatrzeć wszystkie swoje rany, które głównie były zadrapaniami lub obiciami, jak się domyślałem, spowodowanymi wrzuceniem mnie do celi lub do tego vana, którym nas tu przewieźli. Byłem świadkiem powstania tylko ran na dłoni i głowie, które w przeciwieństwie do reszty, nie wyglądały aż tak delikatnie, przez co musiałem poprosić Sohye o pomoc w opatrzeniu ich.
Starałem się nie myśleć o sytuacji, w której znaleźliśmy się z moimi dziećmi i partnerem, bo inaczej znowu zacząłbym panikować lub płakać, a musiałem być silny, chociażby dla moich małych wilczków.
Ostatecznie również na sen musiałem się zdecydować, bo oczy same zaczynały mi się zamykać, po tak wielu godzinach na nogach, domagając się odpoczynku. Sohye obiecała, że zadba o to, aby moje dzieci były w tym czasie bezpieczne. I zaufałem jej w tej kwestii, wiedząc że nawet jeśli próbowałbym funkcjonować dalej bez snu, w końcu nie miałbym siły utrzymać choćby jednego dziecka na rękach. Więc kiedy zasnąłem już późnym popołudniem, obudziłem się dopiero na drugi dzień, o podobnej porze. Sohye opiekowała się w tym czasie moimi dziećmi, dbając o to, aby nie zbudziły mnie swoim płaczem. Dlatego zastałem je bawiące się jakimiś zabawkami, od których oderwały się z radosnym piskiem, dopiero gdy mnie zobaczyły.
Ulżyło mi, gdy mogłem zaobserwować, że nowe otoczenie nijak na nich nie wpływa. Tylko Sunwoonie był trochę nieśmiały, szczególnie kiedy chłopczyk Sohye przyszedł się z nimi pobawić.
Nie posiedzieliśmy jednak w piątkę zbyt długo, bo zaraz przyszła do nas jego mama, prosząc abyśmy zaczęli się przygotowywać do kolacji. Miałem ochotę odmówić spędzania czasu z wszystkimi zmiennokształtnymi i ich rodzinami, w końcu byłem przez nich porwany i przetrzymywany wbrew mojej woli. Jednak odmowa nie wchodziła w grę, jeśli zależało mi na bezpieczeństwie moich dzieci.
Cała kolacja była dla mnie raczej stresująca. Alfy były oddzielone od Omeg, które siedziały po przeciwnej stronie stołu, razem z dziećmi. Moje wilczki również tu były i to nimi się zajmowałem, nie mając zbytnio apetytu.
Nawet jeśli Alfy milczały, przy stole dało słyszeć się rozmowy, głównie dzieci i ich matek, które oprócz pomaganiu swoim potomkom w jedzeniu, obsługiwały też swoich partnerów, dokładając im poszczególnych potraw. Nie przypatrywałem się żadnym zmiennokształtnym, w obawie o narażenie się któremuś z nich, dlatego nie wiedziałem, czy ktokolwiek patrzył w moją stronę. A to poniekąd pomogło mi przetrwać tę stresującą sytuację.
Po wspólnym posiłku, Sohye pomogła mi zanieść moje wilczki z powrotem do pokoju, z którego zaraz po tym wyszła, razem ze swoim dzieckiem. Powiedziała tylko, że idzie na jakiś czas do swojego Alfy. A to pozwoliło mi odetchnąć i po raz pierwszy od dnia porwania, zostać samemu z moimi maleństwami.
Jednak ledwo zamknąłem drzwi na klucz, chcąc się czuć tutaj bezpiecznie, gdy do moich nozdrzy doleciał znajomy zapach, za którym tak bardzo się stęskniłem. Kierowany instynktem odwróciłem się z powrotem w stronę pokoju, zauważając dzięki temu mglistą nić, o bordowym kolorze, która jakby zachęcała mnie, abym za nią podążał. Moje nogi same wyrwały się prosto na balkon, a nos upajał się migdałami i cedrem, który na zewnątrz czułem jeszcze wyraźniej.
Miałem ochotę przeskoczyć tę niewielką, drewnianą barierkę i poszukać mojego ukochanego. Jednak zanim się na to zdecydowałem, z cienia wyłonił się mój srebrnowłosy Alfa.
Hyung? Jak...? Co ty tutaj...?
Nie potrafiłem nic powiedzieć, mogąc jedynie wpatrywać się w starszego, który zaczął powoli zbliżać się pod ten nisko położony balkon.
– Jesteś sam? – zapytał, lecz moja stęskniona, wewnętrzna Omega, nie pozwoliła mi na to odpowiedzieć, wyciągając w jego stronę rękę.
– Hyung – wyszeptałem, starając się opanować swoje podekscytowanie. Nie tylko spowodowane możliwością ucieczki, a również ujrzeniem swojej miłości. – Hyuung – powtórzyłem, brzmiąc na trochę bardziej zdesperowanego, bo tak bardzo go potrzebowałem. I przez to oprócz wyciągania do niego ręki, zacząłem skomleć, czując jak w moich oczach zbierają się łzy.
Jimin nie kazał mi długo czekać, zaraz przyglądając się temu balkonowi, aby tuż po tym złapać się jednego z drewnianych elementów domu, i z jego pomocą podźwignąć się do góry, przedostając do mnie.
Natychmiast wpadliśmy sobie w ramiona, a hyung zaciągnął nas do jednego z zacienionych kątów tego balkonu, gdzie mogłem się w niego wtulić, w końcu czując bezpieczny.
– Cichutko, kochanie – poprosił, gdy znów pozwoliłem sobie na kolejną chwilę słabości, po prostu się rozpłakując. Ale zbyt długo hamowałem łzy, aby teraz, kiedy znów byłem przy Jiminie, dalej grać silnego.
Nie czułem już jego zapachu, co było dla mnie dziwne i kompletnie tego nie rozumiałem. Jednak pragnienie bliskości i miłości, której pozbawiono mnie na trzy lub cztery dni – już sam nie byłem pewien ile czasu tu upłynęło – wzięło nade mną górę, i zaraz podniosłem się na palcach, aby dosięgnąć ust ukochanego.
Nasz pocałunek jeszcze nigdy nie był przepełniony taką tęsknotą oraz smutkiem przemieszanym z radością. Zarówno ręce Jimina, jak i moje, starały się trzymać nasze ciała jak najbliżej siebie. A kiedy już zabrakło mi tchu, głównie przez ciągły płacz, i odsunęliśmy się od siebie, ani na chwilę nie spuszczałem z oczu spojrzenia mojego ukochanego, które tak jak moje, pokazywało jak wielkim uczuciem się darzymy, bo jak zwykle zmieniło swój kolor na bordowy.
– Nie mam dużo czasu. Nic ci nie jest? Co z dziećmi? Czego chcą? To Lee? – zaczął mnie wypytywać, trochę zaskakując takimi słowami, bo myślałem, że mnie stąd zabierze. Ale może... jeszcze nie mógł?
– Hyung, oni chcą cię zabić... i oddać mnie jakiemuś Alfie. To... to nie są zwykli ludzie... Proszę... nie pozwól się im skrzywdzić – poprosiłem, już mocno zrozpaczony, kiedy wyobraziłem sobie chęć stoczenia walki mojego ukochanego z którymś z tych zmiennokształtnych.
– Nic mi nie zrobią – zapewnił, choć dłonie, które wylądowały na moich policzkach, tak jak reszta jego ciała, lekko się napięły, zdradzając mi jego uczucia. – Nie martw się o mnie. Zrobię wszystko, aby was stąd wyciągnąć. Potrzebujemy tylko kilku godzin. Jeśli będą chcieli cię zabrać... proszę, musisz kupić nam czas.
Zamknąłem oczy, słysząc te prośby, bo nie chciałem wierzyć, że Jimin faktycznie przyszedł do mnie tylko na chwilę.
– Tak bardzo się boję, hyung... o ciebie i nasze dzieci – przyznałem cicho, znów się w niego wtulając i nie mogąc powstrzymać kolejnej fali łez. A takie słowa i to, co w tej chwili czułem, sprawiło że mój ukochany zaskomlał cicho, jeszcze bardziej łamiąc mi tym serce.
– Też się o was boję. Ale musisz być silny – poprosił, docierając ustami do mojego czoła, aby złożyć na nim delikatny pocałunek. Niestety w tym samym momencie do naszych uszu dotarło wycie, za którym od razu podążył wzrok Jimina. – Muszę iść. Wrócę po was – obiecał, kiedy ponownie na mnie spojrzał. W jego oczach po raz pierwszy od bardzo dawna ujrzałem łzy, które nie pomagały mi w wypuszczeniu go ze swoich ramion. – Nie damy rady sami wynieść dzieci. Wrócę tu z braćmi.
Moja ręka szybko przedostała się na jego policzek, jeszcze na chwilę go zatrzymując i przyciągając do ostatniego pocałunku. Wiedziałem, że powinienem się do tego dostosować i ufać, że mój partner, ze swoimi braćmi, ma jakiś plan, jednak mimo wszystko to tak bardzo bolało...
– Kocham cię, hyung. Bądźcie ostrożni, proszę – wyszeptałem, kiedy już oderwaliśmy się od swoich ust.
– Też cię kocham – odpowiedział, dając mi jeszcze jednego, szybkiego buziaka, do którego przysunąłem się jak najbliżej, trzymając się kurczowo kurtki ukochanego. – Jutro was stąd zabiorę – dodał jeszcze, uwalniając się z mojego uścisku, po czym szybko zeskoczył na dół i zaczął znikać w zaciemnionym otoczeniu, nie oglądając się za siebie.
I dopiero kiedy zostałem całkowicie sam, a nić, która mnie tutaj przyciągnęła, całkowicie zniknęła, objąłem się rękoma, czując jak moje ciało zaczyna drżeć z zimna, ewentualnie przez kolejną falę łez, która sprawiła, że musiałem tam jeszcze zostać przynajmniej kilka minut, nie chcąc martwić naszych dzieci.
Pierwsza Matko, nie pozwól im już ucierpieć. Chroń mojego partnera i moje dzieci. Tylko o tyle proszę.
Jimin:
Wystawianie na próbę cierpliwości Alfy, nigdy nie jest dobrym pomysłem. A sytuacja, w której się znaleźliśmy, tylko to potwierdziła, skoro byłem na tyle głupi i zdesperowany, aby ruszyć w dalszą drogę po niebieskiej nitce, prosto do mojego ukochanego.
Seokjin, Namjoon i Yoongi, wrócili do pozostawionych przez nas samochodów, aby spróbować złapać zasięg i zawiadomić policję o naszym odkryciu, a ja i bliźniacy zostaliśmy na miejscu, starając się wybadać z czym mamy do czynienia. Od najmłodszych lat Jiyong posyłał nas na różne obozy dla Alf, w czasie wakacji, aby mieć z nami święty spokój, więc byliśmy doskonale wyszkoleni, za co teraz niechętnie, ale jednak, byłem mu wdzięczny.
Nie mogliśmy podchodzić zbyt blisko, aby nie zostawiać naszych zapachów, które mogłyby zaalarmować mieszkańców tego ukrytego miejsca, a tym samym przyczynić się do możliwej krzywdy, jaka mogłaby być wyrządzona mojej rodzinie. Jednak w momencie, gdy tamta trójka do nas znów dołączyła, wręczając tabletki, po które pojechali do najbliższego miasteczka, zaopatrując nas też w wodę i jedzenie, niebieska nić, która znów ukazała się moim oczom, była zbyt kusząca.
Kiedy kolejny raz ruszyliśmy na obserwację, odłączyłem się, i jak ostatni idiota, ruszyłem za zapachem Jeongguka. Im bliżej byłem, tym mocniej wyczuwałem zapachy innych Alf, ale żaden z nich nie był na tyle silny, aby powiedzieć mi, że któryś z nich jest gdzieś w pobliżu.
Starałem się więc przemykać w cieniu, które rzucało zachodzące słońce, aby dzięki temu dostać się do pałacu. I nie mam pojęcia jakim cudem, ale udało mi się dostać do mojego ukochanego, który na szczęście był cały, choć posiadał kilka opatrzonych ran. Nie mogłem jednak za długo z nim pozostać, nawet jeśli miałem ochotę przerzucić go sobie przez ramię i po prostu stąd zabrać. Przeniesienie trójki dzieci przez naszą dwójkę, było skrajnie niebezpieczne. Wiedziałem, że nie dałbym rady ochronić całej czwórki. Zwłaszcza po tym, gdy przy zaczajeniu się w jednym miejscu, zobaczyłem z kim mamy do czynienia. W wewnętrznym ogrodzie widziałem bawiące się dzieci, pilnowane przez Omegi, które podczas figli zmieniały się w najprawdziwsze wilki. Krew mi zmroziło, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że mamy do czynienia z żywą legendą, w postaci zmiennokształtnych. Zacząłem podejrzewać, że może Lee jest jedną z nich i kazała swoim kumplom porwać mojego ukochanego w ramach zemsty, zmuszając do zostania przy swoim boku. Dlatego musiałem opanować pseudo heroiczne zapędy i naprawdę wrócić tutaj ze wsparciem. Ale nie policji. Za długo musielibyśmy na to czekać. Choćbym musiał błagać na kolanach braci o pomoc, byłem na to gotów, aby tylko mi pomogli wydostać stąd Jeongguka i nasze dzieci.
Bliźniacy szybko się zorientowali, gdzie byłem. Praktycznie, gdy tylko mnie zobaczyli, natychmiast zaczęli wypytywać, co jest w budowli i jak mamy się tam dostać. To trochę podniosło mnie na duchu, bo ich wsparcie zawsze było dla mnie cenne.
Powiedziałem więc o niebezpieczeństwie, które kryje się za murami, i planie, który zdążyłem ułożyć. Musieliśmy po prostu dostać się do tego pokoju, w którym trzymali Jeongguka. Każdy z nas weźmie jednego brzdąca, mój ukochany weźmie tabletkę, aby również stracić zapach na jakiś czas, i uciekniemy najkrótszą drogą. To brzmiało tak prosto, ale w rzeczywistości miało masę minusów. Dzieci mogły przecież w każdej chwili zacząć płakać, mogliśmy trafić prosto na grupę zmiennokształtnych, Jeongguk może zostać gdzieś przeniesiony, a ja stracę znowu nitkę, która mnie do niego pokieruje. Martwiłem się, że to po prostu może być misja samobójcza. Jednak wystarczyło mi krótkie wspomnienie tych przerażonych oczu mojego Omegi, którego musiałem zostawić w tamtym miejscu, abym ruszył z powrotem, ryzykując tym życie nas wszystkich. Miałem jednak nadzieję, że tak jak już wiele razy, także i tym razem szczęście się do nas uśmiechnie, a Pierwsi Rodzice nad nami czuwają.
Pokonanie kilkuset metrów przez las, omijając mocniej pachnące miejsca, było najprostszą rzeczą w czekającym nas zadaniu. Dostanie się przez mur również. Jednak moje szybko bijące serce mówiło mi, że coś jest nie tak. Przecież muszą tu być jakieś straże. Czy zmiennokształtni byli tak pewni tego, że nikt tu nie zabłądzi? Niby droga, którą tu dotarliśmy była dobrze ukryta, a okolica zdawała się nietknięta ludzką ręką, gdyby nie ten pałac. Zresztą, zmiennokształtni byli tylko legendą, więc może faktycznie nie bali się niespodziewanych gości? Taka opcja mocno działała na naszą korzyść. Zwłaszcza w momencie, gdy zorientowałem się, że ktoś za nami podąża. I o mały włos nie zaatakowalibyśmy z bliźniakami Yoongiego.
– Co ty tu kurwa robisz? – szepnął wściekły Jihwan, łapiąc za przód bluzy mężczyzny.
– Pomogę wam.
– Jaja se robisz, Beto? To niebezpieczne.
– Teraz nie ma czasu się wycofać – zauważył Jihyun, wciągając tę dwójkę za kolumnę. – Ale przysięgam, że jeśli przez ciebie coś się nie uda, osobiście cię rozszarpię, spalę, a prochy rozrzucę na brzegu Han.
– Cisza – mruknąłem, ciągnąc ich jeszcze bardziej w cień, bo prostopadłym korytarzem przeszło dwóch mężczyzn, którzy spokojnie nieśli gaworzące dzieci. Przypatrzyłem się im, ale na szczęście nie były to nasze maluchy.
Poczekałem, aż znikną nam z pola widzenia, a dźwięk kroków ucichnie.
– Idziemy.
Nadstawiałem uszu na każdy najmniejszy szmer, który mógłby zwiastować kłopoty, ale na szczęście udało nam się dotrzeć pod balkon, na którym spotkałem się z ukochanym kilka godzin wcześniej. Niestety niebieska stróżka dymu zniknęła jakiś czas temu, dlatego mogłem mieć tylko nadzieję, że nigdzie go nie zabrali.
Ku mojej uldze usłyszałem głos mojego najdroższego, który śpiewał kołysankę naszym maluchom, dlatego gotów byłem wskoczyć już po niego, gdy nagle ten piękny dźwięk przerwało ciche trzaśnięcie drzwi. Musieliśmy więc cofnąć się znów w cień.
– Jeongguk, muszę cię zabrać. Wybrano ci Alfę. Jongin chce cię widzieć – powiedział obcy, kobiecy głos.
Krew się we mnie zagotowała, słysząc, gdzie ma być zabrany mój ukochany, ale nie mogłem tam tak po prostu wpaść, bo na pewno nie zdążyłbym skręcić kobiecie karku, nim krzyknęłaby, podnosząc tym samym alarm.
Słyszałem, jak Jeongguk przez chwilę protestuje, ale jego strażniczka, czy kim tam była ta baba, powiedziała że sprzeciwienie się woli Alfy, może spowodować zabranie mu któregoś dziecka.
Aż warknąłem wściekły, przez co bracia natychmiast zasłonili mi usta. Jeśli wahałem się przed zabiciem Lee przed walką, to teraz miałem ochotę kąpać się w krwi tej suki, która groziła mojemu ukochanemu.
Jeonggukie najwyraźniej opuścił z kobietą pomieszczenia, a to była dla nas doskonała okazja, aby zabrać stamtąd maluchy.
Odczekałem kilka sekund i jako pierwszy ruszyłem na balkon, wchodząc zaraz do pokoju, w którym znajdowały się moje dzieci. Cała trójka siedziała grzecznie w łóżeczku, otoczona zabawkami. Sunyoungie bawił się spokojnie gryzakiem, a pozostała dwójka spała spokojnie. Na mój widok chłopczyk wydał z siebie bliżej nieokreślony, choć stanowczo radosny dźwięk, dlatego podszedłem jak najszybciej, biorąc go na ręce.
– Mój mały – szepnąłem, tuląc do siebie radosnego brzdąca.
– Nie ma na to czasu, hyung. – Jihyun upomniał mnie, gdy tylko znalazł się obok. – Musimy owinąć je w jakieś koce i zabrać.
Na szczęście takich rzeczy było tu pełno i udało nam się otulić maluchy, które niestety szybko się obudziły. Smoczki jednak załatwiły chwilowo sprawę i mogliśmy ruszyć z nimi w drogę powrotną.
Tym razem kierowaliśmy się prosto w stronę muru, aby tylko wyjść poza obręb pałacu. Wtedy niesiony przeze mnie Sunwoo, został przekazany w ręce Yoongiego.
– Zabierzcie ich stąd jak najdalej. Wracam po Jeongguka.
– Idę z tobą – oświadczył natychmiast przyjaciel mojego ukochanego, przekazując małego Omegę Jihyunowi.
– Uciekajcie – rzuciłem do bliźniaków, którzy natychmiast mnie posłuchali, ruszając między drzewami. – Jesteś mi niepotrzebny – dodałem, kierując swoje słowa do Bety. – Nie będę cię pilnował.
– Przyda ci się pomoc, jeśli coś pójdzie nie tak.
– Twoja? Przecież pewnie nawet nie umiesz walczyć.
– Pięści to nie wszystko.
Wkurzony warknąłem na niego, bo tylko traciłem cenne minuty. Jeongguk na pewno trafił już do tamtego Alfy, a ja musiałem wrócić tam i spróbować go odbić. Nie chciałem, aby ktokolwiek położył na nim łapy, nie tylko dlatego, że należał do mnie, ale przede wszystkim dlatego, że pamiętałem, jak młodszy mówił mi o swoich doświadczeniach z przeszłości, w których Alfy traktowały go jak zabawkę. Nie chciałem, aby musiał znów przez to przechodzić. Poza tym, nie oszukujmy się, to co chcieli mu zrobić, było po prostu gwałtem.
– Jeśli... Jeśli nas złapią i zaatakują... odciągnę ich uwagę, a ty masz zrobić wszystko, aby dostać się do Jeongguka i go stąd wyprowadzić. Rozumiesz? – zapytałem w końcu. – Chodźmy.
Ruszyliśmy więc znów do pałacu, a w momencie przekroczenia muru, znów zobaczyłem nitkę, która mogła nam wskazać drogę. Nie prowadziła jednak do pokoju, w którym wcześniej byliśmy, lecz w zupełnie inną część budowli.
Bez słowa zaczęliśmy się kierować w tamtą stronę, uważając na każdym zakręcie, chowając w cieniu przed kolejnymi osobami, których niestety było coraz więcej.
Musieliśmy chyba znaleźć się w bardziej uczęszczanej części, gdyż zapachy tutaj były aż nazbyt intensywne. W dodatku same alfie. A droga prowadząca do mojego ukochanego, wiodła przez sam środek.
Jak mam się do ciebie dostać, Jeonggukie?
Machnąłem ręką na Yoongiego, mając zamiar obejść jakoś na około to miejsce. Jednak ledwo przeszliśmy za róg, a stanęliśmy oko w oko z czwórką mężczyzn i jedną kobietą. Alfami.
– A tak dobrze im szło, prawda? – zapytał ten stojący pośrodku.
– Tak blisko do Omegi, a jednak tak daleko. Naprawdę myślałeś, że uda ci się go odbić?
Warkot wydobył się z moich ust prawie niekontrolowanie, jednak przed rzuceniem się na nich, powstrzymał mnie głos towarzyszącego mi Bety.
– Dlaczego go porwaliście? Jeonggukie nic nigdy nikomu nie zrobił.
– Wie. A ponieważ wy również się dowiedzieliście, to dla was nie będzie litości. I tak mieliśmy się pozbyć jego Alfy, a tu proszę, sam do nas przyszedł. Kyungsoo, alarm.
Nagle pierwszy mężczyzna po lewej, na naszych oczach zmienił się w wielkiego, czarnego wilk, który zawył głośno.
Natychmiast pchnąłem Yoongiego za siebie.
– Wiesz, co robić. Uciekaj! – krzyknąłem na Betę, samemu rzucając się w przeciwną stronę, aby jak najszybciej odciągnąć ich od mężczyzny. A Alfy niestety jeden po drugim zmieniali się w wielkie basiory, rozpoczynając polowanie na mnie.
Starałem się jak najszybciej analizować co robić. Nie miałem szans na ucieczkę, byli ode mnie szybsi, dlatego dopadłem pierwszych drzwi, licząc na przedostanie się dalej oknem. Udało mi się, choć po drodze minąłem jakiegoś nastolatka, który próbował mnie po drodze złapać.
Wypadłem do wewnętrznego ogrodu, gdzie było dość sporo dzieci, ale na mój widok Omegi przemieniły się w kolejne wilki, lecz zamiast rzucić się na mnie, zaczęły osłaniać maluchy.
Nie zatrzymywałem się ani na moment, rejestrując takie rzeczy tylko kątem oka. Ciągle widziałem nić, która prowadziła do Jeongguka, dlatego próbowałem kierować się z dala od niego, nie chcąc go narazić.
Niestety moje siły też zaczynały się kończyć, więc teraz to ja musiałem kupić ukochanemu trochę czasu.
Zatrzymałem się, łapiąc za jakiś ozdobny posążek i cisnąłem w stronę wilków, o dziwo trafiając jednego w głowę, przez co zatrzymał się.
– Nie macie odwagi walczyć jako ludzie?! – krzyknąłem na nich.
Odpowiedziały mi tylko krótkie szczeknięcia, które przypominały jakąś parodię śmiechu. Łapałem więc kolejne rzeczy i ciskałem w nich, ale żadna nie trafiła w cel. Ciągle musiałem pilnować każdej strony, wiedząc że mogą mnie zajść od dwóch stron. A niestety z pięciu mnie goniących, nagle zrobiło się dziewięciu.
Znów ruszyłem biegiem, lecz nagle zza rogu wybiegli Jihwan i Jihyun, niosąc ze sobą dość spore konary, które mogły posłużyć do walki. Choć bardzo chciałem wiedzieć, gdzie są moje dzieci, skoro oni są tutaj. Nie było czasu na pytania i po prostu zaufałem im, że oddali je w ręce brata Jeongguka, który zabierze je z dala od tego miejsca.
Jihyun bez słowa rzucił mi kawał drewna, po czym stanęliśmy wszyscy razem naprzeciw sfory, która już ostrzyła na nas kły.
Wielki Wilku, proszę. Mogę zginąć, ale niech mój Jeonggukie i nasze dzieci będą bezpieczne.
Po tej krótkiej modlitwie, ruszyliśmy do ataku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top