32 - Breathe

Troszkę dramek? :)

5200 :D

~~~~~~~~~~~





Jeongguk:

Jeszcze nigdy nie doprowadziłem się do stanu, w którym po przebudzeniu tak bardzo bolałaby mnie głowa. Z początku, zanim jeszcze otworzyłem oczy, starałem się skojarzyć fakty z poprzedniego dnia i wywnioskować dlaczego mógłbym doświadczać teraz takiego bólu. Nie przypominałem sobie żadnej imprezy, ani chociażby napicia się z hyungiem jakiegoś wina tuż przed snem. I dopiero po otwarciu oczu i natrafieniu wzrokiem na dziwny, nieco zniszczony sufit, natychmiast poderwałem się do pozycji siedzącej, jęcząc przez to cicho, bo boląca głowa jeszcze bardziej dała o sobie znać.

Wylądowałem obiema rękoma na uszkodzonym miejscu, powoli zdając sobie sprawę z tego, że nie tylko moja głowa ucierpiała. Również łokieć i kolano pulsowały bólem, wywołując z moich ust ciche syknięcie. Jednak żadne z tych uszkodzeń, nie było dla mnie w tej chwili ważne. To trójka moich skarbów, z którymi na pewno byłem jeszcze w galerii, znajdowała się na pierwszym miejscu, na liście moich obecnych priorytetów.

Zabrałem ręce od głowy tak szybko, jak się na niej znalazły, a kiedy podźwignąłem się do góry, na nieuszkodzonej ręce, mogłem w końcu rozejrzeć się po miejscu, do którego przeniósł mnie ten napastnik. Cztery ściany, dziura w podłodze i kraty tuż przede mną, oddzielające mnie od niezbyt oświetlonego korytarza.

Niewiele myśląc dopadłem do tych ciemnych, metalowych prętów, ignorując przy tym ostry ból głowy, przez który ponownie miałem ochotę jęknąć i skulić się w którymś z kątów. Ale teraz nieważny był mój strach i moje potrzeby. Szczególnie gdy zauważyłem człowieka stojącego przy mojej celi. Nie widziałem jego twarzy, przez kaptur naciągnięty na jego głowę, jednak to nie powstrzymało mnie przed próbą wyciągnięcia od niego jakichkolwiek informacji.

– Gdzie są moje dzieci? I-i co ja tutaj robię? Dlaczego... tutaj jestem?

Przez strach i niepokój, tak samo jak ból, przy każdym słowie mój głos lekko drżał. Ręce jednak zaciskały się mocno na kratach, a oczy nie odrywały od zakapturzonej postaci.

Naprawdę liczyłem, że cokolwiek mi powie, na pewno dobrze wiedząc jak bardzo Omegi potrafią martwić się o swoje dzieci. A w tej chwili miałem ochotę błagać go na kolanach, aby tylko powiedział mi, że wszystko z nimi w porządku.

Nie otrzymałem jednak odpowiedzi na żadne zadane pytanie. A kiedy znów je powtórzyłem, a potem kolejny raz i następny, zaczynając być coraz bardziej zdesperowany, postać nadal milczała. W pewnym momencie zacząłem płakać, nie mogąc znieść tej rozłąki, nie tylko z moimi dziećmi, a również z moim partnerem, uwieszając się przy tym krat i skomląc cicho.

Starałem się zagłuszyć myśli o trójce moich skarbów, usiłując zrozumieć tę sytuację. I ze wszystkich możliwych scenariuszy, najbardziej obstawałem przy jakimś przetrzymywaniu dla okupu. W końcu cała nasza czwórka była dla Jimina najważniejsza i na pewno był w stanie zapłacić za nas każdą sumę, aby tylko nic nam się nie stało.

Nie odsuwałem się od krat, ciągle starając się obserwować tego strażnika oraz fragment korytarza, nawet jeśli na początku cały czas miałem problemy z widocznością, właśnie przez łzy. Było tak, dopóki nie usłyszałem dość głośnych kroków, kierujących się prawdopodobnie w moją stronę. A gdy w zasięgu mojego wzroku pojawiła się kolejna wysoka, zakapturzona postać, która zaraz po tym zatrzymała się przed moją celą, od razu spróbowałem cokolwiek do niej powiedzieć.

– Gdzie są moje dzieci? Jeśli to mnie chcecie skrzywdzić, oddajcie je mojemu Alfie, proszę. – Desperacja była już wyraźnie słyszalna w moim głosie. Ale teraz tylko tego pragnąłem. I tylko na tym mi zależało.

– To zbyteczny problem. Zabicie ich będzie łatwiejsze – odpowiedział mężczyzna, wprawiając mnie nie tyle w szok, co po prostu trafiając w najczulszy punkt, jaki posiadała Omega-matka. – Tak samo jak ciebie – dodał jeszcze, ale to naprawdę się dla mnie nie liczyło. Nie tak bardzo jak życie moich i hyunga dzieci.

– Nie... – wyszeptałem, nie odrywając wzroku od zakapturzonej postaci. Czułem jak moje ciało mimowolnie całe się spięło, a przez strach i panikę, krew zaczynała szumieć w moich uszach, przyprawiając o dodatkowy dyskomfort. – Nie krzywdźcie ich... Błagam.

Mężczyzna chyba zaczął rozważać to, co do niego powiedziałem, bo przez chwilę milczał, po prostu stojąc przed celą. A ja potrafiłem tylko powtarzać ciągle w myślach ostatnie skierowane do niego słowo, dodając do niego prośbę do Pierwszej Matki, aby nie pozwoliła mu skrzywdzić moich dzieci.

– Nie podjęliśmy jeszcze decyzji, co z tobą zrobić. Póki co możemy ci je co najwyżej przynieść, jeśli będziesz chciał współpracować – odezwał się w końcu po dłużej chwili, natychmiast otrzymując trochę zbyt energiczne pokiwanie przeze mnie głową, bo przez skupienie swoich myśli tylko na moich maleństwach, zapomniałem jak bardzo boli mnie miejsce, w które zostałem uderzony jeszcze na parkingu galerii.

– Zrobię wszystko, tylko nie róbcie im krzywdy – poprosiłem, będą w stanie dostosować się do ich warunków. Kimkolwiek oni byli. A w międzyczasie umieściłem znów jedną rękę na bolącym fragmencie głowy, krzywiąc się przy tym lekko. – Ale... Po co tutaj jestem? Chodzi o jakiś okup? – Ponownie spróbowałem cokolwiek wyciągnąć od tych ludzi, aby zrozumieć dlaczego mnie porwali.

– Okup. – Mężczyzna jednak prychnął, słysząc moje pytanie, przez co zaczynałem się obawiać, że to po prostu jakaś mafia lub rodzaj kliniki, która przeprowadza nielegalne eksperymenty na ludziach? Naprawdę nie miałem pojęcia o co tutaj chodzi... – W końcu udało nam się ciebie znaleźć. Za dużo widziałeś i musimy cię uciszyć – dodał tylko, po czym odwrócił się w stronę strażnika i zaczął mówić coś do niego szeptem, gdy ja starałem się zrozumieć te dwa zdania, będące odpowiedzią na moje pytania.

Byłem zagubiony i to bardzo. Ale nie dano mi kolejnej możliwości dopytania o to „co widziałem", bo mężczyzna skierował się do miejsca, z którego przyszedł. I już chciałem zacząć go nawoływać lub prosić strażnika o przyprowadzenie go, gdy do moich uszu dotarł płacz jednego z moich dzieci. Jednego, a później drugiego i trzeciego. Aż miałem ochotę próbować przecisnąć się przez te kraty, ewentualnie krzyczeć, aby mnie wypuścili, bo w tej sytuacji nie potrafiłem znieść ich płaczu, czując jak pęka mi serce.

Na szczęście ten od zawsze niepokojący mnie dźwięk, nie ucichł, a wręcz rósł i zbliżał się w moją stronę, wraz z krokami, których teraz było o dziwo więcej. Moje oczy skupiły się tylko na wyłaniających postaciach, które trzymały niedbale trójkę moich płaczących dzieci. Przetarłem jak najszybciej oczy, aby łzy nie uniemożliwiały mi przyjrzenia się w jakim są stanie, i czy nie są zranione. Na szczęście kiedy były już coraz bliżej mnie, nie zauważyłem ani jednego zadrapania na ich buziach lub uszkodzenia którejś z kończyn, dzięki czemu choć trochę odetchnąłem z ulgą, dziękując Pierwszej Matce, że nie pozwoliła, aby cokolwiek im się stało.

Dwójka zakapturzonych postaci, trzymająca moje dzieci, stanęła zaraz przed moją celą. I zanim zdążyłem wyciągnąć w ich stronę ręce przez kraty, chcąc dosięgnąć swoje dzieci, jedna z nich zsunęła kaptur z głowy, ukazując mi w ten sposób, kto się pod nim kryje. A widząc panią Lee, aż rozchyliłem usta zdumiony.

Kobieta posłała mi wredny uśmiech, widząc moją reakcję, bo najwyraźniej dotrzymała słowa, które „mi dała" przy naszym ostatnim spotkaniu, jeszcze kiedy byłem w ciąży z trojaczkami. Ale aż tak jej zależało na zemście? Bo nie sądziłem, aby jeszcze chciała mnie uczynić swoją Omegą. Poza tym... nadal nie rozumiałem co w takim razie „widziałem" i za co musiałem zginąć? A szczególnie – jaki to miało związek z panią Lee?

– Odsuń się od krat, bo inaczej od razu wylądują na podłodze i osobiście je rozgniotę jak karaluchy – zagroziła, a takie słowa natychmiast sprawiły, że jak najszybciej wycofałem się do tyłu, docierając aż do ściany za moimi plecami i uważnie obserwując jak po otwarciu celi, zaczynają przekładać moje dzieci na podłogę.

Nie ruszałem się, nie chcąc, aby jakkolwiek je skrzywdziła. I w tym momencie zaczynałem rozumieć, dlaczego je ze mną zabrali. Na pewno wiedzieli, że wystarczy jedna groźba dotycząca ich życia i zrobię wszystko, co mi rozkażą.

Po moich policzkach znów zaczęły płynąć łzy, przy czym zagryzłem mocno wargi i nie odrywałem wzroku od płaczących dzieci. Obraz lekko mi się rozmazywał, ale nie chciałem przecierać oczu, aby nie wykonać choćby jednego ruchu, który mogli uznać za chęć ucieczki.

I dopiero kiedy ostatnie dziecko również zostało przeniesione na podłogę, a celę ponownie zamknięto, od razu podbiegłem do moich wilczków. Usiadłem na zimnej podłodze, aby móc przełożyć jedno z nich na swoje nogi, a pozostałą dwójkę wziąć na ręce i zaraz po tym przygarnąć całą płaczącą trójkę w swoje ramiona.

– Mówiłam, że jeszcze pożałujesz swoich decyzji – usłyszałem jeszcze od pani Lee, jednak teraz mogłem tylko przytulać moje skarby, płacząc razem z nimi, bo w tej chwili nie potrafiłem być silny, tak bardzo się bojąc i tak bardzo potrzebując naszego jedynego bezpieczeństwa, w postaci Jimina.

Zarówno dyrektorka, jak i nieznany mi mężczyzna, ponownie zostawali mnie z samym strażnikiem, który jeszcze przez tylko minutę bądź dwie, musiał słuchać naszej rozpaczy. Starałem się jak najszybciej opanować i znów być silną Omegą, właśnie dla moich dzieci.

Mój zapach na pewno powoli ich uspokajał, a wraz z cichą kołysanką, którą zacząłem im śpiewać, sprawiałem że moje wilczki przestawały płakać. Chciałem, aby zasnęły i odpoczęły po całym tym stresie, dlatego kiedy płacz całkowicie ustał, odsunąłem je trochę od siebie i posłałem lekko wymuszony uśmiech, dając przy tym całusy w czółka.

Musiałem stworzyć im jakieś miejsce do spania. I w tym celu po usadzeniu ich chwilowo między swoimi nogami, ściągnąłem swój płaszcz, kładąc go pod ścianą i to na niego przekładając całą trójkę. Było tu naprawdę zimno, dlatego trochę mi ulżyło, że każdy skarb nadal ma na sobie kurtkę, szalik, czapkę i rękawiczki, które teraz mogły zapewniać im ciepło. Dodatkowo ściągnąłem swój sweter, przykrywając je, bo wiedziałem, że w czasie snu, temperatura ich ciał może drastycznie spaść.

I po zaśpiewaniu im kolejnej, tym razem bardziej przyjemnej dla ucha kołysanki, bo mój głos już nie drżał, mogłem obserwować jak ich oczka powoli się zamykają, co w końcu sprawiło, że choć trochę mi ulżyło.

Nie chciałem wyziębić swojego ciała, dlatego zamiast się przy nich położyć, usiadłem na niewielkim, wolnym fragmencie płaszcza, głaszcząc delikatnie jedną z małych rączek Sunmi. Wiedziałem, że teraz jedyne o co będę błagał panią Lee, lub zakapturzonego mężczyznę, to jedzenie, pieluszki i zabawki dla moich dzieci, za które też zapewne będę musiał pokazać jak bardzo jestem im podporządkowany. I nawet jeśli ceną za ich życie, będzie moje pozostanie u jej boku, lub po prostu śmierć, byłem w stanie się do tego dostosować, mając tylko nadzieję, że zaraz po tym wylądują przy mojej mamie lub mamie Jimina. Bo niestety obawiałem się, że mój ukochany też może zostać przez nią skrzywdzony. A taka myśl ponownie mnie złamała, wywołując kolejne ciche łzy.



Yoongi:

Chyba mogłem powiedzieć, że w końcu odnalazłem moje szczęście. Suran noona była naprawdę cudowną osobą i to jej brakowało w moim życiu. Z każdym dniem się w tym coraz bardziej utwierdzałem, dlatego zaproponowałem dziewczynie, abyśmy w czasie najbliższej równonocy, dokonali naznaczenia. Od święta Pierwszej Matki nawet zamieszkaliśmy razem, w niewielkim mieszkaniu, w tym samym budynku, co moi rodzice. Dzięki temu spędzaliśmy razem naprawdę dużo czasu i mogliśmy cieszyć się sobą.

Gdy Jeongguk znalazł swojego Alfę, nie mogłem nawet spokojnie spać. A teraz zasypiałem tuląc do siebie moją Omegę i przesypiając całą noc bez koszmarów. Teraz to Suran była moją muzą, dla której tworzyłem biżuterię, chcąc tym wywoływać jej uśmiech. I to ona była dla mnie najważniejsza. Przynajmniej tak myślałem, dopóki nie zadzwonił Jin.

To był całkiem spokojny wieczór. Siedziałem z Suran na kanapie i obejmowałem ją, wtulając w siebie, podczas oglądania jakiegoś filmu. Szczęśliwy gładziłem jej włosy, bawiąc się nimi, gdy zadzwonił mój telefon.

Podniosłem się, aby sięgnąć do stolika i wziąć z niego urządzenie, które wyświetlało nazwę kontaktu.

– Tak, hyung? – zapytałem spokojnie, nie spodziewając się żadnych okropnych wieści.

– Yoongi, musisz nam pomóc...

Niestety głos mojego przyjaciela sugerował mi tylko i wyłącznie kłopoty. To nie była rozpacz pod tytułem: „Na wyprzedaży jakiś dupek zabrał koszulkę, na którą miałem ochotę", lecz coś znacznie poważniejszego.

Jakiś problem z Namjoonem?

– Jeonggukie i dzieci zniknęli.

Tyle wystarczyło, abym zerwał się na równe nogi z kanapy.

– Co?! Ale jak to?! Kiedy?! – krzyknąłem do słuchawki, nie mogąc przyswoić takich informacji.

– Dzisiaj rano Jeonggukie miał się spotkać z naszą mamą i iść z nią na zakupy. Dzieci z nim były. Ale nie dotarł na spotkanie, choć Jimin twierdzi, że osobiście zawiózł go i wysadził na parkingu galerii. To na pewno przez niego! Zawsze wplątuje mojego brata w kłopoty! Sprawa jest już na policji i sprawdzają monitoring, ale ja nie mam zamiaru siedzieć w domu z założonymi rękami. Pomożesz mi?

Złość i przerażenie w głosie mojego przyjaciela, z każdą chwilą przekonywały mnie do tego, że to nie jest jakiś głupi i nieśmieszny żart, przez co poczułem, jak na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Ktoś zrobił krzywdę Jeonggukowi, a my musieliśmy go ratować!

– Tak, tak, pomogę. Zaraz po ciebie przyjadę, hyung. Proszę, poczekaj na mnie – powiedziałem, rozłączając się zaraz po tym.

– Co się stało, Yoongi?

Przez to wszystko nawet zapomniałem, że obok jest moja Omega, która teraz z niepokojem patrzyła na mnie, podnosząc się z kanapy.

– Jeongguk... – zacząłem, choć musiałem chwilę ze sobą powalczyć, aby powiedzieć to na głos. – Zniknął. Razem z dziećmi.

Moja ukochana nie miała pojęcia, że nim ją poznałem, chłopak był Omegą, na której bardzo mi zależało. Nie chciałem, aby była zazdrosna, skoro Jeongguk był dla mnie przeszłością i po prostu przyjacielem. Choć w tej chwili moje serce kazało mi natychmiast wszystko rzucić i zrobić wszystko, aby go znaleźć.

– Został porwany? – zapytała zaskoczona. – Kiedy? Gdzie?

– Dzisiaj... Pojechał na zakupy z mamą i nie spotkali się – wyjaśniłem pobieżnie. – Noona, ja... Ja muszę jechać im pomóc.

– Pomóc? Jak chcesz im pomóc, kochanie? – spytała, natychmiast łapiąc moją dłoń.

W jej oczach widziałem ten sam strach i zszokowanie, które zapewne ona mogła ujrzeć w moich.

– Nie wiem – przyznałem, kompletnie nie mając pomysłu na żaden dalszy krok. – Jin hyung nie powiedział za dużo, ale... zapytał, czy pomogę. Nie zostawię teraz moich przyjaciół – oświadczyłem, cofając rękę z jej uścisku, aby móc położyć obie dłonie na jej policzkach i złożyć delikatny pocałunek na słodkich ustach. – Proszę, zostań tutaj. Będę dzwonił.

– Yoongi... Jego Alfa zapewne będzie go szukał na własną rękę, Seokjin również... Proszę, nie dołączaj do nich – powiedziała nagle dziewczyna, na co nie potrafiłem oderwać nóg od podłogi.

– Dlaczego? – spytałem, nie rozumiejąc jej prośby. – Noona, on jest dla mnie jak brat. Nie zostawię go. Muszę im pomóc.

– Yoongi, nie. Nie chcę, żebyś z nimi szedł – powiedziała dość stanowczo, znów łapiąc moją rękę.

Chwilę tak staliśmy, patrząc sobie w oczy. Szukałem w nich odpowiedzi, która przekonałaby mnie, abym naprawdę tego nie robił. Ale jej nie znalazłem.

– Przepraszam – szepnąłem tylko i odwróciłem się od niej, uwalniając dłoń z jej uścisku.

Ruszyłem prosto do drzwi i szybko się ubrałem, a przed wyjściem znów spojrzałem na ukochaną. Stała w tym samym miejscu, w którym ją zostawiłem i patrzyła na mnie naprawdę smutno.

– Kocham cię, noona. Ale muszę mu pomóc – powiedziałem i opuściłem nasze mieszkanie, szczelniej owijając się szalikiem.

W drodze do Jin hyunga, gryzło mnie sumienie, że nie posłuchałem najbliższej mi osoby i zapewne ją zawiodłem moim postępowaniem. Przecież to Suran była teraz dla mnie najważniejsza. A mimo to, nie potrafiłem złamać danej obietnicy moim przyjaciołom, przysięgając chronić młodszego.

Pierwszy raz odkąd poznałem Jin hyunga, wyglądał tak okropnie. Na pewno płakał przez kilka godzin, sądząc po jego oczach. A zmartwiony Alfa u jego boku ciągle pocierał nosem jego policzek, gdy usiedli razem na tylnej kanapie mojego samochodu.

Beta opowiedział mi wszystko dokładnie, a ja słuchałem, skupiając się też na drodze. Zgodnie z poleceniem jechałem prosto do domu Jimina i Jeongguka, choć nie rozumiałem, jaki jest w tym cel. Suran miała rację, nie mieliśmy jak pomóc. Skoro nawet policja była zaangażowana w sprawę, to co my możemy? Jednak nie kłóciłem się z tym, po prostu wykonując polecenia starszego.

Jimin nie wyglądał na zaskoczonego, gdy zobaczył nas na czwartym piętrze. Sam nie wyglądał najlepiej. Jego stan przypominał coś pomiędzy chęcią mordu, a głęboką rozpaczą.

– Jeśli masz zamiar znowu się na mnie wydrzeć, to oszczędzaj gardło, bo nie mam na to siły – powiedział na dzień dobry, jak się domyślałem, kierując swoje słowa do Jina.

– Nie masz siły? – warknął hyung, w którego chyba wstąpiła nowa energia. – Mój brat gdzieś tam teraz cierpi, bo ma tak beznadziejnego Alfę, że zamiast go bronić, tylko wpędza go w kłopoty!

Jimin nic na to nie odpowiedział. Nawet nie spojrzał w naszą stronę, zaciskając jedynie pięści.

Jednak na tym mój przyjaciel nie poprzestał.

– Od początku byłeś tylko powodem smutku mojego brata! Najpierw go zdradzałeś, potem ta twoja chora rodzinka mu zagrażała, jeszcze ta cała Lee się nawinęła... Jesteś jak magnes na nieszczęścia! Gdybyś nie mieszał się w jego życie, to Jeonggukie byłby teraz szczęśliwy z Yoongim!

W tym momencie coś we mnie pękło. Już nie potrafiłem dłużej słuchać tego wszystkiego, o co Jin oskarżał Jimina. Zwłaszcza, że mieszał w to mnie.

– Dość, hyung! – krzyknąłem. Jin natychmiast przerwał krzyk, a trzy pary oczu zwróciły się w moją stronę. – Nie możesz tak mówić! Odkąd znam Jeonggukiego, nigdy nie widziałem go szczęśliwszym, niż wtedy, gdy mówił o swoim Alfie i ich dzieciach! Wiem, że dobrze bym się nim opiekował, gdyby mnie wybrał, ale nie oszukujmy się – jestem Betą! A sam doskonale wiesz, jak bardzo twój brat marzył o dzieciach i opiekunie, który się nim zajmie! Wiem, że Jimin ma na swoim koncie trochę przewinień i też mam do niego żal, że Jeonggukie tyle razy przez niego płakał, ale wiem, że na pewno nie żałował nigdy swojej decyzji! I nie możesz obwiniać Jimina o zniknięcie swojego brata! On też przez to cierpi! Więc zamiast wydzwaniać do mnie i ściągać tylko po to, aby się na niego drzeć, to zróbmy coś pożytecznego i jedźmy szukać Jeongguka!

Mój wybuch złości, musiał naprawdę wstrząsnąć moim przyjacielem, bo przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. Dopiero telefon Parka przerwał przedłużającą się ciszę.

– Słucham? Tak. Już tam jadę.

Tych kilka słów wystarczyło, abyśmy wszyscy ponownie się skupili.

– Policja ma nagrania z monitoringu, który pokazuje, jak Jeonggukie i dzieci są zabierani do jakiejś vana, przez zakapturzonego mężczyznę. Szukają teraz trasy na kamerach miejskich, która pomoże ustalić, gdzie pojechali. Jadę na komendę – wyjaśnił Jimin, kierując się natychmiast w stronę schodów. I minął nas, prawie zbiegając z dół.

– Jedziemy z tobą. Muszę wiedzieć, co z moim bratem.



Jeongguk:

Nie byłem w stanie określić ile upłynęło czasu odkąd wsadzono mnie do tej celi, a następnie przyniesiono dzieci i pozwolono być blisko nich. Nikt oprócz strażnika się nie pojawiał, a wiedziałem, że nie mam szans czegokolwiek od niego wyciągnąć.

Ciągle myślałem o Jiminie, o mojej rodzinie i Yoongim, starając się nie oszaleć przez słowa usłyszane od Lee Jieun i tego zakapturzonego mężczyzny. Jednak wraz z mijającymi godzinami, coraz większym odczuwanym chłodem i obawą o zdrowie moich dzieci, znów postanowiłem próbować porozmawiać ze strażnikiem, lub chociaż skłonić go do przyniesienia mojej torby z produktami dla moich wilczków. Sam przez cały ten stres, nie odczuwałem żadnych fizjologicznych potrzeb, martwiąc się tylko o dzieci.

Niestety nieważne jak długo prosiłem i klęczałem przy kratach, próbując ubłagać mężczyznę o pomoc, był głuchy na każde moje słowo. A nawet kiedy chyba zacząłem go już męczyć swoim ciągłym gadaniem, uderzył mnie tylko w palce, które obejmowały metalowe pręty, oddzielające mnie od korytarza. Jednak niczego poza skomleniem z siebie nie wydałem, po prostu wracając na poprzednie miejsce i tym razem kładąc się przy dzieciach.

Wszystkie godziny, które tu spędzałem, przy dwóch zmianach strażników, były dla mnie istną katorgą. Nie przez brak jedzenia lub normalnych, ludzkich warunków, a właśnie przez cierpienie moich dzieci. Kwestią czasu było ich przebudzenie i płacz o pokarm i zmienienie pieluszki. A bezsilność i brak pomocy zmusiły mnie do stworzenia im prowizorycznych pieluch z mojego swetra, bo nawet nie chciałem sobie wyobrazić jaki ból musiałyby znosić, gdybym tego nie zrobił.

Starałem się je tulić, śpiewając drżącym od płaczu i przez wyczerpanie głosem. I ani na chwilę nie zmrużyłem oka, aby ciągle móc przy nich być i nie przegapić sytuacji, w której ktoś znowu by do mnie przyszedł.

Jednak wydawało się, że minął dzień, a potem następny, a o nas jakby zapomniano. Tylko strażnicy, zmieniający się pod naszą celą, przypominali mi, że nadal jesteśmy obserwowani i pilnowani. Nie miałem pojęcia jak długo... I dlaczego... Czy w ten sposób mnie po prostu torturowali, każąc oglądać jak moje dzieci cierpią, aby potem... odejść na moich oczach? Przecież tylko o jedno ich prosiłem. I tylko na tym mi zależało – na bezpieczeństwie i zdrowiu tej trójki.

W czasie kolejnej godziny tych tortur, podczas których nie tylko głosy moich wilczków powoli wysiadały, a również ten mój, właśnie od śpiewania, kątem oka zauważyłem zakapturzoną postać, której kroków tym razem nie słyszałem. Zapewne właśnie przez płacz dzieci. Tym razem niska osoba, zdjęła zaraz kaptur ze swojej głowy, machając na strażnika i sprawiając w ten sposób, że prawdopodobnie został stąd odmeldowany. Dziewczyna, na której w pełni skupiłem już wzrok, nie uśmiechała się do mnie szyderczo, tak jak Lee Jieun, a raczej wyglądała na smutną. Może przez informację, którą mi przyniosła, a może przez nasz stan? W końcu po jej urodzie ślicznej, małej wróżki, i samym wzroku, mogłem stwierdzić, że to Omega. A żaden przedstawiciel tego statusu nie potrafił znieść płaczu dziecka.

– Jeśli spróbujesz się na mnie rzucić albo uciec, zabiją ciebie i dzieci. Proszę, nie rób tego – powiedziała cicho, nie wykonując jeszcze żadnego ruchu w moją stronę. – Przyszłam zabrać cię do pokoju. Jestem Sohye.

Zanim przyjąłem te informacje do wiadomości, odsunąłem się od moich dzieci, które przykrywałem własnym ciałem, i po prostu wykonałem formalny ukłon tuż przed kratami, składając przy tym dłonie.

– Błagam, dajcie moim dzieciom coś do jedzenia... i przynieście pieluszki z torby... o nic więcej nie proszę – powiedziałem lekko zdartym już głosem, który tak samo jak mój ledwo funkcjonujący organizm, potrzebował odpoczynku.

– Dostaniesz dla nich wszystko, obiecuję – oznajmiła Omega, otwierając zaraz kraty i wchodząc do środka. Chyba widziała, że nie zależy mi na zrobieniu jej krzywdy. Ale nawet jeśli w obronie dzieci byłbym w stanie się na to porwać, dopóki nic im nie zagrażało, wolałem pozostać przy swojej naturze Omegi, która pozwalała mi się przed nimi uniżać i być posłusznym. – Też jestem mamą i wiem, że się o nie boisz. W pokoju są wszystkie potrzebne rzeczy. Nakarmisz je, umyjesz i przewiniesz. Chodź stąd, bo się wszyscy przeziębicie. Pomogę ci je zanieść, dobrze?

Tym razem słuchałem uważnie każdego jej słowa, od razu kiwając głową i przesuwając się z powrotem do dzieci. Dawno nie trzymałem ich na rękach i naprawdę nie sądziłem, że kiedy podniosę Sunmi i Sunniego, próbując przy tym wstać na równe nogi, o mało nie stracę równowagi. Najwyraźniej brak jedzenia i snu, oraz te kilka ran, które musiały zostać opatrzone, wpływały negatywnie na moje ciało. Jednak pomimo chwilowych mroczków przed oczami, zignorowałem swój stan, przytulając do siebie nadal płaczące dzieci, uważnie przy tym obserwując jak Sohye bierze Sunyounga na ręce.

Dziewczyna chyba nie miała zamiaru go skrzywdzić i mogłem jej choć trochę ufać. Dlatego wierząc, że naprawdę chce mnie zabrać do lepszego miejsca, ruszyłem z nią korytarzem, który do tej pory mogłem tylko oglądać przez kraty. Oczywiście przypomniała, abym nawet nie próbował uciekać, bo zaraz mnie za to zabijają. Ale nadal za bardzo bałem się o dzieci, aby tego próbować.

Miejsce, w którym byłem zamknięty, przypominało lochy. A kiedy opuściliśmy już te zimne piwnice, przechodząc po schodach do wystawnego wnętrza, nie mogłem pozbyć się wrażenia, jak gdybym wylądował w jakiejś dramie. Do tego historycznej. Bo wszystko wyglądało jak w pałacu króla.

Choć moje oglądanie wnętrza szybko spadło na dalszy plan, kiedy przypomniałem sobie o wszystkich moich zmartwieniach, dlatego zaraz postanowiłem spróbować zadać jakieś pytanie, pomagającej mi dziewczynie.

– Kim jesteście? I co takiego widziałem, że chcecie mnie zabić?

– Nie rozmawiajmy o tym tutaj – poprosiła jednak, nie zatrzymując się, choć rozglądając uważnie na boki. Najwyraźniej nie powinienem wyciągać od niej takich informacji przy potencjalnych świadkach, do czego oczywiście zaraz się dostosowałem, wiedząc że jeśli mi na to nie odpowie, powtórzę swoje pytanie, kiedy znajdziemy się już w tym pokoju.

W końcu po kilku zakrętach, dotarliśmy do ogromnego pomieszczenia, który był utrzymany w takim samym stylu, jak reszta tego pałacu. Jednak to nie tradycyjne zdobienia przyciągnęły mój wzrok, a meble, które w większości przeznaczone były dla dzieci. Zresztą, to chyba był pokój dla dzieci, bo oprócz tych elementów, w jednym z łóżeczek siedział około dwuletni chłopiec, bawiący się dwoma misiami.

– Pomogę ci się nimi zająć i wszystko wyjaśnię. – Głos Sohye oderwał mnie od przypatrywania się pomieszczeniu, od razu przypominając co jest teraz moim priorytetem, skoro uspokojone dzieci nie były już w stanie tego robić. Dlatego bez żadnego zawahania poszedłem za nią w stronę przewijaków, na których mogliśmy rozebrać wszystkie wilczki z prowizorycznych pieluch, wyrzucając je do kosza i przejść do kąpieli.

Moje słońca były o dziwo spokojne. Może to przez nowe otoczenie, które nie było im groźne, ewentualnie przez przyjemne zapachy, wyczuwalne w powietrzu. Ale właśnie to pozwoliło Sohye na bezproblemową rozmowę ze mną, oczywiście podczas przygotowywania kąpieli.

– Przepraszam, że zostałeś tak potraktowany. Alfy boją się o naszą tajemnicę i od razu chcieli cię zabić. Jednak spodobałeś się kilku i postanowili zostawić cię przy życiu, abyś rodził im dzieci. Niestety nie wiem, co chcą zrobić z twoimi maluchami. Ja i inne Omegi wstawiłyśmy się za nimi, nie pozwalając ich tknąć dopóki się nie obudziłeś, i wtedy zanieśli je do ciebie. Całą noc o was dyskutowali i w końcu umożliwili mi zabranie was z celi, bo dzieci nie mogą tam przebywać, a ty na pewno też jesteś zmęczony i potrzebujesz coś zjeść i odpocząć.

Zmarszczyłem brwi, zaraz jednak ponownie uśmiechając się do obserwującej mnie Sunmi, która nie mogła w tej chwili zaobserwować u mnie choćby jednej negatywnej emocji. Bo nie chciałem, aby cała trójka znów zaczęła płakać. Musiały odpocząć. Jednak zanim pozwolę im zasnąć, czekało ich jeszcze kilka niezbędnych czynności.

Podziękowałem dziewczynie za uratowanie moich dzieci, bo naprawdę nie sądziłem, że kiedy byłem jeszcze nieprzytomny, groziło im tak wielkie niebezpieczeństwo.

– Gdzie dokładnie jestem? I... nadal nie rozumiem dlaczego chcieli mnie zabić... i co tutaj robi pani Lee Jieun. To ona chce, abym urodził jej dzieci? – zadałem w końcu nurtujące mnie pytania, na które nadal nie znałem odpowiedzi. I razem z Sohye mogliśmy przejść w końcu do kąpania całej trójki, bo woda zdążyła już nalecieć do wanny.

– Zabili ją wczoraj – oznajmiła, mocno mnie tym szokując. Może ktoś inny jest tutaj szefem, który uznał to za konieczne? – Była tylko pionkiem, aby się do ciebie dostać. Ale chyba opowiem ci to wszystko od początku – dopowiedziała, biorąc głębszy oddech. Choć zanim zdołała coś dodać, usłyszeliśmy szczeknięcie, dochodzące z pokoju. Nie musiałem się zbytnio wychylać z łazienki, bo zapewne specjalnie był z niej doskonały widok na łóżeczka, żeby zobaczyć jak w jednym z nich nie siedzi już dwulatek, a... mały, rudy wilczek, biegający teraz za swoim ogonem. Zmiennokształtni? – Nie znam całej historii, bo też byłam wtedy dzieckiem, ale moja opiekunka mi wszystko opowiedziała, gdy udało się ciebie namierzyć. Ale znowu mieszam... – Dziewczyna ponownie przerwała, biorąc kolejny głębszy oddech i nie zaprzestając przy tym kąpania Sunyounga, który uderzał lekko rączkami w wodę, najwyraźniej ciesząc się nawet tak prostą czynnością, różniącą od kilku dni, albo kilkudziesięciu godzin, w celi – bo nadal nie miałem pojęcia ile tam dokładnie byłem. – Nie wiem nawet, czy to pamiętasz. Gdy byłeś mały, spotkałeś zmiennokształtnego. Pamiętasz? – zapytała, a obraz wielkiego wilka, który mnie zaatakował, od razu pojawił się w moim umyśle i mimowolnie pogładziłem jedną dłonią swój policzek. Jednak potwierdziłem to jedynie pokiwaniem głową, chcąc aby dziewczyna kontynuowała swoją opowieść, która w końcu wyjaśni mi czym zawiniłem. – Wtedy powinien cię zabić, bo nikt nie może o nas wiedzieć. Ale on tego nie zrobił. Ponoć bronił się, że nie potrafił podnieść łapy na dziecko. Ale przez to naraził całą watahę, dlatego zamordowali go za karę. I od tamtej pory szukali cię, aby również zabić. Miałeś bliznę, prawda? Mamy ludzi w klinikach, które wykonują zabiegi usuwania takich szram, bo liczyli, że któregoś dnia zjawisz się, aby ją usunąć. I właśnie tak cię znaleźli. Nasze pazury pozostawiają charakterystyczny ślad. Obserwowali cię kilka dni. Ta cała Lee została poproszona przez Alfy o pomoc. Liczyła, że oddadzą cię w jej ręce. Ale wczoraj przestała być potrzebna, a wiedziała już za dużo. Widziałam, jak wynoszą jej ciało. Ciebie też mieli zabić, ale kilku Alfom spodobałeś się przez swoje kształty, bo masz zadatki do rodzenia dzieci. Więc uznali, że możesz się przydać – wyjaśniła, wyjmując już umytego Sunyounga, który teraz zajęty był gryzieniem gumowej kaczki, dzięki czemu nawet nie protestował, gdy zniknąłem mu z oczu.

Próbowałem przetworzyć te informacje, przekładając na ręczniki również Sunmi i Sunniego, których tak jak Sohye Sunyounga, zacząłem wycierać.

Nie wiedziałem do końca, czy w ogóle mogłem ufać tej Omedze, bo nawet jeśli mi pomagała, może nie chciała, abym sprzeciwiał się ustaleniom tych Alf i jeśli spróbuję uciec – bo innego wyjścia nie widziałem – wyda mnie i nie tylko ja przez to ucierpię, a również moje dzieci? Na razie musiałem robić wszystko, aby były one bezpieczne.

Sohye przyniosła trzy pieluszki, w które mogliśmy przebrać wytarte już wilczki. A kiedy wzięliśmy je na ręce, skierowaliśmy się z powrotem do pokoju.

– Nakarmimy was teraz. Moja siostra powinna zaraz przyjść z... – zaczęła Omega, jednak w tym samym momencie do pokoju weszła nieco starsza dziewczyna. Tak samo ładna i o takich samych rysach twarzy jak Sohye. A tacka z butelkami i jakimiś miskami, które trzymała, dodatkowo mi powiedziały, że to musiała być właśnie ta starsza siostra.

Początkowo nie zauważyłem, ale za jej nogami schowany był kolejny chłopczyk, który nawet na nas nie spojrzał, od razu wychodząc zza swojego ukrycia i biegiem kierując się do łóżeczka dwulatka. I aż zamrugałem, gdy tuż pod meblem, w którym siedział mały wilk, chłopiec zamienił się w takiego samego zwierzaka, wskakując dzięki temu do swojego kuzyna lub brata.

To naprawdę są zmiennokształtni.

Zaraz jednak oderwałem wzrok od bawiących się wilczków, bo Sohye wręczyła mi już jedną z butelek, a potem następną, pozwalając usiąść z Sunwoo i Sunmi na fotelu i zacząć je karmić. To samo zrobiła z Sunyoungiem, który tak jak jego rodzeństwo, zaczął nieco zachłannie ssać butelkę.

Uśmiechnąłem się delikatnie do obu wpatrzonych we mnie dzieci, całując ich w główki i w końcu odczuwając ulgę, bo nareszcie nie musiały płakać o to, co powinny mieć bezproblemowo zapewniane.

– Też... potraficie się zmieniać? Należycie do nich? Czy... zostałyście uprowadzone? – odezwałem się, gdy już się napatrzyłem na moje szczęśliwe dzieci, przenosząc po tym wzrok najpierw na Sohye, a później na jej siostrę, która postanowiła udzielić mi odpowiedzi na moje pytania.

– Wataha nie uprowadza ludzi. Żyjemy w swoim zamkniętym kręgu. Jeśli któryś Alfa zakocha się w osobie spoza watahy, to jeśli oboje się kochają, Omega po prostu do nas dołącza.

– Siłą – uzupełniła młodsza Omega.

– Sohye!

– Taka prawda – przyznała, wzruszając ramionami, na co znów zmarszczyłem lekko brwi. – Jak inaczej nazwiesz przymusową przeprowadzkę tutaj i udawanie przed rodziną, że jest się martwym? – dodała, wywołując w ten sposób warknięcie u jej siostry, na co mały wilczek, który do tej pory bawił się z dwulatkiem, przybiegł do zapewne swojej mamy, przemieniając się z powrotem w człowieka, aby wtulić w kobietę.

– Słyszałam, że w ciągu kilku dni, mają pozbyć się twojego Alfy, aby jeden z naszych mógł cię na nowo naznaczyć. Przykro mi – poinformowała mnie cicho starsza Omega, początkowo wywołując tym we mnie panikę, przez którą lekko się spiąłem.

Hyung... nie pozwól im na to, proszę. Przecież bez ciebie nie przeżyję...

– Niech chociaż nie krzywdzą moich dzieci – wyszeptałem, spuszczając ponownie wzrok na pijące mleko wilczki.

I nawet jeśli starałem się być silny, właśnie dla nich, słowa Omegi i perspektywa zmuszenia mnie do związku z innym Alfą, wywołała kilka łez, które spłynęły po moich policzkach. Palce Sohye zaraz starały się je otrzeć, a milczenie ze strony obu sióstr, tylko potwierdzało w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłem. I chyba nie mogłem od niej uciec, właśnie w obawie o moje dzieci.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top