31 - Unintended consequences

Ania już wie :)))))

4700 :D

~~~~~~~~~~





Jimin:

Jeśli miałbym czegoś życzyć ludziom, to chyba tylko tego, aby ich największe marzenie się spełniło. Bo szczęście i poczucie spełnienia, które towarzyszą osiągnięciu swojego największego pragnienia, jest niewyobrażalnie cudowne. Tak było w moim przypadku, gdy po wielu trudach i problemach, nasze wspólne życie z Jeonggukiem w końcu się ustabilizowało.

Nasze małe słonka rosły jak na drożdżach, zaczynając dość szybko tarzanie się po podłodze, co skutecznie umożliwiało im ucieczki do mojego Omegi, który z uśmiechem na ustach zajmował się naszymi trojaczkami. Co prawda mały Sunnie był dość grzeczny w porównaniu do aktywnych Alf, ale nawet on potrafił dać w kość, gdy coś go wystraszyło, i krzyczał tak bardzo, że nawet ich babcia przybiegała z parteru wystraszona. Ja sam chętnie spędzałem z nimi tyle czasu, ile tylko mogłem, najczęściej ucinając sobie z maluchami drzemki na dywanie, gdy cała trójka zwijała się przy mnie, dzięki czemu kolekcja zdjęć na telefonie Jeongguka, rosła w zastraszającym tempie. Jako odpowiedzialny Alfa nadal pracowałem, aby moja rodzinka miała z czego żyć. Dlatego na kilka godzin dziennie, zamykałem się w gabinecie, załatwiając wszystkie naglące sprawy, rzadko kiedy wyjeżdżając do biura. Zwłaszcza że stanowisko CEO, powoli przestawało być moje. Oficjalnie nadal to ja byłem prezesem firmy, jednak po burzliwej dyskusji z braćmi i resztą zarządu, doszliśmy do wniosku, że Jihyun znacznie lepiej nada się na to stanowisko. On zawsze był zainteresowany firmą, lubił pracę, a ze względu na swój związek z Betą, nie będzie musiał się martwić zakładaniem rodziny. A skoro jego wybranka ma z nim pracować, to mogłem im tylko życzyć udanego związku i niezwariowania ze sobą.

No ale nawet jeśli szykowałem się powoli do oddania bratu stołka, to nie oznaczało, że miałem mniej pracy. Wręcz przeciwnie, załatwianie kolejnych formalności, tylko dodawało mi roboty. Ale mimo tego, kiedy drzwi do mojego gabinetu się otwierały i stawał w nich mój największy skarb – Jeonggukie – nie mogłem tak po prostu go ignorować.

Tak było i dziś, gdy mój Omega po cichym zapukaniu, otworzył sobie i wszedł do środka, niosąc na ręce Sunyounga, który zachowywał się wyjątkowo grzecznie, nie próbując żądania położenia go na podłodze, aby sam mógł się poruszać.

– Tatuś pracuje, ale trochę mu poprzeszkadzamy, Sunyoungie – zaszczebiotał mój ukochany do naszego syna, wskazując na mnie palcem.

Uśmiechnąłem się na ten widok i szybko odsunąłem kalendarz oraz laptop, chętnie przejmując od młodszego naszego brzdąca.

– Cześć, mały Alfo – przywitałem się z chłopcem, unosząc go i opuszczając powoli kilka razy, bo zauważyłem, że takie zabawy szalenie bawią nasze maluchy. Przynajmniej dopóki nie robi się tego za mocno i nie zwracają na moją koszulę całego wypitego wcześniej mleka.

Zaraz posadziłem syna na blacie biurka, oczywiście wciąż go trzymając, aby móc zobaczyć, jak szczęśliwy malec kończy radosne piszczenie i natychmiast zaczyna żuć swoje palce.

– Co tam, Jeonggukie? – zapytałem, przenosząc spojrzenie na mojego partnera, który objął moje ramiona, przytulając do mnie w ten sposób.

– Chciałem cię poprosić o pomoc w karmieniu naszych maleństw, hyung. Już nieco bardziej treściwym jedzeniem – wyjaśnił swoje przybycie, na co moje usta szybko ułożyły się w zaskoczone „o".

– Jasne, bardzo chętnie – zapewniłem, wiedząc że po pierwsze – takiej zabawy nie ma co przegapić, a po drugie – naprawdę powinienem pomóc mojemu Omedze. Gdybyśmy mieli jednego malucha, na pewno radziłby sobie samodzielnie, ale przy trójce, musiałem nauczyć się kilku obowiązków Omeg, aby móc go w tym wspomagać. Co zresztą czyniłem z radością.

– Idziemy jeść, Youngie? – zapytałem brzdąca, pocierając narządem węchu o jego mały nosek, po czym podniosłem się z miejsca, przyciągając bliżej siebie syna. – No to chodźmy.

Jednak moje słowa spotkały się z głośnym protestem ze strony malucha, który wyraził swoje niezadowolenie głośnym piskiem. Jeongguk natychmiast przejął ode mnie Alfę, zaczynając go uspokajać, a ja zaśmiałem się i objąłem go, patrząc na zbuntowanego malucha.

– Tata też z wami idzie, proszę bez krzyków – wyjaśniłem, choć tłumaczenie tego kilkumiesięcznemu dziecku, raczej nie ma większego sensu. No ale zawsze miło się do nich mówiło.

Ruszyłem razem z ukochanym do salonu z otwartą kuchnią, gdzie w kojcu tarzały się dwa pozostałe maluchy, do których szybko podszedłem.

– Cześć, słonka – przywitałem się z nimi, łapiąc zaraz małą Sunmi, która była bliżej mnie. A w tym czasie Jeongguk posadził Sunyounga w specjalnym foteliku, który miał mu umożliwić karmienie syna.

– Hyung, przyniesiesz Sunmi i Sunniego? – poprosił, przysuwając bliżej dwa pozostałe krzesełka. No cóż, przy tylu potomkach, wszystko musiało być kupowane razy trzy.

Podszedłem z naszą córką do niego, aby móc ją usadowić w jednym z krzesełek, a następnie szybko wróciłem po Sunwoo, który mógłby zacząć panikować, zostając samemu na dłuższy czas.

Mały Omega natychmiast wtulił się we mnie, podobnie jak jego mama, lgnąc do mojego zapachu. To było doprawdy rozkoszne, przez co zawsze miałem ochotę spędzać jak najwięcej czasu z tym małym wilczkiem.

Posadziłem go jednak obok siostry, zaraz po tym posyłając w ich strony głupie miny, które zawsze cieszyły całą trójkę, wywołując wesoły pisk, który jak na moje ucho, coraz bardziej zaczynał przypominać śmiech. A może po prostu miałem już spaczone zmysły przez bycie ojcem.

– Wymyśliłem kilka sposobów na pierwsze karmienia... ale czuję, że rozweselanie ich podziała najlepiej. – Jeonggukie podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami, wręczając miseczkę z plastikową łyżeczką.

– Pamiętam, gdy Jisungie był mały, to mama zawsze robiła do niego takie miny, więc powinno zadziałać – powiedziałem, przypominając sobie ten czas w naszym domu, kiedy nasz najsłodszy brat był właśnie takiego wzrostu, jak obecnie nasze szkraby.

Przysunąłem sobie krzesło do Sunyounga i nabrałem trochę tej jakże zachęcająco wyglądającej papki na łyżeczkę.

– Co tam, nasz mały rozrabiako? Spróbujemy zjeść coś nowego? – zaproponowałem łagodnym tonem, kierując w stronę syna jedzenie, starając się przy tym pokazywać mu, że ma otworzyć usta.

Działało do momentu, w którym chłopiec nie ubzdurał sobie, że chyba chcę go zabić tą łyżeczką, bo natychmiast zaczął się płacz. Reakcja Jeongguka była natychmiastowa.

– Może spróbujesz z naszym najdrobniejszym skarbem, a ja zajmę się Alfami? – zaproponował, uspakajając Sunyounga jak najszybciej, aby reszta towarzystwa nie poszła w jego ślady.

– Dobrze, kochanie.

Zgodnie z poleceniem, przesunąłem się przez Sunwoo, który patrzył na mnie teraz jakby nieufnie.

– Może chociaż ty lubisz swojego tatę, Sunnie – mruknąłem, zaczynając znowu pokazywać maluchowi procedurę jedzenia. Na szczęście ten wilczek był dużo grzeczniejszy i posłusznie łapał łyżeczkę ustami. Nawet jeśli część papki lądowała na jego śliniaku, to i tak całkiem dobrze mu szło. W przeciwieństwie do jego rodzeństwa, które postanowiło sprezentować swoje porcje Jeonggukowi prosto w twarz. A przez to wybuch śmiechu z mojej strony był po prostu nie do opanowania.

– Prze... Przepraszam... – wydusiłem z siebie, nie mogąc złapać oddechu przez chwilę. Dzieci wtórowały mi radośnie, chyba znajdując sobie nową, idealną zabawę. Jednak jedno spojrzenie Omegi wystarczyło, abym zacisnął wargi i próbował wrócić do karmienia Sunniego. Choć i tak oberwałem za to lekko w ramię, zaraz słysząc cichy śmiech ukochanego, który szybko otarł przygotowaną ściereczką swoją buzię.

– Ładnie to tak śmiać się z mamy, Sunmi, Youngie? Hmm? – zapytał Alfy, które zdążyły powkładać już łapki do miseczek z jedzeniem, a następnie zaczęły żuć te swoje paluszki.

Dalsze próby karmienia, przynosiły już więcej rezultatów. Wymagało to ciągłego rozbawiania naszej małej publiczności oraz wycierania upaćkanych buzi, ale było warto.

– Nie sądziłem, że karmienie dzieci to taka ciężka praca – przyznałem, kiedy już prawie wszystko zniknęło w ich brzuszkach.

– Na pewno lepsza od przewijania, prawda? – zapytał rozbawiony Jeonggukie.

– Ale spinacz na nosie jest bardzo skuteczną metodą walki z tym smrodkiem – zauważyłem ze śmiechem, przypominając sobie ten okropny smrodek, towarzyszący otwieraniu pampersów. – Co to tak właściwie jest? – dopytywałem, biorąc kolejną łyżeczkę papki i tym razem powąchałem ją, starając się samemu to rozpracować.

Chłopak z uśmiechem nadstawił swój policzek w moją stronę.

– Skosztuj, hyung – zaproponował z lekko niegrzecznym uśmiechem, przez co natychmiast przybliżyłem się do niego i zlizałem trochę niewytartego z jego skóry jedzenia naszych dzieci. A przy okazji dałem mu też buziaka w pozbawiony skazy fragment policzka. Nie mogłem się przyzwyczaić do braku kreski na buzi mojego ukochanego, która kilka miesięcy temu zniknęła za sprawą zabiegu, obiecanego mu w czasie święta Pierwszej Matki. Tak dawno temu to było... No ale młodszy musiał poczekać z tym przez ciążę, a kiedy wszystko już było unormowane, pozbył się blizny, która tyle lat go męczyła, odbierając wiarę w swoją urodę. Jak dla mnie z blizną, czy bez, i tak był najpiękniejszy na tym świecie. Ale skoro sprawiłem mu tym radość, nie żałowałem ani wona.

– Wyczuwam tu nutkę pikanterii – mruknąłem zadowolony, już planując nasz wieczór, gdy maluchy grzecznie zasną w drugim pokoju. Jednak smak szybko mnie oderwał od snucia planów. – Warzywka? – dopytywałem, krzywiąc się.

Młodszy zaśmiał się radośnie, choć też lekko zarumienił i po krótkim spuszczeniu głowy, wrócił do karmienia bobasów.

– Tutaj nie było żadnej dwuznaczności, hyung. I tak, najzdrowsze jakie są – wyjaśnił cicho, z wciąż zadowolonym uśmiechem.

– Zjadłbym mięska... Co dzisiaj na kolację? – dopytywałem, naprawdę robiąc się głodny. Zwłaszcza, że mój ukochany cudownie gotował.

– Makaron... Trochę kiełków, marchewek... – zaczął wymieniać Jeonggukie, na co zaskomlałem żałośnie, błagając o litość. – I mięso dla hyunga – uzupełnił ze śmiechem.

Od razu wywołał tym moje zadowolenie, dlatego przybliżyłem się i pocałowałem go krótko, nie mogąc sobie pozwolić na zbyt długie rozproszenie dzieci, skoro już tak świetnie im zaczęło wychodzić niewypluwanie większości papki.

– Mam nie tylko najsłodszą, ale też najukochańszą Omegę na świecie – pochwaliłem, wracając zaraz po tym wzrokiem na trzy pary skupionych na nas oczu. – Myślę, że wszystkie są do ciebie podobne.

– W pewnym stopniu na pewno... Chociaż zależy co masz na myśli, hyung – odparł Jeongguk, chcąc chyba w ten sposób dopytać, o czym mówię.

– Wygląd – wyjaśniłem wprost. – Jakbym patrzył na takiego małego ciebie – uzupełniłem z łagodnym uśmiechem, wracając do karmienia Sunniego. – Chociaż Alfy mają charakterek raczej po mnie – dodałem, zadowolony z tego, bo właśnie ta ruchliwość i lekkie rozrabianie, sprawiało że Sunyoung i Sunmi zaczynali pokazywać swój charakterek, co było naprawdę dobre dla ich rozwoju.

– Sunyoungie ma twoje oczy, hyung – stwierdził Jeongguk, podając maluchowi łyżeczkę, ale ten zaczął się buntować, mając chyba pełny brzuszek, dlatego Omega wziął go na ręce, a ja zająłem się Sunmi. – Właśnie liczyłem hyung, że to Sunnie będzie miał po tobie charakter. Bo nie będzie zbyt silnym wilczkiem – powiedział nagle Jeonggukie, brzmiąc przy tym dość smutno, dlatego pospieszyłem z pocieszeniem go.

– Zobaczymy jeszcze, jak z nimi będzie. Chcę uczyć Alfy tak, jak mój tata uczył mnie. Więc gdyby Sunnie dołączył do nauki, oczywiście z uwzględnieniem jego statusu, może być z niego całkiem silny charakter – wyjaśniłem mu, starając się pokazać mój punkt widzenia na tę sprawę.

Naprawdę status to była jedna sprawa, ale wychowanie odgrywało tu równie ważną rolę. Zresztą, nie musiałem daleko szukać przykładu, wskazując nie tylko moją rodzinę, ale chociażby Taehyunga – najbardziej nieomegowatą Omegę w historii.

– Jeśli ta nauka nie będzie dla niego zbyt groźna, to oczywiście, hyung.

– Nasze szkraby będą miały najlepsze wychowanie, zobaczysz – zapewniłem, po czym wytarłem z policzka papkę, którą rzuciła we mnie Sunmi.



Jeongguk:

Z każdym miesiącem nasze życie stawało się jeszcze piękniejsze. Mogłem sypiać w końcu trochę lepiej, odkąd dzieci przesypiały nocą więcej, niż te kilka godzin, nie domagając się już przerw na karmienie. Teraz miały regularne godziny snu, tak samo jak jedzenia. Choć do coraz większej aktywności również musiałem się przyzwyczaić, poniekąd ciesząc, że będę mógł jeszcze częściej oglądać ich uśmiechy, uczyć ich wszystkiego, czego powinienem w konkretnych miesiącach, oraz obserwować jak zaczynają jeszcze bardziej pokazywać nam cechy, należące do ich statusów. Tak, jak się tego spodziewałem, Sunwoonie był istnym aniołkiem. Niestety bojaźliwym i potrafiącym płakać czasami bez powodu, ale wierzyłem, że jego tata za te kilka lat pomoże mu popracować nad swoim charakterem i nie będę musiał się o niego obawiać tak bardzo, jak moja mama bała się o mnie. Natomiast Sunyoungie i Sunmi potrafili mi robić istne burze zabawek, ewentualnie jedzenia, oraz często czegoś odmawiali, czy też buntowali się, kiedy odrywałem ich od zabawy. Czasami starałem się być stanowczy i nie dać wchodzić im sobie na głowę, ale wystarczył ich płacz, abym ponownie uległ i znowu pozwolił im na wszystko. Jimin oczywiście starał mi się pomagać w takich sytuacjach, bo widział, że tak jak na resztę świata się uodporniłem, tak na nasze dzieci nie potrafiłem. Dlatego szczególnie teraz widziałem, że bez Alfy naprawdę nie byłbym w stanie nie tylko donosić ciąży, a również funkcjonować tuż po urodzeniu dzieci. Jimin był dla mnie tak samo ważny jak nasze potomstwo. Zaczynaliśmy się dopełniać, coraz lepiej dogadując, rozwiązując problemy i często rozumiejąc bez słów. Chyba po prostu potrzebowaliśmy na to braku moich szalejących hormonów i ciągłego zmęczenia przez pierwsze miesiące z dziećmi. Bo teraz, kiedy hyung miał zły humor, nie starałem się go przegadać, a jedynie uspokoić i na spokojnie porozmawiać, ucząc się również w jaki sposób mogę mu przekazywać swoje sugestie. W końcu to nie była Beta, do których byłem przyzwyczajony, mogąc używać przy nich innego sposobu na poproszenie o zmianę zdania lub pójście inną drogą w swoim toku rozumowania. Jimin, owszem, w codziennym życiu traktował mnie na równi ze sobą, jednak w chwilach, w których jego alfi instynkt brał górę, musiałem potrafić zachowywać się jak prawdziwa Omega.

Przyzwyczaiłem się do naszej nowej rutyny, urozmaicanej przez dorastanie naszych dzieci, które codziennie dokładały nam nowe wyzwania. W zeszłym tygodniu była to nauka spożywania treściwych posiłków, która jeszcze nie przyniosła pożądanych efektów, jednak byliśmy już naprawdę blisko osiągnięcia celu. A oprócz trójki rozbrykanych skarbów, miałem w końcu choć trochę czasu i możliwości, aby udać się do jednej z klinik i usunąć bliznę nie tylko na policzku, a również tę na brzuchu. Na szczęście przynajmniej ta po cesarskim cięciu była przeze mnie odpowiednio pielęgnowana poprzez regularne przyklejanie plastrów, dzięki czemu już po dwóch zabiegach, nie było po niej śladu. Niestety przy tej na policzku, potrzebowałem aż czterech wizyt w klinice, aby stała się ledwo widoczna. Oczywiście nie mogłem nacieszyć się takim stanem, bo nawet jeśli przez ostatnie miesiące rzadko się malowałem, przebywając prawie cały czas w domu, to dzięki temu odzyskałem trochę pewności siebie, nie musząc się już ukrywać, kiedy asystent hyunga przyjdzie do niego z papierami, lub jakiś znajomy wpadnie na chwilę coś mu podrzucić.

Ograniczyłem makijaż, głównie dzięki robieniu zakupów przez Internet. Jednak kiedy nasze dzieci skończyły te sześć miesięcy, zaczynając już siódmy, a na dworze powoli można było zaobserwować powracającą do nas wiosnę, uznałem że spacery niedaleko domu nie są wystarczające, co zmusiło mnie do odgrzebania mojej kosmetyczki. Hyung niestety w najbliższym czasie był zajęty pracą, dlatego to z mamą umówiłem się w galerii, mogąc nie tylko spędzić z nią czas, a również zabrać ze sobą nasze dzieci, aby poznały trochę świata.

Po wymienieniu się SMS-ami z rodzicielką i zjedzeniu obiadu, przygotowałem swoją spacerową wyprawkę dla trójki wilczków, z dodatkowymi pieluchami i produktami niezbędnymi przy przewijaniu. A kiedy wszystko miałem gotowe i hyung przeniósł już wózek od wujka Hoseoka, do bagażniku samochodu, przeszedłem do szybkiego ubrania się, aby zaraz po tym zająć zakładaniem kurteczek, szalików, czapek i rękawiczek na bawiące się dzieci. Tym razem na szczęście nie miałem problemów z odciągnięciem ich od klocków, bo chyba jeszcze nie zdążyły się na nich w pełni skupić, woląc moje towarzystwo od zabawek. Jednak zamiast trójki płaczących wilczków, miałem przepraszającego mnie ciągle ukochanego, który naprawdę żałował, że nie może z nami pojechać, właśnie przez swoją pracę. Dlatego kiedy ubrałem już wszystkie dzieci i mogły poczekać chwilę w kojcu, aby się nie rozbiegły, wziąłem na ręce tylko Sunmi, chcąc przekazać ją hyungowi.

Mój srebrnowłosy Alfa, przejął ją chętnie ode mnie, zaraz pozwalając się w siebie wtulić, lecz kiedy znowu zaczął otwierać usta, mój palec już na nie wystartował, delikatnie na nich lądując.

– Ćśśś, hyung. Poradzimy sobie. Nie musisz się o nic martwić ­– zapewniłem, posyłając mu uśmiech i jeszcze przez chwilę patrząc mu w oczy. Hyung z każdym miesiącem wyglądał coraz bardziej męsko. I nawet po takim czasie, potrafiło mnie to onieśmielić, szczególnie kiedy była między nami widoczna nie tylko różnica statusów, a również wieku. Ja nadal przypominałem nastolatka, nawet po urodzeniu trójki dzieci i wychowywaniu ich od pół roku. A hyung ciągle dojrzewał, stając się jeszcze bardziej atrakcyjny.

– Wiem, Jeonggukie... – przyznał, odrywając mnie dzięki temu od swoich oczu i pozwalając zabrać już palec, aby powoli skierować się po pozostałą dwójkę dzieci. – Zawsze dajesz sobie wspaniale radę, ale po prostu byłoby ci łatwiej. Naprawdę przepraszam. Już kończymy te formalności z Jihyunem, i obiecuję, że następnym razem zabiorę was na zakupy... I może na małą wycieczkę do zoo, czy gdzieś? – zaproponował, w każdym wypowiedzianym słowie brzmiąc na zmartwionego, przez co miałem ochotę uspokoić go pocałunkiem. Jednak wiedziałem, że nasze Alfy są niecierpliwe i jeśli zaraz nie wyjdziemy, zaczną płakać.

– Będę miał przy sobie mamę, na pewno mi pomoże – przypomniałem mu, znów posyłając uśmiech i licząc w ten sposób, że przestanie się martwić o nasze wyjście i swój brak możliwości dołączenia do nas. W końcu to naprawdę nie jego wina. – I tak, wycieczka do zoo to naprawdę fajny pomysł, hyung. Ale niech się ociepli... i skończy się już ta zima bez śniegu – dodałem, trzymając już Sunyounga i Sunwoo na rękach, i lekko się przy tym krzywiąc, bo nawet jeśli dzisiaj było w miarę ciepło, jutro znowu mógł zacząć padać deszcz, lub po prostu być przymrozek, jak to w marcu.

Skierowaliśmy się do windy, zapewniając tą krótką jazdą sporo atrakcji naszym dzieciom, które na szczęście nie bały się takich przejażdżek, naprawdę z tego ciesząc. I dopiero kiedy znaleźliśmy się na parterze – bo w końcu trochę przebudowano dom i winda nie zatrzymywała się na pierwszym piętrze, a również jechała na sam dół ­– zaczynając kierować do samochodu, hyung kontynuował naszą rozmowę, otwierając po drodze drzwi, abyśmy mogli zacząć przekładać nasze skarby do fotelików.

– W takim razie mamy już plan na cieplejsze dni – zauważył, na co przytaknąłem, uwijając się z zapięciem wszystkich szelek i zabezpieczeń, aby zaraz po tym przejść już do przodu, kładąc przy sobie zarówno torbę dla dzieci, jak i tę swoją. Hyung dołączył do mnie po chwili, zajmując miejsce kierowcy i przy zapinaniu pasów pochylił się w moją stronę, dając mi buziaka prosto w policzek. Uśmiechnąłem się na taki gest, podnosząc na niego wzrok i mogąc skrzyżować nasze spojrzenia, bo Jimin patrzył prosto w moje obecnie szczęśliwe jego widokiem oczy. – Tylko pamiętaj, że masz kupić to, co ci się podoba, a nie to, co najtańsze. Jasne? – powiedział, od razu wywołując w ten sposób moje westchnięcie. Ciężkie westchnięcie, po którym oczywiście lekko się uśmiechnąłem.

Zerknąłem do tyłu, chcąc się upewnić, że z dziećmi jest wszystko w porządku, po czym przysunąłem się trochę do ukochanego, aby musnąć jego policzek swoim nosem. Przymknąłem na chwilę oczy i ponownie się uśmiechnąłem, głównie przez jego cudowny zapach, który przeniósł się dzięki temu na moją skórę.

– Powoli staram się do tego przyzwyczajać – zapewniłem, nawet jeżeli nadal nie było to łatwe. W końcu wcześniej zwracałem uwagę na każdy wydany won, mając wyrzuty sumienia, kiedy po raz kolejny musiałem prosić tatę o drogie kosmetyki, zakrywające moją bliznę. A teraz nawet nią nie musiałem się martwić, właśnie dzięki tak wspaniałemu Alfie.

– I sobie też coś kup, dobrze? Nie możesz myśleć tylko o dzieciach, tobie też coś się należy. Zwłaszcza za bycie tak cudowną mamą i partnerem – dodał jeszcze, posyłając mi uśmiech, głaszcząc przy tym kciukiem mój policzek, który teraz chętnie gościł jego palce na gładkiej powierzchni skóry.

– Wy mi wystarczacie, hyung – zauważyłem rozanielonym głosem, wtulając jeszcze na chwilę swoją twarz w jego szyję, aby delikatnie potrzeć fragment jego ciała. Takie interakcje na razie nam wystarczyły i mogliśmy w końcu ruszyć do galerii.

Przez całą drogę kontynuowaliśmy rozmowę o tym wypadzie do zoo. Moje oczy i ręce oczywiście często uciekały też na tyły samochodu, aby poprawić coś któremuś z dzieci lub po prostu trochę je rozbawić. Na szczęście Sunmi zdążyła zasnąć tuż po dwóch-trzech minutach. A kiedy wjeżdżaliśmy już na parking galerii, to samo stało się z Sunwoo. Wiedziałem, że zapewne obudzą się kiedy wejdziemy w tłum, jednak na razie mogłem dzięki temu na spokojnie przenieść je do wózka.

Kiedy już zaparkowaliśmy, Jimin rozłożył nam dzisiejszy transport, by zaraz po tym pomóc odpinać i przekładać do niego nasze śliczne i urocze, śpiące wilczki. Sunyoung również zajął się zabawką, którą mu wręczyłem, dlatego mogłem pożegnać się z hyungiem pocałunkiem, życząc mu powodzenia w pracy i uporania się ze wszystkim. Umówiliśmy się jeszcze o której mnie odbierze, po czym po pomachaniu odjeżdżającemu ukochanemu, złapałem za rączkę wózka, jak zwykle musząc użyć trochę siły, aby ruszyć nim na przód. Ale podczas ćwiczeń, aby pozbyć się zbędnych kilogramów po ciąży, oraz częstego przenoszenia dwójki dzieci z miejsca do miejsca, nabrałem sporo siły, i dzięki temu nie miałem problemu z pchaniem chociażby wózka.

Hyung nie wysadził nas daleko od wejścia do galerii, dlatego już po kilkunastu krokach byliśmy pod automatycznymi drzwiami. I akurat pochylałem się trochę do przodu, aby zajrzeć do śpiącej dwójki i bawiącego się Sunyounga, gdy poczułem jak ktoś zachodzi mnie od tyłu, a coś twardego zostaje przystawione do moich pleców. Naoglądałem się za dużo dram, aby moja wyobraźnia nie podpowiedziała mi w jakiej sytuacji się właśnie znalazłem. I nie potrafiłem zachować spokoju, wstrzymując momentalnie oddech. Szczególnie gdy ta osoba postanowiła się do mnie odezwać.

– Pójdziesz ze mną, albo spluwa, którą przykładam ci do pleców, uśmierci jedno z twoich bachorów. Zrozumiałeś?

Napastnik był wyższy ode mnie, co rozpoznałem po miejscu, z którego dobiegał jego głos. I tylko dzięki temu wiedziałem, że to Alfa lub Beta, bo nadal nie potrafiłem zacząć oddychać, wpatrując się tępo przed siebie i zaciskając dłonie na nadal trzymanej rączce.

Nie wiem czego się spodziewałem. Ale raczej zwykłego rabunku, przy którym dałbym mu swoją torbę, nie obawiając się stracenia tak małoważnych dla mnie przedmiotów. To zdrowie moich dzieci było dla mnie w tej chwili na pierwszym miejscu i tylko o tym myślałem.

– P-proszę... n-nie rób...

– Zrozumiałeś? – Mężczyzna prawie warknął, tuż przy moim uchu, przyciskając mocniej pistolet do moich pleców, dlatego pokiwałem szybko głową, będąc skłonny zrobić wszystko, byle tylko moje dzieci nie ucierpiały. – Wycofaj się i kieruj do czarnego vana. Z wózkiem – rozkazał, znów otrzymując w ten sposób energiczne pokiwanie głową z mojej strony.

Proszę, Pierwsza Matko, niech ich nie skrzywdzi. Proszę niech ich nie skrzywdzi. Niech nie skrzywdzi moich dzieci. Błagam...

Wykonałem jego polecenie, kierując się na drżących nogach w stronę opisanego samochodu. W moich oczach ze strachu zaczynały zbierać się łzy, a dłonie coraz mocniej zaciskały się na rączce od wózka.

Na szczęście nie była to duża odległość i zaraz tam dotarliśmy. Jednak kiedy mężczyzna zabrał pistolet od moich pleców, przerażając mnie w ten sposób chęcią skrzywdzenia któregoś z moich skarbów, od razu się do niego odwróciłem.

– Proszę...

Nawet nie zdążyłem ujrzeć jego twarzy, starając się po prostu zasłonić mu swoim ciałem cały wózek, bo jego ręka wymierzyła mi cios prosto w głowę. A raczej ręka, w której znajdował się jakiś twardy przedmiot. I nie wiedziałem w które miejsce dokładnie trafił, ale momentalnie zaczęło robić mi się ciemno przed oczami, aż nie straciłem panowania nad swoimi nogami, a zaraz po tym przytomności.



Jimin:

Zebranie ciągnęło się w nieskończoność. Miałem wrażenie, że jestem już tam minimum dwanaście godzin, a po spojrzeniu na zegarek przekonałem się, że mam rację. No, prawie. Szczegół polegał na tym, że minęło dwanaście minut...

Członkowie zarządu jak zawsze postanowili uprzykrzać mi życie swoimi problemami z „brakiem pieniędzy", przez co mogłem jedynie w myślach każdego z nich powiesić na krawatach, dyndających pod tymi krzywymi gębami.

Zbawieniem okazał się dla mnie telefon, który zadzwonił jakieś dziesięć minut później, więc z ulgą opuściłem salę konferencyjną. A widząc na wyświetlaczu numer mamy mojego partnera, trochę się zaniepokoiłem.

– Tak, mamo? – zapytałem grzecznie, starając się panować nad swoim niepokojem.

– Cześć, Jiminnie. – Głos kobiety wydawał się dość opanowany, dlatego nie miałem podstaw do niepokoju. Oczywiście dopóki nie usłyszałem dalszych słów. – Jeonggukie jeszcze nie wyszedł z domu? Coś go zatrzymało?

– Odwiozłem go do galerii już jakieś... – zacząłem, zerkając szybko na zegarek na nadgarstku. – W sumie około godziny temu – przyznałem, mając coraz gorsze przeczucia. Ostatnio było za spokojnie. Coś się musiało stać.

– Około godziny temu? To gdzie on jest? I dlaczego nie odbiera telefonu? – Kobieta szybko podzieliła moje obawy. Zresztą, nie ma co się oszukiwać, przy mnie już nie raz musiała się martwić o jakieś niespodzianki. Zraniłem go przecież, gdy spotykałem się z Jeonggukiem, nadal będąc z Taehyungiem, walczyłem o niego z Lee, mój ojczym stanowił dla niego realne zagrożenie, a ja pozwoliłem im mieszkać pod jednym dachem... Tak, stanowczo jestem partnerem, o jakim marzy każdy rodzic dla swojego dziecka.

Zacisnąłem dłoń mocniej na telefonie, szukając ujścia negatywnych emocji.

– Spokojnie, mamo. Może padła mu bateria. I może... jest w toalecie? – Sam nie wierzyłem w to, co mówię. Jeonggukie nie niepokoiłby nikogo specjalnie. Coś musiało się wydarzyć, mój instynkt aż krzyczał. – Będę tam za maksymalnie pół godziny – zapowiedziałem, mając teraz w głębokim poważaniu jakiekolwiek zebranie. – Nie martw się, mamo.

– Gdzie go wysadziłeś, kochanie? Przejdę się tam... – zaproponowała pani Ahn, starając się panować nad sobą, co doskonale słyszałem w jej głosie. – Może zostawił telefon w domu, albo faktycznie padła mu bateria i czeka tam na mnie.

– Przy głównym wejściu. Jest z wózkiem, więc na pewno rzuca się w oczy – wyjaśniłem, kierując się już do gabinetu, aby zabrać klucze do samochodu.

– Dobrze, Jiminnie, pójdę tam. Do zobaczenia za pół godziny.

Pożegnałem się z mamą mojego ukochanego i rozłączyłem, przyspieszając kroku. Mijając biurko mojej sekretarki, kazałem jej skontaktować się z bliźniakami, aby przekazać dokąd jadę i co się stało, a chwilę później zjeżdżałem już na parking.

Zdenerwowany wsiadłem do samochodu, od razu wybierając numer do Jeongguka, aby samemu spróbować się do niego dodzwonić. Niestety nawet nie było sygnału.

Przerażony założyłem telefon na uchwyt i poleceniami głosowymi wybierałem numery do wszystkich szpitali w okolicy miejsca, w którym zostawiłem Jeongguka, upewniając się, że nie trafił do żadnego z nich. Jednak ani jedno pogotowie nie potwierdziło przyjęcia Jeon Jeongguka, ani naszych dzieci.

Starałem się szukać jakiegokolwiek wytłumaczenia na to zniknięcie, ale niestety nic mi nie przychodziło do głowy. Do momentu minięcia filharmonii. Natychmiast gwałtownie skręciłem na parking, zostawiając byle jak samochód, aby natychmiast dostać się do Lee. Kto inny mógłby nam grozić, jak nie ona?

Kobieta i ochroniarz, którzy znajdowali się tuż przy wejściu, zatrzymali mnie, nim zdążyłem przeskoczyć barierkę, przeszkadzając mi w dalszym działaniu. Warknięciem oznajmiłem, że mam zamiar natychmiast zobaczyć się z dyrektorką, ale jedyne, o czym mnie poinformowano to to, że Lee od trzech dni jest na urlopie. Wszystko aż zbyt pięknie się ułożyło w jedną całość!

Wróciłem biegiem do auta, akurat w momencie, gdy ponownie zadzwoniła pani Ahn, informując mnie, że jej syna i wnuków nigdzie nie ma. Starałem się uspokajać kobietę, w miarę możliwości, najszybciej jak mogłem, przedostając się do niej.

We dwoje przeszukaliśmy miejsce, pytając także sprzedawców w sklepach, czy nie widzieli Jeongguka. Ale niestety nikt nie potwierdził jego obecności w tym miejscu. Pozostało nam jedynie wezwać policję, dlatego bez dalszego patyczkowania się, zabrałem panią Ahn i pojechaliśmy na najbliższy komisariat.

Na szczęście osoba, z którą przyszło mi rozmawiać, naprawdę przejęła się całą sprawą, bo czasem bywało tak, że trzeba było czekać ileś czasu od zaginięcia, aby taką sprawą się zajęli. Jednak wystarczyło, że wspomniałem o sytuacji z Lee, aby przyjmujący sprawę Beta, nadał zniknięciu mojej rodziny wagę priorytetu. Choć może chodziło też o rozpoznanie mnie, bo jednak bądź co bądź, jako CEO, pojawiałem się od czasu do czasu w telewizji.

Mnie zabrano na szczegółowe przesłuchanie z komisarzem śledczym, a mamą Jeongguka zajął się psycholog, gdyż słysząc moje podejrzenia, wpadła w lekką panikę i stanowczo potrzebowała uspokojenia.

Pół godziny zajęło mi wyjaśnienie sytuacji między mną i Jeonggukiem, a dyrektorką filharmonii. Coraz bardziej byłem pewien, że to jej sprawka. A skoro tak, to drżałem na samą myśl, co mogła zrobić mojej rodzinie. Przysięgam, że jeśli choć jeden włos spadnie z głowy mojemu ukochanemu, a dzieciom stanie się choćby najmniejsza krzywda, to kobieta może pożegnać się z życiem.

– Jak sam pan stwierdził, panie Park, zniknięcie mężczyzny z trójką dzieci, musiało być przez kogoś zauważone – powiedział w końcu policjant, pisząc coś w notesie. – Zdaje pan sobie sprawę, że jeżeli pański partner po prostu zmienił plany i wrócił do domu, będzie pan obciążony kosztami postawienia policji w stan gotowości? – zapytał.

– Nie obchodzi mnie kwota, jaka będzie do pokrycia. Chcę po prostu wiedzieć, że mojemu partnerowi i naszym dzieciom nic nie grozi – warknąłem, nie mogąc pojąć, dlaczego ten facet jeszcze tu siedzi, zamiast zacząć działać.

– Zaczniemy od sprawdzenia monitoringu. To nam nie zajmie dużo czasu, ale proszę póki co wrócić do domu. Będziemy pana na bieżąco informować o sprawie. A jeżeli partner wróci, to proszę dać znać.

Wstałem i podziękowałem cicho funkcjonariuszowi, starając się panować nad sobą, bo najchętniej jego też bym rozszarpał. Czy on nie zdawał sobie sprawy z tego, że w tej chwili najważniejsze dla mnie osoby mogły cierpieć?!

Wyszedłem z pomieszczenia, po czym zabrałem panią Ahn, pijącą jakiś napar ziołowy, i razem udaliśmy się do samochodu. Przez całą drogę przepraszałem ją i przysięgałem, że gdy tylko nasze skarby się znajdą, zadbam o to, aby Jeongguk wychodził z najlepszą ochroną, jeśli osobiście nie będę mógł przy nim być. Wiedziałem, że to moja wina. I teraz tylko pozostało mi się modlić, aby wszystko dobrze się skończyło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top