ROZDZIAŁ 9 - LOVE IS NOT OVER
Zaczęło padać. Nie miało to dla mnie większego znaczenia, bo i tak siedziałem zamknięty w klasie, ale dla ludzi uciekających chodnikami, ulewa na pewno była teraz ważna.
Opierałem się łokciami o blat szkolnej ławki, częściowo porysowanej markerem, częściowo cyrklem. Nauczycielka starała się wytłumaczyć jakiemuś debilowi z naszej klasy wzór skróconego mnożenia. Ja mistrzem matematyki nie byłem, w głowie zawsze siedziała mi raczej historia i języki, ale no cholera, wzory skróconego mnożenia? Serio człowieku? Całą lekcję przesiedziałam, gapiąc się za okno, oglądając jak przemoczeni mieszkańcy Busan chowają się gdzie tylko mogą. Dzwonek był wybawieniem. Jeszcze tylko zajęcia z wychowawcą i do domu. Zgłodniałem jak nie wiem co...
Wyszedłem z klasy, razem z jednym z nowo poznanych kolegów. Co prawda imienia jego za nic nie mogłem sobie przypomnieć, ale był całkiem miły i nie należał do bandy klasowych imbecyli z tego, co zdążyłem zauważyć. Dlaczego w każdej większej grupie musi być taka paczka?
Korytarz szkolny to miejsce wielu bitew, miedzy innymi o miejsce pod ścianą (przegrani do końca przerwy stoją), o bycie pierwszym w sklepiku, pierwszym w kolejce do łazienki. Ja natomiast walczyłem o przeżycie, by nikt nie zgniótł mnie, albo zdeptał, nie zauważając mojej czarnej czupryny, niewyróżniającej się spośród tłumu. Nie pomagało też moje ledwie metr sześćdziesiąt parę. Nim znalazłem salę, minęła prawie cała długa przerwa, ale i tak nie miałem nic lepszego do roboty. Nie zdziwiłem się nawet, kiedy zadzwonił kolejny dzwonek.
Wychowawca był miły, ale za to szkaradny. Nie dało się na niego patrzeć. Może i było to z mojej strony nieuprzejme, chamskie, płytkie, złe, ale sam widok jego ogromnych ust, krzywych i poturbowanych, napawał mnie odrazą. Dlatego też prawie dostałem zawału, jak spojrzał na mnie swoimi wyłupiastymi oczami i z uśmiechem, pełnym wyłamanych, pożółkłych zębów zapytał:
- Park, dlaczego nie zapisałeś się jeszcze na żadne zajęcia dodatkowe?
Przestraszony, wlepiłem wzrok w swoje małe dłonie i przełknąłem głośno ślinę. Im dłużej mężczyzna na mnie patrzył, tym szybciej chciałem stamtąd uciec.
- Zapiszę się na jakieś - wydukałem cicho, ale nie usłyszał mnie, więc musiałem powtórzyć.
- Trzeba się zapisać do dzisiaj. Dam ci listę i się teraz gdzieś wpisz.
Jego gruba dłoń położyła przede mną dwie kartki. Poczułem smród spoconego ciała nauczyciela. Zacząłem przeglądać rubryki. Od razu ominąłem sekcję z klubami sportowymi.
Klub gier komputerowych, kącik kulinarny, kółko historyczne - historia Azji, kółko matematyczne, kółko miłośników kina, klub młodego chemika... wszystko to, co mnie nie interesowało. Już sięgałem po długopis, by wpisać swoje imię koło kółka historycznego, a wtedy jedna rubryka, uratowała mnie przed dodatkową godziną siedzenia i słuchania o cesarzach i samurajach. Kółko artystyczne. Podałem koleżance przede mną kartki, by oddała wychowawcy. Ten sprawdził mój wpis i odszukał coś w notesie, wielkości encyklopedii.
- Dobrze się składa Parki - powiedział do mnie, zdejmując okulary z nosa. - Po tej lekcji jest drugie spotkanie tego kółka. Idź się zapoznaj. Może niedługo wystąpisz nam w jakiejś sztuce?
Sztuce? Chyba kurwa w "Cierpieniach młodego Wertera". I się na końcu zabije, bo nie wytrzymam kolejnego słowa tego mężczyzny w moją stronę. Niech on już nic nie mówi, proszę... w dodatku cała uwaga skupiała się na mnie, gdy ten z tymi gałami patrzył w moją twarz i zachrypłym, niskim głosem mówił cokolwiek.
Moje jedzenie musiało poczekać. Po lekcji poszedłem odszukać salę od zajęć artystycznych. Denerwowałem się. Nie miałem większych problemów w kontaktach z ludźmi, ale nie widziałem żeby ktoś z mojej klasy się zapisał, więc byłem pewny że będę jednym z najmłodszych, a to znacznie utrudniłoby mi wpasowanie się do grupy. No i co my tam w ogóle będziemy robić? Faktycznie odegramy tam jakieś przedstawienia, czy to kółko to tylko pic na wodę?
No i znalazłem rozpiskę sal. Znów pomaszerowałem na sam dół, wręcz do piwnic, tam gdzie były najmniejsze sale i siłownia. Stojąc przed odpowiednimi drzwiami zapukałem dwa razy. Usłyszałem kobiecy głos mówiący: proszę!, a wtedy wszedłem, powtarzając w myślach "dasz radę, będzie fajnie".
Nie obchodziło mnie nic. Wygląd sali się nie liczył. Grupka młodych dziewczyn z mojego rocznika siedząca w kącie, nie liczyła się. Opiekunka kółka, nie miała znaczenia. Zapomniałem na chwilę jak się mam na imię, ja się mówi i oddycha. Na jednym z krzeseł siedział chłopak, na oko rok/dwa starszy ode mnie. Miał szare włosy, wzrok utkwiony najpierw w trzymanym scenariuszu, potem we mnie. I oczy miał piękne, a skórę jasną, nieskazitelną, idealny profil, nieduży nos i ciepły uśmiech, który roztopił moje schodzące za zawał właśnie serce. I nogi się pode mną ugięły, kiedy wstał, wystawił do mnie rękę, odzianą w długi czarny rękaw golfu.
- Cześć - powiedział, a ja zamrugałem kilka razy jak zaczarowany. - Min Yoongi.
***
Siedzieliśmy nad butelkami już drugą godzinę, kończąc kolejny litr soju. Nigdy tak nie piłem, ba nigdy w ogóle nie piłem, ale teraz sytuacja była wyjątkowa. Yoongi potrzebował mnie, a ja nie byłem w stanie mu odmówić. Nigdy.
I stało się. Powiedziałem mu, ze złami w oczach, drżącym głosem i z trzęsącymi się rękoma. Byłem pewny, że śpi. Leżał na moim łóżku, przykryty przeze mnie kocem, ze śliną ściekającą po brodzie i włosach roztrzepanych na poduszce.
- Kocham cię. Kiedy tylko cie zobaczyłem... - zamilkłem na chwilę, myśląc, jak żałośnie musiałem wyglądać. - Nieważne. Po prostu. Kocham.
***
Wstałem z łóżka bardzo późno. Było już dawno po śniadaniu i obawiałem się, czy aby nie nawet po obiedzie. Ale nie było to takie ważne.
Wróciłem do domu, poprzedniej nocy, bo długim spacerze. Było zimno, listopad dawał o sobie znać. A ja i tak musiałem się gdzieś przejść, pozbierać myśli, bo inaczej bym oszalał. Bolało mnie całe ciało. Całe. Serce też.
Moja znajomość z Yoongim chyba przekroczyła pewną granicę. Chociaż nie. Te granice zostały przez nas zatarte i nie wiedziałem już, co tak naprawdę było teraz powodem mojego żalu, mojego samopoczucia. Chyba trochę miałem do siebie pretensje.
Przeżyłem swój pierwszy raz z kimś kogo kochałem, bez wątpienia. Szkoda tylko, że nie można było powiedzieć tego samego o samym Minie. Dawno pierwszy raz miał za sobą. I w dodatku mnie nie kochał. Dbał o mnie. Nie tylko podczas stosunku, ale i na długo przed nim i byłem pewny, że nada będzie. Było mi dobrze. Oczywiście, że tak. Ale czy to było to, czego chciałem? O czym marzyłem? Nie.
Wiedziałem, że kiedyś się to zdarzy, jeśli będziemy dalej w to brnąć. Odkąd wypomniał mi, że przecież wyznałem mu uczucia, to wszystko się pokomplikowało. Trzeba było trzymać język za zębami... albo w ogóle nauczyć się gotować i wstąpić do kółka kulinarnego. Przynajmniej umiałbym zrobić sobie coś więcej niż płatki. A tak to mam złamane serce, obolałe gardło, podrapane pośladki i zwyczajny ból dupy. Ach, no ale sam chciałem. Zgodziłem się. I podobało mi się to. Nieważne czy tylko akurat robiłem mu dobrze ustami, czy oddawałem mu się całkowicie.
Dlaczego więc otwierając oczy, po długim spacerze, poprzedzonym nocą z ukochanym, miałem ochotę zwyczajnie w świecie powiesić się na krawacie, najlepiej tym, który Yoongi nosił czasami do szkoły?
***
Złamane serce było czymś, co nie do końca mnie zdziwiło. Ostatnim czasy, bardzo często czułem się jakbym tego mięśnia właściwie już nie posiadał, bo było tak doszczętnie zniszczone, przeorane, posklejane i znowu zmaltretowane, że nie dało się już go uratować. Jaki to ja byłem szczęśliwy, gdy Min powiedział, że mu zależy? Bardzo? Och, to za mało powiedziane. A jak załamany byłem, gdy oznajmił, że dostał się na wymarzony kierunek studiów w Seulu? I chyba byłem najgorszym człowiekiem na świecie, skoro nie cieszyłem się z jego szczęścia, ale przecież wiedziałem, że jego wyjazd oznacza koniec. Koniec nas. O ile w ogóle można było mówić tu stricte o nas razem, a nie po prostu o dwóch żyjących koło siebie, ale nie razem duszach. I straciłem go.
***
Noc z Jeonggukiem była bardzo przyjemna. Przytulałem się do jego ciepłego ciała, dotykałem jego wyrzeźbionego torsu i cieszyłem chwilą, jaką było trwanie przy nim. Obudził się pierwszy. Mówił, że oglądanie mojej twarzy jak śpię jest ekscytujące, a ja oczywiście zaczerwieniłem się jak dziewica i uciekłem do łazienki, zaraz po przebudzeniu by ukryć problem, z którym każdy mężczyzna budził się każdego ranka. Niby rzecz oczywista, ale jednak wolałem by Kookie nie widział mnie tak. Przynajmniej na razie. Choć i tak pośpieszyliśmy się bardzo ze wszystkim, ale nie żałowałem. Wręcz przeciwnie, bez sensu było czekać.
Mój chłopak obdarował mnie rano miliardem całusów, buziaków i pocałunków w najróżniejsze części mojego ciała od pasa w górę. Zostawił po sobie kilak śladów oczywiście, ale nauczyłem się je zakrywać, ale też zanim je zamalowywałem, robiłem kilka zdjęć do folderu specjalnie dla niego.
Zostałem sam w pokoju do południa, bo pani Jeon miała urodziny i chłopak miał pomóc sprzątać, a potem zabawiać gości. Obiecał dziś wspólną noc razem i to powinno mi wystarczyć. Chociaż i tak cieszyłem się jak głupi, jak tylko widziałem go przez kilka sekund. Oj ostatnio tak zakochany byłem dawno temu. Tak dawno temu...
I czy to właśnie tak nie działa? Że jak myśmy o czymś intensywnie, to zdarza nam się to? Albo po prostu ja tak mam. I jestem pierzonym jasnowidzem. Ale tego dnia myślałem o Minie Yoongim, a ten wyrósł jak spod ziemi, przede mną w galerii handlowej do której udałem się po nowe spodnie. Stał tam, przy wieszaku ze skórzaną kurtką, która zdecydowanie była nie na nadchodząca zimę, jak gdyby nigdy nic. I co najlepsze, stał tam z jakąś dziewczyną. Za rękę. I kiedy zobaczył mnie, zwyczajnie uśmiechnął się szeroko i podszedł do mnie. A ja przez chwilę poczułem naraz wszystkie emocje, jakie tylko przychodziły mi do głowy. Byłem tak samo przerażony, co wtedy gdy stałem przed drzwiami klubu artystycznego po raz pierwszy. Było mi tak niedobrze, jak gdy musiałem znosić obecność paskudnego nauczyciela. Dlaczego czułem obrzydzenie? Może był to nawrót złych emocji, które kumulowały się we mnie. Tych właśnie myśli wstydziłem się przed sobą, ale też przed Kookiem, który przecież w pewnym sensie miał rację. Czułem teraz wszystko na raz. I nie wiem, czy gdyby Min Yoongi, stojący przede mną, nagle z rozpędu rzucił mi się w ramiona, czy nie uciekłbym, nie zemdlał, nie uderzył go, przytulił, pocałował czy zwyczajnie padł trupem.
Ale Min Yoongi nie rzucił się na mnie. Stał tylko i się uśmiechał, a za nim chowała się niska, czarnowłosa piękność o tak samo idealnej cerze, co on, uroczo podpisanej bluzie: u can not look, my bfriend is watching u, i nawet idealnie pomalowanych oczach. To był typ dziewczyny Yoongiego. Takie lubił. I choć byłem prawie pewny, że dziewczyna obok to JEGO dziewczyna, nie chciałem się upewniać.
- Kopę lat! Co tu robisz Jimin-ah - powiedział, nie zapominając o tym durnym przedłużeniu mojego imienia. - Studiujesz w Seulu? Ostatnio gdzieś cie widziałem i nawet pisałem do ciebie. Nie widziałeś?
- Ach - odezwałem się, lecz z niemałym trudem. - No, mój telefon szwankuje. Sprawdzę to.
- To co? Studiujesz jednak?
Kiwnąłem głową tylko, wlepiając wzrok w Koreankę. Posłała mi uśmiech, choć wymuszony.
- A! - zreflektował się Min. - To Aio, moja dziewczyna. Aio, to Jimin mój... -spojrzał na mnie, jakby czekając aż dokończę. O nie. Nie zwalaj tego na mnie. - Przyjaciel - wydusił w końcu i poprawił od lat te same szare włosy, do tyłu. Podrapał się po nich. - Jeszcze z Busan. Opowiadałem ci o nim może kiedyś.
Dziewczyna tylko kiwnęła głową, wyraźnie niezainteresowana i puściła rękę chłopaka. Podeszła do stojaka z sukienkami, przebierając je i od razu kierując się z jakąś do przebieralni.
Zostaliśmy sami.
- Nie wiedziałem, że uczysz się tu - powiedział, ciągle wracając do tego samego tematu.
- Już drugi rok.
- Historia?
- Sztuki - powiedziałem zirytowany. No kto jak kto, ale on akurat powinien wiedzieć.
- No tak. To do ciebie takie podobne - rzucił, a ja poczułem jak żołądek robi mi salto.
- Do ciebie to - zacząłem, kiwając w stronę przebieralni - akurat nie do końca.
Min uśmiechnął się przepraszająco i oparł się o jeden ze stojaków z biżuterią. Podrapał się po włosach. Kiedyś robił to dużo rzadziej.
- Ach ona. - W jego ustach te słowa zabrzmiały prawie jak obelga. Były gorzkie. - Jesteśmy razem od niedawna.
- Przecież nie o to pytałem.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć.
- W sumie to nic, ale jestem raczej zdziwiony. Pamiętam jak zarzekałeś się, że żadnej kobiety już nie dotkniesz.
- Ach, Jimin-ah. To tak jak na kacu, gdy mówię, że nie piję więcej, a i tak tydzień później ląduje z piwem przy barze.
Irytacja i zażenowanie w moim sercu rosło z minuty z minutę. Każde jego słowo tylko mnie dziwiło.
- Czyli czas kiedy spotykałeś się ze mną jest dla ciebie jak kac? - zapytałem, może trochę zbyt wyniośle, ale nie chciałem ukrywać, że zabolało mnie to. Nawet jak nie miał tego dosłownie na myśl, nawet jak byłem tylko ogarnięty zazdrością i niezwykłym poczuciem niedowartościowania przez niego.
- Oj nie! - zaczął się bronić i dotknął na chwilę mojego ramienia. Pod wpływem mojego spojrzenia, zdjął szybko rękę i schował do kieszeni brązowego płaszcza, tak różnego od jego starego stylu. - Doszukujesz się drugiego dna i chwytasz za słówka. Zrozum, że czas jaki z tobą spędziłem był serio super i niczego nie żałuje. Ale tak wyszło. Jesteśmy dla siebie miłą przeszłością.
I to chyba był gwóźdź do trumny. Co jak co, ale on nie był dla mnie tylko "miłą przeszłością" i jeśli tym durnym, wymijającym zdaniem chciał załagodzić sytuację to wszyło zupełnie na odwrót. Do szeregu emocji dołączyła właśnie wściekłość. Ale Min chyba zorientował się, że znowu palnął cos głupiego, więc podrapał się po głowie (trzeci raz) i powiedział:
- Pogadajmy na spokojnie. Jakiś drink? Dziś wieczorem? Sami?
- Chyba jestem zajęty.
- Jimin-ah, nie daj się prosić. Nie dziś to w poniedziałek. Albo wtorek. Napisze do ciebie, tylko odpisuj mi na wiadomości, wiem że je czytasz. A teraz lecę do Aoi, bo wyda moje wszystkie pieniądze. Na razie! - krzyknął na odchodne i popędził do przymierzalni.
Zostawił mnie koło tych bransoletek, kolczyków i łańcuszków, jak wtedy. Ulotnił się i do widzenia. I co się z nim stało? Wyglądał nie jak on. Może i fizycznie się nie zmienił, nadal był chudym, szarowłosym, bladym chłopakiem, ale jego ubrania, jego sposób mówienia i chodzenia to było coś innego. Stary Yoongi (mój Yoongi) nigdy by nie palnął czegoś tak płytkiego, bez zastanowienia. Nie urwałby połowy konwersacji, dla rozkapryszonej dziewczyny. On nie byłby w stanie nawet się tak do mnie odezwać.
A może ja zwyczajnie przejrzałem na oczy? Może ten Min to był także ten stary Min, którego wady i głupoty przysłaniała mi miłość, zauroczenie, fascynacja, której teraz zabrakło. Wyparowało to, co kiedyś zdawało się być niepodważalnym elementem mnie. Bo on był moją częścią. Kiedyś bez niego nie istniałem. Bez niego uczyłem się na nowo żyć, funkcjonować. I może bolał mnie sam fakt tego, że kilka lat byłem błędzie. Bo świat bez Mina istniał tak samo, niezależnie od tego, czy on akurat był obok mnie czy obok kogoś innego. A może i nawet teraz było mi lepiej. Kiedy ostatnio byłem na spacerze, pełnym myśli o tym co chciałbym by się stało z nim? Spacery, podczas których wyobrażałem sobie niestworzone rzeczy z nami w roli głównej... one zniknęły. Teraz gdybym chciał na taki iść i myśleć o Jeonie Jeonggukoku, nie wyobrażałbym sobie nic. Tylko bym wspominał. Nie marzyłbym o pełnym miłości i uczuć pocałunku, tylko przypominałbym sobie każdy ten, którym mnie obdarował. Wspólne chwile, te ważne i te przypadkowe były dla mnie teraz na porządku dziennym. A nie wizje, mary i mrzonki "co by było gdyby". Bo co by było, gdyby Min Yoongi mnie kochał?
A Min Yoongi kochał, tylko, że jeszcze o tym nie wiedziałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top