ROZDZIAŁ 4 - BOY IN LUV

Tak jak się spodziewałem, rozmowa z (byłą) dziewczyną nie należała do najprzyjemniejszych. Yu wściekła się, rozpłakała, uderzyła mnie z liścia w prawy policzek i generalnie obrzuciła błotem, po czym przeprosiła i spróbowała wziąć na litość. Pytała o powód, więc powiedziałem jej wprost, że jej nie kocham, za co oberwałem drugi raz. Kiedy w końcu skończyła się wydzierać i płakać, dosłownie uciekła z parku, zostawiając mnie wolnego i mimo wszystko zadowolonego. Nie było mi dobrze z myślą, że jednak sprawiłem jej przykrość, ale swoim zachowaniem wiele razy udowadniała, że jest jeszcze małą, rozkapryszoną dziewczynką i nie do końca potrafiła zrozumieć, że potrzebowałem czasu, by móc szczerze się w niej zakochać.

W drodze powrotnej, opisałem całą sytuacje w skrócie Taehyungowi i Jiminowi w esemesach. W domu szybko zjadłem obiad i wybrałem się na siłownię. Znowu napadłem na bieżnię, by odstresować się ciężkim dniem w szkole i rozmową z dziewczyną. Jimin pisał mi, że też ma dużo do nauki, więc nie naciskałem na spotkanie. Sam musiałem się uczyć.

Resztę dnia studiowałem wzory strukturalne aminokwasów.

W czwartek Yu Lee zabijała mnie wzrokiem cały dzień, podobnie jak jej koleżanki, ale nie odezwała się ani słowem. Jej smutek przerodził się w czystą nienawiść. Kilku kolegów z klasy chyba podpaliło się faktem, że Yu znowu jest wolna, ale by się upewnić, pytali czy ja na pewno już z nią nie jestem. Nie obchodziło mnie ilu chciało rzucić się na nią wtedy, ale każdemu po równo mówiłem, że nic mnie z nią już nie łączy. Tae był zdziwiony, ale nie marudził mi za długo. Sam doskonale wiedział jaka Yu potrafiła być. Tego dnia, zaprosiliśmy kilku kumpli do mnie na sobotę, nie tylko z naszej klasy. Nie chciałem, żeby to była jakaś wielka impreza, więc kazałem trzymać Teahyungowi buzię na kłódkę, by nie wprosiło się kolejne stado samców alfa. Sześć osób to i tak całkiem sporo ja na nasz skromny salon.

Cały dzień wymieniałem się wiadomościami z Jiminem, który miał zajęcia do późna na uniwersytecie po drugiej stronie miasta. Wiedziałem, gdzie to jest, bo niedaleko mieszkała moja ciocia. Na długiej przerwie zadzwoniłem do ojca, zapytać czy nie chce pożyczyć mi dziś samochodu na jakiś czas. Zgodził się pod warunkiem, że zajrzę na myjnię. I tak oto wylądowałem pod uczelnią Jimina na kilka minut przed dziewiętnastą. Nie musiałem długo czekać, bo tłum ludzi dosłownie wylał się z budynku. Wypatrywałem blondyna, który wyszedł jako jeden z ostatnich, w towarzystwie jakiejś studentki i chłopaka, który był mniej więcej jego wzrostu. Rozmawiali i pokazywali sobie jakieś notatki. Wysiadłem z samochodu i chwilę stałem koło drzwi, zastanawiając się czy mnie zauważy, ale jego wzrok mnie nie zawiódł. Najpierw się zdziwił, a potem uśmiechnął najszerzej jak potrafił i ruszył w moją stronę, a za nim dwójka jego przyjaciół.

Miał na sobie szary sweterek i jasne dżinsy. Na ramieniu wisiała mu torba, a ręku miał duży notes. Na jego nosie leżały okulary w grubych, czarnych oprawkach. Jak zawsze wyglądał świetnie. Na przywitanie mnie przytulił. Był to pierwszy raz, gdy mieliśmy jakiś większy kontakt, który nie obejmował trzymania jego dłoni. Nie było to długie i namiętne obejmowanie się, tylko bardziej przyjacielski uścisk, ale ja i tak zdążyłem w tym czasie poczuć jego ciepłe ciało i słodkie perfumy. Gdy się ode mnie odsunął, zdjął okulary i schował je do torby.

- Co tu robisz? - zapytał wesoło.

- Pomyślałem, że po ciebie wpadnę, skoro kończysz tak późno.

- Dziękuję - rzucił, kiwając się delikatnie na boki. Zaraz po tym, odwrócił się do dwójki, która stała za nim i mi się przyglądała. - To jest Jin i Ka Rim, moi znajomi z roku - przedstawił mi ich, a wtedy podaliśmy sobie dłonie. - A to Jeongguk, mój kolega i sąsiad.

- Miło mi poznać - powiedziałem, kiedy ściskałem jedną z dłoni.

- Mi również - odparła dziewczyna i spojrzała na Jimina. - To my nie będziemy przeszkadzać. Do jutra Jiminie - rzuciła i pomachała nam obu.

- Cześć - powiedział też do nas chłopak i postąpił tak jak blondynka. Odmachaliśmy im i spojrzeliśmy w końcu na siebie.

Otoczyłem samochód, by otworzyć Jiminowi drzwi. Standardowo, uśmiechnął się jeszcze bardziej, trochę czerwieniąc. Usiadłem na miejscu kierowcy i włączyłem ogrzewanie, bo na dworze zaczynało robić się chłodnawo. Nie miałem pojęcia jak on chciał wrócić do domu w samym tym swetrze, nie nabawiając się przy okazji kataru.

- Dziękuje, że przyjechałeś, to bardzo miłe - powiedział, patrząc na mnie, zaraz potem poprawiając swoje włosy.

- Cieszę się, że niespodzianka się udała. Jesteś może głodny?

Chłopak zdziwił się, ale kiwnął głową. Odpaliłem silnik i wyjechałem z parkingu. Na światłach zapytałem: fast food? Jimin w odpowiedzi tylko znowu podniósł do góry kąciki ust. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zgadnąć, że na pewno będzie głodny. Spędził na uczelni cały dzień z małą przerwą, podczas której zdążył dojechać z jednej dzielnicy do centrum, a potem na koniec Seulu. No i chciałem mu się odwdzięczyć za ostatni mus owocowy. Zastanawiałem się czy nie podjechać do driva, a potem jedzenie skonsumować w domu, ale pomyślałem, że szybciej jego brzuch napełni się w restauracji. Po dojechaniu na miejsce, zaparkowałem najbliżej jak się dało i ruszyliśmy razem do budynku. Jimin nie wiedział co wybrać, wahając się pomiędzy dwoma rodzajami tortilli. Powiedziałem, że ta z serem będzie lepsza i też taką dla niego zamówiłem, biorąc dla siebie hamburgera z wołowiną. Usiedliśmy przy stoliku. W lokalu były jeszcze dwie inne osoby, dwóch mężczyzn, w dodatku siedzieli daleko, więc mogliśmy spokojnie porozmawiać. Jimin opowiedział mi swój dzień, oczywiście pomijając fakty, które zdążył mi już wypisać w esemesie.

- Nie wiedziałem, że nosisz okulary - powiedziałem, kiedy skończył chwalić się najlepszym referatem.

- Mam małą wadę, więc kiedy nie muszę to sobie odpuszczam, ale jakoś trzeba robić notatki na wykładzie, nie? Ale nie lubię ich za bardzo.

- Tylko mi nie mów, że uważasz, że źle w nich wyglądasz, bo cie zabije. - Chłopak zaśmiał się, a wtedy wywołano nasze zamówienie. Poszedłem po dania, dokupując do tego cole.

- Nie powinienem jeść takich rzeczy - powiedział blondyn, otwierając swoją tortillę.

- Od jednego Fast fooda nie przytyjesz. Choć może powinieneś, bo jesteś naprawdę szczupły. Mam nadzieję, że nie jesteś na jakiejś głupiej diecie.

- Nie. Nie jestem dość wytrwały do takich rzeczy niestety. Przynajmniej już teraz. Ale odżywiam się normalnie, nie panikuj. Po prostu mam tendencje do szybkiego przybierania na wadze, a do tańca potrzebuje być raczej chudy i wygimnastykowany.

- Mówiłeś, że mam kiedyś wpaść na twój trening. Propozycja aktualna?

- Pewnie. - Jimin uśmiechnął się, tak by jedzenie nie wypadło mu z buzi. Zabawnie to wyglądało, kiedy próbował pochłonąć większy kęs i męczył się z szerokim otwieraniem ust. Uroczy. - Masz trochę sosu na policzku - powiedział i wskazał palcem brudne miejsce. Od razu wytarłem ketchup.

- A kiedy masz zajęcia?

- Nasza trenerka się rozchorowała, więc w tym tygodniu mamy przychodzić tylko na typowe rozgrzewki, by nie stracić formy, ale ja to robię w domu. Więc najwcześniej w poniedziałek.

- Jak nie będę miał nic do szkoły to pójdę z tobą. W zamian, zabiorę cię na siłownię w najbliższym czasie.

- Super - rzucił i upił łyka napoju.

Po zjedzeniu i zapłaceniu, oczywiście z mojej kieszeni, czemu bardzo się Jimin upierał, wróciliśmy do samochodu. Znowu podkręciłem ogrzewanie. Chciałem posiedzieć z nim jeszcze trochę choćby na parkingu, byleby móc patrzeć na niego odrobinę dłużej. Włączyłem radio, a potem przeniosłem moją rękę z regulatora głośności na jego dłoń. Złapałem ją najpierw delikatnie, a kiedy dostałem się między jego palce, chwyciłem je mocno. Oczywiście reakcją był uśmiech.

- Zmęczony? - zapytałem.

- Trochę. Nie wyspałem się dziś.

- Tak z innej beczki, to należy ci się opieprz. Wiesz ile jest stopni na dworze? Siedem. Wiesz, że jest końcówka października? Wiesz. A ty latasz w samym sweterku. Oszalałeś?

- Nie spodziewałem się, że wieczorem będzie tak chłodno. Chyba uratowałeś mi życie tą niespodzianką.

- No właśnie. Musisz mi się jakoś odwdzięczyć.

- A jak?

- No nie wiem. Ty tu jesteś artystą, więc liczę na twoją kreatywność.

- Dostaniesz buziaka, może być? - chłopak zaśmiał się i w ułamku sekundy znalazł przy mojej twarzy, składając na moim policzku ledwo wyczuwalny pocałunek. Krótki i szybki. Nieładnie Jimin, oj nieładnie.

- Co to było?

- Całus.

- To było muśnięcie. Jeszcze raz, tamto się nie liczy.

Chłopak zaśmiał się i poprawił do tyłu włosy. Przejechał szybko językiem po górnej wardze i znowu się do mnie zbliżył, tym razem wolniej. Wychyliłem się, by miał lepszy dostęp do mojej twarzy. Poczułem jego oddech. Cmoknął mnie, z charakterystycznym dźwiękiem w policzek, dokładnie w to samo miejsce co przedtem. Chwilę wahałem się, czy aby nie odwrócić głowy w prawo, by musnął moje usta, ale nie wiedziałem czy to nie byłoby za dużo. Kiedy się odsunął, mocniej ścisnął moją dłoń i podziękował jeszcze raz za przyjechanie pod uczelnię i za szybką kolację. Odwiozłem nas obu do domu. Na pożegnanie, przytulił mnie, trochę dłużej niż za pierwszym razem, a potem zniknął za drzwiami mieszkania.

W piątek zaspałem. Nim dotarłem do szkoły, było grubo po drugiej lekcji, więc przeczekałem na holu, by uniknąć gniewu matematyczki. Siedząc na korytarzu, pisałem oczywiście esemesa do Jimina. Oczekiwanie na jego odpowiedzi stało się moja codzienną rutyną. Pamiętałem jak wspominał, że dziś ma bardzo krótko, więc liczyłem na to, że będzie chciał się odwdzięczyć i przyjść po mnie pod szkołę, ale niestety, mama wyciągnęła go na zakupy. Gdy lekcja się skończyła, na korytarzu znalazła się cała moja klasa. Yu Lee wyszła jako pierwsza i od razu podeszła do ściany pod którą siedziałem i ukucnęła koło mnie. Była smutna, żeby nie powiedzieć, że była wręcz zrozpaczona. Jej policzki były zarumienione, oczy przekrwione, makijaż lekki w dodatku rozmazany. Nos miała suchy, najpewniej od kataru. Jej włosy były upięte w wysokiego koka, co robiła tylko, gdy nie chciało jej się myć włosów. Kupka nieszczęścia, jednym słowem.

- Czemu cię nie było na matmie i angielskim Kookie? - zapytała, poprawiając sweter, który zsuwał jej się z ramienia. - Martwiłam się.

- Zaspałem - odparłem, starając się brzmieć niezbyt szorstko, ale też niezbyt łagodnie. Było mi jej szkoda, ale wiedziałem, że wykorzystałaby każdą chwilę mojego wahania.

- To niedobrze. Mogę pożyczyć ci zeszyt, bo dużo pisaliśmy.

- Nie trzeba, Tae na pewno też robił notatki. Ale dzięki.

Na korytarzu pojawiało się coraz więcej ludzi. Zauważyłem właśnie wspomnianego bruneta, który wychodził z sali z jednym z naszych kumpli, ale gdy zauważył obok mnie Yu, skręcił w stronę sklepiku, by nam zapewne nie przeszkadzać. Poczułem w kieszeni wibrujący telefon, a później usłyszałem dźwięk wiadomości. Yu automatycznie spojrzała w stronę, z której dobiegała krótka melodyjka. Spojrzała znowu na mnie, tym razem bardziej wrogo. No co? Esemesowanie jest zabronione?

- Kto to? - zapytała, siadając koło mnie przy ścianie, kiwając głową w stronę mojej kieszeni.

- Co?

- No esemes. Od kogo?

- A co cię to obchodzi? - zapytałem zdenerwowany, bo naprawdę nie lubiłem, gdy ktoś wtrącał się w nie swoje sprawy. W dodatku w tak perfidny sposób. - Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć, nie uważasz?

- Czyli to jakaś dziewczyna. Dlatego ze mną zerwałeś? - zapytała, krzyżując ręce na piersiach, dąsając się i standardowo przechodząc w swój tryb suki.

- To kolega.

- Gdyby był to tylko kolega, to byś mi pokazał esemesa.

- Dziewczyno, czy ty siebie słyszysz? Ja ci nic nie będę pokazywał. Właśnie w takich chwilach przypominam sobie prawdziwy powód zerwania.

- Och tak? - rzuciła wściekle, aż żyłka wyszła jej na czole. - Ciekawe jaki to powód? Pewnie wygodnie ci było mnie rzucić przed wyjazdem, bo kiedy mnie nie będzie, będziesz mógł robić co ci się żywnie podoba. Zajebisty z ciebie facet, serio.

- Zastanów się czasami nad tym, co mówisz, okey? Bo serio, nie rozumiem cię. - Mówiąc to, wstałem, by przejść do sali gimnastycznej, gdzie mieliśmy mieć wuef, znowu niestety z grupą mojej dziewczyny. Yu popędziła za mną, prawie gubiąc przy tym wszystkie książki. Myślę, że przed dalszym gonieniem mnie powstrzymały ja tylko drzwi do męskiej szatni. Nie zatrzasnąłem jej ich przed nosem, mimo tego że miałem ogromną ochotę, głównie dlatego że miałem jeszcze swój honor.

Wuef był dziś całkiem przyjemny. Szybka rozgrzewka, podział na drużyny i siatkówka. Wylądowałem z Taehyungiem, który był bardzo dobry w tą grę, więc byłem pewny, że nawet będąc jedynymi chłopakami w drużynie, z łatwością wygramy. Pierwszy mecz był, tak jak myślałem - bułką z masłem. Natomiast drugi skład, w którym znalazła się Yu, największa sierota w grach zespołowych, był złożony z bardzo mocnych i wysokich zawodników, więc było trochę ciężej. Prowadziliśmy dwoma punktami, kiedy przyszła kolej na moją zagrywkę. Nie celowałem specjalnie, tam gdzie stała blondynka, piłka sama tak poleciała, a jak już wspominałem, Yu Lee nie była specjalnie utalentowana jeśli chodzi o jakiekolwiek czynności związane z piłką. Dostała w nos, bo zamiast chociażby odsunąć się lub spróbować odbić, stała jak kołek z założonymi rękoma. Jej upadek na ziemię był bardziej teatralny niż prawdziwy, ale dzięki temu zebrało się wokół niej stado chłopaków, którzy gotowi byli zanieść ją aż do pielęgniarki. Dziewczyna rozpłakała się. Non stop trzymała się swojego nosa, z którego pociekła ultra cieniutka strużka krwi, która była prawdopodobnie spowodowana popękanymi naczynkami, a nie faktycznie uderzeniem. Ale no co jak co, przedstawienie musiało być. Po całej sali rozbiegł się jej szloch, oczywiście wymuszony, bo moja zagrywka była wyjątkowo lekka. Nauczycielka zjawiła się przy poszkodowanej w pół sekundy, po czym zaprowadziła ją na ławkę i powiedziała, żeby odpoczęła.

- Nie nie nie! - krzyknęła Yu, nadal trzymając swój święty nos. - Muszę iść z tym do pielęgniarki. On może być złamany. - Znów zaniosła się płaczem. - Kookie mi to zrobił, więc niech on teraz mnie tam zabierze! - krzyknęła jeszcze raz.

- Joengguk? - zapytała wuefistka. - No tylko, że on musi dokończyć seta. Junsu pójdzie z tobą.

Niezadowolenie Yu sięgnęło zenitu, gdy jeszcze stanął przed nią Junsu, mój kolega, który wyjątkowo lubił przedrzeźniać dziewczynę. Odwarknęła coś nauczycielce i wyszła z sali. Mecz oczywiście wygraliśmy.

Przed szkołą niestety nie ujrzałem Jimina, ale za to obiecał wpaść po obiedzie do mnie na kolejną lekcję Injustice. Wracając autobusem, rozmawiałem z Tae. Kiedy już wyżalił się z powodu jego serialu, tym razem nie "Pamiętników czegoś tam" tylko jakiegoś innego wyciskacza łez, o równie genialnym tytule "Nowa miłość", zaczął przeżywać jutrzejsze wyjście.

- Będę o osiemnastej, pamiętaj. Reszta tak samo. Tylko Hooyoung się spóźni, bo ma pociąg jakoś do luftu. No i poznam w końcu tego całego Jimina, z którym tak wiecznie piszesz i siedzisz.

- Nie siedzę z nim wiecznie. Widzieliśmy się tylko parę razy.

- Ale za to piszesz z nim na każdej przerwie i na lekcjach. Nie mów mi tylko, że chce mnie wygryźć z pozycji najlepszego przyjaciela - zaśmiał się brunet.

- No co ty Tae. Ty jesteś niezastąpiony.

- A co z Yu? - zapytał, gdy autobus zbliżał się do mojego przystanku.

- Co z Yu?

- No ona trochę wariuje odkąd ją rzuciłeś. Nie mów, że nie zauważyłeś.

- Trudno nie zauważyć, szczerze mówiąc. Ale przecież w niedzielę już będzie w Sydney. I miesiąc spokoju. A gdy wróci, zajmie się opowiadaniem wszystkim, jak zajebiście było i zapomni o mnie przez ten czas.

- Ja coś czuję, że ona się tak łatwo nie podda - rzucił chłopak, a ja wstałem, bo musiałem wysiadać. - Do jutra Kookie.

- Do jutra - odpowiedziałem i pomachałem Taehyungowi.

Podczas jedzenia obiadu i słuchania opowieści mamy jakie to ciekawe przygody spotkały ją dzisiaj w pracy, dostałem wiadomość od Jimina: "A może dziś ty przyjdziesz jednak do mnie? Pomógłbyś mi w czymś. Za pół godziny?". No i jakże ja mógłbym mu odmówić czegokolwiek?

Przebrałem się w czystą koszulkę i zabrałem ze sobą paczkę chrupków serowych. Przed wyjściem - standard, czyli ogarnięcie włosów, perfum i tym razem jeszcze umyłem zęby po zupie cebulowej. Stanąłem przed drzwiami sąsiada punktualnie. Otworzył mi w białej bluzie i materiałowych szortach. Na nogach miał bananowe kapcie. Po całym jego domu roznosił się zapach smażonych ryb, więc i on trochę nimi pachniał, ale nie przeszkadzało mi to. Zaprowadził mnie do swojego pokoju, od razu wynosząc stamtąd psa. Po drodze rzuciłem jego rodzicom "dobry wieczór", a potem zostaliśmy sami. Wtedy dopiero przytulił mnie na powitanie. Wyciągnął ręce w moją stronę, potem złapał za kark i przysunął do siebie. Ja położyłem swoje dłonie z tyłu jego pleców. Gdy chciał się odsunąć, przytrzymałem go w tej pozycji jeszcze chwilę, ciesząc się tym, jak jego włosy łaskotały mnie pod szyją. Za każdym razem wydawał mi się coraz mniejszy.

Kiedy w końcu go puściłem, usiedliśmy koło siebie na łóżku. Jego pokój dużo się zmienił od niedzieli. Ściany pomalowano na beżowo, w oknie wisiały białe rolety, na podłodze stały regały z książkami, dookoła wisiały kopie wielu znanych obrazów, w tym nawet słoneczniki, zapewne Van Gogha. W kącie stała też naprawdę duża szafa, a na ścianie wisiało lustro, podobne do tego, jakie ja miałem w swoim pokoju, tylko że to było owalne, nie prostokątne.

Siedząc na łóżku, na połyskującym złotym kocu, trzymałem małą dłoń Jimina, gładząc ją swoimi palcami. Ten uśmiechał się i przyglądał mi.

- Jak mija twój dzień? - zapytał.

- Teraz już dobrze - odparłem, a ten poszerzył uśmiech. - Miałem ci w czymś pomóc?

- Tak! - Chłopak zerwał się z łóżka i podszedł do szafy, z której wyciągnął ubrania, na trzech wieszakach. Jednego z nich powiesił na uchwycie na ścianie. Pozostałe dwa trzymał. - Który na jutro?

Pierwszy z outfitów był raczej skromny. Czarne dżinsy, czarny t-shirt, do tego miał już przygotowane białe buty i tego samego koloru czapkę z daszkiem. Drugi był bardziej odważny, bo i spodnie miały dziury i bluzka głębszy dekolt i napis: Sweet to hear. Buty pozostawały te same, bo kolorystycznie ten look obejmował szarość i delikatne akcenty czerwieni na koszulce. Trzeci był jeszcze inny. Spodnie nadal w tym samym stylu, co poprzednie dwie pary: całkiem ciasne, gładkie. Natomiast zamiast koszulki, na wieszaki wisiała granatowa, satynowa koszula. Na pewno była w dotyku chłodna. Jimin pokazał mi do tego czarne buty, może trochę eleganckie, ale nie za bardzo.

I to się nazywa dylemat.

- Nie wiem - odparłem po prostu i wstałem, by dotknąć koszuli. Tak jak myślałem, zimna.

- A ty w czym idziesz? - zapytał zmartwiony chłopak, odwieszając pierwszy z wieszaków do szafy.

- Teraz to sam już nie wiem. Taehyung na pewno ubierze koszulę. On jak tylko ma okazję to się stroi w te swoje ukochane Gucci. Więc on będzie w czymś w stylu opcji numer trzy. - Wskazałem palcem na strój koło lustra. - Jeśli ty wybierasz koszulę, to ja też jakąś ubiorę.

- O! To by było super. Nie odstawałbym od reszty.

- Pasowalibyśmy do siebie - powiedziałem, puszczając mu oczko, a ten od razu odwrócił się w stronę lustra.

- Twoja jaki miałaby kolor?

Podszedłem do blondyna i złapałem za wieszak z koszulą. Przyłożyłem do niego, po czym stanąłem za nim, tak byśmy oboje widzieli nasze odbicia. Stanąłem delikatnie na palcach i oparłem swoją brodę o jego głowę. Pierwszy raz tego dnia się zawstydził. Oj długo na to czekałem.

- Moja będzie czerwona. Zupełnie jak twoja twarz teraz - powiedziałem. Chłopak odwrócił się do mnie i uderzył lekko pięściami w klatkę piersiową. Zaśmiałem się i złapałem jego ręce. - Ale to słodkie, wiesz?

- Chłopak nie może być słodki - powiedział naburmuszony, co dodało mu jeszcze więcej uroku. To było niemożliwe, by ten osobnik przede mną był dwudziestoletnim studentem.

- Może. Jesteś tego najlepszym przykładem. - Między nami zapanowała chwila naprawdę przyjemnej ciszy. Jednak po niedługim czasie dodałem: - Zdecydowanie jutro ta koszula.

- A co będziemy u ciebie pić? Co mam kupić?

- Chłopacy coś w szkole mówili o sake, ale Tae ich ostudził i powiedział, że z nim to tylko wódkę albo piwo. No i każdy bierze co chce, ale pewnie wszyscy i tak pomieszają.

- Taki gówniarz z ciebie, a taki chlejus! - powiedział, śmiejąc się, uciekając od razu na drugi koniec pokoju. - Do lekcji, a nie! Imprezy w głowach tylko?

Oczywiście dopadłem go i odruchowo zacząłem łaskotać po brzuchu. Śmiał się głośno, a jego próby obrony były bezcelowe. Dodatkowo mnie tylko podjudzały. Nie chcąc by mi jednak w razie czego uciekł, pchnąłem go na łóżko, lądując na nim okrakiem. Przytrzymałem jego ręce nad głową, do czego potrzebna była mi tylko jedna moja dłoń, a drugą zająłem się męczeniem jego pach i bioder, na których też miał łaskotki.

- Błagam przestań - prosił między nabieraniem powietrza w płuca. Przestałem dopiero po chwili, kiedy na jego twarzy nie było ani centymetra bladej skóry. Czerwoniutki jak pomidor.

Podczas łaskotek, podwinąłem mu koszulkę do góry, przez co teraz miałem idealny widok na jego szczupły brzuch. Zero włosów, gładkość niczym u niemowlaka. Coraz częściej myślałem o tym, że naprawdę okłamał mnie co do wieku. Koszulka była podwinięta aż po żebra.

- Skóra i kości - powiedziałem bardziej do siebie niż do niego i przejechałem palcem wolnej dłoni po jednym z żeber. Pod opuszkiem miałem ciepłą skórę. Nie mogąc się oprzeć, zamieniłem palec na całą dłoń, i zahaczając o jego pępek, wsunąłem ją dalej pod koszulkę, czego efektem było delikatne westchnienie Jimina. - Kiedyś będę cię tak dotykał przez całą noc, bez przerwy.

- Będziesz mnie tak torturował?

- A co? Wolisz jak się cie dotyka gdzieś indziej? - zapytałem, zniżając się tak, by powiedzieć mu te słowa do ucha. Zadrżał, a ja nadal trzymałem dłoń na jego mostku. Blondyn nie opowiedział już na to, odwracając głowę w jedną ze stron. Zawstydził się. 2:0.

Zszedłem z niego, a potem pomogłem mu się podnieść. Przegadaliśmy chyba z trzy godziny. Nie były to bardzo ważne tematy, ale zauważyłem, że naprawdę uwielbiałem słuchać o zwykłych rzeczach, kiedy on o nich mówił. Oboje zaczęliśmy ziewać koło północy, więc zebrałem się do siebie, choć niechętnie. Obiecałem odezwać się od razu ja wstanę. Jimin życzył mi dobrej nocy, a gdy stałem już przed swoimi drzwiami, szukając w kieszeni kluczy, podbiegł do mnie, cmoknął szybko w policzek i uciekł do siebie.

Chyba się zakochałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top