ROZDZIAŁ 1 - COME BACK HOME

Starałem się być spokojną osobą. Taką, która panuje nad emocjami, a kiedy coś jej nie odpowiada, zwyczajnie siedzi cicho i czeka aż irytująca rzecz zniknie lub zwyczajnie przestanie być irytująca. Ale czasami się nie da. Czasami się kurwa nie da. Na pewno nie, kiedy zegarek wskazuje ledwo siódmą rano, a za oknem zamiast śpiewu ptaków słychać jedynie pracującą na pełnych obrotach wiertarkę. Wrażenie, że dziura wiercona jest w twojej głowie, a nie w ścianie, potrafi być jedną z najbardziej nieprzyjemnych rzeczy, która może cię spotkać zaraz po przebudzeniu.

Podniosłem głowę znad miękkiej poduszki, której wzorek odbił mi się na policzku i mrużąc oczy, spojrzałem na w pół odsłonięte okno, tuż naprzeciwko łóżka. Gdyby nie roleta, słońce najpewniej wypaliłoby mi oczy, zanim jeszcze zdążyłbym się zapytać samego siebie, który z sąsiadów oszalał. Wiercenie na chwilę ustało, by minutę później wrócić ze zdwojoną siłą. Do tego doszły odgłosy przesuwania w tę i we w tę, bliżej niezidentyfikowanych obiektów po podłodze, czyjeś rozmowy, a zaraz po nich odgłos walenia w ścianę młotkiem. Może mi tu jeszcze młot pneumatyczny skołujecie, co?

Moja twarz opadła z powrotem na pościel. Zakryłem głowę poduszką, a potem schowałem się pod kołdrę, ale dało to tyle co nic. Leżałem więc wyprostowany, na prawej stronie łóżka, patrząc w biały sufit, na którym odznaczały się ślady, upamiętniające niedawną walkę z komarami, których szczątki przykleiły się do niego. Policzyłem do dziesięciu. Opanuj się bądź spokojny, pomyślałem, ale wtedy wiertarka znowu przypomniała mi o swojej obecności. Zerwałem się z łóżka i ignorując fakt, że jestem w samych bokserkach, podszedłem do okna i podniosłem do góry roletę. Było na tyle duże, że spokojnie mógłbym przez nie wyjść na nasz balkon, który dzieliliśmy z jeszcze parą sąsiadów: panią Larkins, starą wdową, która miała w zwyczaju zawsze nastawiać na balkonie tysiąc różnych chwastów i ozdóbek, oraz z młodym małżeństwem, których imion nie dano mi poznać. Jednak sądząc po odgłosach zza ściany, nie będę miał już na to okazji. Obok w najlepsze trwała przeprowadzka. Gdy wychyliłem głowę, ujrzałem otwarte drzwi nowych sąsiadów, a za nimi kartony, leżące na podłodze oraz niewielkiego psa, Yorka. Nie przyjrzałem się dokładniej, bo zaraz koło psa, pojawiła się kobieta w średnim wieku, blondynka. Wzięła zwierzaka na ręce i wyprostowała się. Miała fartuch ubrudzony farbą i niebieskie plamy na rękach i szyi. Pogłaskała psa i spojrzała przed siebie, na balkon, a co za tym idzie, prosto na mnie. Złapała za klamkę drzwi balkonowych i wyszła na zewnątrz.

- Dzień dobry! - rzuciła wesoło z uśmiechem rozciągającym się dosłownie od ucha do ucha. - Mam nadzieję, że nie obudziliśmy cie. Dopiero co się wprowadziliśmy. - Położyła psa na ziemi, a ten podbiegł do mojego okna, merdając krótkim ogonem na lewo i prawo. Chyba zauważyła, że nie byłem zbytnio zadowolony z hałasu, bo posłała mi kolejny uśmiech, jakby myślała, że to załatwi sprawę i podeszła jeszcze o jeden krok do mnie. Z bliska wyglądała starzej, była pewnie w wieku mojej mamy. Zdradzały to zmarszczki na czole i w okolicach oczu. No i oczywiście te koło ust. Musiała się często uśmiechać, bo miała je naprawdę głębokie. Wyciągnęła rękę w moją stronę, a ja wychyliłem się mocniej zza okna, siadając na parapecie pełnym kartek i zeszytów, by wyciągnąć swoją. - Park Dami - powiedziała, ściskając moją dłoń, brudząc ją na niebiesko.

- Jeon Jeongguk - odparłem, chowając szybko rękę za siebie, by nie widziała resztek farby, które na niej zostały. - Nie za wcześnie na malowanie? - zapytałem, mając w głowie swoją nieprzyjemną pobudkę. W sumie powinienem zapytać bardziej, czy nie za wcześnie na wiercenie dziur w ścianach, ale zdążyłem ugryźć się w język.

- Chcemy dzisiaj już mieć większość z głowy, więc zaczynamy z samego rana. Nie wszystkie meble są jeszcze na miejscu, ale do obiadu będę miała już swoją piękną kuchnię! - Klasnęła w ręce szczęśliwa i spojrzała na mnie. Wtedy przypomniałem sobie, że nie jestem ubrany, przez co w mojej głowie publiczność zaczęła bić brawa. Ale kobieta i tak zdążyła to zauważyć, więc nie było sensu się chować.

Widziałem, jak nowa sąsiadka już otwierała usta by znowu coś powiedzieć, kiedy na balkon weszła moja mama z koszem na pranie. Kolejna zabłąkana dusza, która nie ma co robić w niedzielę o siódmej rano tylko suszyć ojca skarpetki.

Nie minęła minuta, a kobiety zdążyły się zaprzyjaźnić, urządzając sobie pogawędkę o życiu pod moim oknem. Ja w tym czasie zdążyłem się ulotnić do łazienki i wziąć prysznic. Kiedy wróciłem do pokoju, te nadal rozmawiały. Nie zmieniły nawet swoich pozycji. Taki był urok mojej mamy. Za godzinę będzie wiedziała wszystko. Skąd są nowi sąsiedzi, ile mają lat, gdzie pracują, czy mają dzieci, na co chorują, co lubią jeść i na ilu weselach byli w zeszłym roku. Oczywiście nie obejdzie się bez opowiedzenia potem nam tego wszystkiego przy stole.

By choć na trochę uciec od hałasu w domu, po śniadaniu uciekłem na siłownie, by tam biegać na bieżni przez dwie godziny. Przesłuchałem w tym czasie nowy album, ulubionego zespołu mojej dziewczyny, która za punkt honoru postawiła sobie, przekonać mnie do francuskiego rapu. Zrobiłem to dla świętego spokoju, by nie obrażała się na mnie przez najbliższy miesiąc i musiałem przyznać, że gust muzyczny to ona miała akurat średni. Oczywiście w esemesie napisałem jej że były dwa niezłe kawałki. Kiedy odpisała mi, że się cieszy, dodając do tego zdecydowanie za dużo emotikonek, usunąłem cały album z pamięci telefonu, starając się zapomnieć o nim.

Po bieganiu, wziąłem, już drugi dzisiejszego dnia, prysznic i wróciłem do domu. Wchodząc na klatkę schodową, napotkałem na schodach piramidę kartonów. Było ich naprawdę sporo, w dodatku poruszały się powoli. Kiedy tylko, zrobiłem kok w lewo, zauważyłem czyjąś, częściowo zasłoniętą sylwetkę. Jak on mógł cokolwiek widzieć, skoro cała konstrukcja była od niego wyższa co najmniej o pół metra? Jeden z kartonów przechylił się niebezpiecznie w lewo, gdy chłopak je trzymający zrobił kolejny krok w górę, a wtedy stanąłem na palcach przytrzymałem go.

- Poczekaj, pomogę ci - powiedziałem i nie czekają na odpowiedź, zabrałem trzy pudła, tak by zobaczyć chociaż twarz osoby, do której mówię.

- Dzięki - rzucił blond włosy chłopak i uśmiechnął się. Nie trzeba było być geniuszem, żeby stwierdzić, że to mój nowy sąsiad. Nie dość, że pierwszy raz go tu widziałem, to jeszcze posiadał szeroki uśmiech, niemal tak szczery jak pani Park Dami. Tylko, że on uśmiechając się, mrużył oczy.

Ruszyliśmy na drugie piętro. Blondyn popchnął biodrem drzwi i wszedł do środka, a ja zaraz za nim. Przeskoczył leżącego na podłodze psa, a potem otoczył fotel, stojący na środku przedpokoju. Znalazł się w pustym pomieszczeniu. No może nie do końca tak pustym, bo stało w nim łóżko i oczywiście kolejna armia kartonów. Położył te trzymane przez siebie pod ścianą, a potem zabrał ode mnie kolejne.

Był całkiem szczupły i niewysoki. Jego koszulka w biało-czarne paski wisiała na nim jak na wieszaku, za to spodnie wybrał wyjątkowo obcisłe. To jeszcze bardziej podkreślało jego chude nogi. Ale nie wyglądał przez to jakoś niezdrowo. Wręcz przeciwnie. Zaczesał jasne kosmyki do tyłu i podszedł do mnie. Praktycznie w tym samym momencie wyciągnęliśmy do siebie ręce.

- Park Jimin.

-Jeon Jeongguk.

Jego dłoń, była mała, ciepła, a dwa palce owinięte miał plastrami. W oczy rzuciła mi się jego bransoletka, na której musiał być jakiś napis, ale nie przyglądałem się dokładniej.

- Potrzebujesz pomocy? Wiesz, jak masz kolejną serię kartonów to mogę ci...

- Och nie! - przerwał mi i znowu uśmiechnął się. - Wystarczająco mi pomogłeś. Dziękuję.

- Na pewno? Bo to nie problem, a i tak nie jestem jakoś szczególnie zajęty.

Chłopak przez chwilę patrzył mi się w oczy i chyba było mu głupio tak po prostu prosić o pomoc, ale kiedy tylko rozejrzał się po pokoju, mina trochę mu zrzedła.

- No jeśli to nie problem - powiedział ciszej i zamrugał parę razy, wlepiając wzrok w swoje dłonie. - Mam do wniesienia biurko i krzesło obrotowe i jeszcze kilka rzeczy z samochodu.

Nic nie mówiąc, ruszyłem z powrotem na dół, a chłopak razem ze mną. Najpierw uporaliśmy się z biurkiem. Krzesło wniosłem sam, kiedy Jimin niósł lampę do jakiegoś innego pokoju. Wychodząc, natknąłem się na delikatnie łysiejącego mężczyznę, w niebieskich szortach i spoconym podkoszulku. Przedstawiliśmy się sobie. Oczywiście podziękował mi za pomoc jemu i jego synowi. Jimin był do niego w ogóle nie podobny na pierwszy rzut oka. Za to do mamy pasował jak ulał.

Zszedłem po raz kolejny przed blok i tam, podszedłem do blondyna, który chwytał właśnie za reklamówkę w bagażniku. Była pełna książek i płyt.

- Poznałem już całą twoja rodzinę, czy masz jakieś rodzeństwo? - zapytałem, chwytając drugą reklamówkę z podobną zawartością, co poprzednia.

- Jeśli nie przegapiłeś psa mamy to już wszyscy.

- Szczęściarz. Ja mam jeszcze brata.

- Młodszy?

- Starszy - odparłem i oboje ruszyliśmy do mieszkania państwa Park.

- A ty ile masz lat?

- Osiemnaście.

- To jesteś jeszcze w liceum - stwierdził i znowu zrobił mały slalom po przedpokoju. - Ja mam dwadzieścia. I nim to powiesz, to tak wiem, że wyglądam na młodszego. W sklepie zawsze chcą dowód - zaśmiał się.

- Studiujesz coś?

- Historię sztuki. Już drugi rok.

- Tu w Seulu? A jak z przeprowadzką?

- I tak dojeżdżałem na uczelnię, bo wynajmowałem mieszkanko godzinę drogi stąd, więc teraz będę miał bliżej.

- Jesteś artystą? - zapytałem, czekając aż wyskoczy ze sztalugą i farbami i zacznie przedstawiać mi po kolei swoje prace.

- Można tak powiedzieć. Po prostu lubię historię, a sztuka to trochę wyzwanie, jeśli wiesz o czym mówię.

Nie do końca wtedy wiedziałem, ale przytaknąłem i zrobiłem jeszcze dwie rundy do samochodu po kolejne płyty. Resztę chciał poprzynosić sam, więc podziękował kolejny raz i obiecał się kiedyś odwdzięczyć. Wspomniał też, że jego mama mówiła coś o kolacji na którą mają do nas przyjść, więc na odchodne rzuciłem mu tylko do zobaczenia i przekroczyłem próg swojego mieszkania, znajdujący się dosłownie metr od drzwi wejściowych jego mieszkania.

Kolejne godziny spędziłem na przeglądaniu Internetu i pisaniu ze znajomymi. Taehyung wysłał mi informację o imprezie w nowo otwartym klubie w centrum, która miała być już za tydzień, na którą strasznie się napalił. Odpisałem, że Yu Lee pewnie nie będzie chciała żebym szedł sam, lub co gorsza z Tae, bo jak twierdziła, z nim zawsze dzieje się coś dziwnego. Ale chłopakowi to nie przeszkadzało. Kazał ją zaprosić, co z kolei mi średnio się podobało. Yu potrafiła być okropną zazdrośnicą i nasze wspólne wyjścia do klubów zawsze kończyły się kłótnią, czego wolałem tym razem uniknąć, zwłaszcza przed jej miesięcznym wyjazdem do Sydney. Z resztą, miała wyjeżdżać już w niedzielę, więc byłem pewien że będzie wolała przeleżeć sobotę w moim łóżku. Taehyung nie poddawał się jednak i nawet obiecał mi, że sam z nią porozmawia w poniedziałek.

Po obiedzie, przy którym dowiedzieliśmy się wszyscy o historii życia naszych nowych sąsiadów, zabrałem się za lekcje. Normalnie w soboty sobie odpuszczałem, ale ojciec obiecał mi że z jakichkolwiek wyjść nici, jeśli znowu przyniosę złą ocenę z czegokolwiek. Tak więc popołudnie zatruła mi druga wojna światowa, a potem całki. Nim się obejrzałem, mama wparowała do mojego pokoju, każąc "ładnie się ubrać", bo sąsiedzi mieli wpaść na kolację. Nie wspomniałem jej o tym, że sąsiadka zdążyła zobaczyć mnie już w bokserkach, w dodatku z napisem Playboy. Po prostu ubrałem jakąś luźną, szarą koszulę z podwiniętymi rękawami, i zamieniłem domowe dresy na dżinsy. Uczesałem się jeszcze, by matka nie musiała tarmosić mi fryzury przy gościach i wyszedłem do kuchni, pomóc jej zanieść talerze na stół. W salonie rozsiadł się już mój brat, kładąc nonszalancko nogi na ścianie i podjadając zakąski z sera i łososia. Junghyun był do mnie podobny, choć powinienem raczej powiedzieć że to ja byłem podobny do niego, w końcu był starszy. Mieliśmy tak samo ciemne włosy i oczy. Był trochę wyższy, co lubił mi wypominać. Oprócz tego śmiał się z mojego dużego nosa, a ja z jego odstających uszu. Za rok miał iść do wojska, bo teraz pracował jako mechanik razem z naszym ojcem. Nie poświęcił mi nawet chwili uwagi. Zareagował dopiero jak wyłączyłem telewizor.

- Oglądałem to - rzucił i odłożył półmisek z przekąskami na stół.

- Goście idą, ogarnij się - powiedziałem tylko i wróciłem do kuchni.

Zaniosłem wszystkie szklani, kiedy rozległ się dźwięk dzwonka. Mama od razu znalazła się przy drzwiach, witając wszystkich, dziękując za kwiaty, które od razu mi wcisnęła, a ja posyłając Jiminowi krótki uśmiech, zniknąłem w kuchni by poszukać wazonu. Kiedy wróciłem do salonu, w którym w magiczny sposób pojawił się również mój ojciec, zająłem miejsce między bratem, a blondynem. Buzie, zarówno mojej jak i Jimna matki się nie zamykały. Nasi ojcowie natomiast wtrącali się tylko kiedy musieli, przynajmniej na początku, dopóki do zabawy nie przyłączyły się kieliszki. Jak się okazało, sąsiedzi przynieśli wino, w dodatku ulubione mojej rodzicielki. Na początku tylko słuchałem, ale kiedy mamy zaczęły rozmawiać o kolorze ścian dopasowanym do koloru zasłon w oknach, przerzuciłem się na słuchanie ojca. Tam nie było wcale lepiej. Kołpaki, felgi i olej silnikowy. I choć jako tako interesowałem się samochodami, bo sam prawo jazdy miałem, choć od niedawna, to jednak nigdy nie rozumiałem tej męskiej fascynacji motoryzacją. Mój brat natomiast opowiadał z przejęciem o tym, jak mu dobrze idzie w warsztacie.

- Jeongguk, co chciałabyś robić po szkole? - zapytała w którymś momencie pani Park, trzymając w jedne ręce widelec z pastą, a w drugiej sok pomarańczowy, którym popijała wino. Pierwszy raz widziałem, żeby ktoś tak robił.

- Myślałem o studiach. Coś z chemią może, ale jeszcze nie jestem pewien.

- Och, chemia to trudny kierunek - powiedziała i posłała mi swój szeroki uśmiech. - Mój syn wybrał sobie historię.

- Historię sztuki - doprecyzował chłopak, odzywając się pierwszy raz od przyjścia. Jego mama jednak machnęła tylko ręką i kontynuowała.

- Ja mu mówiłam, żeby poszedł na to w czym czuje się najlepiej i trochę się wahał, ale w końcu na dobre mu wyszło, przynajmniej tak uważam. - Ich rozmowa dopiero się zaczynała, a częstotliwość z jaką wypowiadały słowa była jednym słowem niesamowita. Zręcznie przechodziły z jednego tematu na drugi, nie szczędząc sobie komentarzy na mój, mojego brata lub Jimina temat. Zjadłem trochę makaronu z awokado, na którego punkcie moja mama miała obsesję, a później zwróciłem się w stronę sąsiada.

- A nad jakim jeszcze kierunkiem myślałeś?

- Ach, to - blondyn widocznie się zmieszał i zaczął bawić rękawem swojej białej koszuli. - Myślałem o tańcu - wydusił w końcu, a jego policzki stały się delikatnie różowe.

- Tańczysz? Super, ja zawsze chciałem nauczyć się towarzyskiego - odparłem swobodnie, myśląc, że może trochę się rozluźni. Ale ten tylko jeszcze bardziej się zawstydził. - Co jest?

- Nic - powiedział szybko i napił się wody. Wtedy zauważyłem, że przez cały czas miał czysty talerz.

- Nie lubisz awokado? - zaśmiałem się, a on spojrzał wreszcie w moją stronę.

- Lubię. - Uśmiechnął się, przez co zmrużył oczy. - Nie jestem głodny.

- No co ty. Jesteś taki chudy. Musisz zjeść choć trochę. Najlepszy jest makaron, ale weź co chcesz.

Chłopak westchnął głęboko i przysunął sobie miskę z polecaną potrawą. Nie nałożył dużo, ale chociaż coś. I chyba mu zasmakowało, bo po pierwszej łyżce, otworzył szerzej oczy, a talerz stał się pusty w zaskakująco szybkim tempie.

- A co tańczysz? - zapytałem, kiedy skończył. I wtedy nastąpiła powtórka z rozrywki. Spalił przysłowiowego buraka.

- Będziesz się śmiać - powiedział i nałożył sobie jeszcze jedną porcję makaronu.

- Na pewno nie, no chyba że jesteś baleriną - zaśmiałem się i wtedy zobaczyłem wymalowany na jego twarzy czysty strach. Aż sam się przeraziłem. Czyżbym trafił w punkt? - Znaczy no nie, żebym miał coś do tego - próbowałem się wybronić, czując jak powoli robi mi się gorąco. Jimin jeszcze bardziej się zawstydził, o ile w ogóle można być czerwonym jeszcze bardziej. Głośno przełknął ślinę. - No wiesz, to nic złego. Mi się nawet taki taniec podoba. Znaczy nie, że taki. - Palnąłem się w myślach w czoło. Napraw to, szybko! - Znaczy, że taki też, twój też. Znaczy, nie wiem, ale pewnie tak, bo na pewno super ci to idzie, tylko no wiesz. Nie? - Gadałem same bzdury, ale im więcej słów wypowiadałem, tym wyżej Jimin podnosił głowę. W końcu znowu spojrzał na mnie. - Głupio mi - rzuciłem, a wtedy chłopak się zaśmiał. I pomyślałem, że ma wyjątkowo dziewczęcą barwę głosu.

- Ludzie różnie reagują - odparł i poprawił włosy. - Ale nie dziwię im się. Uważają, że to trochę niemęskie. Ale nie obchodzi mnie co myślą.

A jednak, zawstydziłeś się, mówiąc mi o tym, pomyślałem i nalałem sobie jeszcze soku.

- Długo już tańczysz?

- Osiem lat, albo dziewięć. Miałem małą przerwę, przez zabieg na kolano, ale teraz jest już dobrze. Występuję czasami w teatrze. Tak sobie dorabiam, bo za niektóre występy płacą naszej grupie.

- Fajnie - rzuciłem tylko, starając się skupić na czymś innym niż jego osoba. W mojej głowie krążyła tylko myśl o zmianie tematu. Kiedy w końcu wymyśliłem, że zapytam go o znajomych, których ma w Seulu, mojemu ojcu spadł na podłogę kieliszek.

Najpierw każdy się lekko wystraszył, później zaczęli się śmiać. Moja mama popędziła po ścierkę, a ja wykorzystałem sytuację, by się ulotnić do swojego pokoju. Wstałem i przejechałem palcami po ramieniu blondyna, by zwrócić jego uwagę na mnie. Kiwnąłem głową w swoją stronę, na co ten wstał. I tak znaleźliśmy się u mnie.

- Lubisz Iron Mana - stwierdził z nutką rozbawienia w głosie, widząc ogromny plakat na mojej ścianie. Usiadł na skraju łóżka. Miałem szczęście, że zdążyłem dziś choć trochę ogarnąć, ale sterta ubrań i tak leżała na jednym z krzeseł, a na biurku więcej było kurzu niż książek. Ale chyba nie było tragedii. Usiadłem koło Jimina.

- A ty co lubisz? Oprócz tańca.

Chłopak zamyślił się, przez co wydął usta, które swoją drogą były naprawdę duże. Wyglądały jak u lalki. Przez myśl mi nawet przeszło, że nie mogą być prawdziwe. Odwrócił głowę w stronę mojej szafy, na której drzwiach było wielkie lustro, w którym odbijały się nasze ciała. Yu lubiła się kochać, jednocześnie patrząc w nie.

- Oprócz tańca i historii to są jeszcze książki. Lubię czytać, ale nie mam na to zbyt dużo czasu. No i jestem uzależniony od zakupów.

- Jakbym słyszał moją dziewczynę - rzuciłem, a blondyn zmienił pozycję na bardziej otwartą, choć podejrzewałem że chyba nie czuł się do końca swobodne. Może nie lubił tak szybko się spoufalać? - Ona też wiecznie siedzi w galerii, albo czyta jakieś romansidła. Potem mam przerąbane, bo wysyła mi jakieś fragmenty z tych książek i oczekuje, że ja będę też się tak zachowywał.

- To pewnie masz z nią niezły ubaw - odpowiedział, uśmiechając się, sprawiając, że jego oczy znowu zamieniły się w cienkie kreski.

- No nie do końca. Jeszcze rozumiem, że przesyłała jakieś rozdziały, gdzie jest niby opisana jej idealna randka, ale serio zrobiło się groźnie, jak pokazała mi książkę, której tematem przewodnim były zaręczyny. - Jimin wybuchnął śmiechem. Zasłonił ręką buzię i pochylił się na chwilę do przodu. Poprawił włosy. - Nie śmiej się, to jest tragedia, ja ledwo co stałem się pełnoletni, a ta już o takich rzeczach.

- Ciesz się, że nie pokazała ci "Greya" - powiedział, nadal się śmiejąc. Pomyślałem, że generalnie nie musiała tego robić, bo akurat jeśli chodziło o te sprawy to ona powinna uczyć autorkę wspomnianej książki, jak poprawnie pisać takie rzeczy. Co prawda, nie mogłem się przełamać do wielu z tych, które mi proponowała, bo po prostu albo wydawały mi się zbyt brutalne, bym mógł nią nimi potraktować, albo zwyczajnie mnie nie podniecały. Na szczęście, nie napierała zbyt mocno, ale sprawy łóżkowe postanowiłem zachować dla siebie, przynajmniej do czasu, aż będę mógł nazwać Jimina kumplem. - Długo z nią jesteś?

- W sumie to nie. Będą jakieś cztery miesiące. Ale to i tak sukces. To moja pierwsza dziewczyna. A ty masz kogoś?

- Nie. Już nie. To było dawno i nieprawda. Teraz cieszę się wolnością. - Jimin znowu posłał mi uśmiech.

Głupio się czułem, gapiąc się na niego, dosłownie nie mogąc oderwać wzroku od jego twarzy. Kiedy już mi się to udawało i przechodziłem na niższe partie, na jego koszulę czy ręce, robiło mi się jeszcze gorzej. Nie powinienem się na niego tak gapić, pomyśli że jestem jakiś nienormalny. Ale musiałem przyznać przed samym sobą, że chłopak był ładny. Właśnie ładny. Nie był męski, ani przystojny, choć na pewno nikt nie ośmieliłby się powiedzieć, że jest nieatrakcyjny. Był ładny, delikatny. Może to przez to, że był bardzo szczupły, albo przez to, że biła od niego jakaś dziwna jasność i nie chodziło tu tylko o jego blond włosy, bladą skórę, czy śnieżnobiałą koszulę. Wyobraziłem go sobie nawet na scenie, stojącego w świetle reflektorów, gotowego by wykonać jakiś mniej lub bardziej skomplikowany układ baletowy. Wtedy wszystko w mojej głowie miało sens. Bardzo pasowało mu to hobby. Tak samo jak sztuka, którą nazwał dziś "wyzwaniem". Sam idealnie nadawałby się na rzeźbę, czy portret, z tym nienagannym lookiem. Ale skarciłem się w myślach, za takie pomysły.

- Zagramy w coś? - zaproponowałem, chwytając dwa pady z szafki pod telewizorem. Podałem chłopakowi jednego, a wtedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu ukazała się wykrzywiona twarz mojego kolegi i napis: TAE. Odebrałem.

- Witam witam - odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki. - Idziesz jutro na wycieczkę?

- Cholera, zapomniałem o niej - syknąłem, przypominając sobie słowa wychowawcy, by nie zapomnieć zabrać z domu pieniędzy, bo szkoła nie zarezerwowała wcześniej miejsc. Muszę iść później do mamy po to, pomyślałem. - No ale raczej idę. A ty?

- No właśnie się zastanawiam, bo w sumie film ma być mega nudny, o jakiejś wojnie, więc kombinuję żeby iść w jakieś ciekawsze miejsce. Co ty na to?

Zerknąłem na mojego gościa, który obracał w reku pada. Znowu zagapiłem się w jego twarz, obserwując jego ciemne rzęsy i pulchne policzki. Kiedy ten spojrzał na mnie, uciekłem wzrokiem.

- Co? - zapytałem, jak idiota, zapominając o co pytał Taehyung. - Aa! Wycieczka. Nie, no rodzice mnie zabiją jak będę miał nieobecność. Z resztą, to tylko dwie godziny, wytrzymasz. - Słyszałem, jak chłopak wzdycha do telefonu. Przytrzymałem komórkę ramieniem i złapałem pada w dwie ręce. Włączyłem konsolę. Wyścigi czy bijatyka?

- No dobra - wyjęczał, co zabrzmiało bardziej jak "noooooo dooooobraaaaa". - Pisałeś Yu o sobocie?

- Jeszcze nie. Z resztą, nie wiem czy chcę tam iść. Klub jest nowy, pewnie będzie kolejka na dwie godziny stania. I bilety kosztują dwie dychy. Ale napisze do niej dziś, najpóźniej jutro. I pamiętaj, że obiecałeś sam ją przekonywać w razie czego. Poczekaj chwilę - rzuciłem do telefonu i spojrzałem na Jimina. - Jaką grę?

Chłopak z obojętnym wyrazem twarzy patrzył na wypisane na ekranie gry. Przygryzł wargę, co nie umknęło mojej uwadze i potem zaznaczył obrazek z "Injustice". Czyli jednak bijatyka.

- Z kim tam siedzisz? - zapytał Tae, a ja odłożyłem na chwilę pada na swoje kolano.

- Z Jiminem - odparłem od razu, uświadamiając sobie, że przecież Taehyung nie ma pojęcia o kim mówię. - To mój nowy sąsiad. Mamy wspólny balkon - sprecyzowałem, i spojrzałem na blondyna. Patrzył na mnie i kiedy wspomniałem o balkonie, uśmiechnął się. - Pogadamy jutro, bo zaczynamy turniej. Do jutra. Nie zaśpij znowu.

Jimin przyznał, że pierwszy raz gra na konsoli. Miał podobno talent do planszówek, ale pada pierwszy raz trzymał w ręku. Dlatego z łatwością skopałem mu tyłek, przy pierwszej walce. Dopiero po niej się przyznał. Wyjaśniłem mu więc mniej więcej co i jak ma robić, by chociażby bronić się czy zadawać proste ciosy. Pokazałem mu jak to wygląda na kilku postaciach, po czym sam miał sobie jakąś wybrać. Zdziwił się, że sam najbardziej lubiłem grać żeńskimi postaciami, ale według mnie miały najefektowniejsze ataki. Przekonał się do Wonder Woman, przez co zmieniłem bohatera na Harley. Raz prawie mnie pokonał.

- Czyli to jest to, co ty lubisz robić? - zapytał, podczas kolejnej rundy.

- Lubię grać, ale nie tylko. W sumie jak mam trochę więcej czasu to idę na siłownię. Od niedawna chodzę, ale w tym miesiącu mam postanowienie by być tam przynajmniej trzy razy w tygodniu. No i karnet jest całkiem tani.

- Powinieneś kiedyś przyjść na mój trening - powiedział, co zaskoczyło mnie, tak że zapomniałem się przez chwilę bronić w grze, przez co mnie pięknie znokautował.

Czy to było normalnie, że wyobraziłem sobie go na sali gimnastycznej, rozciągającego się, starającego się zrobić szpagat czy pochylającego się na stojąco, próbującego dotknąć brodą kolan? Strzeliłem sobie sowicie w pysk za taką wyobraźnię, oczywiście w myślach i spojrzałem na chłopaka. Uśmiechał się szeroko, co było spowodowane jego pierwszą wygraną walką. Zachowuj się normalnie. Normalnie. Słyszysz Jeongguk? NORMALNIE.

- A co tam robicie? - zapytałem, niczym bezmózg. No tak, gratulacje Jeon. Zastanów się, co można robić na treningu tańca. Może, no nie wiem, ćwiczyć? Rozciągać się? To jest właśnie ta twoja normalność?

Jimin nie zastanawiał się na szczęście nad debilnością mojego pytania, bo spokojnie odpowiedział, wybierając kolejną już postać. Superman.

- Na początku zwyczajna rozgrzewka, trucht, jakieś skipy i tak dalej. Jak na wfie w szkole. No a później gimnastyka, rozciąganie przy drążku, powtarzanie figur no i potem ćwiczymy układ lub poprawiamy pozycje.

- Pozycje? - powtórzyłem, robiąc z siebie jeszcze większego idiotę. Jezu, chodziło mu pozycje w tańcu, to oczywiste. O czym ty myślisz! Teraz już na pewno ucieknie do siebie.

- No wiesz, na pieska, misjonarska, jeździec, łyżeczka...

No i zamurowało mnie. Pad wypadł mi z reki, upadł na dywan. Spojrzałem w moje prawo, prosto w powstrzymujące wybuch śmiechu, usta Jimina. Oboje parsknęliśmy w tym samym momencie. Tylko, że on śmiał się naturalnie, a ja nerwowo. Dopiero po chwili, gdy blondyn nie przestawał się śmiać, wypuściłem z trudem powietrze z płuc i osunąłem się na łóżko. To nic takiego. Żart. Całkiem niezły nawet, pomyślałem. To z tobą jest coś nie tak. Coś ty dzisiaj taki wrażliwy, strachliwy?, pytałem samego siebie.

- Twoja mina była tego warta - powiedział w końcu chłopak. Był cały czerwony od śmiechu. Poprawił włosy i schylił się by podnieść z dywanu pada. Położył go koło mnie.

Zagraliśmy jeszcze parę razy, ale teraz byłem ostrożniejszy i nie dałem się. Zamieniliśmy grę na Need for Speed. To chyba mniej spodobało się Jimiowi, bo grał bez większego entuzjazmu. Kiedy na zegarze wybiła dziesiąta, co zdziwiło mnie, bo czas wyjątkowo szybko mi zleciał, do mojego pokoju zapukała pani Park. Mówiła, że już idą i żeby Jimin też długo nie siedział, bo jutro idzie na uczelnię, a ja idę do szkoły. Ale Jimin stwierdził, że faktycznie już późno i że też już wróci do siebie.

- Hej, a może dasz mi numer telefonu? - zapytał, na odchodne. - Znajdę cie na facebooku, ale skoro mieszkamy obok to może się przyda.

- Pewnie - odparłem od razu, wręcz podbiegając do biurka, na którym był mój telefon. Podyktowałem mu numer, a on puścił mi sygnał, bym też zapisał jego. Odprowadziłem go do drzwi, jak i jego rodziców. Park Dami zapowiedziała, że przyszłą niedzielę spędzamy u nich, na co wyraźnie ucieszyła się moja rodzicielka. Czyżby się nie nagadały? Niemożliwe. Rzuciliśmy sobie z Jiminem szybkie "cześć" i wtedy zniknął za drzwiami swojego mieszkania.

Wróciłem do pokoju, słysząc jak po korytarzu kręci się moja mama, śpiewając coś pod nosem. Wyłączyłem konsolę. Zadzwonił mój telefon. Moją pierwszą myślą, było to że dzwoni Jimin. Nawet jeśli dopiero co wyszedł, byłem prawie pewny, że to on. Ale myliłem się.

- Hej skarbie - rzuciłem do telefonu, kładąc się na łóżku.

- Kookie - zanuciła Yu. - Cały dzień się do mnie nie odzywasz.

- Byłem trochę zajęty - powiedziałem, ale gdy cisza w słuchawce potrwała odrobinę zbyt długo, pomyślałem że znowu się obraziła. - No co?

- Ciekawe czym byłeś taki zajęty, że zapomniałeś o swojej dziewczynie - powiedziała zupełnie innym tonem głosu niż, kiedy się ze mną witała. Ach, kobiety...

- Pomagałem sąsiadom w przeprowadzce, byłem na siłowni, a potem mieliśmy z tymi sąsiadami kolację.

- Nie wspominałeś, że masz nowych sąsiadów.

- Bo sam dowiedziałem się dopiero rano i to w niezbyt przyjemny sposób. Z resztą, chyba nie jest to jakaś wyjątkowo ważna informacja, prawda?

- Powinieneś mi mówić wszystko - rzuciła, nadal wyraźnie obrażona. Oj no wszystkiego na pewno bym nie mógł jej mówić. Na pewno nie chciałaby żebym pisał jej że idę siku, idę pod prysznic, bo pot kapie ze mnie, jakbym nie zdążył uciec przed deszczem i że idę do Tae, by pomóc mu zakroplić oczy. Serio. Osiemnastolatek bał się sam sobie zakroplić oczy. Ale Yu Lee nie musiała o tym wiedzieć. - Siedzisz koło mnie jutro w kinie? - zapytała znowu tym słodkim głosem, jakby rozmowa sprzed kilku sekund w ogóle nie istniała. Znowu poczułem się jak w przedszkolu. Chciała usiąść koło mnie by przypadkiem jakaś inna koleżanka nie zajęła jej miejsca pierwsza. Ciągle powtarzała, że dziewczyny w szkole tylko czekają na okazję by mnie jej odbić. Ale jak już wspominałem, potrafiła być zazdrosna nawet o kamień.

- Jeśli chcesz - odparłem i znowu odpowiedziała mi cisza. - Jesteś tam?

- Zależy ci w ogóle na mnie? - zapytała znowu tym złym głosem.

- Co ty teraz...

- No bo wydaje mi się, że nie. Zawsze to ja do ciebie dzwonię, ja łażę za tobą na przerwach i ja cie odwiedzam. Odkąd jesteśmy razem, byłeś u mnie raz i to na pół godziny. I jeśli ja się nie odzywam cały dzień, to ty też już się nie odezwiesz. Nie zależy ci na mnie. - Dziewczyna miała coraz bardziej płaczliwy głos. Nie wiedziałem, że tak to wyglądało z jej perspektywy. Była pierwszą dziewczyną, która kiedykolwiek mi się spodobała, choć na początku była mi zupełnie obojętna. I zrobiło mi się przykro, że płacze z mojego powodu.

- Same głupoty gadasz. Przecież mi zależy. Nawet nie wiesz jak bardzo.

- No właśnie nie wiem. Nie usłyszałam od ciebie nawet głupiego kocham cię, to jak mam wierzyć, kiedy mówisz że jestem dla ciebie ważna.

I tu zaczynał się temat rzeka. To nie tak, że miałem jakieś wątpliwości co do Yu. Podobała mi się. Chciałem z nią być. Tylko dla mnie takie wyznanie znaczyło bardzo dużo. Nie chciałem jej mówić czegoś, czego potem bym żałował. Zwłaszcza, że kilka razy zastanawiałem się, czy to aby na pewno ta jedyna. Yu Lee miała swoje humorki, których nie lubiłem. Gdy spędzała ze mną więcej niż trzy godziny, robiła się irytująca. Potrzebowała uwagi, której, jej zdaniem jej nie dawałem. Nawet do końca do mnie nie pasowała. Pociągała mnie fizycznie. Była szczupłą blondynką, o uroczych oczach, drobnych dłoniach i ślicznym uśmiechu. Jej charakter pozostawiał trochę do życzenia, ale miała w sobie to coś. Jednak nie mogłem jej szczerze powiedzieć, że ją kocham. To było dla mnie za szybko. A tłumaczenie jej po raz kolejny, że potrzebuje czasu, jak widać mijało się z celem. Nie docierały do niej moje słowa.

W momencie kiedy zupełnie się rozpłakała, pomyślałem o czymś absurdalnym. Przemknęło mi w myślach, że to ten sam typ urody co Jimin. I choć znałem chłopaka od rana, to mogłem śmiało stwierdzić, że tylko z zewnątrz byli podobni. Jimin różnił się od niej charakterem i to bardzo.

Czy ja właśnie porównałem sąsiada do mojej dziewczyny?

- Nie płacz Yu - powiedziałem najspokojniej jak umiałem. - Wiesz, że w końcu doczekasz się tych dwóch pięknych słów, ale daj mi jeszcze trochę czasu.

- Ile mam czekać do cholery?! Nie wiem na czy stoję. Całymi dniami tęsknię za tobą jak głupia, martwię się, staram, a ty nic. To nie fair.

Miała racje. Nie byłem wobec niej do końca w porządku. Oczekiwała ode mnie czegoś więcej. Ale nie mogłem powiedzieć, że ją kocham, tylko dlatego że sytuacja tego wymagała.

- Przepraszam - powiedziałem tylko i odwróciłem się na lewy bok. Gładziłem ręką tapicerkę do momentu aż pod moimi palcami nie znalazł się kilkudziesięciocentymetrowy, jasny włos.

- Masz czas do mojego powrotu - odezwała się dziewczyna i pociągnęła nosem. - Dobrze się zastanów co czujesz, bo jak po powrocie z Syndey nie powiesz mi tego wprost to będzie koniec. Dłużej nie dam rady.

- Nie możesz mnie zmusić bym ci to powiedział.

- Zmusić cie nie mogę. Dlatego daję ci wybór.

- Teraz to ty jesteś nie fair.

- Kookie, serio mam dość. Zobaczymy się przed kinem. I proszę, przemyśl to. Dobranoc.

Rozłączyła się.

Zasnąłem późno, przy otwartym oknie, z telefonem pod poduszką i cienkim blond włosem w ręce. Obracałem go co chwilę w palcach i myślałem. Bynajmniej nie o Yu Lee.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top