rozdział 2

ilość słów: 4481

JIMIN

Nie byłem za długo u elfa, ale już zdążyłem go polubić. Wcale nie był taki straszny, jak go sobie wyobrażałem. Wręcz przeciwnie - był całkiem miły i pomocny, ukazując mi możliwości używania magii, jakich nikt nigdy wcześniej mi nie zdradził. Dlatego ochoczo zabrałem się do pracy, kiedy kazał mi uważyć eliksir, mający pomóc mi w kontrolowaniu mocy. Stety niestety cała moja radość wiązała się z tym, że usta mi się nie zamykały, opowiadając Yoongiemu o tym, co zmieniło się we wiosce od czasu, kiedy w niej mieszkał. A jak już wiedziałem - było to naprawdę dawno temu.

Moja opowieść nie zainteresowała elfa, który szybko zmył się z pomieszczenia, wracając dopiero, kiedy wywar był już gotowy. Wspólnie przelaliśmy zawartość kociołka do fiolek, mając dzięki temu do dyspozycji trzydzieści dawek, z których każda miała wystarczyć na jeden dzień. Po zakorkowaniu ostatniej, Yoongi zabrał mnie do piwnico-biblioteki, gdzie magicznie nieco powiększył przestrzenie, wyczarowując mi w nim skromne łóżeczko. Nie zdążyłem nawet podziękować, bo gospodarz mruknął ,,dobranoc" i tyle go było widać. Nadal podekscytowany perspektywą opanowania magii, zabrałem z podłogi jedną z ksiąg, które dostałem polecenie przyswoić, po czym położyłem się, czytając przy świetle magicznego płomienia tak długo, aż zasnąłem.

Nazajutrz wstałem nieco później, zmęczony ślęczeniem nad teorią magii. Szybko jednak przypomniałem sobie, co mnie dzisiaj czeka, więc z radością pobiegłem do kuchni, gdzie zamierzałem przygotować sobie proste grzanki z konfiturą. W międzyczasie za sprawą zaklęcia, które dzięki Yoongiemu udało mi się opanować, zaczarowałem księgę tak, by unosiła się blisko mnie, umożliwiając mi czytanie, kiedy jadłem, nie brudząc przy tym stron. Miałem nadzieję, że gospodarz wejdzie do izby i widząc to - pochwali mnie. Jednak elf nie zjawił się przez cały poranek. W przeciwieństwie do Hobiego, który postanowił nieco mi podokuczać, ostatecznie lądując w moich włosach, które upatrzył sobie na nowe posłanie. Nie przeszkadzało mi to, bo nie był zbyt ciężki, a Nox też często używał mojej głowy jako swojego gniazda, dlatego nie koncentrowałem się zbytnio na jego obecności. Musiałem być pilnym uczniem, by Yoongi nie żałował podjętej decyzji o uczeniu mnie!

W końcu, koło południa, elf wrócił do domu. Najwyraźniej przebywał w lesie, bo torbę miał pełną świeżo zebranych ziół, które za sprawą jednego machnięcia zawiesił do suszenia pod sufitem.

- No w końcuuu jesteś! - zawołał chochlik, chowając szybko małą procę za pasek, z której strzelał do much latających leniwie po kuchni. - Jimin za tobą tęsknił. Ciągle mi o tobie mówił.

Zdziwienie, które wymalowało się na twarzy elfa idealnie odzwierciedlało to, co sam poczułem. Gospodarz nie skomentował jednak tego, od razu ruszając w kierunku schodów prowadzących na wyższe piętro, a ja złapałem chochlika za koszulkę tuż nad jego skrzydłami.

- Dlaczego tak kłamiesz? - zapytałem zaskoczony.

- Puść mnie, puść! - wrzasnął natychmiast Hobi, próbując mi się wyrwać.

- Najpierw odpowiedz na pytanie.

Niestety mały dziad był dużo sprytniejszy niż zakładałem i tak się odwinął, że ugryzł mnie dość boleśnie w palec, co poskutkowało natychmiastowym uwolnieniem go. Zadowolony odleciał nieco, bym nie próbował powtórzyć mojego ruchu.

- A co, nie mam racji? Mam! - wrzasnął i szybko wyleciał na zewnątrz, chichrając się po drodze niczym mały diabełek.

Pokręciłem głową na to absurdalne zachowanie i chciałem wrócić do czytania, ale akurat Yoongi zszedł po schodach.

- Próbujemy z wywarem? - zaproponował, unosząc fiolkę, którą przyniósł.

- Tak, bardzo chętnie - odpowiedziałem natychmiast, gotów na te eksperymenty. - Na jaki smak mam się przygotować?

- Hm... Wstrząsający - powiedział z lekkim uśmiechem i podał mi flakonik. - Dwa łyki powinny wystarczyć.

Pod nadzorem mojego nauczyciela wypiłem eliksir i poczułem ciepło, które rozlało się po moim organizmie. Nagle błysnęło, jakby uderzył we mnie piorun, i poczułem dziwne szarpnięcie w brzuchu. Zamrugałem parę razy, zdecydowanie zgadzając się, że to był wstrząsający smak, a potem zauważyłem, że... widzę magię?

W powietrzu tańczyła masa drobinek, które błyszczały delikatnie, niczym kurz w świetle słońca, a większe chmury gromadziły się przy magicznych przedmiotach, elfie i przy mnie. Teraz to naprawdę widziałem. CZUŁEM, jak oddycham magią. Stała się nagle tak prosta i zrozumiała! Odniosłem wrażenie, jakbym w końcu zdjął opaskę, która uniemożliwiała mi widzenie tego cudu. W dodatku czułem się taki lekki, jakby magiczne drobinki nieco unosiły moje ciało w górę.

Nim zdążyłem się nacieszyć tymi doznaniami, głos Yoogniego sprowadził mnie nieco na ziemię.

- I jak?

- Jakbym zrzucił połowę wagi i wszystko było takie... oczywiste - przyznałem z szerokim uśmiechem, nie znajdując lepszych słów na przekazanie tego. Ale był elfem, więc pewnie doskonale znał smak i efekt tego wywaru z własnych doświadczeń.

- To idziemy poćwiczyć - zadecydował, od razu kierując się do wyjścia. Po drodze zabrał ze stołu moją różdżkę i wręczył mi ją, gdy przekroczyliśmy próg.

- Żadnych worków, pamiętaj - upomniał mnie, kiedy zatrzymaliśmy się na w miarę suchym fragmencie ziemi.

- Oczywiście. Więc co mam robić?

- Spróbuj z jakimiś podstawowymi czarami. Przywołaj tu... tego nieznośnego chochlika - polecił, nieco niezadowolony na samą myśl o swoim współlokatorze. - Poćwiczymy na nim.

Zaskoczyło mnie to nieco, ale na chwilę skupiłem się, by znaleźć magiczną chmurkę, poruszającą się dość szybko między drzewami, po czym szepnąłem odpowiednie zaklęcie, koncentrując magię na końcu mojej różdżki. Już po chwili dało się słyszeć niezadowolone krzyki.

- Co to ma być?! Zostaw mnie! - Hobi krzyczał, machając rozpaczliwie skrzydełkami, jednak moje zaklęcie bez trudu ściągało go do nas.

- Zamienimy go w dzbanek? - zaproponował Yoongi zadowolony, gdy chochlik znalazł się wystarczająco blisko, by go słyszeć.

- NIE! NIE! NIEE! Co wy sobie wyobrażacie?! Puśćcie mnie!

- Panie Min... żywą istotę? To niemoralne - zauważyłem ostrożnie. Z jednej strony nie chciałem mu się sprzeciwiać, by go nie rozgniewać, jednak Hobi był ŻYWĄ ISTOTĄ. Używanie magii w takim celu nie było zbyt miłe, a nawet nieco ryzykowne.

- To tylko sugestia - mruknął, wpatrując się w małego towarzysza z nieco mściwą satysfakcją. Postanowiłem zaryzykować i uwolniłem chochlika od zaklęcia. A ten zamiast uciec jak najdalej, rzucił się na elfa z krzykiem i pięściami. To tylko rozbawiło mojego nauczyciela, który jakby od niechcenia machnął ręką, zdmuchując Hobiego na drugi koniec bagna.

- Zaczniemy z żywiołami? Wykorzystamy moc drzemiącą w naturze. To najlepsze na początek - zadecydował, zaczynając chyba naszą lekcję na poważnie.

- To znaczy? - zapytałem spokojnie, wiedząc, że jest to typowo elfia magia. Ale jak się okazało chyba była mi bliższa, niż czarodziejska, więc nie miałem nic do stracenia.

Yoongi złapał moją rękę dzierżącą różdżkę, po czym machnął nią. Poczułem, jak jego magia przechodzi mi przez dłoń. Była nieco chłodna, ale jednocześnie orzeźwiająca, jakby podmuch powietrza otulił moją kończynę od wewnątrz.

- Wiatr niech przeniesie dla ciebie liście - powiedział cicho, a posłuszny żywioł zrobił niedaleko małe tornado, unosząc całą stertę zeschniętych liści. Znów machnął, a poczułem, jakbym zanurzył dłoń w donicy z ziemią. - Ziemia niech rozsunie się dla ciebie.

Tym razem w podłożu powstało małe zagłębienie, jakby ktoś rozerwał to miejsce siłą. Liście, które nadal wirowały, grzecznie sfrunęły w tę szczelinę. Kolejne machnięcie i gorąco sięgnęło moich palców, a buchnął ogień, trawiący to, co znalazło się w zagłębieniu.

- Korzystaj ze wszystkiego, co nas otacza. Przywołuj żywioł, który mógłby ci pomóc. To najbezpieczniejsze na początek.

Spróbowałem naśladować mojego nauczyciela i zauważyłem, że magia jest niezwykle elastyczna i łatwa do manipulowania. Nie znając zaklęć byłem w stanie poddać żywioły mojej woli, sprawiając, że gałęzie drzew zaczynały szybko rosnąć, wokół powstawały małe zawieruchy, a bagno wysuszałem, gromadząc wodę w wielkiej kuli. Spojrzałem z radością na Yoongiego, który wydawał się lekko zdumiony faktem, jak dobrze mi poszło, jednak żaden z nas nie zdążył się odezwać, bo oto znów znalazł się przy nas chochlik, czerwony ze złości i od kilku metrów wykrzykujący w naszą stronę obraźliwe uwagi. Niestety mój nauczyciel nie był cierpliwy do swojego towarzysza, bo chwilę później w miejscu Hobiego pojawił się dzbanek, który odpadł z niewielkiej wysokości na miękki mech.

- Panie Min! - krzyknąłem przerażony, że ośmielił się to zrobić, a moja dekoncentracja sprawiła, iż kula wody opadła, niemal idealnie na głowę elfa, mocząc go prawie całego. - Przepraszam, to nie było specjalnie... - powiedziałem szybko, widząc jego niezadowolenie i uniesioną niebezpiecznie brew. - Ale proszę przywrócić chochlikowi formę.

- To już twoje zadanie - stwierdził, osuszając się magicznie i bez dodatkowych wyjaśnień ruszył do domu.

Zostawił mnie z dzbankiem. BEZ ŻADNYCH INSTRUKCJI. KTÓRY ŻYWIOŁ, JEGO ZDANIEM, MA MI TERAZ POMÓC?!

Spanikowany nie byłem w stanie nic zrobić, a magia już nie była tak pomocna. Moje przerażenie powoli zaczynało przybierać formę łez. Nie wytrzymałem za długo, biorąc w końcu naczynie i poszedłem do elfa.

Choćbym miał na kolanach błagać, to wymuszę, by przywrócił Hobiemu formę.

- Panie Min... - zacząłem nieco płaczliwie, kiedy znalazłem go w jego pokoju na piętrze. Akurat coś magicznie tworzył, a moje słowa niestety go rozproszyły, co w konsekwencji doprowadziło do rozproszenia zaklęcia. Ciężkie westchnienie mojego nauczyciela nie wróżyło niczego dobrego.

- Co?!

- No bo... - wymruczałem, unosząc dzbanek. - Hobi... boję się zrobić mu krzywdę...

- A chociaż próbowałeś go odczarować?

- Tak, ale tylko niebezpiecznie podskakiwał... - powiedziałem cicho, drżąc na samą myśl na moje żałosne próby. - I raz zaczął krzyczeć...

- Próbowałeś konkretnych zaklęć? Na spokojnie i bez niepotrzebnej paniki?

Zagryzłem wargi. No tak... Mogłem zajrzeć do ksiąg...

- Nooo... nie znam zaklęcia... - przyznałem zawstydzony. - Pójdę poszukać w bibliotece...

- To idź.

Pospiesznie udałem się do mojego nowego pokoju i wertowałem zawzięcie kartki kolejnych ksiąg, by znaleźć zaklęcie, które mi pomoże. Jednak za każdym razem, gdy trafiałem na coś obiecującego, wahałem się. Co, jeśli przez przypadek go zbiję? Czy rozerwę chochlika i umrze? Albo co, jeśli rzucę zaklęcie, które będzie nie do cofnięcia?! Ale chyba elf nie zrobiłby czegoś, co jest nie do odratowania?

Na wszelki wypadek postanowiłem nie ryzykować i z gotowym zaklęciem oraz naczyniem wróciłem do Yoongiego. Postawiłem bez słowa przemienionego chochlika na środku pokoju, powiedziałem cicho, jakiego zaklęcia chcę użyć, a nie słysząc sprzeciwu, zabrałem się za czarowanie.

Za pierwszym razem udało mi się, by dzbanek przybrał na nowo postać chochlika. Ale pozostał spory, nieruchomy i nadal gliniany, więc nie było mowy o sukcesie. Zawziąłem się jednak i w końcu za jakimś siódmym razem udało się. Hobi darł się tak głośno i używał tak wulgarnych słów, jakich nie słyszało się nawet w środku nocy z wioskowej tawerny, po czym rzucił w nas jakimś proszkiem z woreczka zawieszonego przy pasku i uciekł. Zacząłem krztusić się, a łzy napłynęły mi do oczu. Uczucie było takie, jakby ktoś wrzucił mi do gardła i oczu garść pieprzu.

- Czyli czas na naukę teorii - mruknął Yoongi, który najwyraźniej znał ten atak i użył jakiegoś czaru ochronnego.

- Nie znam zaklęć transmutacyjnych... - przyznałem, trąc piekące oczy.

- Mogłeś po prostu odwrócić moje zaklęcie.

- Naprawdę? - zapytałem zaskoczony, wypłakując pyłek, co okazało się najlepszą metodą pozbycia się go z oczu.

Pan Min wyjaśnił mi krótko, że często wystarczy wypowiedzieć słowo wspak, aby uzyskać przeciwzaklęcie. Byłem w szoku, bo tego nas we wiosce nigdy nie uczyli.

- Elfy naprawdę są lepsze w magii... - mruknąłem, pozbywając się w końcu strumieniem wody z różdżki pieczenia w gardle.

- Na resztę popołudnia masz sporo lektur do przeczytania. Ze zrozumieniem - mruknął elf, odwracając się ode mnie, najwyraźniej stwierdzając, że na dzisiaj nasza lekcja jest zakończona.

- Dziękuję panie Min - powiedziałem, kłaniając się grzecznie, po czym poszedłem do biblioteko-piwnicy, spędzając w niej resztę dnia z krótką przerwą na obiad.

Dopiero pod wieczór, kiedy ukończyłem już trzy księgi (ten eliksir wypity rano, jak się okazało, nie tylko pozwalał mi czuć magię, ale także przyspieszył moją zdolność czytania i zapamiętywania), do pomieszczenia wszedł elf, odbierając mi czytaną lekturę.

- Czas coś zjeść i do spania - mruknął i od razu skierował się do kuchni, gdzie już czekała na stole spora drożdżówka oraz butelka wina miodowego.

Zadowolony zająłem miejsce, nalewając trunku do dwóch kubków, a gospodarz zabrał się za krojenie kolacji.

- Bardzo dobry z pana nauczyciel - powiedziałem, kiedy podsunął mi talerzyk.

Powiedziałem to naprawdę szczerze, chcąc jednocześnie nawiązać rozmowę, jednak elf tylko na mnie zerknął, zajmując miejsce naprzeciwko. Spróbowałem więc jeszcze raz.

- Przepraszam, że tak korzystam z pana gościny. Jeśli pan chce, to jutro udam się do domu i wrócę do pana, gdy przeczytam wszystkie księgi. Nie chcę nadużywać pana gościnności.

- Yoongi. Min Yoongi. A nie żaden "pan" - mruknął, zabierając się za jedzenie.

Ten jego mrukliwy ton był naprawdę przyjemny dla ucha. Choć mógł się wydawać nieco niezadowolony, to zaczynałem dostrzegać w nim po prostu manierę mówienia, a nie jego wiecznie zły humor.

- Lepiej nie zmieniać miejsca nauki, bo jeszcze całkowicie to porzucisz. A skoro zacząłeś, to musisz skończyć.

- Dziękuję pa... Yoongi - powiedziałem radośnie, niezwykle zadowolony z faktu, że mogę tu być. Czułem się w tym domu bardzo dobrze, jakbym był w odpowiednim dla mnie miejscu na ziemi. - Obiecuję, że odwdzięczę się najlepiej jak potrafię.

- W jaki sposób? - zapytał, popijając wina.

- No... obiecałem te sto ciast, prawda? - zauważyłem z szerokim uśmiechem. - Ale jeśli będziesz mi dawał więcej dodatkowych zadań, to też z radością je wykonam.

- O ile już więcej nie będziesz mi podjadał kolacji - powiedział i uśmiechnął się delikatnie. A to z kolei mnie zaskoczyło.

- Podjadał? - powtórzyłem, nierozumiejąc. - Kiedy?

- Przedwczoraj.

- Och... mówisz o zupie? - dopytywałem, marszcząc brwi. - Hobi powiedział, że przygotowałeś to dla mnie... przepraszam.

- Taak, Hobi lubi sobie pożartować - stwierdził, robiąc niezadowoloną minę, która po chwili wróciła do neutralnego wyrazu. - Ale było, minęło.

- Naprawdę przepraszam. Obiecuję, że będę gotował, jeśli chcesz.

- Dopóki tu jesteś, możesz gotować. Będę w końcu miał czas dokończyć kilka wywarów.

- Dobrze, nie ma problemu. A nad czym pracujesz?

- Obecnie? Nad skutecznym nawozem dla monolotek.

- Rozumiem - pokiwałem głową, posyłając mu kolejny uśmiech między kęsami. - A czym się zajmujesz tak na co dzień? Nie jest ci nudno mieszkać tylko z Hobim?

- Z nim? Nudno? - zapytał i roześmiał się. Na ten dźwięk poczułem ciepło rozlewające się na sercu. Jakbym wstrzyknął sobie w nie bezpośrednio wywar, który piłem rano. - Widziałeś, jak potrafi psocić... Ale fakt, czasami brakuje mi tutaj towarzystwa - przyznał nieco ciszej, uciekając wzrokiem na bok.

Przez chwilę przyglądałem się mu. Nie wiedziałem, czy życz sobie pogłębiać ten temat, ale skoro zaczął...

- Nie myślałeś o przeprowadzce do wioski? - zapytałem ostrożnie, uważnie badając jego reakcję na moje wtykanie nosa w jego prywatność.

- Przecież stamtąd uciekłem. Wystarczy mi tego zgiełku.

- Och... to dlatego się wyprowadziłeś? Myślałem, że coś innego było powodem - powiedziałem, nim zdążyłem ugryźć się w język.

Teraz na pewno się pogniewa!

- Tak? A co podejrzewałeś? - zapytał niby obojętnie, ale jego oczy prześwietlały mnie na wylot.

- Myślałem, że nie lubisz tego, że we wiosce nie ma innych elfów - wyjaśniłem ostrożnie dobierając słowa.

- To również - przyznał po chwili i znów skupił się na jedzeniu. - Mój rodzaj elfów nie jest aż tak hałaśliwy, jak inne magiczne istoty. Wśród nich chyba czułbym się najlepiej.

Smutek, który słyszałem w jego tonie sprawił, że miałem ochotę wstać, podejść bliżej i po prostu go przytulić. Pomimo całej fasady, którą najwyraźniej budował wokół siebie, czy to wynosząc się z wioski, czy trzymając teraz dystans ze mną, widziałem, że jest nieco samotny.

I nagle zaświtała mi w głowie pewna myśl.

Może pani Choi o tym wiedziała? Może wskazanie mi elfa jako nauczyciela miało też jakieś drugie dno? Może wiedziała, że obaj skorzystamy na tym, że trafię pod jego skrzydła?

- A nie myślałeś, by ruszyć w podróż? - dopytałem jeszcze, na co ten zaśmiał się, tym razem smutno.

- I zostawić tego psotnika samego?

Przez chwilę milczałem, zapychając się szybko kawałkiem ciasta. Obserwowałem elfa, który w tym czasie skończył już swój kawałek i teraz raczył się winem, patrząc przez okno.

- Przepraszam, że poruszyłem tak trudny temat - powiedziałem cicho, gdy już przełknąłem drożdżówkę.

- Czasami i na takie tematy trzeba porozmawiać.

Reszta kolacji minęła w ciszy. Intensywnie rozmyślałem nad wyznaniem elfa, które poruszyło moje serce. Sam czułem się nieco odizolowany od społeczności w wiosce, gdyż jako czarodziej nie radziłem sobie z magią, będąc pewnym wybrykiem nie pasującym do reszty obrazka. On też nie pasował do nich, choć z innego powodu. Obaj chyba czuliśmy, że w głębi duszy nie należymy do tego miejsca.

Będąc już w łóżku, z księgą przy boku, przewracałem się niespokojnie na materacu.

Może to nie jest przypadek, że tutaj, przy nim, czuję się bezpiecznie i pewnie. Może moje miejsce wcale nie jest we wiosce. Choć byłem tu zaledwie trzeci dzień, nie chciałem już opuszczać tego miejsce. Miałem też wrażenie, że zmienił się cel mojej wizyty. Przyszedłem, bo chciałem opanować magię. A teraz pragnąłem, aby mój nauczyciel częściej się uśmiechał...

_______

YOONGI

Ostatecznie nie trzymałem się wcześniej stworzonego planu. Zniechęcanie go nie miało sensu, bo był na to zbyt uparty, grzecznie wykonując wszystkie powierzone mu zadania. Odesłanie go z powrotem do wioski również nie wchodziło w grę, bo doskonale wiedziałem, że prędzej czy później tutaj wróci. Ewentualnie w ogóle nie da się stąd wygonić, znowu stercząc pod moim domem tak długo, aż go nie przyjmę z powrotem. Zresztą, teraz doszło do tego również moje niewielkie przywiązanie do tego czarodzieja. Może z braku towarzystwa? Może przez jego magiczny potencjał? A może przez ten czarujący uśmiech, który czasami całkowicie zamykał jego oczy, tworząc z nich urocze kreski, od których nie mogłem oderwać wzroku? Możliwe, że właśnie to było powodem mojego większego zaangażowania w bycie jego nauczycielem.

Jimin był zdeterminowany i skory do nauki. To na pewno. Jednak w przypadku takich pokładów magii to nie wystarczyło. Musieliśmy skupić się na podstawach. Do tego na elfich podstawach. Wywar mieliśmy już za sobą. Współpracę z żywiołami również. Nawet lekkie dręczenie Hobiego zaliczyliśmy. A jednak nadal miałem lekkie obawy co do nabytej przez Jimina wiedzy. Dlatego podczas mojej porannej wyprawy do lasu i do pobliskiego kupca wpadłem na pewien pomysł. I choć spodziewałem się, że nie pójdzie on po mojej myśli, to po prostu założyłem realizowanie go metodą prób i błędów. Bo zdążyłem zauważyć, że takie podejście idealnie motywuje Jimina.

Na szybko przygotowałem rogaliki z zebranymi z rana jagodami, abyśmy nabrali sił do dzisiejszej nauki. Zauważyłem, że moje ręce jakoś bardziej przykładały się do jakichkolwiek posiłków. Jakby chciały komuś zaimponować? A wchodzący w końcu do kuchni blond czarodziej chyba był tego powodem.

Bez słowa przeniosłem na stół wszystkie wypieki, wraz z mlekiem z bylkotów, czyli roślin, które hodowałem za domem. Było słodsze od zwykłego mleka i miało różowawą barwę, idealnie pasując do takiego śniadania.

- Dzisiaj zrobimy niewielki test – zapowiedziałem, zajmując jedno z miejsc. - Mam nadzieję, że się przygotowałeś.

Na mojej twarzy pojawił się niewielki uśmieszek, bo przecież niczego mu wczoraj nie zapowiadałem, ale wiadomo – to była część mojego planu.

- Dzień dobry. Mam nadzieję, że nie z transmutacji? – zapytał, chyba będąc tym trochę zaniepokojony. Ale o to akurat nie musiał się na razie martwić.

- Z teorii. Czas sprawdzić, czy jesteś pilnym uczniem – doprecyzowałem, łapiąc za jeden z rogalików, aby nie wpatrywać się bez sensu gdzieś w meble kuchenne, unikając w ten sposób patrzenia na czarodzieja.

- Aaa... mam pisać test?

- Poniekąd – przyznałem tajemniczo, nie chcąc mu zdradzać jeszcze wszystkiego.

- To znaczy? – Blondyn oczywiście nie mógł odpuścić, drążąc temat.

- To nie będzie zwykły test na papierze.

- A jaki? Mam odpowiadać po prostu? Nie ma problemu.

To by było zbyt banalne. I niemagiczne.

- Zjemy śniadanie i wszystko ci wytłumaczę. – Tymi słowami zakończyłem temat testu, podsuwając mu rogaliki magią, aby się nie głowił, a zajął jedzeniem.

Blondynowi posmakował zarówno mój wypiek, jak i mleko bylkotów. A jego zadowolenie łatwo wpłynęło na moje zadowolenie, dlatego mimo wszystko postanowiłem nie być dla niego AŻ TAK surowy.

Szybko uprzątnąłem wszystko po naszym śniadaniu, nie chcąc zwlekać z realizowaniem dzisiejszych zadań. Zaraz po tym zabrałem Jimina na dwór, ustawiając go na niewielkim fragmencie trawy, aby przypadkiem znowu nie wysuszył obszaru wokół siebie, przez co wylądowalibyśmy w jakimś dole.

Kilka machnięć palcem, aby dobrze wytworzyć niebieską łunę powoli formującą się w kształt pergaminu. Przeniosłem go tuż naprzeciwko nieco zaskoczonej twarzy mojego ucznia, powoli formując na nim tekst pierwszego pytania.

„Czym są diabelskie sidła?"

- Nie odpowiadaj na głos, napisz odpowiedź – oznajmiłem, przyglądając się jego początkowo zaskoczonej, choć zaraz i lekko spanikowanej twarzy.

No tak...

- Yoongi, nie znam zaklęcia na pisanie w powietrzu... – przyznał, a jego policzki zaczęły zdobić delikatne rumieńce. I zapewne gdyby nie to zjawisko, przyciągające mnie jeszcze bardziej do niego, zareagowałbym na jego słowa trochę inaczej.

Wymazałem szybko to pytanie, tak samo jak stworzony pergamin. A zamiast tego przywołałem księgi, które otrzymał ode mnie pierwszego dnia. Machnąłem ręką, a jego dłonie posłusznie się rozłożyły, grzecznie poddając mojej magii. I przecież mógłbym to wykorzystać. Mógłbym moją magią sprawić, że zaraz znalazłby się w moich ramionach... A jednak tylko księgi wylądowały na tych wyciągniętych dłoniach.

- Będziemy to męczyć, aż się wszystkiego nauczysz – mruknąłem tylko, nieco zły na siebie, zaraz ruszając do domu.

- Przepraszam Yoongi! – usłyszałem jeszcze za sobą, zaciskając na to usta.

Po co go tutaj przyjmowałem? Mogłem wzmocnić barierę ochronną i go tutaj nie wpuszczać, bo teraz... No właśnie.

Powróciłem do moich eliksirów, to na nich się skupiając, aby wyrzucić z głowy te rumiane policzki i jego ciało grzecznie poddające się mojej magii. Jednak, jak to bywało w jego przypadku, nie dał sobie nawet godziny na naukę, a jakieś kilkanaście minut, po których przybiegł tutaj ochoczo, swoim uśmiechem rozjaśniając całe to przygnębiające pomieszczenie.

Nie czekał na moją reakcję lub jakiekolwiek pytania, od razu wyczarowując odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie. Wyglądał na dumnego z siebie i naprawdę miałem ochotę go za to pochwalić, ale to nie był jeszcze czas na pochwały.

- Na pewno wszystko przeczytałeś? – mruknąłem, znów tym samym obojętnym tonem, odwracając od niego wzrok, aby nie zobaczył, że w kąciku moich ust czai się delikatny uśmiech spowodowany jego obecnością.

- Noooo... tyle ile dałem radę – przyznał, a dla mnie nie była to wystarczająca odpowiedź.

- Chcę żebyś dobrze się do tego przygotował, Jimin – podkreśliłem, nie chcąc znowu zaczynać naszej lekcji, aby zaraz musieć ją skończyć.

- Dam radę – zapewnił mnie jednak, a pewność w jego głosie niezbyt mnie przekonywała.

Westchnąłem na tego mojego „ambitnego" ucznia, odkładając kopystkę, porzucając na razie mieszanie mojego wywaru. Ruszyłem bez słowa na dwór, wracając w nasze poprzednie miejsce testu. Od razu przeszedłem do wyczarowywania pergaminu z łuny światła, tworząc na nim kolejne pytanie.

Jimin dołączył do mnie ochoczo, trzymając w dłoni wręczoną mu pierwszego dnia różdżkę. Znów wyglądał na zdeterminowanego, przez co musiałem nieco zacisnąć usta, aby nie uśmiechnąć się na ten uroczy widok.

Pytanie dotyczące zaklęć nie było w stanie go zaskoczyć. Odpowiedział na nie bez problemu, wyczarowując w powietrzu słowa zapisane swoim schludnym pismem. Moje było nieco chaotyczne przez wszelkie notatki dotyczące eliksirów, które zazwyczaj zapisywałem w pośpiechu. Więc nasze pisma nieco ze sobą kontrastowały, mimo wszystko zawierając w sobie pierwiastek, przez który o dziwo do siebie pasowały. Może właśnie przez tę ostrą sprzeczność?

Z kolejnym pytaniem również nie miał żadnego problemu. Bo także dotyczyło zaklęć. Jednak kiedy przeszedłem do tematu dotyczącego roślin, czarodziej nieco się zawahał, nie wyczerpując odpowiedzi.

- Sprecyzuj – poprosiłem cierpliwie, wykorzystując ten moment na przyglądanie się jego twarzy. Bo tak, jak w innych momentach niezbyt miałem ku temu okazję, nie chcąc być z tym aż tak oczywisty, tak teraz przecież musiałem to robić, jak to nauczyciel odpytujący ucznia.

- Nie znam więcej szczegółów – przyznał, trochę niepewnie.

Kolejne machnięcie dłonią, wyciągnięcie jego rąk i przywołanie ksiąg.

- Powtórz wszystko. Tym razem skrupulatnie – podkreśliłem, patrząc jeszcze przez chwilę uważnie na niego, zapamiętując ten widok unoszących się przez wiatr blond kosmyków, które miałem ochotę poprawić swoimi palcami.

I już kierowałem się szybkim krokiem do domu.

- Przepraszam Yoongi. Będę się bardziej starał – usłyszałem znów za sobą, powstrzymując się przed powróceniem do niego.

Tym razem zabrałem jedynie moją torbę na zioła, po czym udałem się do lasu, nie chcąc, aby przybiegł do mnie po pięciu minutach, uznając że wszystkiego się nauczył. Jak rano postanowiłem, takie niewielkie testy będą dla niego najlepszą motywacją, pokazując mu od razu błędy w nauce. A skoro zaklęcia opanował, czas na inne działy.

Krążyłem po lesie trochę bez celu, po jakichś kilkunastu minutach uświadamiając sobie, że cisza, którą tak uwielbiałem zaczęła mi odrobinę wadzić. Czego mi w niej brakowało? Tego delikatnego głosu, który opowiadał mi o swoich przygodach w wiosce? Czy tego uroczego śmiechu, który chyba jako jedyny był w stanie wywołać mój uśmiech?

Trochę zatraciłem się w tych przemyśleniach, tracąc też poczucie czasu. Dlatego zjawiłem się w domu dopiero pod wieczór, całkowicie omijając porę obiadową. A kiedy zszedłem prosto do piwnicy i zastałem widok blond czarodzieja z głową na książce, śpiącego w najlepsze, poczułem lekkie wyrzuty sumienia. Bo na pewno cały dzień nad nimi ślęczał, pomijając jedzenie i inne potrzeby.

No i co narobiłeś, Yoongi?

Zawahałem się, chcąc go jakoś obudzić. Początkowo to moja ręka wystartowała w stronę jego ramienia, chcąc nim potrząsnąć, ale wolałem być delikatniejszy. I tylko jeden czar był do tego idealny.

Niestety nawet nie zdążyłem wyczarować tych kilku piórek, które miałyby go po prostu delikatnie pogilgotać, wybudzając w ten sposób ze snu. Bo nagle pojawił się przy nim Hobi.

- JAK BRZMI ZAKLĘCIE, KTÓRE ZAMIENIA CHOCHLIKA W CZARODZIEJA?! – wykrzyczał tuż przy jego uchu, na co od razu zacisnąłem pięść, już wymyślając zaklęcie torturujące dla tego nieznośnego stworzenia.

Jimin podniósł się gwałtowanie, rzucając jakieś zaklęcie na tego latającego dokuczliwca, jak gdyby czytał mi w myślach. A widząc skaczący dzwonek nie tylko byłem zadowolony, ale i zdumiony, bo właśnie udowodnił, że jednak opanował transmutację.

- Albo w dzwonek – skomentowałem to, co wykrzyczał Hobi, zanim został zamieniony w coś bardziej przydatnego od niego. I nie mogłem powstrzymać krótkiego, zadowolonego śmiechu przyglądając się tym jego skokom i chaotycznemu dzwonieniu.

Niestety ta miła przemiana nie potrwała zbyt długo, bo Jimin, mając zbyt dobre serce, nawet dla takich dokuczliwców, zaraz przemienił go z powrotem w chochlika. Chyba zapamiętał naszą wczorajszą lekcję dotyczącą odwracania zaklęć, a to był dla mnie kolejny powód do dumy z mojego ucznia.

- Przepraszam – zwrócił się do niego, mocno tym wszystkim zmieszany. Jednak Hobi, jak to Hobi, zaczął po prostu na niego krzyczeć tym piskliwym głosem, na koniec prychając i znikając na górze.

Zaśmiałem się z tego jeszcze, zadowolony z widoku zdenerwowanego chochlika.

To za te wszystkie żarty, kolego.

- No brawo, czyli jednak coś tam się nauczyłeś – pochwaliłem blondyna, skupiając się w końcu na nim całkowicie.

- Przepraszam, musiałem przysnąć... – stwierdził, uczepiając się trochę innego tematu. Dodatkowo znów na jego policzkach pojawiły się rumieńce, a to z kolei odwróciło od niego moją uwagę. Bo moje spojrzenie pewnie byłoby trochę zbyt oczywiste.

- Mam nadzieję że mądrze spożytkowałeś czas kiedy mnie nie było – mruknąłem, nie wychodząc ze swojej roli srogiego nauczyciela. A nie chcąc wpatrywać się bezsensownie w regały z książkami odwróciłem się na pięcie, zaczynając kierować na górę.

Jimin oczywiście od razu za mną ruszył, chyba obawiając się moich słów.

- Naprawdę się starałem! – zaczął mnie zapewniać.

A kiedy dotarliśmy do kuchni moje ręce na szybko zaczęły posyłać magię w odpowiednie miejsca, aby zajęła się naszą kolacją. Dużą, skoro obaj nie jedliśmy obiadu.

- Starasz się, ale to najwyraźniej za mało. Potrzebujesz chyba lepszej motywacji – stwierdziłem, a w mojej głowie od razu zaczęły pojawiać się dość dziwne scenariusze, w których wynagradzałbym go pocałunkami.

Co?!

...

Na szczęście Jimin wpadł na coś rozsądniejszego, na co w tej chwili moja głowa najwyraźniej nie zamierzała wpaść, woląc wymyślać jakieś abstrakcyjne scenariusze:

- Nie będę dostawał kolacji?

I miałem na to ochotę odpowiedzieć: „Nie będziesz dostawał buziaków". I aż poczułem, jak cała moje twarz robi się czerwona, dlatego mój ton znów zabrzmiał nieco chłodno:

- Jeżeli to będzie dla ciebie dobrą motywacją... To tak.

Chłopak westchnął, wracając na dół, a to pozwoliło mi wziąć głęboki oddech, kręcąc na siebie głową, łapiąc się za czoło. Bo co ja sobie wyobrażałem? Przecież miałem go po prostu uczyć, aby po wszystkim pozwolić stąd odejść... Przecież będzie musiał odejść. Nie zostanie tutaj. Więc czemu musiałem zacząć się w nim zakochiwać?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top