rozdział 1
ilość słów: 4739
JIMIN
Drzwi uchyliły się nieznacznie, a ja wstrzymałem oddech.
- Czego tu szukasz?
Z domu dobiegł niezbyt przyjazny, bardzo głęboki, męski głos. Nie widziałem za bardzo, do kogo należy, bo postać kryła się pod kapturem i w cieniu. Zadrżałem, nieco przerażony, ale starałem się myśleć pozytywnie.
Jestem obcy, on jest nieufny. Będzie dobrze.
Uśmiechnąłem się najpiękniej jak potrafię, starając się zachęcić elfa do mojej osoby.
- Dzień dobry. Jestem Park Jimin i przybyłem pana prosić o zostanie moim nauczycielem - powiedziałem pewnie i wesoło. Jednak ledwo te słowa opuściły moje usta, a drzwi zamknęły się z lekkim trzaśnięciem.
No dobra, raz kozie śmierć.
Zebrałem w sobie odwagę i wyciągnąłem rękę do przodu. Dwie sekundy zawahania i zacząłem intensywnie i nieprzerwanie pukać w drewno.
- Panie Min, bardzo proszę, jest pan moją jedyną nadzieją... - błagałem, nie przerywając stukania, kiedy przyszła mi do głowy genialna myśl. - Mam ciasto od pani Choi!
Usłyszałem po drugiej stronie ciężkie westchnienie, więc zaprzestałem pukania, a po chwili drzwi ponownie zostały uchylone.
- Ona cię tu wysłała? - zapytał niechętnie.
- Tak, powiedziała, że może mi pan pomóc.
- Mogę... ale czy chcę?
- Bardzo pana proszę. Zrobię wszystko, by panu podziękować - zapewniłem szybko, gotów do poświęceń. Skoro to moja prawdopodobnie jedyna szansa na oswojenie magii, byłem nieco zdesperowany.
- Dobrze - mruknął, a moje serce zabiło szybciej z radości i ekscytacji. - Upieczesz sto takich ciast. Magią - zadecydował i otworzył szerzej drzwi, by wpuścić mnie do środka. Z szerokim uśmiechem przekroczyłem próg i miałem wrażenie, jakbym przeszedł przez magiczną zasłonę, która tworzyła iluzję mroku. W środku wcale nie było ciemno i ponuro, tylko całkiem kolorowo i przytulnie. Z sufitu zwisały pęki suszonych ziół różnego rodzaju, naczynia w zlewie same się szorowały, miotła zamiatała wokół stołu zawalonego różnymi warzywami, które nóż kroił na mniejsze kawałki i zgarniał do kotła. Po drwach skakały wesoło płomienie, a całość zachęcała, by usiąść z kubkiem herbaty malinowej z miodem i imbirem i rozkoszować się wieczorem.
Nim odwróciłem się, by spojrzeć na gospodarza, wygrzebałem z torby ciasto, które za sprawą rzuconego zaklęcia przez moją mamę, nie uległo zniszczeniu. Zachowało też lekkie ciepło, pozostając świeże przez cały dzień.
- Dziękuję. I proszę, pana ciasto - powiedziałem, spoglądając w końcu na Min Yoongiego.
Elf nie wyglądał do końca tak, jak prezentowano je na ilustracjach w księgach. Zamiast bogato zdobionego haftami stroju, miał na sobie nieco już wysłużoną pelerynę. Czarne, przydługie włosy opadały mu nieco na oczy, a skóra była tak biała, jakby nigdy nie widziała słońca. Bardziej przypominał wampira niż elfa. Jedynie jego uszy zdradzały prawdziwą rasę tego osobnika.
Pan Yoongi nawet do mnie nie podszedł - machnął jedynie ręką, a ciasto powędrowało z moich rąk na stolik, gdzie stał już kubek z ciepłym, parującym napojem.
Pozwoliłem sobie jeszcze raz rozejrzeć się. Izba była dość spora, mieszcząc w sobie kuchnię, jadalnię i miejsce do codziennego odpoczynku, ale były też schody, prowadzące na wyższe piętro, jak i do (zapewne) piwnicy.
- Co potrafisz? Pokaż - zażądał elf, kierując na siebie moją uwagę.
Jego rozkaz wywołał moje małe zmieszanie.
- To... nie jest dobry pomysł... nie tutaj... - zacząłem ostrożnie, rumieniąc się ze wstydu. Bo w moim wieku to naprawdę nie powinien być problem.
Znów ledwo skończyłem mówić, a niewidzialna siła wypchnęła mnie przez otwarte drzwi na zewnątrz. Niedowierzając usłyszałem trzaśnięcie za moimi plecami.
- Panie Min! - krzyknąłem niezadowolony, tym razem zaczynając walić w drewno z pięści.
CO TO MA BYĆ ZA KULTURA?!
Nagle moje uderzenia przestały wydawać dźwięki, więc zrozumiałem, że skubany wyciszył je.
- No nie wierzę... - syknąłem poirytowany, po czym zacząłem bardzo intensywnie skupiać się na tym, by magicznie otworzyć te cholerne drzwi. Zacząłem czuć wibracje, jakby cały dom lekko się trząsł. I nie tylko ja musiałem to zauważyć, bo za chwilę elf wychylił się przez okno niezadowolony, blokując moją magię, a dodatkowo wywalając mnie jednym skinieniem, kilka metrów od jego domu.
Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
Siła odrzutu sprawiła, że straciłem równowagę, więc podniosłem się szybko, otrzepując nieco błota z i tak już brudnych spodni, po czym podszedłem znowu na ganek i usiadłem po turecku na deskach, nie zamierzając się stąd ruszyć, dopóki mnie nie wpuści. Szybko jednak porzuciłem ten plan, bo magicznie podgrzane drewno zaczęło mnie parzyć w pośladki. Musiałem się podnieść i zmienić miejsce, pozostając upartym.
Elf dał mi już spokój, znikając we wnętrzu swojego domu, a ja zacisnąłem usta, by nie pozwolić sobie na płacz. Jednak cała irytacja tym zachowaniem, rozczarowanie i złość zaczęły we mnie wzbierać, a co za tym szło - magia zaczęła wzbierać we mnie w sposób niekontrolowany, bardzo szybko doprowadzając do przelania się. Poczułem i usłyszałem, jak w środku wszystko zaczyna podskakiwać i spadać z półek, jakby miało nastąpić silne trzęsienie ziemi. Nim elf zdążył zareagował, drzwi zostały wyrwane z futryny i roztrzaskały się w drobny mak, a fala magii była tak silna, że zatrzęsła fundamentami.
Min Yoongi wyszedł z domu. Nie miał już na sobie kaptura, a jego twarz wyrażała głębokie zdziwienie.
- Ty to zrobiłeś? - zapytał, jakby nie mógł uwierzyć.
- Nie potrafię tego kontrolować! - warknąłem poirytowany. - Mam za dużą moc, która ciągle mi się wymyka. Potrzebuję pomocy...
Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie. Ja wyzywająco, on - jakby próbował odgadnąć, co siedzi w mojej głowie.
- Chodź - odezwał się w końcu i odwrócił się, by wmaszerować do swojego domu.
Podniosłem się szybko, a Nox, który do tej pory szybował gdzieś w pobliżu, wylądował na moim kapeluszu, uznając chyba, że już jest sytuacja opanowana i naprawdę zostaliśmy zaproszeni do środka. Ruszyłem za elfem. Wszystko wokół mnie magicznie ulegało naprawie. Skupiłem się jednak na gospodarzu, który pokierował mnie do piwnicy, w której zamiast przetworów, jak w moim rodzinnymi domu, znajdowała się biblioteka. I to całkiem spora - księgi różnej wielkości i grubości pokrywały każdy centymetr ścian, a kilkanaście stało również na podłodze w małych stosach.
Uniosłem nieco głowę, zachwycony tym pomieszczeniem i dostrzegłem, że z jednej z górnych półek, sfruwa do nas mały chochlik. Od razu usiadł mi na ramieniu.
- Fiu fiuuu, prawie mi skrzydło połamałeś, ale z ciebie rozrabiaka - zapiszczał radośnie.
- Cześć chochliku. Jestem Jimin - przywitałem się, uśmiechając radośnie. Nigdy nie spotkałem chochlika. Widziałem, że słyną z psot, przez co większość ras woli ich w domu nie trzymać, ale są także wiernymi towarzyszami, którzy wspomagają rzucane zaklęcia. Oczywiście, jeśli mają na to ochotę.
- Cześć czarodzieju. Jestem Hobi! Zrobiłem dzisiaj babeczki z nimf. Chcesz spróbować? - zapytał podekscytowany. - Bo Yoongi standardowo nie chceee.
Nieco wytrzeszczyłem oczy.
- Z... nimf? - powtórzyłem, niezbyt zachęcony perspektywą jedzenia larw.
- Z nimf - potwierdził.
Naszą rozmowę przerwał jednak gospodarz, ratując mnie przed namowami do spróbowania robaczkowych przysmaków.
- Nic ci nie jest, to leć do góry - mruknął, zdmuchując chochlika z mojego ramienia jednym ruchem ręki. Hobi pomarudził, ale posłusznie poleciał w stronę schodów.
- Czasami jest nieco drażniący - wyjaśnił mężczyzna, przeglądając grzbiety książek. - Jesteś z wioski czy podróżujesz?
- Z wioski. Jeszcze nie rozpocząłem wędrówki, skoro nie mogę rzucać zaklęć.
- Od kiedy masz z tym problem? Od zawsze?
- Tak. Urodziłem się z nadmiarem mocy.
Elf zamruczał coś pod nosem, po czym pstryknął, a przy mnie pojawiła się wstążka z zaznaczonymi na niej centymetrami. Sam sięgnął po jedną z ksiąg.
- Małe pomiary - wyjaśnił, gdy przedmiot zaczął latać wokół mnie, sprawdzając długość moich części ciała, obwód głowy, czy uda.
- A do czego są ci potrzebne? - zapytałem zaciekawiony, nie znając żadnych zaklęć czy wytycznych, które miałyby mu pomóc w nauczaniu mnie. Jednak skoro to elf, to może to jakoś inaczej wygląda? A z drugiej strony wychowała go wiedźma, więc... może tylko sobie ze mnie żartuje?
Nie kwestionowałem jego metod, cierpliwie czekając aż wstążka zniknie. Elf w międzyczasie wyszeptał parę słów w tylko sobie znanym języku i zerkał na mnie co chwilę, jakby coś sprawdzał. Nic się jednak nie działo, więc nadal obawiałem się, że coś jest nie tak.
- Co już potrafisz? - zapytał w końcu, zamykając księgę.
- W teorii umiem wszystko, co powinienem w moim wieku. Ale w praktyce, nawet proste zaklęcie unoszące kończy się wybuchem - wyjaśniłem spokojnie.
Znów nastała chwila ciszy, po czym Pan Yoongi zaczął zdejmować z półek kolejne tomy, które zaczęły same układać się w stosik. Po dłuższej chwili miałem przed sobą dziewięć, całkiem sporych ksiąg.
- Najpierw zajmiemy się tym rodzajem czarów - wyjaśnił, a ja zerknąłem na tytuł, nieco marszcząc brwi.
,,Magia dla młodych elfów"?
Mój nowy nauczyciel rozejrzał się i machnął ręką, a od strony schodów przyleciał do niego całkiem zgrabny patyczek, który odłożył na szczyt ksiąg.
- Od dzisiaj to będzie twoja różdżka - wyjaśnił, po czym ruszył w kierunku schodów, nic więcej mi nie tłumacząc.
Spojrzałem znowu na ten stos i zabrałem się za przeglądanie tytułów. Wszystko dotyczyło magii początkującej, ale dla elfów, a nie czarodziejów. Takich ksiąg nie było w naszej bibliotece, więc widziałem je pierwszy raz. Z ekscytacją zabrałem się za lekturę.
Nie wiem, ile czasu minęło, ale na pewno były to minimum dwie godziny, bo kiedy ruszyłem się, rozproszony przez chochlika, czułem, że ciało mi nieco ścierpło.
- Chodź, chodź - ponaglił mnie, łapiąc za ucho i pociągnął, jakby chciał mnie podnieść. Było to dość bolesne, dlatego syknąłem niezadowolony.
- Co ty chcesz?
- No chodź, szybkooo - powtórzył tylko i poleciał na górę.
Jaki pan, taki chowaniec.
Podniosłem się z podłogi i przeciągnąłem, po czym ruszyłem za Hobim. Jak się okazało, na górze na stole czekała miska zupy, pajda chleba i kawałek ciasta. Dopiero teraz poczułem, jak bardzo ssie mnie z głodu w żołądku.
- To... dla mnie? - zapytałem niepewny.
- Tak. Yoongi przygotował, chodź - zachęcił chochlik, łapiąc mnie za ubrania, by pociągnąć za nie.
Nadal zaskoczony zająłem miejsce przy stole. Elf okazał się dużo milszy, niż myślałem. W sumie... nie pomyślałem o kwestiach jedzenia...
- Pan Min nie będzie jadł? - upewniłem się.
- On jada sam. W ogóle jest samotnikiem. Chociaż czasami widać, że potrzeba mu towarzystwa. Ale do tego nawet przede mną się nie przyzna - wyjaśnił, wzdychając na koniec bardzo teatralnie, po czym usiadł na moim ramieniu. - Pewnie ucieszył się, że tutaj przyszedłeś, ale do tego tym bardziej się nie przyzna - powiedział prosto do mojego ucha.
Postanowiłem zaufać tym słowom i kiwnąłem głową. Chętnie zabrałem się za pałaszowanie, a zupa okazała się WSPANIAŁA. Ciepła, sycąca i naprawdę pyszna. Zdążyłem wziąć zaledwie kilka łyżek do ust, gdy poczułem, jak Hobi gwałtownie się zrywa z mojego ramienia i kątem oka zarejestrowałem, że wyleciał przez szparę przy oknie. Jego zachowanie sprawiło jednak, że zauważyłem, iż z góry zszedł gospodarz.
- Panie Min! Hobi powiedział, że przygotował mi pan posiłek. Bardzo dziękuję, to niesamowicie miłe - podziękowałem radośnie, czując przyjemne ciepło rozchodzące się w moim brzuchu.
- HOBI! - ryknął nagle elf, po czym nie przejmując się mną, poszedł w stronę drzwi, wychodząc na zewnątrz. Słyszałem, jak dzieje się tam małe zamieszanie, bo chyba nauczyciel nie był zadowolony, że Hobi zawołał mnie przed tym, jak on to zrobił. No ale czy to ważne, kto mnie zawołał? I tak zasługi należy przypisać panu Yoongiemu, bo to on ugotował to cudo. Było tak dobre, że nie chciałem jeść ciasta, by nie tracić smaku zupy.
Akurat zaniosłem miseczkę do zlewu, gdy wrócił elf. Bez słowa skierował się na schody, znikając na piętrze, a zadowolony chochlik, który wleciał do domu za swoim panem, wylądował na moich włosach, chichrając się radośnie.
- Dlaczego pan Min się zdenerwował? - zapytałem nieco już tracąc pewność, czy powinienem był jeść tę zupę.
- Nie wiem - stwierdził niewinnie, robiąc sobie gniazdo w mojej fryzurze.
- Od dawna z nim mieszkasz?
- Odkąd się tutaj przeprowadził. Tak właściwie to mój dom - stwierdził dumnie, więc domyślałem się, że być może należał wcześniej do wiedźmy, która opiekowała się panem Yoongim.
- Och, rozumiem.
Umyłem szybko naczynia po sobie i wróciłem do biblioteki, by kontynuować czytanie. Hobi został już ze mną, drzemiąc w moich włosach, ale niedługo potem i mnie odwiedził Morfeusz, przynosząc spokojny sen pełen opanowanej magii.
_______
Yoongi
Mój spokój został zakłócony. W dodatku nie przez jakieś leśne zwierzę, jakieś magiczne, niegroźne stworzenie lub wędrowca, który szukał tymczasowego schronienia. Niestety przywiało do mnie jednego z czarodziejów z wioski, który stwierdził, że udanie się na nauki do bagiennego elfa to idealny pomysł, aby rozwiązać swoje problemy z magią. I gdyby nie był na tyle uparty, aby o mało nie zniszczyć mi domu, to wygnałbym go gdzie pieprz rośnie. Ale może warto spróbować i zobaczyć co w nim drzemie? Skoro przez swoje zdenerwowanie był w stanie zniszczyć cały budynek?
Nie miałem jednak pomysłu co z nim robić, dlatego postawiłem na metody wychowującej mnie Matyldy, która zajęła się mną po tym jak w wieku dziesięciu lat straciłem moich rodziców. Bo oczywiście jak to bywało ze zbyt ambitnymi magicznymi stworzeniami, zwykłe księgi i zwykłe czary nie były dla nich wystarczające. Dlatego moi rodzice zajmowali się również zaklęciami i eliksirami, które mocno wykraczały poza te podstawowe, a nawet i zaawansowane. A nie chcąc, aby ktokolwiek skończył tak jak oni - zniszczyłem wszystkie te zakazane księgi, nie zamierzając kusić przyszłego siebie, abym za kilkanaście lat to ja do nich zajrzał, żądny nowej wiedzy.
Moja opiekunka Matylda do ostatniej chwili swojego krótkiego, wiedźmowego życia starała się uczyć mnie elfiej magii. To z ksiąg rodziców uczyłem się wszelkich zaklęć i eliksirów. Skupiałem tylko na metodach, które zdążyli mi pokazać, i o których przypominała mi Matylda. Były skuteczniejsze od tych zwykłych czarodziei, którzy zakładali, że skoro była w nich magia, to nie powinni mieć z nią żadnych problemów i wszystko powinno przychodzić im naturalnie. Tak jak temu blondynowi, który przybył na moje bagno. Ze swoją szarą sową, determinacją i lekką desperacją, przyodziany w szaty o różowej barwie, a przez to wyjęty prosto z jednej z ksiąg opisujących rasę zwykłych czarodziei. Gdyby był elfem z takimi umiejętnościami, już dawno zajmowałby jakąś wysoką rangę, po naszym elfim szkoleniu, które umożliwiłoby mu bezproblemowe władanie taką mocą. Ale był ludzkim czarodziejem, więc potrzebował z tym czyjejś pomocy.
I padło akurat na mnie. Pięknie.
Już pierwszego dnia zarówno Hobi, jak i nowy towarzysz zdążyli mnie zdenerwować. Bo chochlik uznał, że idealnym żartem będzie nakłonienie Jimina do zjedzenia mojej kolacji. I w tamtej chwili miałem ochotę wygonić stąd tę dwójkę i sprezentować im noc na świeżym powietrzu. Ale w ostatniej chwili się przed tym powstrzymałem. Tylko i wyłącznie przez wzgląd na panią Choi.
Nie oznaczało to jednak, że tak chętnie podejmę się nauczania tego przybysza. Raczej postaram się go zniechęcić, aby po wszystkim przypadkiem nie wrócił do wioski i nie rozpowiedział, jakim to jestem dobrym nauczycielem, a przez to zwalił mi na głowę połowę zamieszkujących ją czarodziei.
Z racji tego, że wieczorem zleciłem mu studiowanie kilku ksiąg, dziś zamierzałem przetestować wiedzę, którą liczyłem, że posiadł. Dlatego po porannym obrządku i szybkim śniadaniu udałem się do piwnicy, zastając widok, którego się spodziewałem - blondyn spał z głową opartą na jednej z otwartych ksiąg. I od razu zacząłem się zastanawiać, jaką pobudkę mu sprezentować.
W mojej głowie początkowo pojawił się wczorajszy obrazek z kolacji, którą musiałem sobie odpuścić przez żarciki Hobiego. Ale to przecież były żarciki chochlika, a nie Jimina. Więc nie zamierzałem go za niego karać.
Uniosłem lekko rękę, kumulując odrobinę magii w dłoni, aby wypuścić ją powoli prosto w zajmowane przez nas podłoże. Wszystko zaczęło delikatnie drgać, tak jak sobie tego życzyłem, oczywiście wraz z przybyszem, którego na szczęście to obudziło.
Chłopak podniósł się powoli i popatrzył wokół siebie, lekko zdezorientowany. I dopiero gdy te duże, zaskoczone oczy natrafiły na mnie, chyba przypomniał sobie gdzie się znajduje.
- Dzień dobry panie Min – wymruczał nadal zaspanym głosem. Zresztą, jego oczy również wyglądały na niewyspane, sądząc po zdobiącej je opuchliźnie i lekkim przekrwieniu.
Czyli nie marnował czasu i coś tam poczytał? To dobrze.
- Czas na naukę – oznajmiłem krótko, od razu się odwracając i zaczynając kierować z powrotem schodami do góry.
Słyszałem, że chłopak zaczął się prędko zbierać, podążając za mną. A dzięki temu zasłużył sobie na śniadanie. Miał szczęście, inaczej musiałby pracować na pusty żołądek.
Magią przeniosłem jedną z upieczonych rano bułeczek do jego dłoni. A kiedy przeszliśmy już na zewnątrz, stając na ganku, wskazałem mu na pobliski las.
- Pierwsze zadanie. Masz odnaleźć galanthus nivalis. Powinieneś wiedzieć co to takiego, jeżeli przeczytałeś „Zbiór roślin i zwierząt" Bartisa Burtolla – zauważyłem, przenosząc na niego spojrzenie, aby przyjrzeć się jego twarzy. I nie spodziewałem się ujrzeć tam... zagubienia?
No pięknie. Pilny uczeń mi się trafił.
- Ja... przeczytałem dopiero jedną pozycję... – przyznał ostrożnie, na co zacisnąłem po prostu usta.
Czego ja się spodziewałem po takim dzieciaku?
Chociaż z jednej strony będę miał go z głowy na dłuższy czas. To też dobrze.
- To poszukaj jej w księdze i udaj się do lasu ją znaleźć – poleciłem, łapiąc za fragment mojej szaty, aby sprawnie się odwrócić, przytrzymując ją w miejscu.
Udałem się na górę, prosto do mojej pracowni, z której mogłem obserwować, jak po jakichś pięciu minutach opuszcza mój dom z odpowiednią księgą w ręce.
- A niech tylko ją zgubi... - Pokręciłem na to głową, przechodząc już do jednego ze stołów, na którym znajdowały się małe roślinki, z którymi eksperymentowałem. Niektóre z nich ruszały się nieznacznie.
- Wyspane? To bierzemy się do roboty – oznajmiłem im z lekkim uśmiechem, od razu zabierając się za kontynuowanie jednego z bardziej skomplikowanych eliksirów, które warzyłem już od tygodnia.
Godziny mijały, a w mojej głowie co jakiś czas pojawiała się myśl: „A co, jeśli już nie wróci? I to nie z własnej woli, a po prostu z powodu jakiegoś dzikiego zwierzęcia, które rozszarpie go na strzępy?". Ale przecież nie powinno mnie to obchodzić. To jakiś obcy czarodziej. Przecież powinno mi to być na rękę.
A jednak będąc już na zewnątrz, pielęgnując moje świergoczące coś w ogrodzie roślinki, łapałem się na zerkaniu w stronę lasku. I widząc w końcu zarys jakiejś postaci w cieniu drzew, ulżyło mi.
Blondyn nie wyglądał zbyt korzystnie. Jego szata była w gorszym stanie niż wczoraj. Włosy miał potargane, pełne niewielkich gałązek i listków. A na twarzy gdzieniegdzie ubrudzony był błotem. I aż zacząłem się zastanawiać, czy on zbierał tylko rośliny, czy może walczył z jakimś gnaarem?
Kontynuowałem karmienie moich ogrodowych pupili, rzucając im kolejne fragmenty myszy. Bo akurat ta krzyżówka darlingtonii i tłustosza posiadała szczęki, które domagały się takiego pokarmu.
Chłopak w końcu do mnie doszedł unosząc nieco trzymany w dłoni woreczek.
- Udało mi się, panie Min – oznajmił mi dumnie, więc na chwilę zaprzestałem moich działań, odwracając się w jego stronę.
Zlustrowałem go spojrzeniem od góry do dołu, patrząc na niego nieco wymownie.
- I chyba czas się oczyścić? – zauważyłem, od razu machając ręką, aby to zrobić. Oczywiście na sobie, a nie na nim. Bo jeśli chodzi o jego fatalny stan, to sam musiał go naprawić. - Przymknij oczy i skup się – poleciłem, czekając.
Chłopak faktycznie dostosował się do mojej prośby zamykając oczy i chyba próbując skupić, co wnioskowałem po lekkim marszczeniu brwi. Jednak kiedy machnął ręką, zamiast oczyścić swoje ubrania... całkowicie się ich pozbył?!
Stałem tak lekko zszokowany, wpatrując się w jego nagie ciało. Takich widoków się dzisiaj nie spodziewałem. Ale czy mi przeszkadzały? Chyba nie... Nawet więcej – pomagały.
Chłopak zaczął się zasłaniać trzymaną księgą, a ja po prostu stałem, nie zamierzając mu z tym pomagać. Rzuciłem tylko szybko zaklęcie na siebie, aby i moich szat się ze mnie nie pozbył. I mogłem spokojnie obserwować, jak po rzuceniu kolejnego czaru przez blondyna fragment mojego terenu wysechł, pozbawiając go błota.
Dobra, nieważne, bo mi zaraz i dom zniknie...
Westchnąłem tylko, machając ręką, aby przywrócić zarówno to błoto, jak i szaty blondyna, oczyszczając je od razu, nie ryzykując już kolejnego podobnego wybuchu magii.
- Nie skupiasz się i nie myślisz o magii – wytknąłem mu, znów łapiąc za wiadro z martwymi myszami, aby powrócić do odrywania ich fragmentów i karmienia moich roślinek.
- To nieprawda... – zaczął jęczeć. - Skupiam się na magii, tylko nie umiem wziąć odpowiedniej ilości...
Odpowiedniej ilości...
Wywróciłem lekko oczami, bo co to było za stwierdzenie? Kilkuletnie dziecko mogłoby tak powiedzieć, a nie dorosły czarodziej.
Naprawdę miałeś beznadziejnych nauczycieli Park Jimin.
- Ewentualnie wziąłeś odpowiednią ilość chcąc się po prostu pozbyć przy mnie swoich szat – mruknąłem, w takiej sytuacji woląc zażartować, niż zdradzić mu swoje myśli. Bo już i tak byłem dla niego wystarczająco oschły.
- Nieprawda! Za kogo mnie pan ma, panie Min? – oburzył się, a w jego głosie mogłem usłyszeć mocne zażenowanie całą tą sytuacją. I słusznie. - Pójdę czytać księgi... – dodał jeszcze, po czym ruszył szybkim krokiem w stronę mojego domu.
Dopiero teraz podniosłem na niego wzrok, uśmiechając się lekko rozbawiony, ale i nieco rozczulony jego reakcją. Bo niestety, ale musiałem przyznać, że był naprawdę uroczy. I z szatami i bez szat. Zwłaszcza bez szat.
- Zwłaszcza bez szat... No tak Yoongi, no tak – mruknąłem cicho do siebie, kręcąc głową na takie myśli. Ale co ja mogłem na to poradzić? Sam się przede mną rozbiera...
- SŁYSZAŁEM! I WIDZIAŁEM! HIHIHIHIHI! – dobiegło do mnie, gdy tylko Jimin zniknął w domku.
No oczywiście. Ten uparty i hultajski chochlik zawsze był tam, gdzie być nie powinien.
Ignorowałem jego głupie gadanie i piosenki, które zaczął tworzyć o „zakochanej parze - Yoongim i Jiminie". Skupiłem się po prostu na karmieniu moich roślin, udając się tuż po tym do mojej pracowni. Tam miałem spokój zarówno od Hobiego, jak i Jimina. Choć moje nogi już rwały się, aby zajrzeć do piwnicy... Dałem mu jednak czas, zaglądając tam dopiero po około trzech godzinach.
Zszedłem bezszelestnie, aby móc zaobserwować, czym się zajmuje. Chłopak siedział z jedną z ksiąg w ręku, w drugiej trzymając wręczony mu dzień wcześniej patyk, który miał mu posłużyć za różdżkę. I chyba próbował nią podnieść położoną przed sobą poduszkę. Ale za każdym razem uderzała w ścianę lub w regał, w ogóle go nie słuchając.
- Nie myślisz o magii. Coś cię rozprasza – podsumowałem to. I nie wiem, co mnie podkusiło, ale zamiast trzymać się na dystans i kontynuować mój plan zlecania mu jakichś czasochłonnych zadań, aby mieć go z głowy, podszedłem do niego, łapiąc tę różdżkę, razem z jego ręką, aby pomóc mu nią operować.
- Surgere – wymówiłem odpowiednie zaklęcie, wypuszczając trochę magii przez rękę Jimina prosto na trzymany przez nas patyk, aby to on przekazał moją magię poduszce, na której skupiłem swój wzrok.
Przedmiot, owszem, bez problemu się uniósł, dryfując w powietrzu, ale mój umysł to nie na tym się skupił, a na gładkości i cieple dłoni blondwłosego czarodzieja.
Oczywiście puściłem go szybko, odsuwając się na bezpieczną odległość, wyznaczającą moją przestrzeń osobistą, której nie lubiłem z nikim dzielić.
- Spróbuj – oznajmiłem tylko, nie patrząc już na niego.
- Co to znaczy „myśleć o magii"? Zawsze, gdy próbuję czarować, wyobrażam sobie, że mam obok taki woreczek, z którego biorę garść magii i próbuję ją zmienić zgodnie z moim pragnieniem. Jak mam myśleć inaczej? – przedstawił swój sposób, który niezbyt mi się podobał.
- A skąd masz pewność, że bierzesz odpowiednią ilość tej magii? Po prostu daj jej przez siebie płynąć - powoli i subtelnie. I przenieść się na tę gałązkę, aby pomogła ci wypełnić zadanie. Musisz używać słów i przedmiotów, bo najwyraźniej ten twój woreczek jest zbyt głęboki i obszerny, abyś z niego korzystał – podsumowałem to wszystko, innego rozwiązania na razie nie widząc.
Jimin na szczęście tym razem się posłuchał, przymykając oczy i wypowiadając odpowiednie zaklęcie. A kiedy je rzucił, poduszka grzecznie podryfowała do góry, prosto na jedną z półek regału.
A jednak szybko się uczy.
- Dobrze. Spróbuj coś jeszcze. Pamiętaj, korzystaj z zaklęć – poprosiłem, licząc że tym razem będzie w stanie pokazać mi poprawnie rzucone zaklęcie.
I przyglądałem się, jak zaczyna coś tworzyć, nie ograniczając się do przeniesienia jakiegoś przedmiotu lub podobnego działania, a od razu przechodząc do czegoś bardziej zaawansowanego. Dlatego widząc, jak w pewnym momencie talerz pęka, w ogóle się temu nie dziwiłem.
- Hm. To było zamierzone, prawda? – zapytałem ironicznie, podnosząc lekko rękę, aby wycelować nią we fragmenty tego talerza. – Maiorente – rzuciłem jedno z elfickich zaklęć, które zamieniło ten potłuczony talerz w miskę, abyśmy mogli na niej poćwiczyć.
- Nie planowałem, by pękł... – Jimin zaczął mi się tłumaczyć w międzyczasie, wzdychając ciężko. - Znowu za dużo – dodał, choć nie zamierzałem tego komentować, woląc kontynuować tę spontaniczną lekcję.
- Wypełnij ją. Aguamenti – rzuciłem kolejne zaklęcie, wypełniając tę miseczkę wodą. Zaraz jednak je cofnąłem, aby to Jimin mógł je rzucić.
I owszem, nie miał problemu z napełnieniem tej miseczki wodą, ale za to miał problem z ilością pojawiającej się cieczy, która zaczęła się wylewać z wyczarowanego przeze mnie naczynia.
- Kontrola Park Jimin – przypomniałem spokojnie. - Ma cię wypełnić, a nie masz ją pobierać z worka – przytoczyłem jego słowa, znów po prostu obserwując, jak chłopak naprawia swój błąd, początkowo osuszając całkowicie tę miskę i podłoże wokół niej, a następnie rzucając ponownie to zaklęcie. I tym razem wyszło, wywołując na jego twarzy ładny, radosny uśmiechem.
Nie było mu jednak dane długie cieszenie się tym niewielkim sukcesem, bo głośne burczenie dochodzące z jego brzucha uświadomiło nam obu, że to już pora obiadowa.
- To chyba czas wykorzystać swoją magię do zrobienia obiadu? Tylko nie rozwal mi kuchni – poprosiłem, od razu przydzielając mu zadanie zajęcia się naszym posiłkiem. Zwłaszcza skoro to ja sprezentowałem mu wczorajszą kolację i dzisiejsze śniadanie. Sam skierowałem się na górę, mogąc powrócić do moich eksperymentów z nawozem.
Przez jakieś pół godziny mogłem cieszyć się ciszą i spokojem. Oczywiście dopóki nie usłyszałem głośnego wybuchu dochodzącego z parteru.
Co on znowu zrobił...
- WSZYSTKO DOBRZE, PROSZĘ SIĘ NIE MARTWIĆ PANIE MIN! – usłyszałem krzyk chłopaka, w który nie bardzo chciało mi się wierzyć, dlatego szybko zszedłem na dół, modląc się, aby przynajmniej moje suszące się zioła przetrwały.
I na szczęście tylko Park Jimin w tym wszystkim ucierpiał. A raczej nie ucierpiał, a jedynie znów się ubrudził. Bo cała jego twarz i fragment szaty tuż przy niej pokrywała sadza. Nie mogłem się przez to lekko nie uśmiechnąć. Zwłaszcza, gdy Hobi, unoszący się niedaleko w kącie, pokładał się ze śmiechu.
Zioła całe, to najważniejsze.
Szybko opanowałem swoją mimikę, gdy blondyn przeniósł na mnie swój wzrok. A to z kolei sprawiło, że skierowałem się z powrotem na górę.
- Panie Min, nie ma pan ochoty na obiad? – usłyszałem jeszcze. Choć na razie zignorowałem to pytanie, nie chcąc się tłumaczyć.
Musiałem poprzykrywać kotły i odłożyć kilka składników. Dopiero po tym znów zszedłem do kuchni.
- Będzie tak samo smakować, jak wyglądało przygotowanie? – zażartowałem na wejściu, zauważając, że większość sadzy zniknęła już z jego twarzy. I na pewno nie za sprawą magii, bo widziałem ślady działania jakiejś ściereczki.
- Nie, akurat gotowanie mam dość dobrze opanowane. Znaczy nie magicznie – przyznał, przenosząc jedną z miseczek z zupą na stół. – Smacznego – dodał, sobie również zaczynając nalewać.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy aby na pewno zająć miejsce przy stole i z nim zjeść, czy może uciec z tą miską na górę. Ale raczej nie chciałem ryzykować pogorszenia naszej relacji, skoro miał tu mieszkać te kilka dni... czy tygodni? Ciężko stwierdzić, ile dokładnie.
Zajęliśmy miejsca przy stole. Hobi też dostał swoją porcję, więc całą trójką skupiliśmy się na jedzeniu. Zupa była bardzo dobra, zdecydowanie lepsza od tych moich. Co chochlik również zauważył, oczywiście postanawiając ogłosić to wszem i wobec.
- Dobre! Lepsze niż Yoongiego!
Jedno machnięcie małym palcem i jego mała twarzyczka wylądowała w tej zupie. I oczywiście zaraz bym za to oberwał, ale wystarczająco szybko otoczyłem się ochronną barierą, której chochlik nie mógł przekroczyć.
Rozbawiony kontynuowałem jedzenie. Hobi po chwili również. A kiedy wszyscy już pojedliśmy, Jimin jako pierwszy wyrwał się ze sprzątaniem po obiedzie.
Z przeniesieniem miseczek do zlewu nie miał większego problemu. A umyciem jednej z nich również... Jednak druga zaczęła tworzyć nam fontannę w kuchni, oblewając wszystko i wszystkich wokół.
- Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam! – zaczął panikować, próbując to jakoś uratować rękoma, bez magii.
A ja po prostu stanąłem, krzyżując ręce i kręcąc na to głową, pozwalając tej wodzie moczyć zarówno mnie, jak i cały mój dobytek. Bo mały czarodziej z wioski postanowił zrobić mi tutaj rewolucję.
- Nie przepraszaj, po prostu spróbuj to naprawić – poprosiłem spokojnie, czekając cierpliwie.
Jimin próbował zastosować się do moich słów. Ale niezbyt mu to wychodziło, przez co zaczął denerwować się sam na siebie.
No w taki sposób to my do niczego nie dojdziemy.
- Zamknij oczy, weź głęboki wdech i spróbuj jeszcze raz. Powoli i spokojnie – znów poprosiłem, tak samo spokojnym tonem, aby wpłynął na niego pozytywnie, a nie pogorszył sytuację.
Jeszcze jedna próba. I kolejna. I kolejna. Aż w końcu się udało.
Osuszyłem całą kuchnię, tak samo jak siebie i Jimina.
- Męczy mnie to, że to takie trudne – mruknął nieco zrezygnowany.
- Musisz nauczyć się kontrolować tę magię. Chodź – poprosiłem, kierując się na górę, prosto do mojej pracowni.
Tylko jeden z wielu stojących tu stołów był prawie pusty. Prawie, bo leżała na nim dzisiejsza zdobycz - zioła przyniesione przez blondyna.
- Nasza magia działa nieco inaczej. W zależności od rodzaju elfa. Młode elfy piją z nich wywary, aby lepiej kontrolować moc – wyjaśniłem, pokazując na leżące rośliny.
Odsunąłem się nieco, pokazując Jiminowi, aby zajął moje miejsce przed stołem, a sam udałem się po jedną z ksiąg, kładąc ją nad tymi kwiatami. Otworzyłem ją jeszcze tylko na odpowiedniej stronie, ukazując mu instrukcje przygotowania wywaru.
- Powinienem to przygotować i wypić? – wywnioskował.
- Tak. Zobaczymy, może pomoże – stwierdziłem, woląc zacząć właśnie od tego. Skoro mojej rasie to pomagało.
Przywołałem jeszcze tylko resztę odpowiednich składników z szafek, pozwalając Jiminowi działać. W końcu skoro dla tych nauk był gotów rozebrać się do naga, to dam mu szansę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top