10

– Pieprzony autobus! – krzyknęła Molly, wchodząc do kawiarni. Szybkim krokiem przeszła za ladę i rozłożyła parasolkę w rogu pomieszczenia obok kaloryfera.

– Coś się stało? – spytałam, unoszą wzrok znad szklanki, którą wycierałam.

– Och, Audrey – westchnęła rudowłosa, na co zaśmiałam się cicho. – Przepraszam, po prostu...od rana pada deszcz, autobus spóźnił się prawie dziesięć minut, a na dodatek był przepełniony jak nigdy. Cała jestem przemoczona od deszczu i wody z mojego parasola.

- Spokojnie. Mamy jeszcze czas do otwarcia. Leć się przebrać, a ja zrobię ci herbatę, tak na rozgrzanie. Rain nie miałaby pretensji – stwierdziłam, biorąc czerwony kubek ze złoconym uchwytem.

– Dziękuję ci, jesteś aniołem – zaśmiała się dziewczyna, rozplątując warkocz rudych włosów.

Dziewczyna szybko zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu dla pracowników. Sama zaś przygotowałam szybko herbatę, do której wrzuciłam łyżeczkę wiśniowej konfitury. Gdy byłam małą dziewczynką babcia często urozmaicała mi w taki sposób nasz "narodowy" napój. Po jakimś czasie stało się to moim nawykiem i praktycznie codziennie przygotowuję sobie herbatę z konfiturą.

– Czy to jest to o czym myślę? – usłyszałam głos Molly.

Rudowłosa szybko pojawiła się u mojego boku, wiążąc swój czarny fartuszek. Szybko sięgnęła za kubek i upiła nieco napoju.

– Taak – westchnęła z uśmiechem. – Taką herbatę mogłabym pić cały czas, jedna za drugą.

– Cieszę się, że tak ci smakuje – dodałam z uśmiechem.

Po chwili obie zajęłyśmy się naszymi codziennymi obowiązkami. Moją głowę zaprzątała jednak pewna myśl, która utrudniała mi skupienie. Ciemne oczy i brązowe włosy. A do tego te usta, które tak rzadko wykrzywiały się w uśmiech. Czyżby naprawdę ten chłopak nie chciał już przyjść do naszej kawiarni? Przecież nie mogło mu chodzić o mnie, na pewno nie. Nie zrobiłam niczego złego, a na dodatek my nigdy nie rozmawialiśmy. Może więc problem był w samym budynku.

Rozejrzałam się po lokalu, do którego zaczęli przychodzić klienci. Nawet nie zauważyłam, gdy do kawiarni weszła nasza szefowa.

– Cześć dziewczyny – rzuciła w naszą stronę. – Zróbcie mi mocną kawę – rzuciła w stronę Molly, która wyglądała chyba na bardziej komunikatywną w tamtej chwili.

– Bez cukru? – dopytała rudowłosa, sięgając po ulubioną filiżankę szefowej.

– Dziś wyjątkowo z cukrem – mruknęła Rain i szybko zniknęła za drzwiami swojego małego gabinetu.

Przeniosłam wzrok za okna, gdzie zaczęło przybywać przechodniów na chodnikach. Deszcz nadal padał, a na rogu lokalu, gdzie kończyła się rynna, spływał prawie wodospad kropel wody, który co jakiś czas przerywał się przez przechodnia z parasolem w dłoni.

Dziś na pewno nie przyjdzie, na pewno.

Westchnęłam cicho i zajęłam się realizacją kolejnego zamówienia. Kawałek ciasta z kruszonką, przyozdobiony liskiem mięty, wylądował na talerzyku, a następnie na czarnej tacy, tuż obok filiżanki ze słabą kawą.

– Smacznego – powiedziałam, kładąc na blacie zamówienie. Mężczyzna w garniturze nawet nie zwrócił uwagi, zajęty przeglądaniem dzisiejszej gazety. Nie pierwszy i nie ostatni taki klient.

Skierowałam się za ladę, wsłuchując w rytm melodii płynącej z głośników. Jej wesołe brzmienie kompletnie nie pasowało do ponurej deszczowej pogody tego dnia. Przechodząc obok drzwi lokalu, wyjrzałam na zewnątrz.

Może problem tego bruneta tkwił w fakcie, że...przy wejściu do kawiarni nie było podestu dla wózków. Stopni było kilka, a ze względu na zamiłowanie brytyjskich architektów były dość wąskie, nie można było więc jakimś sposobem wjechać po nich.

Poczułam jakby coś ukuło mnie w serce. Jeśli to był prawdziwy powód rezygnacji ze wstąpienia do nas to... W mieście były jeszcze setki miejsc, które z pewnością nie zawsze miały specjalny podest na schodach. Nagle nawet zwykłe wejście do budynku stawało się trudnością i przeszkodą do innych działań.

Nałożyłam na talerzyk ulubioną babeczkę szefowej, a całą tacę z zamówieniem podebrałam z blatu przed Molly.

– Mogę? – spytałam, po uprzednim zapukaniu w drzwi gabinetu.

– Audrey, tak jasne, wejdź – powiedziała szefowa, odrywając się od papierów. – Kawa i do tego babeczka. Poprawiłaś mi humor – stwierdziła, uśmiechając się szeroko.

Zdjęłam z tacy filiżankę i talerzyk, po czym przycisnęłam podstawkę do piersi. Biłam się z myślami, zaciskając lekko palce na zimnym metalu.

– Coś się stało? – głos kobiety wybudził mnie nieco z letargu.

– Nie... – kiwnęłam głową – W zasadzie...to jest pewna sprawa – szepnęłam nieśmiało.

– Coś z pracownikami? A może kończy się wam asortyment? Zrobiłam przedwczoraj spore zamówienie, więc jutro powinno wszystko dotrzeć.

– Nie, nie o to chodzi – westchnęłam, czując lekki stres. – Zauważyłam kiedyś, że...przed kawiarnią pojawiła się osoba na wózku i...zrezygnowała z wejścia. Wiem, że to dość niecodzienne dla tego kogoś, bo praktycznie codziennie nas odwiedzał i...pomyślałam, że może jest to wina braku podjazdu na schodach – powiedziałam wręcz na jednym, no może dwóch wdechach.

Rain zamyśliła się, poprawiając spięte w kucyk włosy.

– Nie ukrywam, że myślałam kiedyś o tym. Matki z wózkami dla swoich dzieci też zawsze mają problem z wniesieniem ich po schodach – oznajmiła. – Pomyślę co da się zrobić. Ale dziękuję za sugestię i czujność Audrey – powiedziała, uśmiechając się w moją stronę.

Wysiliłam się na słaby uśmiech, wychodząc z gabinetu szefowej. Czułam jak moje serce bije szybciej, najwyraźniej nie zamierzając zwolnić.


– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

Jakaś sugestia co do tego, dlaczego tajemniczy brunet się nie pojawił?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top