HIGHSCHOOL [1/2]
WAŻNE : STUDNIÓWKA W TYM SHOCIE JEST MNIEJ WIĘCEJ WTEDY KIEDY W POLSCE, A NIE JAK PROM, PONIEWAŻ BARDZIEJ MI TO PASOWAŁO DO KLIMATU I ZAMYSŁU. MAM NADZIEJĘ, ŻE NIE ZRAZI WAS TO BARDZO peepoBlush
Zmieniłam też kilka faktów, które nie wydaje mi się, że będą irytujące przy czytaniu
Shot jest podzielony na dwie części. Drugą wrzucę od razu po tej, po prostu w ten sposób łatwiej było mi podzielić wydarzenia.
Jakbyście zobaczyli jakieś błędy to piszcie, bo mogłam ich nie zauważyć jak sprawdzałam.
Zapraszam do czytania!
~~~~
-No dalej Dante! Zaraz spóźnimy się na trening! Rusz to swoje zgrabne dupsko i chodź. - poganiałem swojego kolegę z drużyny. Mimo, że we trojkę; ja, Capela i Juan Pisicela walczyliśmy o stanowisko kapitana panowały między nami dość dobre relacje. Jako, że chodziliśmy do klasy o profilu mundurowym oprócz planowych 4 godzin wf-u mieliśmy jeszcze po 4 godziny SKS-ów do wykorzystania w wybranych dniach. Kolejnymi godzinami, które "zapychały" nam plan lekcji były strzelectwo i tkz. WOW czyli wiedza o wojsku. Nie byłbym do końca szczery, gdybym powiedział, że uczniowie pałali miłością do tego przedmiotu. Facet, który nas uczy jest bardzo wymagający a z kartkówek nikt z mojego roku nie dostał nawet czwórki. Co do moich przyjaciół jest nim na pewno Hank Over i Dante Capela. Jest także i on, Erwin Knuckles- mój najlepszy przyjaciel od piaskownicy. Szczęście pozwoliło nam być w jednej klasie przez te wszystkie lata. Oczywiście przez swoją głupotę mogę w każdej chwili ją rozwalić. Musiałem przecież urodzić się biseksualny i zakochać się akurat w nim! Mam dylemat co zrobić. Z jednej strony chcę mu powiedzieć bo on sam często ze mną flirtuje i rozpowiada ludziom czego to razem nie robimy, z drugiej jednak, przemilczenie byłoby chyba najlepszym wyjściem żeby nasza znajomość przetrwała. Nie wiem co zrobić...
POV ERWIN
Kiedy rano razem z Carbonarą przyjechaliśmy do szkoły autem kupionym mi przez naszego ojca gapił się na nas wszystkie 'dupy' jak powiedziałby to Monte. Nie koniecznie lubiłem to określenie, mimo, że w naszej szkole było pełno dziewczyn, którym nie do końca należał się szacunek, bo pchały się każdemu do łóżka próbując usidlić co popularniejszych. Ja i Carbo jesteśmy samotnymi wilkami, chociaż mój brat był beznadziejnie zakochany w Kylie. Nie chodziła do naszego liceum, ale poznali się na jednej z imprez w klubie. Wracając do szkoły; nienawidzę jej. Nasz ojciec zmusił nas żebyśmy "poszli jego drogą" i także zostali policjantami. Już wolałbym tak jak Heidi czy chociażby Pola chodzić na profil medyczny, bo to mogłoby być jakkolwiek ciekawe czy przydatne. Przez swoje myśli nie zauważyłem, że zgubiłem gdzieś Carbo, no cóż, wzruszyłem ramionami i szedłem dalej przed siebie. Mój monolog został przerwany przez wpadnięcie na czyjąś klatkę piersiową. Poczułem mocny zapach perfum, których kilka lat temu sam używałem. Podniosłem głowę chcąc przeprosić Pana Calvina Kleina Eternity, ale kiedy zobaczyłem tę jego parszywą mordę to ust napłynęła mi ślina, jakby samoistnie kazała mi na niego napluć.
-Knuckles- wypluł z jadem, mój pożal się Boże kuzyn.
-Krackers, uważaj jak łazisz debilu!
-To ty na mnie wpadłeś imbecylu!
-Twoja stara, a nie wpadłem. Zapierdalaj do Capeli wypłakać się, że ktoś śmiał wpaść na "czcigodnego" Ernesta Krackersa! - drwiłem, mimo, że wiedziałem o tym, że to była wina mojej nieuwagi.
-Ja przynajmniej mam do kogo lecieć! Nie popłacz się tylko, bo do ojca nie polecisz, bo przecież woli mnie. Nie dziwię mu się!- śmiał mi się w twarz, widząc moje drgające oko.
-Słuchaj no ty mały kurwiu- zacząłem- możesz sobie przywłaszczyć mojego starego, ale nie mieszaj mnie to tej waszej chorej relacji, gdzie liżecie sobie nawzajem dupy! Mam tego dość w domu, daj mi chociaż od siebie odpocząć w szkole!
Miał już mi jakoś odpyskować, kiedy z korytarza wyłonił się Mopik idący za rękę ze swoją dziewczyną - Polą.
-Krackers! Chodź do nas! Idziemy załatwić ci randkę z Eleną- ostatnie słowo wyszeptała
-Już idę 'mamo'!- zaśmiał się w jej kierunku i odwrócił się na moment do mnie - jeszcze się policzymy, kuzynie. - przepchnął mnie i odszedł w kierunku parki.
Kiedy odchodził odkręciłem się w jego stronę i naplułem mu z uśmiechem na plecy a potem udałem się w stronę sali od matmy.
Nienawidzę Ernesta bardziej niż kogokolwiek innego. Nie dość, że uważa się za lepszego ode mnie, a nie oszukujmy się, jestem o niebo nad nim. Po drugie zabiera mi ojca; to znaczy nam. Mi i Nico. Zawsze, ale to zawsze porównuje nas do naszego kuzyna, który jest jego wymarzonym synem. Nie ma co się dziwić. Szef policji, którego żona popełniła samobójstwo(według mniego z mojego powodu) do tego synowie buntownicy nie chcący iść jego śladami, za to Krakcers! Ooo! On to jest dopiero dzieciak! Odpowiedzialny, obowiązkowy, heteroseksualny rwący się do pracy w policji. No tak, nie wspomniałem, że nasz stary jest homofobem, a ja no cóż- gejem. Mimo tego, że on jeszcze o tym nie wie, bo powiedziałem tylko Carbonarze i Montanie, ale chyba się domyśla, bo nigdy nie widział u nas w domu żadnej dziewczyny prócz Heidi, ale powiedziałem mu już, że ona to tylko koleżanka.
Ernest mieszka z nami bo jego matka a siostra mojego ojca wraz ze swoim mężem została zamordowana przez Yakuzę kiedy mieszkali w Tokio. Tak więc nieprzerwanie od siedmiu lat widuję go w naszym domu.
Moje rozmyślania trwały całą przerwę, a teraz była kolej na matematykę, Siedzę na niej z Capelą, kumplem Grześka z drużyny. Lubię go. Jest w miarę przystojny i ma fajny charakter, ale nie wyobrażam sobie bycia z nim w związku, nie pasujemy do siebie. Po drugie, on ma dziewczynę. Jedyny jego minus to przyjaźń z Krzakersem, ale cóż, każdy ma jakieś wady, nie?
W ostatniej klasie liceum najgorsza była ciągła myśl z tyłu głowy o studniówce. Kto by się zdziwił gdybym powiedział, że nie mam z kim iść, nikt. Mam trzy tygodnie żeby kogoś znaleźć...
-Dzień dobry klaso!
-Dzień dobry- mruknęliśmy chórem a ja wróciłem do swoich rozmyślań, które jednak po chwili przerwał mi Dante.
-Ej, Erwin!
-Hmm?
-Idziesz dzisiaj z nami na imprezę do Maxa Powera. Będą fajne dziewczyny, może a nóż sobie kogoś znajdziesz. Nie przyjmuję odmowy.
-No dobra...Kiedy i gdzie?
-Dwudziesta, adres ci potem wyślę.
Potem już się wyłączyłem i dalej myślałem nad swoim życiem. Tak minęła mi cała lekcja. Na korytarzu zamierzałem poczekać na Montego i razem z nim iść na naszą znienawidzoną lekcję - WOW. Jaki debil to wymyślił? No serio pytam. Jak ja nienawidzę tego miejsca!
-Hej Erwin!- usłyszałem za plecami głos mojego przyjaciela
-Cześć Grzesiu. Jak po wuefie?
-Nawet ok, Rightwill powiedział, że jeżeli trochę popracuję nad emocjami to zastanowi się nad ustanowieniem mnie kapitanem!
-Nieźle! Podobno dzisiaj jest jakaś domówka u Krewety. Idziemy?
-Mop ci powiedział? Ja bym poszedł, bo w sumie dawno nigdzie nie byliśmy.
-No okey, napiszę jeszcze do Nicollo czy nie chce się z nami zabrać
-Dobry pomysł.
Do klasy doszliśmy kilka sekund przed dzwonkiem. Kto projektował tą szkołę?! Nie da się w ciągu 5 minut przejść z jednego skrzydła na drugie! Nie ma możliwości.
-Um...Erwin?
-Co tam?
-Co zrobisz z studniówką? Idziesz z jakimś chłopakiem?
-Pewnie! Znudziło mi się już życie i pokażę się ojcu z chłopem! No oczywiście, że nie... A ty? Idziesz z kimś?- zapytałem nieśmiało
-Raczej nie...Znaczy nie chce mi się szukać kogoś na siłę, a w tej chwili chętna będzie tylko Rebecca - zaśmiał się na wspomnienie jego natarczywej adoratorki.
Rebecca Berry to najlepsza przyjaciółka kuzynki Grześka - Lily Montanhy. Od kilku miesięcy, właściwie od czerwca tamtego roku, kiedy zobaczyła go na imprezie właśnie u tej drugiej Montany lata za nim jak pies za szynką. Nie chodzi do naszej szkoły, bo rodzice zapisali ją do prywatnej. Jest irytująca. Baardzo. Trzeba jej jednak przyznać, że urodę to ona ma. Długie, proste, czarne włosy sięgające o kształtny tyłek, opalona skóra, duże usta, cycki, długie nogi. No na serio śliczna. Znaczy oceniam obiektywnie. Bo ja bym się za nią "nie wziął".
-Nie przesadzaj Monte, wiele lasek się w tobie buja.
-A ty skąd to możesz wiedzieć, hmm?
-Wątpisz we mnie? - podniosłem lewą brew - Po pierwsze, moje sokole oko uważa, że jesteś cholernie przystojny, a ja jestem wybredny, wiesz o tym. - prychnął na to ze śmiechem - Po drugie, może bardziej istotne, każda z tych dziewczyn podchodzi do mnie i mnie pyta o twój numer, albo gdzie mieszkasz, albo jakikolwiek inny kontakt. Ot, stąd wiem, Grzesiu kochany.
-Dlaczego więc żadna z nich się nie skontaktowała?
-Bo im nie dałem, duh?
-Nie wytrzymam z tobą Erwin - zaśmiał się głośno.
-W sumie, myślałem, że jeżeli nie szlibyśmy z nikim to może pójdziemy razeem, w sensie ja bym mógł poprosić April i Amy o udawanie, że idziemy z nimi, żeby mój ojciec się nie dowiedział - posłałem mu szeroki uśmiech, stresując się jednak jego odpowiedzią
Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że podobam się Gregoryemu. Nie to, że jestem jakimś ego topem...no znaczy jestem, ale nie o to chodzi. Mam na myśli to, że widzę jego spojrzenia, które ukratkiem mi rzuca, oraz co czasem mówi. W sumie, to on mi też się podoba. Jest moim najlepszym przyjacielem a z takiej relacji moglibyśmy stworzyć nawet spoko związek.
-Um...jasne. Chętnie. To zapytasz dziewczyn? A w sumie dlaczego akurat nich, a nie na przykład Heidi i Maddie?
-A no bo ty nie wiesz! Amy to dziewczyna April, ale ich rodzice mają do ich orientacji taki stosunek jak mój ojciec.
-Ooo, rozumiem. To idziemy do nich? Hank ma z nimi geografię na następnej godzinie więc możemy się tam przejść.
Tak więc po zakończeniu tej jakże "ciekawej" lekcji poszliśmy razem na drugie piętro pod klasę geograficzną gdzie stała już ruda i jej dziewczyna.
-Hej Ap! Przemyślałyście moją propozycję?
-Cześć Erwin, Montana- skinęła w naszą stronę głową - Razem z Aimee zdecydowałyśmy, że to spoko pomysł. Przyjedziecie po nas?
-Taki jest plan. Pokażemy się u was, może zaliczymy jakiś small talk z waszymi rodzicami, potem pokażemy się mojemu ojcu, on raczej będzie pracował więc tylko zrobi jakieś zdjęcie, albo nawet nie i lecimy do szkoły. Tam się rozdzielamy i ustalamy godzinę i miejsce powrotu. Ok?
-Mi pasuje - kiwnęła głową dotąd cicha Aimee. - Kto idzie z kim? I czy nie zachodzimy do Greogryego?
-Ja mogę być z April - powiedziałem - A Monte z tobą, pasuje?
-Pewnie, jest dobrze.
-No a do mnie nie zajedziemy bo moi rodzice nie mają właściwie nic przeciwko mojej orientacji.
-Zazdroszczę - wszyscy kiwnęliśmy głowami na potwierdzenie słów blondynki.
Reszta dnia minęła nam dość zwyczajnie. Jakaś kartkówka z biologii, pytanie z fizyki. Normalka. Po zakończeniu lekcji razem z Carbo wsiedliśmy w mojego dominatora i odjechaliśmy do domu. Ciekawe czy ojciec będzie w domu. Mógłbym mu powiedzieć żeby mieć z głowy, że już mam "partnerkę" na studniówkę. Weszliśmy do dużego, białego budynku widząc przy drzwiach naszego rudego kota, który kiedy tylko nas zobaczył poprowadził nas do kuchni żebyśmy dali mu jeść.
-Hej malutki, głodny jesteś - mówił do niego jak do dziecka Nico - Carbuś da ci jeść!
Jako, że jeszcze nie daliśmy znać, że już jesteśmy postanowiłem krzyknąć.
-Wróciliśmy!
-Ta, ta jasne! - usłyszałem głos z gabinetu.
Jak już wspominałem chciałem mieć za sobą rozmowę z rodzicem, dlatego podszedłem pod jego drzwi pukając
-Mogę wejść? Muszę z tobą o czymś porozmawiać.
-Yhm
-Zaprosiłem dziewczynę na studniówkę...
-No i?
-Chciałem ci tylko dać znać, żebyś mi potem o to głowy nie suszył.
-A co w tym trudnego zabrać jakąś babę na imprezę? Ernest zaprosił jedną już tydzień temu! Nawet Nicolo już zapytał tą swoją Kylie. Nie masz się czym chwalić, dzieciaku
-Wychodzę, nie wiem kiedy wrócę. - zignorowałem jego przytyk do mnie i odkładając plecak w swoim pokoju udałem się do Montanhów.
Kochałem powiew wiatru kiedy jechałem swoim fioletowym autem. Szybkie, w cholerę drogie i piękne. Nie miałem daleko do domu najlepszego przyjaciela. W gruncie rzeczy, mógłbym nawet udać się tam na piechotę i zajęłoby mi to około piętnastu minut, ale uznałem, że skoro mamy wieczorem iść do Maxa nie ma sensu potem się po niego wracać.
Podszedłem do czerwonych drzwi przytulnego domku. Zadzwoniłem dobrze znanym mi już dzwonkiem i już po chwili, ktoś mi otworzył
-Hej Marco, jest Grzesiek?
-Jest u siebie - przepuścił mnie młodszy Monte, jak lubiłem go nazywać.
Biegnąc po schodach w kuchni zobaczyłem panią Montanhę, z którą z uśmiechem się przywitałem. Znałem to mieszkanie na pamięć, równie dobrze co moje własne. Spędzałem tu tyle czasu, że w łazience stała moja szczotka do zębów a w szafie były moje ubrania.
Pokój Grzesia był średnich rozmiarów, ściany niebieskie, jedno okno na przeciwko drzwi, łóżko stojące po lewej stronie od wejścia. Lubiłem tu przebywać. Sypialnia chłopaka miała bardzo kojący klimat. Czułem się tu bezpiecznie.
Razem z Gregorym, który wyszedł spod prysznica spędziliśmy czas na rozmowach aż do kiedy mieliśmy wyjeżdżać. Obaj naszykowaliśmy się w kilka minut, ubierając najzwyklejsze koszule w plamki i ciemne spodnie.
Na miejsce przyjechaliśmy około dwudziestej trzydzieści. Power miał niezłe podwórko, o tej porze roku jednak pokryte było drobną warstwą śniegu. W Los Santos nie często pada, jest to raczej słoneczne miasto. Gospodarz przywitał nas i zaprosił do salonu gdzie siedziało już trochę ludzi. Wśród nich rozpoznałem między innymi Davida- przyjaciela Carbo, Heidi, Dantego, Janka, Hanka i Żurka. Usiedliśmy obok nich na kanapach i razem popijaliśmy najróżniejsze alkohole, które się tam znajdowały. Ja nie piłem dużo. W każdym razie tak zamierzyłem, jednak nie wyszło to do końca zgodnie z planem. Na początku graliśmy w czółko, potem kalambury, just dance, przy którym było pełno śmiechu z powodu naszych ruchów. Teraz mieliśmy grać w zwierzenia. Nie znałem tej gry.
-No dobra, to ja mówię np. mój pierwszy crush to Celine Dione a potem każda osoba odpowiada na to pytanie. Jeżeli ktoś ma taką samą odpowiedź co ty-pijecie. Jasne? - wytłumaczył wszystkim gościom Power na co kiwnęliśmy głowami na potwierdzenie- Dobra gramy!
Była to bardzo bardzo ciekawa alternatywa do poznania się nawzajem, na szczęście nie miałem wielu okazji do picia, ale czułem, że zaraz mogło się to zmienić. Była kolej Pisiceli na zadanie pytania.
-Pierwszy raz całowałem się mając 12 lat. - wszyscy wciągnęli powietrze zdziwieni z powodu tak młodego wieku Janeczka, nikt nie przechylił swojego kieliszka, potem mówił Carbo, Capela, no i Montanha
-Miałem 14 lat - chyba musiałbym mieć amnezję, żeby tego nie pamiętać
-Ja też - dodałem biorąc szklane naczynie wypełnione wódką.
Posłałem Grześkowi oczko i wlałem płyn do gardła.
W taki sposób doszliśmy do kolejnej rundy, która rozpoczął podpity Carbonara, wiedzący trochę więcej niż powinien.
-Osoba, z którą miałem swój pierwszy pocałunek nazywa się Sally.
-Pola-w sumie słodkie było, że to właśnie z obecną dziewczyną to przeżył.
Nadszedł ten stresujący moment. Posłaliśmy sobie z Montym spojrzenia decydując się czy przekazać naszym znajomym informacje, o której oprócz nas wiedział tylko Nico. Ponieważ zależało to głównie ode mnie zgodziłem się na wyjawienie mojej tajemnicy. Ufałem tym ludziom.
-No to ja może historię opowiem. Byliśmy wtedy w siódmej klasie, był czerwiec, impreza na zakończenie szkoły u Betty Fitzgerald-większość gości wydała z siebie westchnięcie zdziwienia z powodu wspomnienia niezwykle popularnej w naszym mieście dziewczyny- Graliśmy w butelkę, tak się złożyło, że wylosowałem na niej osobę, którą w sumie chciałem żeby wskazała - podniosłem brwi, bo nie wiedziałem o tym fakcie- No i w ten sposób pocałowałem...
- Betty?! - przerwał mu Juan
-Nie, Erwina-kiwnął na mnie głową
Każdy z nich miał szeroko otwarte usta. Nie spodziewali się takiej odpowiedzi
-Pierdolicie- w końcu odezwała się Susanne siedzącą do tej pory cicho wpatrzona w Grzecha.
-Ło kurwica! - odezwał się w tym samym czasie Juan
-Nie no serio, nawet sobie nie wyobrażacie jak on dobrze całuje - postanowiłem kontynuować grę z dziewczyną, której widocznie podobał się szatyn. Oj nie kochana, on jest mój.
-No to może kolejna osoba?- zaproponował wyczuwający już spinę David.
-Najbardziej boję się Chimilowej od matmy - powiedział Dante po czym każdy bez wyjątku się napił. - Serio, ta stara proca prześladuje mnie nawet w snach - roześmialiśmy się
-Pierwszy raz napiłem się alkoholu jak miałem czternaście lat. - Tak samo odpowiedzieliśmy ja, Carbo i Pisi
Zastanawiałem się chwilę co mogę powiedzieć, nagle wpadłem na pomysł
-Pierwszy raz w związku byłem kiedy miałem trzynaście lat. - oprócz mnie napił się tylko Davidek
Nasza gra trwała jeszcze długo, aż kiedy dużo osób byliśmy już za bardzo podpici Gilkenly powiedział
-Pierwszy raz miałem w wieku piętnastu lat z siostrzenicą mojej sąsiadki.
-Ja miałem siedemnaście - powiedział Capela a razem z nim wypił Carbonara, Pisi i Krackers, który nie widziałem kiedy przyszedł
-Ja miałam szesnaście- dodała Heidi, kieliszek z nią unieśli Żurek i Max
Jedynymi osobami, które się nie napiły byłem ja, Summer- dziewczyna Davidka i oczywiście Montanha. Nasza trójka nie odezwała się nie przyznając przed znajomymi o tym, że jeszcze nie mieliśmy do tego okazji. Nikt nie planował tego komentować, ale wtedy odezwał się on.
-Wiedziałem, że jesteś pizda, Knukles, hik!- kończąc zdanie mój kuzyn czknął - Mam rację? - czekał aż ktokolwiek mu odpowie, jednak każdy milczał po prostu patrząc jak rozwinie się ta sytuacja.
-Przynajmniej nie puściłem się z losową laską na pierwszej lepszej imprezie - odpyskowałem mu wstając żeby być z nim na równi
-Coś ty kurwa powiedział ?- zbliżył się tak, że nasze nosy się prawie stykały
-To, że dajesz dupy, Krakers! - kiedy tylko te słowa opuściły moje usta, pięść Ernesta znalazła się na mojej twarzy.
-Co ty robisz kurwa!? - krzyknąłem do niego uderzając go.
Po chwili pomiędzy nami zaczęła się bójka. Raz ja waliłem jego, raz on mnie. Żaden z nas nie chciał się poddać. Po kilku minutach obijania sobie nawzajem mord rozdzielili nas Capela i Montanha. Szatyn bez słowa wyciągnął mnie na zewnątrz gdzie czekał już na nas Marco, który chyba miał nas zabrać do domu Monte. Nie protestowałem kiedy wsiadaliśmy do samochodu, wiedząc, że zrobiłem awanturę walcząc z kuzynem.
-Sory, za zepsucie wieczoru, Grzesiu - szepnąłem mu na ucho kiedy już jechaliśmy
-Nic się nie stało, w końcu to on zaczął, ale następnym razem trochę się opanuj i bądź mądrzejszy, dobra?- przytaknąłem mu.
W domu Montanhów znaleźliśmy się około godziny trzeciej. Od razu udaliśmy się do pokoju starszego z braci, wcześniej jednak dziękując Marco za odebranie nas.
Młodszy brat Grega był tym buntownikiem z ich dwójki. Mimo, że miał szesnaście lat kilka razy razem z Gregorym przyłapaliśmy go na ćpaniu jakichś narkotyków. Starszy z nich obiecał nic nie mówić rodzicom, jeżeli Marc już tego nie zrobi. Ja wtedy stałem tylko w drzwiach patrząc na młodszego wzrokiem mówiącym, żeby posłuchał brata, bo inaczej będzie miał przewalone do końca życia. No cóż, może przesadzaliśmy, może nie, w każdym razie- udało się i już więcej nie widzieliśmy go w podobnych sytuacjach.
-Idziemy spać, czy chcesz coś robić?- spytał wyrywając mnie z zamyślenia
-Chodź spać, jestem zmęczony - odpowiedziałem mu i rozebrałem się ze swoich ubrań pozostając tylko w bokserkach i spodniach dresowych, które kiedyś zostawiłem na takie sytuacje w domu przyjaciela. Położyłem się na swoim standardowym miejscu na łóżku chłopaka i leżąc do niego plecami życzyłem mu dobrej nocy.
***
Tydzień po imprezie u Maxa Powera mijał mi okropnie mozolnie. W szkole mieliśmy natłok sprawdzianów i kartkówek a ja musiałem dodatkowo poprawić swoje zagrożenia z matmy u kochanej Jadwigi Chimil. W sobotę większość uczniów miało także dodatkową lekcję WOW-u, która nam kiedyś przepadła. Dopiero w niedzielę, dziewiętnastego stycznia, nareszcie mogliśmy odsapnąć, no znaczy ci, którzy nie należeli do drużyny footballowej. Jako przykładowy najlepszy przyjaciel, mimo, że nie znałem ani jednej zasady panującej w tej grze przyszedłem kibicować Nicollo i Gregoryemu , który dzień wcześniej został mianowany przez Sonnego Rightwilla kapitanem. Grzesiek razem z Capelą, Powerem, Hankiem i Riftem był w linii ataku, cokolwiek by to nie znaczyło. Wiele razy Monte próbował konkurować z Jankiem Pisicelą o pozycję rozgrywającego, ale chodź ciężko mi to przyznać, to Juan był na niej lepszy. Oprócz nich w drużynie był też między innymi mój nieszczęsny kuzyn, Carbo i Xander Wayne. O godzinie dziewiętnastej na środek boiska wyszedł grubo ubrany siwowłosy trener "naszych" z mikrofonem.
-Witam wszystkich! Dzisiaj będziemy świadkami rozgrywki pomiędzy drużyną naszego liceum dla przyszłych służb ratunkowych a drużyną liceum imienia Ronalda Reagana, która przybyła do nas z San Fierro! Chciałbym dlatego serdecznie powitać naszych gości, a zawodnikom obu szkół życzyć wygranej! Proszę o brawa dla kapitanów, Gregoryego Montanhy - na trybunach rozległy się oklaski (najbardziej chyba moje) i piski wszystkich fanek mojego najlepszego przyjaciela...no i mój krzyk "POKAŻ IM GRZECHU!" na co on pomachał mi z uśmiechem - oraz Bruno Barnesa! - dla niego ludzie klaskali ciszej, ale nadal okazali mu w ten sposób szacunek. - Panowie, podajcie sobie dłonie i możemy zaczynać.
Nie wiem co się stało Grzesiowi, ale latał po boisku jak burza. Jeszcze nigdy nie widziałem go w tak dobrej formie. Prawie każda laska z naszej szkoły i nie tylko patrzyła jedynie na tego zawodnika z numerem 67 na plecach jak na jakieś jedzenie. Prychnąłem pod nosem, zastanawiając się, ile z nich przyjdzie prosić mnie o numer do niego.
Nigdy nie byłem dobry w tego typu gry, dlatego wydarzenie to nie było dla mnie jakoś ekstremalnie interesujące, jednak poświęciłem się dla Gregoryego, który dzisiaj rano wyjątkowo długo prosił mnie żebym jednak przyszedł. Tak jak przypuszczałem te lamusy z San Fierro nie miały szans z naszymi. Ten cały Bruno po swojej przegranej schodził z boiska w gromach i z ponurym grymasem na twarzy, na co ja się zaśmiałem. Kiedy Sonny miał już dziękować za grę, podbiegł do niego Montanha, który wyrwał mu mikrofon. Co on odpierdala?
-Dobry wieczór wszystkim! Jak pewnie wiecie, nazywam się Gregory Montanha. - na trybunach rozszedł się potwierdzający jego słowa pomruk - Dzisiaj oprócz tego meczu, jest także bardzo wyjątkowy dzień dla bardzo ważnej dla mnie osoby. Mój najlepszy przyjaciel Erwin obchodzi dzisiaj osiemnaste urodziny - krzyknął a ja dopiero wtedy przypomniałem sobie o dacie. Dziewiętnasty stycznia, no tak. - Chciałem ci Siwy, złożyć najlepsze życzenia i razem z Carbonarą - pokazał na mojego brata szczerzącego się obok niego - chcemy poprosić was wszystkich o zaśpiewanie z nami dla niego sto lat!
Siedziałem cały czerwony, podczas gdy całe trybuny i większość zawodników świetnie bawiła się przy znanej każdemu melodii. Pod koniec podbiegł do mnie Nico i wziął mnie na barana, żeby wynieść mnie na boisko. To był bardzo miły gest z ich strony.
****
Czas do studniówki minął jak w oka mgnieniu. Nareszcie ten dzień nadszedł. Stresowałem się tym, że w jakiś sposób ojciec się dowie, że poszedłem na nią z chłopakiem. Naszykowałem dla siebie czarną koszulę, którą dwa dni wcześniej kupiłem oraz tego samego koloru spodnie garniturowe. Sam bym dla siebie tego nie wybrał, ale całe szczęście poszedłem do sklepu z Carbo i Monte, którzy mi doradzili.
Swoje oczy podkreśliłem jak zawsze czerwoną kredką, a na włosach przy użyciu żelu zrobiłem tak zwany artystyczny nieład. Przyjrzałem się sobie w lustrze i pomyślałem, że wyglądam gorąco. Ostatnim detalem było odpięcie kilku ostatnich guzików koszuli, które wcześniej bezpotrzebnie zapiąłem.
-Erwin! Montanha już jest, pyta czyim samochodem jedziecie!
-Już schodzę! - odkrzyknąłem bratu i biorąc telefon zgasiłem światło w pokoju udając się na dół.
W salonie zobaczyłem Gregoryego ubranego w czerwony garnitur. Jego włosy były idealnie zaczesane. Wyglądał cholernie przystojnie.
-Z kim właściwie jedziecie?- zapytał mój ojciec, który nie wiadomo skąd się tu wziął
-Z April May i Aimee Lyle - mruknąłem po czym dodałem - Jedziemy dominatorem.
Pod domem rudowłosej byliśmy kilka minut po dziewiętnastej. Jej rodzice zrobili nam zdjęcie i pojechaliśmy odebrać Aimee, u której Monte zrobił to samo. Zrezygnowaliśmy z robienia zdjęcia u mnie, po prostu Ap mi je prześle ze swojego aparatu. Kiedy tylko dojechaliśmy na bal umówiliśmy się, żeby jak wszystko się skończy spotkać się przed drzwiami, którymi weszliśmy do szkoły. Życzyliśmy dziewczynom dobrej zabawy i sami czekaliśmy na Nico i Kylie, którzy mieli zaraz przyjechać. Niebiesko-włosej nie dało się nie zauważyć, nawet pomimo jej niskiego wzrostu. Razem z Carbo wyglądali naprawdę słodko. Jego czarne włosy idealnie współgrały z jej turkusem.
-Hej, czekaliście na nas? - zapytał Nicolo kiedy tylko nas zobaczył
-Pomyśleliśmy, że poczekamy, idziemy? - opowiedziałem
Jak tylko weszliśmy na salę mój brat porwał swoją partnerkę do tańca zostawiając mnie i Montanhę samych. Ostatnio myślałem o tym, i jestem pewny, że zakochałem się w Grzechu. Chcę mu o tym powiedzieć, a nie wiem czy niedługo będzie lepsza okazja niż dzisiaj.
-Chcesz zatańczyć? - zapytał wyrywając mnie z zamyślenia
-A co jak nas Krakers zobaczy? I powie ojcu? - zaniepokoiłem się
-Ernest już najebany leży gdzieś w kiblu. No chodź - nalegał. Po chwili uległem mu i weszliśmy na środek parkietu.
Akurat wtedy "Happy" Pharella Williamsa zmieniło się w "All of me" Legenda. Uśmiechnąłem się lekko w stronę wyższego i przybliżyłem się do niego. Jego duże dłonie początkowo niepewnie objęły mnie za plecami, a ja nie wiedząc co zrobić z dłońmi założyłem je za jego kark. Widocznie musiałem w ten sposób ośmielić go, przez co przyciągnął on mnie do siebie bliżej. Patrzyliśmy sobie w oczy, zarumieniłem się, ale tańczyliśmy dalej. Czułem się jakby nic poza nami nie istniało. Roztapiałem się w tej czekoladzie, chwilami odrywając od niej wzrok kierując go niżej, na wargi chłopaka. Kiedy piosenka się skończyła nasze usta prawie się dotykały. Odwróciłem więc wzrok i cały czerwony trzymając Grześka za rękę poszedłem w stronę stolika z ponczem.
-Ponczyku?- zapytałem, żeby nie było niezręcznej ciszy
-Jasne
-Siema chłopcy! - podszedł do nas Davidek i objął nas swoimi ramionami. - Ładnie sobie tańczyliście - dodał biorąc do ręki napój - Gdybym miał być szczery, powiedziałbym, że wyglądaliście jak całkiem słodka parka
-Co?
-No serio mówię. Pasujecie do siebie - napił się i odszedł dalej się bawić.
Zostawił mnie i Gregoryego w lekkim zakłopotaniu. Teraz był ten moment. Moja chwila.
-Grzesiu, możemy pogadać? - zapytałem, a na twarzy szatyna pojawiło się zdezorientowanie i chyba trochę stresu.
-Tutaj?
-Chodź na dwór - pociągnąłem go za sobą i wyszliśmy za szkołę, gdzie czasem można było spotkać palących uczniów. Na szczęście teraz ich tu nie było. Byliśmy sami. Moje serce zaczęło bić mocniej. Co jeżeli sobie ubzdurałem, że on odwzajemnia to co czuję? Co jeżeli to co zamierzam powiedzieć zrujnuje naszą wieloletnią przyjaźń? Biłem się z myślami. Doszedłem jednak do wniosku, że skoro już go tu zaciągnąłem chyba należy się przyznać.
-Ja... - westchnąłem a on kiwnął głową żebym kontynuował - Inaczej. Czy ty...coś do mnie czujesz?- wypaliłem i właśnie w tym momencie zaczął padać śnieg
-Dlaczego o to pytasz? - zapytał, przełykając ślinę tak głośno, że nawet ja to usłyszałem
- Po prostu odpowiedz
-Erwin, ja...tak. Zakochałem się w tobie. Aż tak było to widoczne, że mnie o to pytasz?
Kiedy skończył mówić podszedłem bliżej niego i odezwałem się
-Nie, no może trochę. Chodzi raczej o to, że zacząłem czuć, że ja nie chce się z Tobą przyjaźnić
-Co? Jak to? Przysięgam, przestanę zachowywać się tak jak zakochany ale-
- Dasz mi dokończyć? Źle się wyraziłem. Nie chcę się z tobą tylko przyjaźnić. Chciałbym czegoś...więcej. Ciebie tylko dla siebie. Nie mogę Ci zaoferować dużo, ale na pewno to, że ja będę tylko twój. - mówiłem coraz ciszej, jednocześnie podchodząc coraz bardziej do Montanhy patrzącego na mnie w skupieniu - Co ty na to?
On jednak nie odpowiedział, tylko nadal obserwował mnie tymi swoimi brązowymi oczami. Nareszcie ruszył się z swojego zastoju i gwałtownie zbliżył się do mnie tak jak na sali kiedy tańczyliśmy. Złączył najpierw nasze czoła, potem nosy, ciągle utrzymując kontakt wzrokowy. Finalnie skończył łącząc nasze usta. Zacisnąłem powieki rozkoszując się pocałunkiem. Był całkowicie inny niż ten w siódmej klasie. Jego wargi idealnie dopasowały się do moich. Ich kształty były jakby stworzone żeby perfekcyjnie współgrać. Całował mnie czule, przelewaliśmy przy tym wszystkie emocje i uczucia, które się w nas kiełkowały. Po jakimś czasie nareszcie się od siebie oderwaliśmy. Zaczerpnąłem gwałtownie powietrza i uśmiechnąłem się szeroko. Mogłem się założyć, że moje oczy iskrzyły przez co wyglądałem jak szaleniec. Dodatkowo czułem, że moje włosy zaczynają się robić mokre od śniegu, który roztapiał się na nich.
-To miało znaczyć tak? - zapytałem podnosząc lewą brew
-Ładny masz śnieg we włoskach - zaśmiał się strzepując biały puch z mojej głowy dalej nie odpowiadając mi, tylko łapiąc mnie za dłoń i ciągnąc z powrotem na salę. Moje policzki nadal były rozpalone, nie wiedziałem jednak czy z powodu zimna na zewnątrz czy z emocji. Może z obu. Kątem oka zauważyłem Carbonarę i Davida, którzy nas obgadywali. Kiedy zobaczyli, że się na nich patrzę uśmiechnęli się tylko głupio, pokazując mi niecenzuralne gesty, na które przewróciłem oczami.
-Tańczymy? - zapytał z flirciarskim uśmieszkiem i nie czekając na moją odpowiedź pociągnął mnie na środek sali gimnastycznej gdzie razem z innymi uczniami wykrzykiwaliśmy chwytliwy refren ,,Counting Stars" - Said no more counting dollars, we'll be counting stars! - słyszałem nad uchem basowy głos mojego chłopaka.
***
Razem z Grześkiem postanowiliśmy, że kiedy odwieziemy Aimee i April do domów udamy się do Montanhy.
-Jak minął wam wieczór? - zapytałem kiedy siedzieliśmy w samochodzie, który pozwoliłem kierować Montemu
-Było spoko, trochę sztywno, ale to szkoła nie ma się co dziwić. A wam?
-Powiedziałem Grzechowi- wyszczerzyłem się w kierunku przyjaciółki, która była wtajemniczona w moje uczucia względem szatyna
- Gratulacje w takim razie- odwzajemniła gest - O! Jesteśmy pod moim domem. Odprowadzisz mnie Erwin, żeby rodzice nie ogarnęli?
Nie odpowiedziałem, tylko wysiadłem z auta, ostentacyjnie otwierając dziewczynie drzwi, w razie gdyby jej starzy się gapili. Przy wejściu, kiedy uchyliła drzwi dałem jej buziaka w policzek i podziękowałem za wieczór. Widziałem, że państwo May stali w progu więc pomachałem w ich stronę, wracając do Aimee i Grega.
-Niezłe przedstawienie zrobiliście - pochwalił mnie chłopak.
Pod domem blondynki brązowooki zrobił to samo co ja i już tylko we dwójkę wracaliśmy do niego.
Z tego co mówił wcześniej, pani I Pana Montanhy nie było, tak samo Marco. Byliśmy sami.
Po rozebraniu się z butów i płaszcza, który dostałem od chłopaka, który pomyślał o tym żeby ubrać się ciepłej niż ja, spojrzałem na zegarek wiszący w salonie, który wskazywał trzecią nad ranem. Nie chciało mi się spać. Nadal buzowały we mnie emocje z powodu wyznania uczuć Greogremy.
-Jesteś głodny? - pokiwałem głową na nie - Siedzimy tu czy u mnie?-dopytał
-U ciebie, lubię twój pokój - zaśmiał się
Tak jak zdecydowałem, udaliśmy się do sypialni Grzecha. Wiedząc, że nie mamy zamiaru jeszcze iść spać, wziął on swojego laptopa i włączył jakiś film na Netflixie. Położył go na krańcu łóżka, kładąc się na nim i zapraszając mnie żebym położył się obok niego. Zrobiłem to, a on przytulił mnie swoimi umięśnionymi ramionami. To było bardzo przyjemne uczucie.
Okazało się, że Grzesiek włączył jakiś romans. Albo raczej erotyk jak wolałem to nazwać. Nie było to nic w stylu 365 dni, czy pięćdziesięciu twarzy Greya, ale tam parka też co chwilę miała jakieś zbliżenie. W pewnym momencie, kiedy bohaterowie filmu się całowali, szatyn odwrócił się w moją stronę i przyciągnął mnie do tej samej czynności. Nie był to jednak taki pocałunek jak ten pod szkołą. Teraz jego wargi poruszały się szybciej, czasami nawet za nimi nie nadążałem. Objął mnie za szyję przybliżając mnie bliżej na co ja, coraz bardziej na niego napalony usiadłem na jego biodrach. Po chwili do gry wkroczyły nasze języki, które walczyły o dominację, oczywistym było jednak to, że to ten jego wygrał. Seksualne napięcie pomiędzy nami czuć było nie tylko w powietrzu, ale dosłownie, pomiędzy nami. Przez przypadek poruszyłem się lekko, poprawiając się na nim i otarłem się o niego. On westchnął tylko odrywając się na chwilę od moich ust, żeby zaraz znów do nich wrócić. Wiedziałem, że mój poprzedni ruch spowodował mu przyjemność dlatego go ponowiłem, raz, drugi, trzeci aż w końcu Montana odezwał się, swoim zachrypniętym głosem
-Jak nie przestaniesz to nie będę mógł się powstrzymać-ostrzegał, jednak ja to zignorowałem i odpowiedziałem mu, jak wydawało mi się w mojej głowie, seksownym głosem, który okazał się być jednak czymś w rodzaju stęknięcia
-Dlaczego miałbyś to robić?
To zdanie sprawiło, że pożądanie przejęło kontrolę nad rozumem i... Przespaliśmy się ze sobą.
Następnego ranka obudziłem się że swoją głową na brzuchu Grzecha. Czułem, że chłopak bawi się moimi włosami, na co mruknąłem z przyjemności. Uwielbiałem jak ktoś ich dotykał. Kiedy zorientował się, że się obudziłem przywitał się że mną. Słychać było po nim, że także dopiero co wstał.
-Jak się spało?
-Świetnie, miałem bardzo wygodną poduszkę- podniosłem się z jego torsu i spojrzałem na jego uśmiechnięta twarz. Słońce padało na ścianę za nami tworząc wokół niego aureolę.
-Idziemy zjeść?
-Chciałbym, ale chyba muszę wracać do domu, bo ojciec będzie mi robił awanturę. - bąknąłem wzdychając.
-Na pewno nie jesteś głodny? Mogę Ci coś zrobić. - nie odpuszczał
-Jestem pewny, dziękuję, ale serio muszę się zbierać. Może spotkamy się później? - zapytałem z nadzieją
-Okey, niech będzie. Obiecaj tylko, że jak wrócisz zjesz śniadanie.
Przystałem na jego nakaz i lekko obolały ubrałem jakieś ciuchy, które kiedyś zostawiłem w domu Montanhy. Zabrałem także te, które miałem na sobie wczoraj. Przeszukałem ich kieszenie w poszukiwaniu kluczyków do samochodu i po ich znalezieniu udałem się do siebie.
Otworzyłem drzwi starając się być cicho, żeby w razie czego nie obudzić ojca. Usłyszałem w kuchni szmer, dlatego udałem się do tamtego pomieszczenia. Zastałem tam Carbo dającemu kotu karmę i samemu jedzącego jabłko.
-Siema Nico.
-Cześć. Jak tam? Byłeś u - przerwałem mu zatykając mu usta ręka, zanim powiedziałby za dużo i nie daj Boże usłyszałby go tata albo Krakers. - Luz, nie ma go w domu. A Ernest śpi.
-Byłem.
-Powiedziałeś mu wczoraj? Bo wyglądaliście na szczęśliwych. - posłał mi znaczący uśmiech
-Jesteśmy razem - wzruszyłem ramionami, niby lekceważąco, w duchu jednak ciesząc się z tego powodu. - No i... - rozpocząłem, zamin zdążyłem ugryźć się w język, jednak mój brat podłapał temat
-Co? Co No i?
-My jakby, przespaliśmy się - mruknąłem tak niewyraźnie, że sam miałbym problem ze zrozumieniem siebie, Nicolo jednak usłyszał to dokładnie.
-O kurwa! Jak było? - zapytał poruszając na zmianę prawą i lewą brwią
Nie dopowiedziałem mu, nie chcąc gadać o swoim życiu seksualnym z własnym bratem. Cały czerwony wziąłem kawałek chleba, posmarowałem go masłem i dałem jakąś szynkę. Jadłem nie patrząc mu w oczy a on tylko podśmiechiwał się ze mnie.
***
W wyjątkowo zimny wtorek lekcje zaczynałem od angielskiego. Omawialiśmy właśnie "Zbrodnię i Karę" co było dla mnie na rękę, bo za każdym razem kiedy na lekcji była lektura, ja mogłem się jakkolwiek wykazać. Ta, którą czytaliśmy ostatnio wyjątkowo mi się podobała, czego nie mogłem powiedzieć o siedzącym obok mnie chłopaku, który zasypiał z otwartymi oczami kiedy nauczycielka mówiła o życiu Dostojewskiego. W pewnym momencie poczułem na swoim ramieniu ciężar i kiedy spojrzałem w lewą stronę zobaczyłem tam głowę szatyna. Uśmiechnąłem się do siebie i pogłaskałem go po włosach żeby chwilę później ponownie skupić się na notatkach. Kiedy tylko zadzwonił dzwonek obudziłem Gregorego i razem (oczywiście nie jak para) wyszliśmy na korytarz udając się w stronę sali od chemii. Musieliśmy się pilnować żeby osoby, które nie powinny nie zobaczyły tego czego nie powinny i nie doniósł Krakersowi, który jak tylko miałby okazję zsześćdziesionowałby mojemu ojcu, że mam chłopaka.
-Siedzisz z Davidem? - zapytał mnie Grzesiek w klasie
-Chyba tak, a ty z kim?
-Normalnie z Hankiem, ale dzisiaj go nie ma więc pewnie będę sam - powiedział uśmiechając się. - Co robisz dzisiaj po południu?
-Idę z Carbo i Davidkiem ogarnąć sobie robotę, bo podobno Burger Shot potrzebuje pracowników a mi przyda się trochę kasy. Chcesz iść z nami?
-Nie, umówiłem się z Jankiem na gierkę jeden na jednego.
-Chcesz żebym przyszedł ci kibicować?
-To tylko przyjacielskie spotkanko Er, idź z chłopakami - uśmiechnął się ponownie i wtedy zadzwonił dzwonek na lekcję, przez co obaj musieliśmy udać się do naszych stanowisk.
***
Biały Sultan RS Carbonary, który tak samo jak ja dominatora Nico dostał od ojca pędził po uliczkach Los Santos w stronę skrzyżowania San Andreas Avenue i Prosperity Street, gdzie znajdowała się restauracja. Specjalnie ubrałem się w białą koszulę, żeby jakkolwiek wyglądać na rozmowie kwalifikacyjnej, chociaż byłem prawie pewny, że zostaniemy przyjęci, ponieważ Heidi powiedziała, że zachwalała nas ostatnio u swojego ojca. To miłe z jej strony.
-Gotowi? - zapytał parkując mój brat
-Jak nigdy! - krzyknął Gilkenly i wysiedliśmy z samochodu udając się do wejścia. Dzwonek w drzwiach zadzwonił a stojący na kasie mężczyzna spojrzał w naszą stronę. Wyglądał na niewiele starszego od nas. Miał ciemno brązowe włosy, opaloną cerę i brodę. Od razu zauważyłem także jego tatuaże i to jak dobrze był zbudowany. Spojrzałem na plakietkę na jego piersi, która mówiła, że nazywał się Vasquez.
-Witamy w Burger Shotcie, w czym mogę służyć? -zapytał a jego głos przyprawił mnie o dreszcze. Był jeszcze niższy niż Grześka, jednak nie miał w sobie tego basu, był raczej melodyjnie-spokojny. Bardzo przyjemnie się go słuchało.
-My przyszliśmy na rozmowę o pracę... jest pan Chak?
-Czeka na zapleczu, zapraszam. -pokazał nam ręką na drzwi prowadzące za kasę. Jako najstarszy to ja zapukałem a kiedy usłyszałem ze środka wysoki głos właściciela wszedłem. Domyśliliśmy się, że chłopaki mają poczekać na swoją kolej więc cierpliwie zostali w głównej części razem z tym Vasquezem.
-Dzień dobry, ja przyszedłem zapytać się o pracę. - powiedziałem
-Dzień dobry, usiądź proszę - pokazał mi na krzesło naprzeciwko tego na którym sam siedział przed moim przyjściem. - Powiedz mi coś o sobie
-Nazywam się Erwin Knuckles, mam osiemnaście lat. Uczę się na profilu mundurowym w naszym liceum. Nie koniecznie chciałem iść właśnie na niego, ale to była namowa ojca no i mam tam wielu przyjaciół, a to dla mnie najważniejsze - wzruszyłem ramionami
-No dobrze, może powiedz mi trochę więcej o tym, dlaczego chciałbyś tutaj pracować
-Jeżeli mam być szczery to potrzebuję pieniędzy, no a Heidi powiedziała mi, że pan szuka pracowników.
-To ty jesteś więc tym przyjacielem mojej córki...Jakie są twoje mocne a jakie słabe strony?
-Jestem wydaje mi się osobą godną zaufania, odpowiedzialną, lubię pracować z ludźmi. A wady... może trochę zbyt wybuchowy czasami, czasem nie myślę o czym mówię więc ludzie uznają mnie za niemiłego, ale po prostu lubię być szczerym.
-Dobrze. Panie Erwinie, ostatnie pytanie. Jakie godziny pracy byłyby odpowiednie?
-W szkole jestem od ósmej do czternastej więc myślę, że mógłbym pracować od piętnastej oraz weekendami.
-A co z wynagrodzeniem? Ile mniej więcej oczekujesz?
-Dwa tysiące miesięcznie?
-Wydaje mi się, że mogę na to przystać. No dobrze, nie będę cię dłużej zatrzymywał. Witamy na pokładzie. Zaczynasz od jutra, Vasquez ci wszystko pokaże. - ucieszony pokiwałem ochoczo głową i wstałem z krzesła. Niższy ode mnie mężczyzna podał mi dłoń a ja ją uścisnąłem i wyszedłem z pomieszczenia życząc Carbonarze powodzenia i siadając obok Davidka przy stoliku.
-I jak?
-Jutro zaczynam! Wy pewnie też się dostaniecie. - mówiłem z uśmiechem.
W restauracji spędziliśmy finalnie jeszcze około półgodziny, i tak jak przypuszczałem, Pan Kui każdego z nas zatrudnił. Byłem szczęśliwy, że nareszcie nie będę zdany na łaskę ojca i będę miał własne pieniądze. Kiedy wyszliśmy z fast fooda poprosiłem Nicollo żeby podwiózł mnie pod szkołę, bo miałem nadzieję, że Montanha nadal tam będzie. Chłopcy czasami wypytywali mnie o szczegóły naszego związku, ale zazwyczaj milczałem jak grób. Zwłaszcza wtedy kiedy pytali oz byt intymne rzeczy...
-No więc...Jak to jest?
-Ale co?- zapytałem nie wiedząc co Gilkenly ma na myśli
-No...wiesz - dodał zza kierownicy Carbo
-Nie wiem, bo nie jestem jebaną wróżką!
-Ooo! Właśnie o to słowo nam chodzi!
-Co? Wróżka? Co wy ćpaliście?
-Nie! No, kurwa- plątał się Davidek i wziął głęboki oddech - Jaki jest Grzechu, no wiesz, w łóżku? - wykrztusił nareszcie, a ja aż zadławiłem się powietrzem
-Nie pytajcie mnie o to wy kurwy! - zaczerwieniłem się i odwróciłem w stronę szyby.
-No, ale ciekawi jesteśmy! Jesteśmy przyjaciółmi! My ci mówimy! - przekrzykiwali się
-Ja nigdy o to nie zabiegałem. To niezręczne
-No weź, Erwin! - jęczeli błagalnie
-Jak powiem to dacie spokój? - pokiwali głowami - Dobry. - zakończyłem temat a oni wyszczerzyli się osiągając swój cel
-Kiedyś wyciągniemy z ciebie więcej - dodał mrugając mi kiedy wychodziłem z samochodu.
Przewróciłem oczami i szedłem przed siebie w stronę boiska, na którym znajdował się mój chłopak i jego kolega. Na dworze zaczynało się już ściemniać i robiło się coraz chłodniej, mimo to on był ubrany w koszulkę z krótkim rękawem i spodenki. Co za debil. Przecież on się rozchoruje. Ja mam na sobie cztery warstwy ubrań i nadal mi zimno a ten nic. Kiedy byłem na tyle blisko, że mogli mnie usłyszeć krzyknąłem
-Dajesz Grzechu! - on szybko odwrócił się do mnie, pomachał mi i ponownie wrócił do gry o dziwo nie w football a koszykówkę. Po tym jak zdobył punkt powiedział Pisiceli, że za chwilę wróci i podszedł do mnie.
-Cześć Erwin - przytulił mnie i dał buziaka w policzek, na co ja zaczerwieniłem się i wrzasnąłem
-Janek nas zobaczy!
-Janek wie - powiedział stojący za nami chłopak, a my odwróciliśmy się w jego stronę, ja z przerażeniem, a Grzesiek luźno.
-Powiedziałeś mu?!
-To mój przyjaciel
-Spoko, nie wydam was nikomu - obiecał Pisi
-No dobra... Monte, czy ty możesz mi kurwa powiedzieć, dlaczego ty do cholery jesteś tak ubrany? - zapytałem
-Ale jak? Ciepło mi
-Juan ma przynajmniej bluzę, a ty co? - ganiłem go
-Dobra, dobra. Ubiorę się. - powiedział i spojrzał na mnie z uśmiechem - Martwisz się - uświadomił sobie
-No oczywiście, że tak. Zawsze się martwiłem, nawet jak jeszcze się przyjaźniliśmy. - wzruszyłem ramionami.
-Dobra, Grzesiek, ja będę leciał - przerwał nam nadal stojący za nami kolega.
-Siema - pożegnaliśmy się z nim i udaliśmy się od razu do samochodu Montanhy.
Kiedy jechaliśmy pod mój dom chłopak odwrócił się w moją stronę i powtórzył z szerokim uśmiechem
-Martwisz się - ja tylko skwitowałem to pokręceniem ze śmiechu głową i drobnym rumieńcem na policzkach
-Ktoś musiałby się tobą zajmować jeśli zachorujesz
***
Nadchodziła wiosna. Moje dnie spędzałem zazwyczaj w ten sam sposób. Szkoła, praca, wyjście ze znajomymi i tak w kółko. Czasami to oni odwiedzali nas w Burger Shocie, bo nasza trójka dostawała często razem zmiany. Zazwyczaj towarzyszył nam także Vasquez, z którym złapaliśmy niezły kontakt, chociaż z początku wydawał się być nieśmiały. Mój związek z Grześkiem się rozwijał, a konflikt z Krakersem i chłód w stosunku do ojca pogłębiał. Zaczęło się od niewinnych słownych przepychanek w domu, aż z czasem coraz częściej przenosiliśmy je do szkoły. Tego jednego dnia, kiedy gadaliśmy sobie z Grześkiem on zaczął pierdolić coś od rzeczy, że ojciec już dawno by mnie oddał, czy nawet wyrzucił gdyby nie litość. Nie wiedziałem skąd mu się wziął akurat taki temat, ale z początku ignorowałem jego przytyki. Potem jednak zaczął mówić o mojej mamie. O tym dlaczego umarła. Że to była moja wina. Wina mojej odmienności. Krakers coś wiedział. Ta wiadomość sprawiła, że w amoku rzuciłem się na kuzyna. Okładałem jego twarz nie zwracając uwagi na próbującego mnie odciągnąć Montanhę. Nie obyło się też bez mojej obitej mordy. Czułem jak krew ścieka z mojego nosa, ale moje pięści nadal celowały w Ernesta. Ktoś musiał pójść po nauczycielkę bo po chwili czułem odrywające mnie od wyższego ręce Jadwigi Chimil, nauczycielki matmy.
-Krakers! Knuckles! Do dyrektora, już! - wrzeszczała
Nareszcie mgła zeszła z moich oczu i mogłem przyjrzeć się jak wygląda mój kuzyn. Podniosłem kpiąco kącik ust widząc spuchnięte oko, rozwalony łuk brwiowy i krwawiący nos. Ja pewnie nie wyglądałem lepiej, ale cóż. Rozejrzałem się także po korytarzu doszukując się tej sześćdziesiony, która na nas doniosła. Obstawiam, że mógł to być stojący pod oknem całej szkole znany syn dyrektora- John Porvalo, którego nikt nie lubił bo miał największe ego jakie spotkałem. Nasz dyrek był bardzo wyrozumiały, no i znał mojego ojca. Chociaż lepsze pytanie; kto w tym pieprzonym mieście go nie zna?
-Panie Porvalo, przyprowadziłam tutaj tę dwójkę hultajów, którzy się bili na korytarzu. - powiedziała i zostawiając nas wyszła z gabinetu.
-Usiądźcie chłopcy. - pokazał na krzesła na przeciwko niego - Jak się nazywacie?
-Ernest Krakers.
-Erwin Knuckles.
-Od tego Knucklesa? Naszego szefa policji? - potwierdziliśmy głowami - Jest jeszcze chyba jakiś trzeci... jak mu tam..
-Nicollo - mruknąłem
-Tak, właśnie. Dzieci pana Gregorego Knucklesa, Ernest, Erwin i Nicollo.
-On nie jest jego synem - oburzyłem się
-Ale i tak jestem bardziej tak traktowany niż ty - zaśmiał mi się w twarz
-Chłopcy, spokojnie. Jesteście kuzynami. Nie powinniście się bić. - jakby przypomniał sobie dlaczego się tu znajdujemy - No właśnie. Dlaczego się biliście?
-On zaczął - bronił się siedzący obok Krzakers
-To ty obrażałeś mi mamę
-Spokój! Dzwonię po pana Knucklesa.
Zajebiście. Po prostu genialnie. Kiedy Porvalo chwycił za telefon, do biura ktoś zapukał.
-Proszę! - w drzwiach pojawiła się czarna czupryna Carbonary, który uśmiechnął się niewinnie i powiedział - Pani Chimil przysłała mnie tutaj, bo ją jakoś zdenerwowałem, naprawdę nie wiem jak!
-Pana imię?- zapytał nadal wykręcając na starym telefonie stacjonarnym numer mojego taty.
-Nicollo Knuckles
-Idealnie się składa. Usiądź. Właśnie dzwonię do waszego ojca.
-Serio, ty też tutaj? - zaśmiałem się do brata
-Jak masz mieć przesrane to ja z tobą. Należało mu się
Dwadzieścia minut później do pokoju wparował ubrany w swój standardowy mundur stary. Zaczyna się zabawa, prychnąłem. Podał rękę dyrektorowi i stanął za naszymi plecami. Moja lewa noga ruszała się niespokojnie, byłem chyba najbardziej zestresowany. Siedzący po mojej lewej Carbo lekko się uśmiechał, jakby nie przejmując się niczym, no ale w sumie on nie zrobił nic wielkiego, a Krakers tylko bez wyrazu patrzył w biurko.
-Jedziemy do domu, chłopcy - warknął Gregory Knuckles a my jak jeden mąż podnieśliśmy się żeby iść za nim. Szykuje się jazda bez trzymanki.
W domu oczywiście to mi dostało się najmocniej i mam zakaz wychodzenia ze znajomymi na dwa tygodnie. Z domu mam iść do szkoły a potem do pracy, jeśli akurat mam danego dnia zmianę. Oczywiście świętemu Ernestowi dostało się tylko obniżenie kieszonkowego a Nico tylko opieprz. Przyzwyczaiłem się. Nie miałem problemu do mojego brata, bo on nie zrobił nic żeby dać mi odczuć, że to jego tata kochał bardziej, ale kuzyn co innego...
***
Piątego maja były urodziny Vasqueza. Tego dnia nasz szef, który traktował nas często jak własne dzieci postanowił dać nam wolne żebyśmy razem świętowali. Zrobiło nam się niezmiernie miło, że Whiskas chciał spędzić ten dzień właśnie z nami. Zaprosił nas do swojego domu i powiedział, że oprócz nas będzie jeszcze kilka osób między innymi Heidi, jej brat Silny i Dorian, którego miałem okazję kiedyś spotkać. W sumie, był podobny do Davida, tylko za każdym razem jak go widziałem był... nietrzeźwy.
Dwie godziny przed wyjściem z domu zadzwoniłem do Montanhy zapytać go co robi. Ot, zwykła rozmowa. Okazało się, że jest omówiony z Hankiem na wyjście do jakiegoś klubu, a ja powiedziałem mu, że zostałem zaproszony na małą domówkę Sindacco.
-Nie spij się tam tylko aż tak - zaśmiał się kończąc naszą rozmowę
-Ty też - dodałem i się rozłączyłem.
Postanowiłem ubrać się luźno, w końcu to tylko mini impreza. Biała koszulka z niebieskimi rękawami, moje ulubione spodnie "czwórki" i złoty zegarek to był idealny wybór na tego rodzaju wyjście. Przeczesałem w lustrze włosy palcami i wziąłem czerwoną kredkę poprawiając nią swoją linię wodną. Pomyślałem, że mógłbym czasem wypróbować czegoś więcej, dlatego tuszem do rzęs poprawiłem moje jasne włoski. Jeszcze raz się sobie przyjrzałem i z uśmiechem uznałem, że wyglądam dobrze. Telefonem, który trzymałem zrobiłem sobie zdjęcie, które wysłałem do Greogrego. Chwilę później otrzymałem od niego snapa zwrotnego. Było na nim widać jego leżącego w białej pościeli jego łóżka, oraz to, że miał gołą klatę. Na jego twarzy malował się flirciarski uśmieszek, który pokazywał jego idealnie białe zęby, które wyobraziłem sobie na mojej szyi...stop, Erwin. Nie myśl o nim ciągle, ty niewyżyty dupku! Nie pomagało mi w moich zamierzeniach to, że podpisał to selfie "jesteś tak gorący, że aż musiałem się rozebrać". No dobra, może trochę mrozi, ale z drugiej strony nieźle mi to pochlebiało.
-Erwin, idziesz? David już przyjechał! - krzyknął z dołu Carbo.
-Idę!- zbiegłem po schodach stając obok brata, który już czekał przy wyjściu
-Tato, wychodzimy - powiedział Nico i już nas nie było.
Samochód Gilkenlyego stał na naszym podjeździe i tylko czekał aż do niego wsiądziemy, co oczywiście chwilę później zrobiliśmy.
-Nareszcie się książęta zebrali! - wyrzucił z uśmiechem - Jedziemy się zabawić- podśpiewywał gibając się jednocześnie jadąc do domu Vasqueza.
Jego apartament znajdował się w centrum miasta. Miał jeden pokój, salon, kuchnię i łazienkę, idealny dla samotnego młodego dorosłego. Naszym prezentem dla niego był po prostu alkohol. Był to chyba najprostszy pomysł, ale także ten, który najlepiej się sprawdzał.
-Sto lat, Whiskas! - krzyknęliśmy od wejścia
-Dzięki, dzięki. Chodźcie do środka, wszyscy już są - zaprosił nas swoim niskim głosem
*
Impreza trwała już kilka dobrych godzin. Każde z nas było przynajmniej trochę pijane. Najbardziej oczywiście Dorian, którego dzisiejszym ulubionym zajęciem oprócz picia, było przekrzykiwanie się na balkonie z Davidem. W pewnym momencie któryś z gości położył na stół kilka woreczków z niebieską zawartością. Meta? Z początku sięgnęli po nią tylko Silny, Dorek i Vasq, ale z czasem skusili się także mój brat i jego najlepszy przyjaciel... no i ja nie chcący zostać w tyle. Trochę nieumiejętnie schyliłem się nad stolikiem i powoli wciągnąłem nosem proszek. Na efekty nie trzeba było czekać długo. Świat nabrał wyraźniejszych barw, momentami wirował a my wszyscy śmialiśmy się do siebie.
-To nie jest nielegalne? - zapytałem najstarszego z nas, stojącego nad blatem i wciągającego kolejną porcję Josepha.
-Jest. Ale chuj z tego.
-Nic co robimy nie jest legalne -pijacko dodał Lych, którego zignorowałem
Uczucie po narkotyku było naprawdę przyjemne. Szczególnie kiedy wszyscy byliśmy w tym stanie. Przyglądałem się moim znajomym i co chwilę parskałem śmiechem. Bez powodu. Nagle do kuchni, w której stałem wbiegł przebrany za kosmitę Sinadacco, który krzyknął do mnie zmodyfikowanym w dziwny sposób (albo tak mi się wydawało przez metamfetaminę) głosem.
-Ręce w górę! - celował do mnie z czegoś co przypominało broń, ale to pewnie też było moje urojenie. Tak przynajmniej myślałem. Chwilę po tym, jednak wyszedł ponownie do swojej sypialni i wrócił już bez atrapy.
Potem wpadłem na genialny pomysł zadzwonienia przez kamerkę do mojego chłopaka. Wyjąłem więc telefon, wybrałem kontakt i czekałem aż odbierze
-Erwin? Co tam chciałeś? Jak się bawisz? - zbombardował mnie pytaniami
-Heeej, Grzesiu! - złapałem się za głowę -Jezu jak ten świat wiruje! Wiesz, że przed chwilą ufoludek celował do mnie klamą? - zaśmiałem się a twarz szatyna wyrażała czyste zdzwienie.
-Jesteś pijany Erwin - także się roześmiał
-Ty też! - wydąłem wargę jak małe dziecko i wypiąłem język do kamery - Dobra, Monte, kończę, wzywa mnie jakiś Alien! - nie dałem nawet dojść mu do słowa i rozłączyłem się chowając telefon do kieszeni spodni.
-Ej, a dlaczego ty właściwie jesteś Carbonara? - zapytał w pewnym momencie mojego brata Dorian
-No bo jak mieliśmy z Erwinem po dziesięć lat to byliśmy z rodzicami na wakacjach w Rzymie. Jedliśmy wtedy w jakiejś fancy restauracji, no a ja miałem problem żeby wciągnąć ten pierdolony makaron na widelec, i wyszło na to, że cały upierdoliłem się w carbonarze. No i w sumie, to nasza mama była Włoszką a panieńskie miała Carbo więc ten Siwy chuj pomyślał, że to fajne przezwisko dla mnie - zaśmiał się i posłał mi ciepły uśmiech na wspomnienie naszej rodzicielki.
No cóż. To była ciekawa impreza...
***
Była sobota a ja miałem akurat poranną zmianę w Burger Shocie. Wieczorem miałem mieć randkę z Gregorym, ale do tego czasu musiałem przepracować kilka godzin. Najwięcej ludzi było tutaj podczas pory obiadowej lub wieczorami, dlatego na pierwszej zmianie nie było zbyt dużego ruchu. Trochę się nudziłem. Tak samo jak stojący na sąsiedniej kasie Carbo i tworzący kanapki Vasquez. Około jedenastej do restauracji wpadło kilku mężczyzn ubranych w czarne kominiarki i tego samego koloru bluzy. Spodnie zaś mieli jakby białe moro? Ciężko było mi określić ich barwę. Przestraszyłem się bo byli po pierwsze zamaskowani, po drugi narwani i pewnie pod wpływem jakichś dragów, po trzecie mieli bronie i po czwarte mieli w kilku miejscach plamy z krwi.
-Wyłaź! Szukają nas kurwa! Musimy się jakoś ukryć! - krzyknął w naszą stronę i wtedy stojący za drzwiami do kuchni Sindacco szybko wszedł do głównej części restauracji. - Vasq, szybciej Silny zaraz się kurwa wykrwawi! - czy to Dorian?
-No idę przecież. - okrzyknął - Skarpeta, oni nic nie wiedzą - warknął jeszcze w jego stronę pokazując na mnie i mojego brata mających przerażone twarze
-Vasquez, trzeba wam jakoś z tym pomóc?- w końcu się odezwałem, żeby nie stać jak kołek i nie patrzeć jak starszy znajomy traci przytomność
-Erwin... ni-
-Zaraz tu będą psy. Jedyne jak możesz nam pomóc to nas kurwa kryć przed swoim starym! Jesteśmy w dupie, bo Kuiowi się do kurwy nędzy zachciało zatrudniać synów policjanta! - przerwał mu z krzykiem Lych
-Może trzeba go opatrzyć? - odezwał się nareszcie Nicollo i dodał - Przenieście go na zaplecze, gdzieś gdzie policja nie może wejść bez nakazu a ja się nim jakoś zajmę
Dwie osoby stojące za Dorianem, które trzymały nieprzytomnego Josepha zrobiły tak jak zaproponował im mój brat. Ja nadal patrzyłem się rozbieganym wzrokiem po nerwowo chodzącym po restauracji Skarpecie. W pewnym momencie poszedł on do pokoju dla personelu i przebrał się w normalne ciuchy, które podał także pozostałym mężczyznom. Zrobił to w idealnym momencie bo wtedy na parkingu rozbłysły czerwono-niebieskie światła. Z trzech radiowozów wysieli policjanci, na czele z moim ojcem oczywiście. Z brońmi wyciągniętymi przed siebie wparowali do środka, żeby zastać mnie na pozór zrelaksowanego na kasie i widocznego w oknie na kuchnię Nicolo, który już skończył opatrywać Silnego.
-Los Santos Police Departament, szef policji Gregory Knukles. - przedstawił się i dopiero wtedy poznał, że na kasie stoi jego syn, pozornie zdziwiony nalotem policji.
-Tato? Co się dzieje? - udawałem przestraszonego
-Erwin, zawołaj tutaj swojego przełożonego. Kogokolwiek, byle najwyższego rangą - powiedział mi z pokerową twarzą
Spojrzałem za siebie w poszukiwaniu Sindacco, który wcześniej tam stał jednak go tam nie zastałem. Poszedłem więc do kuchni w jego poszukiwaniu. Kiedy tylko wszedłem do miejsca, które nie było widoczne z głównej sali Vasq wyszeptał mi do ucha
-Słuchaj, Erwin. Będą chcieli mnie przepytywać. Jestem kierownikiem, więc pewnie będą kazali mi pokazać kamery, ty nie masz takiego uprawnienia.
-To może powiem im po prostu, że wszyscy jesteśmy tutaj na jednym poziomie, bo jestem ja i Carbo, a ty wyszedłeś odebrać jakieś papiery czy dostawę?
-A co potem?
-Nie możecie jakoś sfejkować tych nagrań? Nie wiem, wkleić w dzisiejsze godziny jakiegoś innego nagrania? Z innego dnia gdzie razem stoimy z Nico na kasie?
-Możemy spróbować, ok działaj, bo za długo tu jesteś. Ja pojadę załatwić sobie alibi tej dostawy jak tylko wyjadą.
Wyszedłem więc na kasy i odezwałem się do ojca.
-Jesteśmy tylko ja i Nico, bo nasz kierownik właśnie odbiera dostawę. O co chodzi tato?
Ojciec jakby chwilę bił się z myślami, by po chwili podejść bliżej i powiedzieć mi cicho
-Była strzelanina na Grove Street, jedni ze strzelających uciekali w tę stronę, jakby do restauracji, dlatego uznaliśmy, że tutaj się chowają. Nikogo podejrzanego tu nie było? - zapytał okazując mi jakby trochę...czułości? Pewnie dlatego, że byłem mu potrzebny.
Zastanawiałem się czy mówić mu prawdę i może zyskać w jego oczach, ale być narażonym na gniew...gangu? Czy lepiej trzymać stronę mojego szefa i jego pracowników, z którymi przecież się przyjaźniłem. Mój wybór gryzł mnie moralnie, ale podjąłem decyzję.
-Nie, tato. O tej godzinie jest mały ruch, więc siedzieliśmy sobie z Nicolo i Vasquezem, naszym kierownikiem. Wtedy on powiedział, że napisał do niego dostawca, w sensie ten producent u którego kupują, że zepsuło im się auto, dlatego musi sam to odebrać. Zostawił nas więc we dwóch i pojechał, no a później przyjechaliście wy.
-A czyj jest ten samochód z tyłu? - o cholera... Sinacco miał tam swój pojazd...
-To Vasqueza, ale on by się nim nie zabrał z dostawami, więc zadzwonił po jakiegoś znajomego z busem żeby mu pomógł.
-No dobrze. Dziękuję za pomoc, synu - poklepał mnie po ramieniu, a ja poczułem lekkie wyrzuty sumienia, które jednak po chwili odrzuciłem przypominając własnemu mózgowi, jak ten człowiek przez większość czasu mnie traktuje. - Do widzenia! - krzyknął i wyszedł a za nim wszyscy policjanci.
Kiedy odjechali z parkingu, a ja upewniłem się, że na pewno jest bezpiecznie wszedłem do kuchni i do reszty tam stojących.
-Nie wydałeś nas - powiedział z błyskiem w oku Dorian - Dzięki
-Zrobiłem to co uznałem za słuszne... - mruknąłem a po chwili odezwał się także Carbo
-Słuchajcie, nie wsypaliśmy was bo was lubimy, ok? Ale musicie nam to wyjaśnić, bo naraziliśmy się właśnie, nawet nie wiedząc dlaczego.
-Wyjaśnimy, ale nie tutaj. Jutro o ósmej wieczorem przyjedźcie na chińską restaurację w ChinaTown. Tam jest bezpieczniej do rozmowy.
Pokiwaliśmy głowami nie chcąc wdawać się w dalszą dyskusję z mężczyznami i wróciliśmy do pracy.
Reszta dnia minęła nam w miarę spokojnie w porównaniu do tego co stało się rano. Skończyliśmy o piętnastej i od razu pojechaliśmy do sklepu z ubraniami żeby Carbonara wybrał mi coś adekwatnego do mojej dzisiejszej randki. Byłem ciekawy co takiego przygotował dla mnie Monte, bo za każdym razem było to coś innego. Raz wypad kamperem jego wujka nad jezioro, raz wycieczka rowerowa na Mount Chilliad (była męcząca) a innym po prostu spacer po plaży przy zachodzie słońca. Mój brat powiedział, żebym postawił na coś prostego. Chwilę przebierał wśród wieszaków aż nagle dostrzegł to czego poszukiwał. Biały t-shirt, beżową koszulę z krótkim rękawem, którą miałem zostawć rozpiętą i zwykłe jeansy. Trochę sceptycznie nastawiony udałem się do przymierzalni, by zobaczyć jak będę wyglądał w outficie wybranym przez mojego "stylistę". Przyjrzałem się sobie w lustrze i wyszedłem pokazując się bratu, żeby najpierw poznać jego opinię. On nie mówił nic przez chwilę mrużąc oczy. Nareszcie się odezwał
-Zajebiście! Do tego jeszcze jakieś białe najacze - skrzywiłem się, bo co, czy ja idę na jakiś wf? - Nie marudź, serio wyglądasz dobrze. Montanha będzie chciał cię wyr- przerwałem mu
-Przestań! Miejsce publiczne, człowieku!
-No już, już!- zaśmiał się a ja wróciłem do przebieralni, żeby zdjąć ciuchy i je kupić.
Potem pojechaliśmy do domu, gdzie zacząłem się szykować bo zostało mi już mało czasu. Dzisiaj chciałem trochę bardziej się pomalować, mimo, że nie do końca wiedziałem jak to robić. Stanąłem przed lustrem w łazience i wziąłem do ręki kredkę, żeby ponownie ją nałożyć, bo mi się zmyła pod prysznicem. Starannie malowałem linię wodną chcąc by wyglądała jak najlepiej. Rzęsy przeciągnąłem kilkakrotnie czarnym tuszem, żeby chociaż trochę było je widać. Popatrzyłem się na siebie i doszedłem do wniosku, że powinienem wreszcie zrobić użytek z bezbarwnego błyszczyka, który kiedyś dostałem od Heidi i nałożyłem go na usta. Podobało mi się jak wyglądałem, więc się uśmiechnąłem. Kiedy nakładałem na siebie spodnie do pokoju wszedł mi Carbonara.
-Aleś się odjebał! Przecież on cię widział już nawet w starym dresie całym zaplamionym ketchupem! Jesteście jak stare małżeństwo, Siwy.
-To nie znaczy, że nie mogę czasami chcieć wyglądać ładnie na randce - wzruszyłem ramionami i biorąc grzebień do ręki przeczesałem swoje włosy. - Git?
-Git. Weź się tak nie pindrz już i powoli schodź, bo jestem umówiony a Grzechu poprosił żebym cię tam podwiózł, bo on czeka na miejscu i dokańcza niespodziankę. - podniosłem brwi i pokiwałem bratu głową.
Przed wyjściem zrobiłem sobie szybko zdjęcie w lustrze jak rasowa influencerka i dołączyłem do siedzącego w białym sultanie Nicolo. Przez większość drogi przeglądałem sobie coś na telefonie, nie mogąc doczekać się randki. W końcu, po półgodzinie drogi dojechaliśmy. Co to za miejsce?
-Dobra, to ja spadam. - powiedział do mnie, kiedy zauważył kierującego się do nas Grzesia. - Miłej randki, i nocy! - mrugnął do Monte okiem a ja spaliłem buraka.
-Dzięki Carbuś. Na pewno będzie miło - odpowiedział mu szatyn, ale mój brat już raczej tego nie słyszał bo już odjechał - Cześć Erwin - schylił się i mnie pocałował - Bardzo ładnie wyglądasz.
-Dziękuję, ty też - powiedziałem. Był ubrany w czarny t-shirt, tego samego koloru jeansy i zieloną koszulę w kratkę. - Co dla nas dzisiaj przygotowałeś?
-Kino samochodowe! - odparł z uśmiechem i pociągnął mnie trochę dalej gdzie można było zauważyć rozciągniętą między drzewami płachtę i jego samochód.
-Ale zajebiście!
Kiedy tylko ściemniło się na tyle, że mogliśmy coś obejrzeć, Monte włączył projektor i na białym "ekranie" pojawił Niesamowity Spider-Man 2, który niedawno był w kinach. Nie wiem jak on go ogarnął, i czy na pewno było to legalnie, ale po dzisiejszej akcji niezbyt przejmowałem się tego typu rzeczami. Podczas oglądania opowiedziałem mu także co się dzisiaj stało
-Jesteś pewny, że dobrze zrobiłeś? Pomogłeś przestępcom...
-Nawet jeśli, to i tak już nic nie zmienię, bo wtedy miałbym na głowie mafię, czy tam gang. Nie wiem czym są. Poza tym, jebać mojego ojca. On i tak mnie nienawidzi.
Oprócz tego akcentu, nasza randka minęła serio bardzo miło. Oczywiście tak jak przypuszczał Carbo nie skończyło się na wieczorze a my ochrzciliśmy jego starego mustanga.
*
Właśnie szliśmy z Carbonarą na spotkanie z Kuiem i jego pracownikami. Byłem cholernie zestresowany, w końcu to mafia! Z trzęsącymi dłońmi zapukałem do przeszklonych drzwi, widząc już w środku Vasqueza, Silnego, Doriana i Kuia. Wejście otworzył nam stojący najbliżej syn mojego szefa.
-Właźcie. - powiedział i wtedy wszyscy mężczyźni ruszyli na zaplecze, żeby chwilę później zniknąć w jakiś podziemiach. Joseph prowadził nas za nimi aż dotarliśmy do...Fight Clubu?
-Dobra, załatwmy to szybko. - odezwał się nareszcie Chińczyk - Pewnie domyśleliście się już, że to co robimy jest nie do końca legalne. Moja propozycja jest taka; będziecie nam czasami pomagać a my w razie potrzeby też wam dupy uratujemy. Oczywiście dostaniecie też odpowiednie wynagrodzenie. Jedyny warunek to żeby psy się nie dowiedziały, szczególnie wasz wspaniały ojciec. Deal?
-Możemy mieć chwilę na przedyskutowanie tego? - zapytał Nico a kiedy oni kiwnęli głowami odeszliśmy dalej od nich - Co o tym myślisz? W sumie, ochrona od mafii nie jest złym pomysłem, szczególnie jak działamy pod przykrywką.
-No właśnie. Poza tym, pieniądze też pewnie niezłe...Idziemy w to? Ojciec i tak nie zrobił dla nas nic dobrego od samobójstwa mamy...
-Dobra - wróciliśmy do czekających na odpowiedź mężczyzn. Najbardziej przyglądał nam się jakiś gość z kaszkietówką na głowie i maską na twarzy oraz Vasquez, a jego spojrzenie wyrażało jakby...nadzieję? - Zgadzamy się - powiedział im Carbonara
-Wspaniale! - Kui podszedł do nas i lekko objął ramionami. Oczy Sindacco uśmiechnęły się, jednak jego twarz pozostawała bez zmiany. - Witamy! Możesz już ściągnąć maskę! - zwrócił się do chłopaka stojącego za Whiskasem. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
-Davidek!?
-Siema, kurwy. -zaśmiał się na widok naszych min
***
Dzisiaj było zakończenie roku. Pomyślałem sobie, że chyba już czas mieć wyjebane w reakcję ojca i, że nie będę już krył się w swoim związku z Grzesiem. O godzinie jedenastej, pod moim domem pojawił się szatyn w swoim mustangu. Uśmiechnięty wsiadłem do samochodu pewny siebie całując chłopaka. Za moimi plecami słyszałem odgłos zdziwienia wydany przez Ernesta. Szybko się ogarnął, prychnąłem.
-Krakers nas widział, nie przejmujesz się tym? - zapytał Monte kiedy odjechaliśmy po raz ostatni w stronę naszego liceum.
-Wywalone w niego mam.
Zakończenie w szkole przebiegło tak jak zwykle. Nauczyciele gadali jakieś bzdety, najlepsi uczniowie dostawiali wyróżnienia, my świadectwa ukończenia szkoły a potem koniec farsy i do domów. Ja, Grzechu, Hank, Capela, Carbo i David postanowiliśmy udać się na jakieś piwko do skateparku. Oczywiście żadne z nas nie miało dwudziestu jeden lat, dlatego o pomoc z kupnem alkoholu poprosiliśmy Vasqueza, który był od nas o pięć lat starszy. Siedzieliśmy tak kilka godzin po prostu gadając i patrząc na młodsze od nas dzieciaki jeżdżące na deskach. Carbo i David postanowili zebrać się trochę wcześniej, bo jutro z samego rana chcieli jechać pod namioty z Summer i Kylie, swoimi dziewczynami. Potem opuścił nas Hank a około szesnastej pomyślałem, że przydałoby się wrócić do domu, bo zaczęło mi lekko szumieć w głowie, dlatego poprosiłem niepijącego Dantego żeby mnie odwiózł a Monte powiedział, że pojedzie z nami. Wypił jedno piwo więc pewnie i on wytrzeźwieje za jakiś czas, jednak wolałem mieć za kierownicą trzeźwego Capelę, mimo wszystko.
Kiedy wróciłem do domu, czekał tam na mnie uśmiechnięty szyderczo kuzyn i rodzic siedzący na swoim fotelu. Chyba miałem przejebane.
Wszedłem jednak głębiej do pomieszczenia i zastałem tam jeszcze Nicollo, który ze współczującym wyrazem twarzy patrzył w moją stronę.
-Gdzieś był tyle czasu? Z tym swoim - splunął - chłopakiem? - na jego twarzy widziałem pogardę. Czyli się dowiedział
-Dupa cię nie boli? - wytknął stojąc nade mną.
Przełknąłem ślinę, spojrzałem na Carbo, potem na Ernesta i wreszcie ponownie na ojca. Przybrałem nonszlancki wyraz i postawę, odpowiadając
-Nie, dzisiaj wyjątkowo nie- na moją odzywkę, mężczyzna wykrzywił się, żeby chwilę później wypowiedzieć słowa, które miały zawarzyć na mojej najbliższej przyszłości.
-Wypierdalasz z tego domu. Nie będę miał syna pedała. - splunął na mnie, a ja tylko posłałem mu gromiące spojrzenie. Bez słowa ruszyłem w stronę swojego pokoju, spakować się i wyprowadzić się gdzieś, przynajmniej na moment.
Do mojej sypialni wparował cały we łzach Carbonara. Podbiegł i mnie przytulił.
-Przepraszam, że nic nie powiedziałem.
-Jest ok, dam radę.
-Co teraz zrobisz?- podniósł twarz z mojego ramienia i spojrzał mi w oczy.
-Nie wiem, może przenocuję jakiś czas u Grzesia, a potem może Kui da mi jakieś zadanie. Zobaczy się.
Nie odpowiedział mi nic, tylko pokiwał głową, pomagając mi się pakować. Po dwudziestu minutach, większość moich rzeczy była już w walizkach. Po raz ostatni rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym spędziłem osiemnaście lat życia, westchnąłem i zabierając ze sobą bagaże zszedłem po schodach w stronę wyjścia. Przy drzwiach, pożegnałem kota głaszcząc go po rudej sierści na co on tylko zamiałczał jakby sam przekazywał mi, że będzie tęsknić. Obejrzałem się za siebie, ale nie napotkałem wzroku ojca, który by mnie zatrzymywał. Wyszedłem.
Pomyślałem sobie, że skoro w teorii zostałem wydziedziczony, nie powinienem jeździć dominatorem. Honor mi na to nie pozwalał. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Montanhy. Odebrał po pierwszym sygnale, a mi dopiero zaczęły puszczać emocje, dlatego trochę się rozkleiłem.
-Hej, jesteś w domu?- przy mówieniu tego głos mi się lekko załamał
-Erwin? Coś się stało? Jestem na Burger Shotcie z Capelą, ale mogę po ciebie przyjechać, jeżeli coś się stało.
-Nie- pociągnąłem nosem starając się powstrzymać płacz - Nie będę wam przeszkadzał. Zadzwonisz później?
-Nie przeszkadzasz przecież, jak chcesz się spotkać to zajadę po ciebie i posiedzimy we trzech.
-Spokojnie Grzesiu, bawcie się dobrze.
Rozłączyłem się i zastanowiłem się nad opcjami, które mi pozostały. Uznałem, że mógłbym podejść do mieszkania Kuia i zapytać go czy nie ma dla mnie jakiegoś zlecenia, którym wypełniłbym sobie czas.
Droga zajęła mi około godzinki, ponieważ mieszkał on w centrum Los Santos. Kiedy tu szedłem rozmawiałem z chińczykiem przez telefon i umówiłem z nim wizytę. Byłem lekko zestresowany, jak za każdym razem kiedy spotykałem się z gangsterem.
-Dzień dobry, panie Kui - przywitałem się kiedy starszy otworzył mi drzwi, zapraszając do środka.
-Witam Erwinie. Jak rozumiem jesteś w sprawie pracy? - przeszedł przez długi korytarz, nakazując mi niemo bym za nim podążał, kiedy doszliśmy do salonu mężczyzna usiadł na fotelu, ręką wskazując mi miejsce na kanapie naprzeciwko niego.
-Tak, chciałem się zapytać, czy nie miałby pan dla mnie jakiejś roboty. Potrzebuję kasy, pilnie.
-Cóż...już pokazałeś mi, że jesteś godny zaufania. Mam dla ciebie propozycję
-Jaką? - zapytałem patrząc na niego zaciekawiony
-Byłbyś skłonny wyjechać gdzieś daleko?
-Ja... jeżeli bym musiał. Potrzebuję pieniędzy. Bez obrazy, ale to co zarabiam na Burgerze ledwo mi wystarcza - wyjąkałem
-Mam dla ciebie propozycję. Potrzebuję ludzi, którzy przypilnowaliby moich interesów w Europie i przy okazji zebrali jakiś sojuszników. Wchodzisz w to?
-Ja...muszę się zastanowić. Czy mógłbym to przemyśleć?
-Masz czas do niedzieli. Masz mój numer, jak się zdecydujesz to dzwoń. Mam jednak nadzieję na współpracę Erwinie, bo doprawdy byłbyś dobrym pracownikiem. Poza tym wiesz co nie co o moich interesach, ale i o działaniu policji. Jesteś zwinny i inteligentny. Idealny do tej roboty. Zastanów się i daj znać
-Dobrze. Do widzenia panie Chak. - pożegnałem się i wyszedłem z mieszkania.
Nie miałem dokąd iść, dlatego postanowiłem udać się do parku. Musiałem uspokoić swoje myśli.
***
Kilka godzin później dostałem telefon od mojego chłopaka, że skończył spotkanie z Dantem i może po mnie podjechać. Wysłałem mu więc GPS spod galerii, w której się znajdowałem. Nie musiałem na niego długo czekać, i piec minut później zauważyłem jego mustanga.
Na jego widok znowu zacząłem się rozklejać przypominając sobie o ojcu.
-Hej Erwinek!- zaczął, jednak kiedy zobaczył moją niezbyt zadowoloną minę usta wygięły mu się w dół - Co jest? - potem spojrzał na dwie walizki, które trzymałem na plecami. Chyba połączył fakty, bo już chwilę później stał obok i przytulał mnie.
-Wyrzucił mnie z domu - wyrzuciłem z siebie
Mimo, że starałem się wmawiać sobie, że miałem wyjebane w ojca, jednak w głębi duszy dobrze wiedziałem, że to, że mnie zaakceptował mnie złamało. Całe życie starałem się żeby mnie docenił. Poszedłem do szkoły, którą mi wybrał, uczyłem się jak najlepiej umiałem, nie sprawiałem mu zbytnich problemów. Wszystko na nic bo byłem pieprzonym gejem! W końcu nie wytrzymałem i wybuchnąłem płaczem siedząc już na siedzeniu w samochodzie szatyna. Musiałem wyglądać żałośnie.
-Nie płacz, Er. Będzie dobrze wszystko się ułoży. Zamieszkasz u mnie a potem coś najwyżej wymyślimy, ok?
Nie odpowiedziałem mu nadal pociągając nosem i patrząc w szybę kiedy łzy spływały po mojej twarzy. Nawet nie zauważyłem kiedy znaleźliśmy się pod jego domem rodzinnym. Lekko ociężale podniosłem się udając się za chłopakiem do wejścia. Otworzył je kluczami i razem poszliśmy do kuchni gdzie zrobił mi herbatę i kanapki. Nawet nie zapytał czy jestem głodny.
-Zjedz to, ja pójdę po twoje walizki.
Wykonywałem czynność w ciszy, aż do pomieszczenia nie weszła Jean Montanha.
-Cześć Skarbie! Kiedy przyszedłeś? Gdzie Grzesiu? - wypytywała mnie
-Dzień dobry, proszę pani - kobieta skarciła mnie wzrokiem, bo wielokrotnie mówiła żebym nazywał ją ciocia lub po prostu po imieniu. - Um, on jest na dworze wy-
-Hej mamo! Um...Pan Knuckles dowiedział się, że jesteśmy z Erwinem razem, no i - westchnął patrząc na mnie - wyrzucił go z domu.
-Moje biedactwo! - podbiegła do mnie i przytuliła do swojej piersi z całej siły - Chcesz tutaj zostać?
-Nie chcę się narzucać- mruknąłem
-Wiesz przecież, że jesteś dla nas jak kolejny syn! Zawsze jesteś tu mile widziany.
Szczerze mówiąc, zazdrościłem Gregoremu rodziców. Kochali go niezależnie od jego wyborów czy orientacji. Byli wobec niego czuli, wpierali go. Ja miałem w swojej rodzinie tylko Nico, jednak to nie to samo. Lubiłem przychodzić do domu chłopaka, także dlatego mogłem zaznać trochę rodzinnego ciepła ze strony państwa Montanhy.
Po zjedzeniu udaliśmy się do pokoju Grześka gdzie postawił moje bagaże
-Hej, nie przejmuj się! Jakoś damy radę.
-Nie przejmuję się... tylko nie wiem co teraz zrobić. Muszę znaleźć pracę, mieszkanie...
- Przecież mówiliśmy ci, że możesz tu mieszkać, chyba nie przeszkadza ci spanie ze mną razem w łóżku- szturchnął mnie łokciem chcąc mnie rozweselić, jednak na mojej twarzy nadal znajdował się grymas
-Monte, nie zrozum mnie źle, kocham cię, ale będę czuł się głupio wwalając ci się na chatę. Poza tym być może będę mógł więcej pracować u Kuia. Jeszcze nie wiem co będę musiał robić, ale nie mam zbytnio innych możliwości
-To coś związanego z tym jego nielegalnym biznesem? - pokiwałem głową. - Zastanów się nad tym dobrze, to nie jest takie hop siup potem z tego wyjść Er.
-Wiem, Grzesiu, ale... eh. Po prostu chodźmy spać.
***
Niedziela. Miałem dać Kuiowi odpowiedź. Tego dnia wyszedłem wcześniej z domu Montanhy żeby trochę się przewietrzyć i wszystko jeszcze raz przemyśleć. Nagle dostałem telefon. Był to David.
-Kurwa! Erwin. Potrzebujemy pomocy! Uciekamy przed policją z banku przy Mission Row, ale auto nam się zepsuło a nikt nie odbiera. Wysyłam ci GPS, musisz nas zabrać bo stracimy cały hajs!
-Jadę! - okrzyknąłem do komórki nie myśląc o konsekwencjach i zwytrychowałem pierwsze lepsze auto. Boże jak ja się staczam...
Pędziłem na złamanie karku na miejsce, które dostałem od Gilkenlyego, zauważyłem go czekającego za budynkiem i pomachałem mu dłonią żeby wszedł do środka. Kiedy zamykał drzwi ruszył za nami radiowóz. Nie taki zwyczajny, bo mojego ojca. O chuj.
-Kurwa, mój stary nas goni... Wysadzę cię gdzieś jak będzie bezpiecznie i uciekniesz a ja potem jakoś go wyminę. Najważniejsze żeby cię nie złapał. - powiedziałem siedzącemu obok mnie z plecakiem wypchanym pieniędzmi chłopakowi na co on się zgodził. Po kilku minutach pościgu na chwilę zgubiłem ogon i wtedy David uciekł. Kiedy chciałem ruszać zza zakrętu wyłonił się SEU 01 dodge challenger taty. Nie ważne jakbym próbował teraz nie miałem szans mu uciec, bo właśnie skończyło mi się paliwo.
-Wyjdź z pojazdu i ręce w górze! - krzyczał z bronią w ręku. Był sam, jednak nadal był moim rodzicem i nie chciałem zrobić mu krzywdy, chociaż nawet nie miałem jak. Wykonałem jego polecenie a on podszedł do mnie i kiedy zobaczył moją twarz spojrzał na mnie z obrzydzeniem - Wiedziałem, że byłeś spierdolony, ale nie wiedziałem, że upadniesz tak nisko. Teraz mówię to z jeszcze większym przekonaniem, już nie jesteś moim synem. Wyjedź z tego miasta. Nie chcę mieć przez ciebie problemów i zszarganej reputacji bo "syn szefa policji pomaga złodziejom w okradaniu banku". Jutro ma cię tu nie być inaczej poruszę każdy zakamarek Los Santos i wsadzę ciebie i tego twojego, chłopaka do pierdla a ty dobrze powinieneś wiedzieć co robią tam w takimi jak wy - splunął mi na twarz i pozwolił odejść widząc, że pokiwałem mu głową.
Kiedy zniknął mi z oczu wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Kuia.
-Zgadzam się.
***
Do domu Grześka wróciłem z totalnie rozwalonym humorem. Musiałem z nim zerwać. Dla jego dobra-powtarzałem sobie. Wiedziałem, że nikogo oprócz niego teraz nie ma więc krzyknąłem - Grzesiu! Jestem, musimy porozmawiać.
-Cześć kochanie! - zbiegł uśmiechnięty po schodach. Serce krajało mi się na myśl tego co muszę zrobić.
-Wyjeżdżam Gregory. Na dobre... - w moich oczach pojawiły się łzy
-Co? Dlaczego? Gdzie? - podszedł do mnie i położył dłonie na moich policzkach ścierając krople płynące spod moich powiek.
-Jeszcze nie wiem. To dla twojego dobra...Musimy się rozstać. Związki na odległość nie mają prawa bytu. Chcę żebyś był szczęśliwy, znajdź sobie kogoś, a najlepiej zapomnij o mnie. Ja o tobie będę pamiętał zawsze, ale naprawdę to jedyne co mogę zrobić. - rozryczałem się na dobre.
-Proszę, nie. Erwin. Możemy coś razem wymyśleć.
-Podjąłem już decyzję. To koniec Grzesiu- załamał mi się głos. Teraz obaj płakaliśmy.
Spojrzałem po raz ostatni w te piękne, brązowe oczy. Ręce wplotłem w czekoladowe włosy i przyciągnąłem go do pocałunku.
-Zawsze będę cię kochał. Żegnaj Gregory.
~~~~~KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ~~~~
12191 słowa
Za chwilę wleci część druga!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top