DIVORCE (WEDDING BONUS ENDING)
Alternatywne zakończenie rozdziału "Wedding"
Od wyjazdu Erwina z Los Santos mijało właśnie pół roku. Przez ten czas nie odzywał się on do nikogo oprócz Dante Capeli, który składał mu sprawozdania co się przez ten czas wydarzyło. Czuł się okropnie, że nie dzwonił do Carbonary, ale wiedział, że on byłby pierwszą osobą, do której w razie poszukiwań udałby się Gregory. Zostawił mu jednak list, oprócz tego, który zostawił na zakonie. Prywatny tylko dla Nico.
"Kochany braciszku,
Przepraszam, że nic ci nie powiedziałem i zniknąłem bez słowa pożegnania, ale widok JEGO szczęśliwego z kimś innym niż ja, był zbyt bolesny. Nie dzwoń do mnie, kupiłem nową kartę SIM. Odezwę się kiedy będę gotowy. Będę tęsknił,
Twój braciszek, Erwin.
PS. opiekuj się tymi zwierzętami na czele z Davidem."
Nareszcie, sześć miesięcy po wyjeździe do Vancouver był na tyle stabilny emocjonalnie żeby dać znać swojej rodzinie co u niego. Odblokował telefon i wpisał numer do Carbo, którego nauczył się na pamięć na wszelki wypadek. Jeden sygnał. Dwa. Trzy. Już miał odkładać słuchawkę kiedy po drugiej stronie usłyszał tak dobrze znany głos.
-Tak, słucham?
Erwinowi głos ugrzązł w gardle.
-Halo? Jest tam ktoś?
-Hej Carbo...!
-Erwin?! - odezwał się energicznie a potem dodał już nie do telefonu - Ej, kurwa! Erwin dzwoni!
Po drugiej stronie połączenia dało się słyszeć krzyczącego Davida:
-Daj go do cholery na głośnik!
Widocznie to zrobił bo chwilę później do uszu Knucklesa dotarły wesołe przywitania rodziny. Słyszał Kuia, Heidi, Dię, Sana, Labo i Lucasa.
-Cześć, miło was słyszeć.
-Nas miło słyszeć? To ty się kurwa do nas przez tyle czasu nie odzywałeś! Gdzie ty właściwie jesteś? - krzyczał do słuchawki Gilenkly.
-Um.. W Vancouver... Ja serio, chcę was przeprosić, że nie dawałem żadnego znaku życia, ale ta sytuacja z... no była dla mnie ciężka. Trochę sobie tutaj wszystko ułożyłem. Mam nieźle płatną pracę, w filii agencji prawniczej Pedra tu w Kandzie. Jestem jego asystentem i umawiam go na każde spotkanie, niezależnie skąd ktoś dzwoni, czy od nas czy z Kanady. Tęsknię za wami. Powinniście kiedyś wpaść.
-A dlaczego ty tu nie przylecisz? Byłoby to chyba lepsze rozwiązanie niż zakup prawie dziesięciu biletów w obie strony.
-Nie chcę widzieć JEGO szczęścia. Pewnie Carbo powiedział wam co się wydarzyło...
Wszyscy tylko mruknęli ciche potwierdzenie na słowa Pastora.
-Muszę kończyć, będę dzwonić, ale muszę lecieć do pracy. Kocham was!
Rozłączył się i spoglądając na zegarek szybko zaczął ubierać na siebie garnitur. Była prawie dziesiąta a on miał za pół godziny być już w pracy, a korki w tak dużym mieście na pewno mu tego nie ułatwią. Cieszył się jednak, że zdecydował się na rozmowę z rodziną.
Czas w robocie mijał mu dzisiaj wyjątkowo wolno. Prawie nikt nie dzwonił. Jedyne co mógł robić to czasem rozmawiać z przychodzącym do niego sprzątaczem z firmy - Shawnem, którego Erwin uważał za bardzo przystojnego mężczyznę. Byli nawet razem na jednej randce, którą zaproponował mu Kanadyjczyk. Knuckles myślał, że stłumi w ten sposób swoje uczucie do Montanhy, ale nic nie mógł poradzić, że Brown nie pociągał go w ten sposób. Jego czarne włosy przypominały mu lukrecję, której przecież nie lubił, za to Grzesia były jak jego ulubiona kawa. Niebieskie oczy były zbyt anielskie i nie pasowały do charakteru Erwina. Brązowe oczy Gregoryego, och, cóż to był za kolor! Czekolada mleczna, chowająca w sobie wszystkie ich tajemnice! Shawn nawet urodził się we wrześniu, a Knuckles nienawidził tego miesiąca bo wtedy jego relacja z Montanhą zaczęła się psuć! Nie mogli być razem, bo za każdym razem kiedy Pastor go widział porównywał go do swojego byłego kochanka. Z letargu wyrwał go nareszcie dzwoniący telefon. Przybrał profesjonalny ton głosu i odebrał.
-Agencja prawnicza Pedro Erebeoniego, mówi jego sekretarz, w czym mogę służyć?
-Dzień dobry. - ten głos coś Erwinowi przypominał. - Chciałbym wynająć kogoś z państwa firmy. Najlepiej samego pana Pedro. Czy byłoby to możliwe?
-Już sprawdzam. Skąd pan dzwoni?
-Los Santos, w Stanie San Andreas, Stany Zjednoczone.
Na wzmiankę o jego rodzinnym mieście, Erwin nieco zbladł. Kojarzył swojego rozmówcę, w dodatku dzwonił on z Los Santos. Szybko jednak się opamiętał i wrócił do przeglądania kalendarza swojego szefa.
-O! Dobrze się składa, pan Erbeoni ma wolny termin, żeby się z panem spotkać. Od czwartku do następnej środy będzie on w pana mieście. Jaki dzień byłby najlepszy?
-Myślę, że piątek byłby perfekcyjny, jestem policjantem więc, najlepsze byłyby godziny poranne, bo wtedy nie mamy tak dużo pracy. - Kolejny raz, serce Erwina zaczęło bić dużo szybciej. Zaczął łączyć fakty. Policjant. Jego rodzinne miasto. Głos.
-C-czy mógłby prosić o dane osobowe, żebym mógł powiadomić szefa? - zapytał jąkając się ze stresu. Do jego pokoju wszedł wtedy znowu Shawn, chcący się odezwać, ale kiedy zobaczył, że siwowłosy rozmawia tylko stanął w kącie słuchając.
-Już, oczywiście. Gregory Montanha - z ust Erwina uciekł mały drżący oddech a źrenice w oczach się powiększyły. Przestraszony Brown już chciał podejść do przyjaciela, jednak ten tylko uspokoił go lekko drżącym ruchem dłoni. - Potrzebuje pan, czegoś oprócz nazwiska?- Knuckles chciał już dodać, że przecież wie o nim wszystko, ale w ostatniej chwili zagryzł język i powiedział tylko
-Nie, nie trzeba. Już wpisuję pana do terminarza pana Pedro i życzę udanej- przerwał mu głos byłego kochanka
-Przepraszam, że przerywam, ale czy my się nie znamy? Pański głos wydaje się być niezwykle znajomy.
-Um... możliwe, pochodzę z Los Santos, więc może kiedyś się gdzieś minęliśmy.
-Możliwe, ale wydaje mi się, jakbym znał pana dużo lepiej. Brzmi pan właściwie bardzo podobnie do osoby, która była kiedyś dla mnie bardzo ważna. Nie ważne.
-Tak... Zapomniałem pana spytać, panie Montanha , w jakiej sprawie pan chce się spotkać z Pedro?
-O tak! Chciałbym wziąć rozwód, a moja małżonka - Erwin słyszał jak Gregory wzdycha - chce mnie, że tak powiem ogołocić z każdego grosza.
-Rozumiem. Dobrze. Pan Pedro odezwie się do pana najprawdopodobniej dzisiaj uzgodnić okoliczności spotkania. Do widzenia!
-Do widzienia!
Gwałtowne odłożenie słuchawki wydało się Shawnowi podejrzane dlatego od razu spytał Erwina co się stało
-Pamiętasz jak mówiłem ci o tym chłopaku, w którym byłem zakochany? Właśnie dzwonił.
-Pierdolisz! Tylko ty możesz mieć takie szczęście, czy tam pech! Co chciał? Poznał cię?
-Na szczęście nie, nie wiem co bym zrobił gdyby tak było. Jest jednak plus. Rozwodzi się z tą żmiją.
-Czyli znowu masz szansę?
-No nie wiem...
-Słuchaj, Erwin. Znamy się odkąd przyleciałeś do Vancouver. Po naszej randce zrozumiałem, że nadal go kochasz. Jeśli byłbym tobą, wsiadłbym w najbliższy samolot do tego twojego Los Santos i jeszcze tej samej nocy się z nim przespał. Znaczy to ostatnie zrobiłbym ja, ale ty mogłbyś na przykład spotkać się tam gdzie lubiliście i szczerze pogadać.
-Myślisz, że będzie chciał rozmawiać?
-To raczej ty powinieneś nie chcieć z nim gadać, a jak widzę, twoje oczy się świecą z podekscytowania, więc tak. Będzie chciał. Teraz dzwoń do Pedra, że bierzesz wolne, kupuj bilet i pakuj się do domu.
-Dziękuję, Shawn. Jesteś wspaniałym przyjacielem. Mam nadzieję, że znajdziesz sobie kogoś kto pokocha cię tak jak na to zasługujesz.
-Mam jeszcze jeden pomysł. Jeżeli chcesz, możemy wzbudzić w nim lekką zazdrość i udawać, że jestem twoim chłopakiem...
-No dobra. To kupuję bilety.
*dwa dni później*
-Drodzy pasażerowie lotu z Vancouver do Los Santos, prosimy o zapięcie pasów. Podchodzimy do lądowania.
Głos stewardessy obudził Erwina z jego drzemki, a kiedy do jego nosa dotarło już tak dobrze znane mu powietrze powróciło także jego ADHD. Na lotnisku wzięli taksówkę i udali się od razu pod Burger Shota. Monatnha Montanhą, ale rodzina jest najważniejsza. Nie mógł się doczekać zaskoczonych min zakszotu. O tej godzinie zwykle się tam zbierali więc liczył, że zastanie tam chociaż większość z nich. Razem z Shawnem ubrani w kapelusze osłaniające ich od gorącego słońca weszli do restauracji. Na kasie Knuckles ujrzał znajomą, parszywą, chińską mordę. Kiedy byli przy kasie nie spoglądając w oczy Kuia zaczął składać zamówienie. Zauważył, że jeden z zestawów nazywał się teraz "Pastor". Wzruszyło go to i postanowił to właśnie to zamówić
-Dzień dobry, proszę dwa razy zestaw Pastor, kod rabatowy: miś kolorowy. - na ostanie swoje słowa podniósł głowę i spojrzał w szeroko otwarte oczy Chucka.
- Erwin! - krzyknął piskliwie, na co Shawn lekko podskoczył.
Chwile po tym zza drzwi do kuchni jak strzała zaczęli wyskakiwać po kolei, Carbonara, Dia, David, San i reszta.
-Ty Siwy chuju! - krzyknął Nicollo. - Dlaczego nie powiedziałeś, że przylatujesz?
-Cześć, Carbo. Też tęskniłem. Siema Zjeb- kiwnął głową w kierunku Davida- Dia, San - posłał uśmiech swoim byłym ministrantom. - Tak wyszło. Właściwie Shawn mnie na to namówił. - wskazał na stojącego obok trochę przytłoczonego bruneta.
-Hej, jestem Nicollo. Dziękujemy, że namówiłeś Erwina żeby nas odwiedził. - przywitał się Pieczara. Po nim zrobili to wszyscy inni.
- Hej, Shawnie, może Dia pokaże ci miasto? Ja chciałbym odwiedzić pewne miejsce.
-Jasne, powodzenia- mrugnął okiem w kierunku Siwego.
Kiedy ciemnoskóry i Kanadyjczyk wyszli Carbo popatrzył zdzwiony na swojego brata.
-Wy jesteście?
-Nie, to mój przyjaciel z Vancouver. Byliśmy na randce, ale nam nie wyszło.
-Jedziesz na dach prawda?
Erwin nie odpowiedział tylko pokiwał twierdząco głową. Nicollo razem z Davidem zaoferowali mu podwózkę pod apartamenty gdzie zostawił w garażu swoje lamborghini. Kiedy już je wyjął pożegnał się z dwójką i popędził, stęskniony za uczuciem szybkiej jazdy na ich miejsce. Podczas podróży zadzwonił do Dante Capeli.
-Cześć Pastor. Co tam?
-Hej Dante, Grzesiek jest na służbie?
-Nie, a co? Nie jesteś już na niego zły? Przecież i tak jesteś kilkaset kilometrów dalej!
-Właściwie, to właśnie przyleciałem. Ej nadal masz mustanga?
-Tak...
-To czekaj. -rozłączył się i podjechał do Capeli stojącego na stacji benzynowej.
-Hej! - podszedł do policjanta i go przytulił.
Chwilę pogadali o Gregorym, Mii i Krackersie, ale Erwin przypomniał sobie gdzie miał jechać i znowu ruszył na dach. Odnalezienie miejsca, mimo upływu czasu nie sprawiło mu problemu. Wchodząc na górę jednak zauważył tam siedzącą sylwetkę.
-Hej Grzesiu...
Ten gwałtownie odwrócił się za siebie.
-Ewrin! - podbiegł i z całej siły przytulił go do siebie, zaczynając łkać w jego ramię. - Tak bardzo tęskniłem. Wszędzie cię szukałem, a nikt nie chciał mi nic o tobie powiedzieć. Wszystko się posypało. Ta suka mnie zdradziła - pociągnął nosem - a ja zrozumiałem, że tak naprawdę nigdy jej nie kochałem. - oderwał się i spojrzał w oczy Siwego. - Od zawsze to byłeś ty. - wyszeptał i schylił się w kierunku ust młodszego.
Mieli jeszcze dużo do obgadania. Musieli sobie wiele wyjaśnić, ale liczył się tylko ten moment. Nareszcie dwa serca sobie przeznaczone się ponownie odnalazły. Nic się już nie liczyło oprócz słodyczy ich ust. Erwin wiedział, że musi porozmawiać z Montanhą o tym co między nimi się wydarzyło, ale później. Teraz była ich chwila. Ponownie był lipiec.
~~~~~~~~
1694 słowa
Oto druga część shota wedding, tym razem szczęśliwe zakończenie, jednak jest to tylko alternatywne zakończenie, ponieważ kanoniczne jest to smutne.
Do następnego !
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top