Coffee
Kto do cholery powiedział mi, że pracowanie jako barista jest dobrym pomysłem? Mogłem po prostu wybrać jakąkolwiek inną pracę, ale nie! Erwin będzie pracował w kawiarni chociaż na sam zapach tego ścierwa robiło mi się nie dobrze. Denerwowali mnie także klienci, a najbardziej ci "wielbiciele i znawcy" kaw. Proszę, ja ledwo rozróżniam latte od cappuccino, a oni mi wyjeżdżają z "Café frappe glykó me gála". No irytujące. Całe szczęście nie byliśmy zbyt popularną miejscówką, dlatego nie miałem aż tak dużo roboty. Najczęściej po prostu przyglądałem się różnym ludziom nas odwiedzającym i szukałem w głowie ripost, którymi mógłbym ich obdarzyć.
-Dzień dobry. Proszę americano. - wybudził mnie z zamyślenia silny, niski głos. Mężczyzna miał brązowe włosy zaczesane do tyłu i takiego samego koloru oczy, które przed wejściem do budynku musiały zakrywać okulary leżące obecnie na jego głowie. Jego skóra była opalona, jakby większość czasu spędzał na plaży. Ubrany był w mundur policyjny, który idealnie opinał się na jego umięśnionym ciele.
-Dzień dobry, już robię. Coś jeszcze dla pana? Może jakieś ciasto, albo pączka? - powiedziałem ze sztucznym uśmiechem, mimo że jego wygląd powodował szybsze bicie mojego serca.
-Twój numer, malutki. -mrugnął do mnie zalotnie okiem, a ja pomyślałem, że w sumie co mi szkodzi trochę się zabawić. Postanowiłem dać mu szansę.
Uśmiechnąłem się słodko i zacząłem przygotowywać jego napój. Fuj. Czarne, śmierdzące, gorzkie gówno. Do ręki wziąłem marker i napisałem na białej serwetce ciąg cyfr i podałem ją razem z kubkiem szatynowi.
-Dziękuję - już miał odchodzić, gdy nagle przypomniał sobie o czymś i zwrócił się ponownie do mnie - Nie dałbyś się może zaprosić dzisiaj na randkę?
-No nie wiem...- udawałem, że się zastanawiam z lekkim uśmieszkiem, ale kiedy posłał mi spojrzenie kota ze Shreka - Okey
-O której kończysz?
-O piętnastej
-Będę. Przy okazji, jestem Gregory, malutki.
-A ja Erwin - posłałem mu ostatni uśmiech wskazując na plakietkę na mojej piersi, na której napisane było moje imię. Mężczyzna odwzajemnił gest w moją stronę i udał się do stolika pod oknem w spokoju wypić kawę.
***
Dziesięć minut po trzeciej, przebrany wyszedłem przed kawiarnię gdzie nareszcie mogłem zapalić papierosa, na którego tak miałem ochotę od rana. Postanowiłem poczekać na Gregorego jakieś piętnaście minut i jeżeli się nie pojawi - wrócić do domu. Nikotyna idealnie wyciszała moje myśli przepływając przez moje płuca, dlatego tak bardzo lubiłem tę używkę, nawet mimo tego, że była tak szkodliwa.
-Cześć malutki! - usłyszałem głos z tyłu i aż podskoczyłem, a fajka, którą trzymałem między palcami prawie mi z nich wypadła - Nie pal bo nie urośniesz - zaśmiał się
-A jak urosnę i przestanę być już "malutki"? - flirtowałem
-Cóż, wątpię w to malutki. Idziemy? - wyciągnął w moją stronę rękę, na którą spojrzałem z początku nie ufnie, decydując się jednak ją złapać.
-Gdzie mnie zabierasz, duży?
-Duży? - pokiwałem głową on tylko prychnął śmiechem pod nosem - Pomyślałem, że możemy na początku iść do wesołego miasteczka, które postawili na molo, a potem może pójdziemy do mnie? - posłał mi zalotne spojrzenie, które oczywiście odwzajemniłem.
-Mi pasuje. - odparłem i ruszyliśmy w stronę plaży, która znajdowała się jakieś dwadzieścia minut spacerem spod mojego miejsca pracy. - Więc, ty wiesz gdzie ja pracuję, a ja wiem o tobie tylko to, że prawdopodobnie jesteś policjantem, tak?
-Kapitan III Gregory Montanha, witam - przedstawił się z szerokim uśmieszkiem widząc moje szeroko otwarte oczy na wspomnienie jego stopnia - Ale dla ciebie mogę być duży...lub Grzesiu jak wolisz.
-W takim razie, ja muszę przywyknąć do bycia nazywanym malutki? - zaśmiałem się a on pokiwał głową
***
Kiedy rankiem po naszej randce obudziłem się z początku nie wiedziałem gdzie się znajduję, potem jednak zobaczyłem moje ubrania leżące na podłodze w pokoju szatyna. Druga strona łóżka była już zimna, co oznaczało, że mężczyzna, który ze mną na nim "spał" musiał wstać już jakiś czas temu. Ubrałem szary t-shirt Gregorego leżący na krześle przy biurku, dokładnie tam gdzie wczoraj ją odrzuciłem i udałem się do kuchni, z której słyszałem lekką krzątaninę.
-Cześć duży - przywitałem się z lekką chrypką, spowodowaną moim niedawnym przebudzeniem
-Hej malutki. - podszedł do mnie i pocałował mnie, co odwzajemniłem, jednak chwilę później poczułem w swoich ustach poczułem ten posmak. Montanha musiał przed chwilą pić to czarne gówno. Odsunąłem się od niego skrzywiony na co on zaśmiał się głęboko i chciał na złość ponownie się do mnie przykleić, ale ja mruknąłem tylko
-Fuj. Pieprzona kawa.
~~~~~~~
706 słów
Macie tutaj krótki shocik, który powstał na fizyce i historii. Inspirowałam się wyzwaniem "1 month of writing ideas for march" od the.plottery na instagramie.
Nie jest on górnych lotów, ale jest to raczej luźny morwin, na którego napisanie miałam ochotę.
Prawdopodobnie pojawi się jeszcze kilka one-shotów z tego wyzwania, ale nic nie obiecuję, bo mam ostatnio trochę dużo nauki, także zobaczę.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top