ADULTHOOD [2/2]
Siedem lat. Kiedy to mięło? Lata, które spędziłem w Europie z pewnością były ciekawe, jednak nareszcie nadszedł czas żeby wracać do słonecznego Los Santos. Podczas wyjazdu poznałem wielu ludzi w tym wspaniałą trójkę- Dię, Sana i Blusha. Tego pierwszego spotkałem w Paryżu. Był ciemnoskóry i miał ciemne dredy, zazwyczaj spięte w kucyka. Już od pierwszego wspólnego zlecenia złapaliśmy świetny kontakt, a chłopak dwa lata młodszy od mnie ruszył ze mną dalej zwiedzać kontynent. Potem poznałem Sana- przystojnego Włocha o bujnych czarnych włosach i idealnej opaleniźnie. Z początku denerwował mnie swoimi zmiennymi humorkami, przez co nazywałem go z Garconem "Księżniczką". Z czasem jednak także jego polubiłem, ze wzajemnością. Ostatniego poznaliśmy Blusha, dziewiętnastoletniego dzieciaka z Polski, który sprzedawał tam dragi. Nie wiedziałem właściwie jak nazywał się na prawdę, bo wątpiłem, żeby to było polskie imię. Właściwie ten chłopak był bardzo tajemniczy, co uwydatniał nawet jego wygląd; ciemne oczy i brązowe włosy zakrywające lekko lewą część twarzy. Te lata z nimi wiele mnie nauczyły. Dzięki nostalgii lot do mojego rodzinnego miasta minął mi dużo szybciej. Garcon, Key i Thorinio byli bardzo podekscytowani, że będą mogli zwiedzić tak zachwalane przeze mnie Los Santos i poznać moich znajomych i rodzinę. Co do nich; z tego co wiem, Carbo i Kylie pięć lat temu urodził się syn a ojciec umarł pół roku temu. Nie wiedziałem jednak dużo o innych ludziach. Szczególnie o osobie, która interesowała mnie najbardziej.
-Dziękujemy państwu za wybranie naszych linii lotniczych. Życzymy miłego pobytu!- żegnała nas stewardessa.
-Jezu jak tu gorąco! - narzekał Dia
-Oj bądź już cicho i podziwiaj! - skarcił go San
-Pamiętajcie, że jesteśmy teraz zakonnikami. Pierwsza warstwa ma być nieskazitelna jak myśli Blusha!
-Jasne, jasne, Pastorze - ciemnoskóry puścił do mnie oczko, na co tylko prychnąłem lekko ze śmiechu
-Chodźcie. Weźmiemy taxi. - zawołałem chłopaków i wszedłem do pojazdu.
Podczas jazdy pokazywałem moim towarzyszom co ciekawsze miejsca, które mijaliśmy.
-A... kiedy poznamy twojego brata, Pastorze?
-Jadę się z nim dzisiaj spotkać, więc może wieczorem zapoznam was z moimi przyjaciółmi i Nicollo.- wzruszyłem ramionami i wtedy dojechaliśmy pod zakon ,,Błędnej Ciszy"
- Oto nasza nowa siedziba! - rozłożyłem ręce pokazując im skromny kościółek.
-Już ta klitka w Warszawie była lepsza! - prychnął Thorinio
-Nie narzekaj, nie jest tak źle! - pocieszał go Garcon
-Mnie się tam podoba- wtrącił Blush
-Dziękuję młodziutki- kiwnąłem w jego stronę głową i udaliśmy się do zakrystii, w której przez kilka minut rozkładaliśmy niektóre nasze rzeczy.
Wtedy usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Wszyscy czterej obróciliśmy się w ich stronę, zdziwieni ponieważ nie spodziewaliśmy się gości.
-Halooo? Czy jest tu ktoś? - usłyszałem znajomy głos, który przyprawił mnie o dreszcze. - Słyszałam, że jest nowy ksiądz i przyszłam się przywitać i zapytać kiedy msza! - krzyczała kobieta
Przewracając oczami i biorąc głęboki oddech otworzyłem Jadwidze wejście na zakrystię.
-Szczęść Boże! - przybrałem fałszywy uśmiech a uśmiech kobiety, jak tylko mnie zobaczyła zmalał.
-Erwin Knuckles? Gdzie Pastor?
-Pani Chimil, panią też miło po tylu latach widzieć. Ja jestem Pastorem, po to wyjechałem z naszego słonecznego miasta! - pokazałem jej zęby a ona stała z rozdziabionymi ustami
-Och! Niezłe z ciebie ziółko było w szkole. W ogóle się Pastor nie uczył tak ważnego przedmiotu jakim jest matematyka! Jak dobrze, że nawróciłeś się i zostałeś Pastorem - wydusiła nareszcie z uśmiechem - Więc, kiedy msza?
-Niebawem proszę pani. Muszę się trochę tutaj ponownie zadomowić, ale niedługo, pani dowie się pierwsza.
-No dobrze. Szczęść Boże, Pastorze!
Zamknąłem drzwi za swoją byłą matematyczką a chłopaki tylko roześmiali się na widok mojej zbolałej miny.
-Macie tu może jakiś banczyk do obrabowania?- zaczepił mnie Francuz kiedy szliśmy od wyjścia z zakrystii.
-Może na razie nie ryzykujmy aż tak spaleniem pierwszej warstwy, zostańmy przy jakichś kasetkach.
-Wieczorem?- dopytał
-Jutro, dziś chcę się spotkać z bratem jak już mówiłem.
-Jasne, czaję. Mamy załatwione jakieś lokum?
-Wynająłem nam mieszkanko w bloku w centrum. Póki co musi wystarczyć. - na moje słowa chłopaki kiwnęli głowami i wsiedliśmy w jakieś losowe auto, które zwytrychowałem i odwiozłem przyjaciół na tak zwane "aparty", mimo, że był to trochę obskurny blok. Następnie wybrałem na telefonie numer Nicollo i wyjechałem z apartamentów.
-Siema Carbokurwanaura!
-Siema Erwin, jesteś już w mieście?
-Właśnie niedawno przyleciałem, chciałem podjechać, ale nie znam adresu.
-To dawaj pod BS-a, będę czekać, bo jestem tu z Davidem
-Jadę.
Droga pod znaną każdemu mieszkańcowi restaurację należącą do mojego szefa minęła mi bardzo szybko. Cały czas obserwowałem miasto i to jak się zmieniło. Powstało dużo nowych sklepów i mieszkań. Dalej jednak możliwe było rozpoznanie danych ulic. Nareszcie dotarłem pod fast-fooda, wszedłem do środka a dzwonek nad drzwiami zadzwonił oświadczając, że przyszedł nowy klient.
-Witam!-krzyknąłem do dwójki mężczyzn stojących przy ladzie i gadających z jakimś facetem na kasie. Musiał być nowy bo zdawał się być zestresowany rozmową z nimi
-Siwy! - podbiegł do mnie brat i przytulił na przywitanie.
-Dobrze cię widzieć Siwy chuju - dodał Gilkenly
-Was też. Zabierzecie mnie w objazd po mieście? Dużo się zmieniło?
-No trochę, ojciec umarł te pół roku temu, ale to wiesz, teraz jest nowy szef policji, ale ogólnie stare śmieci. Najpierw pojedziemy do mnie do poznasz Ivo, bo cały czas o ciebie wypytuje, a potem może jeszcze wpadniemy się spotkać z Vasquezem, Silnym i Dorianem?
-Dla mnie git.
Byłem w sumie podekscytowany spotkaniem z synem Nico. Ciekawiło mnie do którego z rodziców będzie bardziej podobny. Osobiście uważałem, że pomimo urody Kylie to jednak "nasza strona" jest tą wyraźniejszą i ciekawszą. Przypatrując się bratu zauważyłem, że jego dawniej czarne, krótko ścięte włosy wyglądają obecnie jak... pieczarka.
-Co ci się stało we włosy? - zapytałem kiedy siedzieliśmy w Sultanie RS
-Został Pieczarą - mruknął David.
-Dokładnie. Teraz możemy być Siwa Zjebana Pieczara. - potwierdził i pokazywał po kolei na mnie, Gilkenlyego i siebie.
-Jak Kylie z tobą wytrzymuje to ja nie wiem...
-Jak Summer z tobą wytrzymuje to ja nie wiem...- przedrzeźniali się nawzajem a ja zaśmiałem się bo brakowało mi ich
-Czy...ojciec przed śmiercią coś mówił? No wiesz...?
-Nie, sory Erwin. Nic nie mówił, ale jebać go. - przerwał i po chwili wykrzyknął z większym entuzjazmem- W ogóle! Jak się wyprowadziłeś wtedy to dał mi twojego dominatora, ale nie miałem serca nim jeździć dlatego kupiłem garaż i go tam trzymam. Nareszcie mogę ci go znowu oddać.
-Dzięki Carbo, to miłe - uśmiechnąłem się i zauważyłem, że chłopak parkuje
-Jesteśmy. Wysiadajcie.
Wykonaliśmy jego polecenie i powoli zaczęliśmy iść w stronę wejścia do średniego, białego domu jednorodzinnego. W sumie, teorytycznie mógłbym wcześniej poznać bratanka bo rozmawiałem z Carbonarą kilka razy przez kamerkę, jednak on uznał, że zobaczę jego syna kiedy osobiście pojawię się w Los Santos. Tak więc teraz idąc do jego mieszkania poczułem stres, że nie mam żadnego prezentu dla chłopca. Pomacałem swoje spodnie i uznałem, że po prostu zabiorę go na jakieś zakupy i wybierze sobie coś co mu kupię. Lub dam mu pieniądze.
-Poczekajcie tu, ja pójdę po niego, bo pewnie siedzi u siebie w pokoju - powiedział do nas a my zdjęliśmy buty idąc do salonu, w którym siedziała popijająca wino Kylie.
-Cześć Kylie! - przywitaliśmy się a ona odpowiedziała nam z podobnym entuzjazmem.
Chwilę czekaliśmy na Nicolo, który widocznie miał problem z wyciągnięciem syna z pokoju. Już czułem, że była to skóra ściągnięta z niego.
-Ivo, to jest twój wujek Erwin- przedstawił mnie chłopcu, którego niósł na rękach.
-Wuja!
-Cześć młody - podszedłem do niego i wyciągnąłem rękę, żeby przybić z nim piątkę.
Mimo, że sam nie koniecznie chciałem mieć dzieci, (pomijając to, że nie bardzo miałem możliwość) lubiłem spędzać czas z tymi należącymi do bliskich mi osób. Szczególnie kiedy były tak słodkie jak mój mały bratanek. Patrząc w jego niebieskie oczy widziałem w nim odbicie własnego brata z czasów kiedy sami byliśmy młodsi. Zdziwiły mnie też jego białe włosy przystrzyżone w podobnego grzyba co jego ojciec. Czy oni mu je przefarbowali? Chociaż czy mnie to dziwi? Jego ojciec to Carbonara.
-Cześć Ivo! - przywitał się w nim stojący po mojej prawej Gilkenly
-Hej David!
-My jedziemy pokazać Erwinowi miasto, bierzemy go z nami - krzyknął Nico do swojej żony pokazując na syna i pokazał nam żebyśmy już wychodzili.
Na podwórku, przed samym samochodem zauważyłem młodego, który ciągnie ojca za koszulkę widocznie chcąc mu cos powiedzieć.
-Ej, Erwin! - odwróciłem się do niego i spojrzałem się pytająco - Ivo chciał się coś spytać - kiedy to powiedział, chłopiec tylko zaczerwienił się i ukrył małą twarzyczkę w szyi swojego taty - Nie wstydź się, to twój wujek przecież, to nie jest taki zjeb jak David
-Hej!- krzyknął komentowany, na co Nicolo tylko uciszył go zbyciem dłoni
-No...- zaczął nareszcie Młodziutki - Czy twoje włosy mają na sobie pleśń? Bo są takie szare - powiedział cicho ale z nutą zaciekawienia
Mój brat i jego najlepszy przyjaciel zaśmiali się głośno a ja spojrzałem z wielkimi oczami na bratanka po czym także wybuchnąłem śmiechem.
-Nie... w sumie to nie wiem dlaczego są takie, lepiej powiedz mi dlaczego twój stary ma na głowie jakąś pieczarkę?
Do wieczora spędziłem czas właśnie z tą trójką. Około osiemnastej musieliśmy odstawić śpiącego Ivo do domu i ruszyliśmy na garaże odebrać mój samochód. Potem w planach mieliśmy zebranie Dii, Sana i Blusha i zapoznanie ich z ekipą z Burgera.
-Tęskniłem za tym samochodem, mimo tego, że w Anglii jeździłem lambo - spojrzałem ze wzruszeniem na fioletowe auto
-Lamborghini?! Pierdolony burżuj! - prychnął David - Dobra, jedź po tych swoich znajomków, my będziemy na Burger Shocie ze wszystkimi czekać. Pewnie będzie też Kui. - dodał po czym udał się do białego sultana.
Zapach w środku dominatora był taki sam jakim go zapamiętałem. Pomimo upływu lat nadal potrafiłem wyszczególnić woń tytoniu z fajek Nico, których pety leżały w popielniczce, mój dawny żel do włosów oraz... wodę kolońską należącą do mojego byłego chłopaka. Ciekawe co u niego...
Kiedy byłem pod apartami zadzwoniłem do Dii, żeby zeszli przed blok. Czekałem pod samymi drzwiami, bo kto mi zabroni. Nareszcie ujrzałem tą wspaniałą trójkę schodzącą po schodach i rozglądającą się na mną. Otworzyłem okno i krzyknąłem do nich a oni dopiero wtedy podeszli bliżej i wsiedli do środka.
-Niezłą furą się woziłeś za dzieciaka - mruknął z uznaniem Thorinio
-Kochałem to autko - powiedziałem z uśmiechem - Muszę tu posprzątać bo nikt nim nie jeździł siedem lat. Nawet dłużej bo przed ostatnie tygodnie pobytu tutaj wszędzie podwoził mnie...Z resztą nie ważne
-Nie boisz się konfrontacji z tym twoim...Montawą? Bo prędzej czy później ona nastąpi -zapytał Blush
-Montanhą - poprawiłem - Brakuje mi go... Chciałbym wiedzieć co u niego, to chyba normalne nie? W końcu zanim zostaliśmy razem to przyjaźniliśmy się przed piętnaście lat. - wzruszyłem ramionami
-Nadal go kochasz? - wyrwał się San
-Nie wiem. - mruknąłem i już bardziej entuzjastycznie dodałem - Jesteśmy! Gotowi poznać największą mafię Los Santos?
-Boję się...- zająknął się Key a Garcon tylko mu przytaknął
Zignorowałem ich i przeszedłem przez szklane drzwi restauracji. Już od wejścia uderzył we mnie ten zapach starego tłuszczu, do którego kiedyś byłem przyzwyczajony a teraz gryzł on mój nos.
-Witam Misiu Kolorowy! - powiedział swoim charakterystycznie piskliwym głosem Kui.
-Dzień dobry! - odpowiedziałem mu tym samym tonem - Gdzie reszta?
-Wszyscy są na zapleczu. Ja czekałem na was żeby zamknąć, żeby nikt nam nie przeszkadzał
-Okey - przytaknąłem i udałem się do wejścia na kuchnię, przez którą trzeba było przejść by dostać się na zaplecze. - Siema! - krzyknąłem do ludzi tam siedzących. Od prawej był Vasquez, potem Silny, Heidi, Dorian, David i Carbo, reszty nie znałem. Widziałem jakiegoś gościa o ciemnej karynacji i brązowych włosach oraz drugiego, także ciemnoskórego, ale miał blond włosy. Trzeci był w dziwnej masce na twarzy, ale mimo to wyglądał na przyjaznego.
-Miło cię widzieć Erwin! - powitała mnie z uśmiechem Bunny po czym przyszła mnie przytulić.
-Was też!
-Poznaj Karima, Lucasa i Laboranta! -przedstawił ich Kui - To jest Erwin, nasz nowy Pastor - mrugnął okiem do wszystkich na co się zaśmiali
-A to Dia, San i Blush - pokazałem na "swoich"
Reszta spotkania minęła nam na rozmowach o tym co się działo u nich a co u mnie przez ostatnie lata, planach na najbliższą, ale także ogólną przyszłości Zakszotu, jak się nazwaliśmy.
Następnego dnia wieczorem, tak jak zaplanowaliśmy mieliśmy obrabować kasetkę. Wybraliśmy jakiś sklep na Paleto i się tam udaliśmy.
-Gotowi? - chłopaki pokiwali głowami - to biorę!
W kasie nie było dużo pieniędzy, jednak liczyła się adrenalina! Wszystko szło jak po maśle, aż nie usłyszeliśmy policji. Prędko wsiadłem na siedzenie kierowcy, dając znać przyjaciołom, żeby także weszli do samochodu. Odpaliłem mój ukochany fioletowy pojazd wytrychem i rozpocząłem ucieczkę.
-Miała być pierwsza warstwa! Nieskazitelna! -warknął mmi do ucha San
-Zgubie ich, chill- jednak trochę się przeliczyłem, bo kierowca crown victorii wyprzedził mnie i zablokował przejazd przez co utknęliśmy w ślepej uliczce. No i dupa.
-Wysiadaj z pojazdu! - krzyczał znajomy głos - ręce w górę!
Uznałem, że słuchanie policjanta obniży mi wyrok, dlatego zgodnie z jego słowami stanąłem z podniesionymi dłońmi przed autem. Kiedy spojrzałem na twarz mężczyzny od razu go poznałem, mimo upływu tylu lat. Na oczach miał okulary przeciwsłoneczne, chociaż było już ciemno. Miał także lekki zarost, co do niego w sumie pasowało. Jedyne co było bardziej zauważalną zmianą w jego wyglądzie to kolor jego charakterystycznych włosów. Wszystkim dobrze znany mop, miał teraz jeszcze bardziej adekwatną do nazwy barwę szarości.
-Komendant Dante Capela, numer odznaki 103. Jesteście oskarżeni o napad na kasetkę oraz kradzież pojazdu należącego do pana Erwina Knucklesa. - zaśmiałem się w duchu, to się Dantuś zdziwi - Proszę oprzeć się o pojazd, ja was zakuję i przeszukam. - poinstruował nas, a my wykonaliśmy jego polecenie. Kiedy mieliśmy już kajdanki, oraz byliśmy rozbrojeni z względnie niebezpiecznych przedmiotów takich jak wytrychy czy scyzoryki po kolei ściągał nam maski.
Pierwszy był Dia, potem San i Blush. Żadnego z nich nie znał więc jego twarz pozostawała obojętna. Nadszedł jednak nareszcie moment, żeby to moja morda została odkryta. Jego wzrok padł na początku niewzruszony na moje włosy, które zakryte były wcześniej czapką, którą także zdjął, potem jednak spojrzał mi w oczy i wtedy gały niemal nie wypadły mu z oczodołów. Usta otarte miał szeroko i na chwilę znieruchomiał, jakby upewniając sam siebie, że to naprawdę ja. Twarze moich towarzyszy były mieszanką zdziwienia, dlaczego policjant tak reagował i rozbawienia z tego samego powodu.
-Erwin?
-Cześć Dante, dawno się nie widzieliśmy!
-Co ty tu kurwa robisz?! Skąd ty się wziąłeś w Los Santos? I dlaczego, do kurwy, syn świętej pamięci szefa policji obrabia sklep?
-Oj Capela, to nieporozumienie!
-Ehe, bo w to uwierzę. Dobra. Przedstawię wam teraz prawa i porozmawiamy na Mission Row.
Potem gadał jakieś bzdety, które musiał powiedzieć, ale ja i tak go nie słuchałem. Nareszcie, po kilkudziesięciu minutach byliśmy na komendzie głównej. Zaprowadził nas do cel, jeszcze raz przeszukał i zamknął za kratkami.
-Dobra, zaraz wam przeczytam wyroki, ale najpierw Knuckles, opowiadaj co u ciebie. Gdzie byłeś tyle czasu? Wiesz jak się Grzechu załamał?
-Lepiej powiedzieć gdzie nie byłem. - odparłem z lekkim uśmiechem
-Racja. Najpierw był w Hiszpanii, potem we Francji, Niemczech, Włoszech, Rosji, Polsce, Norwegii i na końcu jeszcze w Anglii- mówił Dia
-Wow, nieźle, wolę nie pytać skąd miałeś na to kasę
-Stypendium na studiach - wzruszyłem ramionami, żeby moja wymówka wydawała się jeszcze bardziej prawdopodobna. Zanim jednak Dante zdołał dopytać jakich studiach odezwał się ponownie Garcon.
-A skąd pan tak właściwie zna Pastora?
-Pastora?-pokiwałem głową -Byliśmy w jednym liceum, siedzieliśmy razem na kilku przedmiotach, no i chodził z moim przyjacielem.
-Oooo! To ten Grzesiek, co był seksowny?- podłapał temat San
-Ta- przytaknąłem mu zawstydzony przez spojrzenie, które posłał mi Capela, mające znaczyć tyle samo co "serio?"
Wtedy nagle drzwi od cel się otworzyły i stanął w nich w miarę wysoki, umięśniony mężczyzna. Był ubrany w mundur biura szeryfa, a na głowie miał kapelusz. Erwin poznał go dopiero kiedy się odezwał.
-Kogo tym razem złapałeś, Pusia?
-Nie uwierzysz Pisi, odezwij się - zwrócił się do mnie
-Siema Janeczku, pierdolnę cię kiedyś tym kadzidłem w łeb - rzuciłem w stronę mężczyzny tekst, którym disowaliśmy się w liceum nawet nie pamiętałem jego genezy, jednak bawił nas on
-Ło kurwica! Knuckles! Co ty tu robisz? - powiedział z szeroko otwartymi oczami
-Właśnie wróciłem z Europy - wzruszyłem ramionami
-No a z tym waszym kadziłem, to teraz może to zrobić, bo nasz Erwin został Pastorem - dodał Dante
-O kurwa! To się Grzechu serio zdziwi, jak będzie chciał znowu zaru- przerwał mu Capela
-Dobra, opowiadaj dalej, co tam u ciebie? Chyba nie będziemy mieli przewalone jak potrzymamy ich tutaj trochę dłużej- dopytał Pisiceli, na co ten tylko machnął olewczo ręką
Opowiadałem im o tym co wydarzyło się w ciągu tych siedmiu lat, omijając rzeczy, które były niezbyt legalne. Pomijałem też fragmenty o swoich związkach, wiedząc o tym, że mężczyźni mogli nadal przyjaźnić się z Grześkiem. Moje plany pokrzyżowało jednak ich pytanie właśnie o moją drugą połówkę. Zanim zdążyłem się odezwać, głos zabrał Dia
-No miał dwóch chłopaków. Pierwszy nazywał się Kazik. Poznali się w Petersburgu, gdzie mieszkaliśmy przez rok. Było nawet spoko, w sensie chłop był przystojny. Miał ciemne, kręcone włosy i oczy i dziwne wąsy na Pablo Escobara. Do czasu cieszyłem się z ich związku, aż nagle ten gangus- odpalił się - oskarżył Erwina o zdradę i wrobił w napad, przez co musieliśmy uciekać z kraju. - jak cieszę się, że Francuz pominął szczegół, że w gruncie rzeczy to on tylko nakablował na mnie psom, bo serio obrabowałem bank.
-Potem jak byliśmy w Anglii, zapierał się, że woli zostać singlem, ale San poznał wtedy Sky no i Pastor zrobił się trochę, zazdrosny?- prychnąłem- Pewnego dnia, po pracy poszliśmy znaleźć mu kogoś w klubie. Minęło tyle czasu, mieliśmy już wychodzić, bo Erwin był już wkurwiony, ale wtedy pojawił się Shawn. Właśnie zaczynał zmianę na barze.
Mieliśmy już razem z hopakami, jak ich nazywałem wychodzić, piliśmy rozchodniaczka, kiedy naszego dotychczasowego barmana, z którym byliśmy już na ty zastąpił jakiś czarnowłosy chłopak. Musiał być nowy, skoro go nie kojarzyłem. Patrzyłem się na niego jak zaczarowany, kiedy jego spojrzenie spotkało się z moim. Jego oczy w kolorze lazurytu wypalały dziurę w moich złotych. Uśmiechnął się do mnie szeroko i powiedział
-Hej, jestem Shawn, a ty?
-Erwin, miło cię poznać.
Przegadaliśmy ze sobą cały wieczór, mieliśmy wiele wspólnych tematów. San, Dia i Blush nie chcieli nam przeszkadzać dlatego cały wieczór przychodzili tam tylko żeby co jakiś czas wypić shota podanego przez Kanadyjczyka, jak się później dowiedziałem. Potem umówiliśmy się na randkę, jedną, drugą, piątą i zostaliśmy razem.
Powróciłem do mężczyzn nie zatapiając się już dalej w moich wspomnieniach.
-Wierzcie albo nie, ale Shawn miał taki zajebisty tyłek! No serio! Często żartowaliśmy sobie z Erwina, że dosłownie jest w trójkącie z nim i jego dupą, taka była duża i umięśniona.- cały się zaczerwieniłem, na co stojący przed nami mężczyźni głęboko się zaśmiali.
-Tak samo rumieniłeś się jak na studniówce przelizaliście się z Monte na dworze - dodał Dante na co ja otworzyłem oczy szeroko. Wiedział i nie powiedział Krakersowi, który był jego przyjacielem?
Kiedy tylko to powiedział, na schodach dało usłyszeć się jakieś ciężkie kroki, pewnie spowodowane masywnymi butami policyjnymi.
-Oho, chyba szefo idzie- mruknął Capela
-Chętnie go poznam. Jestem ciekawy kto został tutaj 01 po moim starym- powiedziałem do nich
-Prawie zapomniałem, że twój tata był szefem policji - zaśmiał się Blush siedzący dotąd cicho.
-Oj, żebyś zaraz tego nie pożałował - mruknął Mopik a ja przeraziłem się trochę...Czy to możliwe żeby mój nieudolny kuzyn został szefem? Było to prawdopodobne patrząc na jego relacje z moim ojcem.
Wtedy jednak w drzwiach stanął mężczyzna, którego znałem aż za dobrze. Jego brązowe włosy zasłaniał kapelusz, spod którego wychodziło kilka niesfornych kosmyków. Na prostym nosie leżały przyciemniane okulary pilotki, przez których szkiełka widać było jednak jego czekoladowe oczy. On sam ubrany był w czarny mundur policyjny, podobny do tego, który kiedyś nosił ojciec. Klatkę piersiową przykrywała mu kamizelka kuloodporna, a na biodrach zapięty pas z taserem i innymi sprzętami, których nazw nie pamiętałem, chociaż uczyłem się o nich na WOWie.
-Szef Los Santos Police Departament, Gregory Montanha- powiedział ze stoickim spokojem patrząc w stronę moich przyjaciół nie zauważając mnie z początku - Dlaczego nadal tu siedzą?
-No...- zaczął tłumaczyć się Capela, ale przerwał mu Dia
-To ten twój Grzesiek, Erwin? - zapytał głupio.
Wtedy wzrok Gregorego przesunął się w stronę ostatniej z cel, w której się znajdowałem. Spojrzał na mnie jakby nie dowierzając. Zdjął swoje okulary żeby lepiej widzieć i gapił się prosto w moją twarz.
-Cześć Monte...
-Co tu się kurwa dzieje? - zwrócił się w stronę Dantego i Janka
-No... złapaliśmy pana Pastora
-Pastora? - spojrzał na mnie z podniesioną brwią okasając moje ciało od stóp do głowy na co pokiwałem energicznie głową
-Tak, jestem teraz Pastorem. To są moi ministranci Dia, San i Blush, a ta cała kasetka to nieporozumienie. - Uśmiechnąłem się niewinnie
-Dante, daj im tylko kaucję - zwrócił się do 03 na co ten posłał mu znaczący uśmieszek podśmiechując się pod nosem i mrucząc coś w stylu "nadal, Grzesiu?"
Jak powiedział Montanha tak Capela zrobił. Kiedy opuszczaliśmy budynek komendy postanowiłem wziąć się w garść i pogadać z Grześkiem.
-Dogonię was - zwróciłem się w stronę przyjaciół a oni pokiwali głowami. - Gregory! -odwrócił się w moją stronę i spojrzał pytającym wzrokiem - Możemy chwilę porozmawiać?
-Minęło siedem lat, Erwin. Albo raczej Pastorze. - mruknął niechętnie.
-Słuchaj...przepraszam. Zrozumiem, jeżeli przez to zaprzepaściłem szansę na kiedykolwiek pogodzenie się z tobą, ale naprawdę tęskniłem. Daj mi szansę, żebyśmy mogli znowu się przyjaźnić. Proszę - mówiłem błagalnym tonem
-Eh...- westchnął - Zastanawiam się czy jest sens udawać, że jestem na to niechętny bo i tak mnie przekonasz, że jestem - zaśmiał się lekko - Okey. Spotkajmy się dzisiaj u mnie. Napijemy się czegoś, pogadamy.- uśmiechnął się co odwzajemniłem
Po jego słowach pożegnałem się z nim i udałem do dominatora, w którym siedzieli Thorino, Key i Garcon.
- Co ty się tak szczerzysz? Udało ci się?
-Mamy się spotkać wieczorem. Nawet nie wiecie jak bardzo mi go brakowało - powiedziałem i spojrzałem na nich wszystkich a oni się zaśmiali.
***
Zapukałem do drzwi dobrze znanego mi z młodości domu. Spodziewałem się, że otworzy mi je Gregory, jednak po ich otworzeniu z początku nie zauważyłem nikogo. Dopiero kilka sekund później spojrzałem w dół i zobaczyłem jakieś dziecko.
-Um, dzień dobry? Czy tu mieszka Gregory Montanha?
-Babciu! Jakiś pan przyszedł do taty!- taty? To syn Grzecha?
Po jego słowach za jego plecami pojawiła się już siwa kobieta. Nic się w niej nie zmieniło prócz koloru włosów.
-Erwin? Witaj kochanie!- pocałowała mnie na przywitanie w policzek - Wejdź!
-Dzień dobry proszę pani! Umówiłem się z Grześkiem, jeżeli go nie ma to mogę przyjść później...
-Och nie! On zaraz wróci, właśnie skończył zmianę. Ja pilnuję Alexa- przerwała bo zadzwonił jej telefon. Jej rozmówca coś jej powiedział a jej twarz wykrzywiła się w grymasie. Spojrzała na mnie a potem na swojego wnuka. Mruknęła coś i się rozłączyła ponownie się do mnie odzywając- Erwinku, muszę pilnie jechać do pracy, wynikła nieprzyjemna sytuacja i nie ma nikogo kto może mnie zastąpić. Czy mógłbyś popilnować Alexa dopóki nie przyjedzie Greg? No albo w ostateczności jego matka?
-Um...tak pewnie, pani Montanha. Proszę spokojnie jechać.
Kobieta pożegnała się z synem swojego pierworodnego, potem ze mną jeszcze raz mi dziękując i pobiegła do samochodu.
-Kim pan jest?- wyrwał mnie z zamyślenia głos chłopca - Ja jestem Alexander Montanha
-Erwin Knuckles, jestem...byłem...przyjacielem twojego taty- Nie wiedziałem czy rodzice dziecka są nadal razem, dlatego wolałem przemilczeć fakt o moim i jego ojca związku.
Brązowowłosy poszedł do salonu, który niewiele się zmienił od mojej ostatniej wizyty, a ja podążając za nim usiadłem na kanapie na swoim standardowym miejscu.
-Tatuś nie pozwalał tutaj siadać mamusi - mruknął chłopczyk na co ja podniosłem brew
-Nie pozwalał?
-Nie są już razem - powiedział jakby nigdy nic
-Nie wiedziałem...Wiesz, zawsze jak tutaj przychodziłem to siadałem na tym miejscu - posłałem mu lekki uśmiech, który on niepewnie odwzajemnił.
-Jest pan tak stary jak tata? Albo babcia? Bo ma pan takie szare włosy!
-Mam dwadzieścia pięć lat, nie jestem stary!- zrobiłem śmieszną minę przez co razem z Alem się roześmialiśmy - Mogę zapytać jak nazywa się twoja mama? - postanowiłem wypytać go trochę o szczegóły z życia mojego ex-chłopaka
-Rebecca. - o! To ciekawe.
Kiedy miałem zadawać kolejne pytanie, do domu wszedł Montanha. Ten starszy oczywiście.
-Tata!- krzyknął młodszy i podbiegł go przytulić.
-Hej młody, widzę, że poznałeś już Erwina.- kiwnął mu głową na potwierdzenie -Matka czeka na ciebie przez domem. Babcia cię spakowała?
-Tak, plecak mam przy schodach - podbiegł do przedmiotu, a Gregory założył mu go na plecy. Odprowadził go pod drzwi i wtedy chłopiec krzyknął- Pa tatusiu! Pa panie Erwinie!
-Trzymaj się młody!- odkrzyknąłem
Monte zamknął za nim drzwi, chwilę wcześniej rzucając Rebecce "pilnuj go" i pojawił się przy mnie w salonie.
-Chcesz kawę, herbatę czy coś innego? - pokazał mi reklamówkę, w której zastukało szkło.
-Jest już stanowczo po dwunastej także- zaśmiałem się a on przyniósł nam szklanki i rozlał bursztynowy alkohol.
-No więc, co tam u ciebie? - zaczął
-Wczoraj wróciłem do miasta, przez te siedem lat podróżowałem prowadząc interesy, wiadomo jakie, w Europie. A ty? Jak zostałeś szefem policji?
-Po tym jak kilka lat temu twój ojciec przeszedł na emeryturę jego stanowisko przejął Sonny Rightwill.
-Że nasz wuefista?! - zdziwiłem się
-No, dzięki niemu dostałem się do policji. Trochę harowałem, łapałem przestępców, kilka razy był to Carbo- zaśmiał się i upił łyka drinka - Ale zawsze staram się mu dać jakiś łagodny wyrok, ze względu na Ivo, nie chcę, żeby miał ojca w więzieniu. Poza tym Kui nieźle ich kryje. No a dwa miesiące temu udało mi się objąć stanowisko szefa, po tym jak Sonny zrezygnował.
-Wow, jestem dumny - uśmiechnąłem się do niego a on to odwzajemnił
-A ty, serio jesteś Pastorem? Serio teraz idziesz "Bożą ścieżką" czy to raczej przykrywka?
-Czy ty musisz być taki domyślny, panie Montanha? Och, oczywiście, że nagle się nawróciłem! - zaśmiałem się głęboko co po chwili uczynił też szatyn.
-Tak myślałem właśnie. Słyszałem o tym, że mówiłeś swoim koleżkom o mnie - poruszał brwiami a ja spaliłem buraka - Co więc mówiłeś?
-Dużo rzeczy im mówiłem - omijałem temat - Jesteś w końcu ważną częścią mojego życia.
-Nadal jestem?
-Oczywiście, że tak. Byłeś moim przyjacielem przez piętnaście lat, potem byliśmy razem. No i prawie wszystkie moje "pierwsze razy" były z tobą - wzruszyłem ramionami
-Prawie wszystkie?
-Pierwszy raz ćpałem z Vasquezem. Wtedy na jego urodzinach - przypomniałem mu a on zaśmiał się na wspomnienie mojej przerażonej twarzy gdy mówiłem mu o ufoludku.
-O tak! Pamiętam to - dusił się ze śmiechu - Jakiś Alien tu jest! - przedrzeźniał mnie, ale za chwilę się uspokoił - No a reszta moja? - zapytał flirciarsko
-Pytasz jakbyś tego nie wiedział - zaczerwieniłem się lekko - I jakby to nie nas przyłapała twoja mama w twoje urodziny
-Weź! Nigdy w życiu się tak nie wstydziłem jak wtedy.
-Co ja mam powiedzieć jak mama mojego chłopaka usłyszała piętro niżej moje krzyki i przyszła sprawdzić co się dzieje a zastała mnie nagiego pod swoim synem?! - krzyczałem piskliwym głosem cały czerwony.
-No cóż, przynajmniej nauczyliśmy się zamykać drzwi - śmiał się
Byliśmy już nieźle wstawieni a nasze butelki whiskey były w większości opróżnione gdy Montanha zapytał
-O kim tak w ogóle mówił twój kolega na celach? Miałeś kogoś?
-Miałem dwóch chłopaków. Na początku był rusek- Kazik. Był przystojny, trochę podobny do ciebie, jak tak się zastanowię, jednak był zbyt toksyczny i nie wytrzymałem z nim długo. Przez niego musiałem uciekać z Rosji - roześmiałem się - Potem odwiedziłem kilka innych krajów i pod koniec podróży zamieszkałem w Anglii. Tam byłem najdłużej bo aż dwa lata no i właśnie tam poznałem Shawna, o którym mówił Dia. Rozstaliśmy się bo zdecydowałem się wrócić do Stanów. Ty byłeś z kimś oprócz Rebecci? - przerwałem swój monolog
-Skąd o niej wiesz?
-Alex mi powiedział - wzruszyłem ramionami - No więc?
-Nie. To znaczy na stałe nie. - pokiwał głową potwierdzając swoje słowa
-A w sumie, jak to się stało...w sensie no Alex?
-Po tym jak wyjechałeś trochę się załamałem. No dobra, nie trochę. Cholernie - spojrzałem na niego przepraszająco - Kazałeś mi zapomnieć i próbowałem. Pewnego wieczora po tym jak przestałem siedzieć w swoim pokoju postanowiłem iść się napić do jakiegoś klubu. Wypiłem dużo za dużo, no i wyszło, że przespałem się z Rebeccą. Byłem tak najebany, że nawet jej nie poznałem. Zaszła w ciążę, a ja czułem się zobowiązany i ożeniłem się z nią. Byliśmy razem do kiedy Alex nie skończył trzech lat, bo wtedy nakryłem ją jak zdradza mnie. Na szczęście nie w mojej sypialni - wzdrygnął się - Rozwiedliśmy się i dostałem prawa do opieki, a ona do wizyt w weekendy. Po niej były już tylko one-night-standy. Mia, Sasha i kilka innych kobiet. Nie jestem z tego dumny, ale cóż.
Podczas kiedy on opowiadał ja starałem się wyrzucić z głowy jedną dręczącą mnie myśl, która nachodziła mnie co jakiś czas od jakichś siedmiu lat. Czy ja nadal go kocham? Jeżeli nie to dlaczego bolały mnie te wspomniane dziewczyny? I to, że...spał z Rebeccą.
-Słuchasz mnie Erwin? - zapytał
-Um...zamyśliłem się trochę. Muszę iść do toalety...
-Tam gdzie kiedyś - poinstruował mnie i dolał sobie resztki whiskey do szklanki.
Pokiwałem głową i podniosłem się z brązowej kanapy. Chwiejnym krokiem poszedłem do pomieszczenia znajdującego się przy schodach prowadzących na piętro. Łazienka nie zmieniła się wiele. Jej ściany nadal pokrywały biało-zielone kafelki. W rogu stała toaleta, a nad zlewem wisiało okrągłe lustro. Jedyne co było inne to stojący na przeciwko drzwi prysznic, który został zastąpiony prostokątną wanną. Uśmiechnąłem się do siebie, bo wróciło do mnie wiele wspomnień. Na przykład to jak po raz pierwszy upiliśmy się z Gregorym i połowa tego miejsca była pokryta naszymi wymiocinami. Patrząc w swoje odbicie przyglądałem się swoim oczom próbując doszukać się w nich odpowiedzi na dręczące mnie pytanie. Kocham go czy nie? Pomyślałem o moich związkach z Shawnem i Kazikiem. W żadnym z nich nie czułem się tak jak wtedy kiedy byłem z Grześkiem. Przy każdej możliwej okazji porównywałem ich do niego. A więc to tak. Nadal jestem w nim zakochany...
Wyszedłem z łazienki z rumieńcami od alkoholu (przynajmniej to sobie wmawiałem) i udałem się prosto do salonu. Nie powinienem tak dużo pić. Zaraz powiem coś czego pewnie będę żałować, ale nie potrafię się kontrolować kiedy w mojej krwi płyną procenty.
-Co ty tam tak długo siedziałeś?- zapytał Monte
-Uświadomiłem coś sobie - Nie Erwin, nawet nie próbuj. Chcesz go ponownie stracić? - Ja...
-Co ty?
-W każdym z tych chłopaków; Petrowiczu czy Brownie, szukałem ciebie, bo po tych wszystkich latach ja, ja nadal cię kocham. - wyznałem
Na moje wyznanie rozszerzył oczy zdziwiony. Otwierał i zamykał usta przez kilka sekund ciągle się na mnie patrząc
-Żartujesz sobie?
-Chciałbym...chciałbym ruszyć dalej, ale - urwałem - Jezu, zachowałem się tak samolubnie! Byłeś dla mnie tak dobry, dawałeś wszystko czego potrzebowałem a nawet więcej, zapewniłeś dach nad głową kiedy on mnie wywalił. A ja? Jak debil zostawiłem cię wyjeżdżając do pieprzonej Europy! - krzyczałem a z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Smutku i złości. Do samego siebie. - Przepraszam, Monte. Przepraszam, że wszystko popsułem. Mam tylko nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
-Ja też Erwin...-no tak czego ja się spodziewałem? Że od tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki będzie jak kiedyś?!
-Och...okey, rozumiem. Ja może lepiej już pójdę- zacząłem podnosić się z kanapy, jednak siedzący obok mężczyzna zatrzymał mnie kładąc swoją dużą dłoń na moim kolanie.
-Czy ty kiedykolwiek dasz mi dokończyć? Też chciałem zastąpić to uczucie, ale się nie udało...Erwin, minęło siedem pieprzonych lat, a ja, ja nadal cię kocham...Do szaleństwa.
-Mówisz serio?- zająknąłem się
-Kocham cię, Er. Zawsze kochałem i zawsze będę, niezależnie od tego co pomiędzy nami zajdzie.- szepnął pochylając się nade mną i położył rękę na moim policzku.
Czekałem na jego kolejne ruchy, obawiając się, że może być to sen. Miałem deja vu do naszego pierwszego pocałunku. Tak samo jak wtedy, nasze twarze zaczęły się jeszcze bardziej do siebie zbliżać. Nosy, czoła i nareszcie usta. Całował mnie powolnie , ale chcąc pokazać mi swoją tęsknotę, którą oczywiście także czułem. Smakował słodyczą whiskey, którą piliśmy, a ja byłem pewny, że upijałem się ponownie, bardziej niż za pomocą procentów. Przerwał na chwilę, by zaczerpnąć oddechu, a kolejny całus był już bardziej namiętny. Nasze wargi ocierały się o siebie agresywnie, w czasie gdy ręce badały nawzajem swoje ciała. Dłońmi dotykałem jego umięśnionej klatki piersiowej, jeszcze przykrytej ciemnym golfem. Uśmiechnąłem się do siebie i bezgłośnie dałem mu znak, że chcę go z niego zdjąć. Gregory prychnął pod nosem śmiejąc się z moich nieporadnych ruchów. Nie mogłem nic poradzić, że ten facet tak na mnie działał. Kiedy jego klatka piersiowa była już naga, podniósł mnie tak, żebym oplótł nogi wokół jego bioder. Kiedy to zrobiłem powoli udał się do ( jak przypuszczałem) jego sypialni. Pomieszczenie trochę się zmieniło od kiedy ostatni raz tu byłem, ale nie zwróciłem jakiejś szczególnej uwagi na to jak wygląda. Nareszcie doszliśmy do łóżka szatyna, na które mnie rzucił.
***
Tej nocy zasnąłem dopiero około czwartej. Montanha tak mnie wymęczył, że nie miałem siły nawet nałożyć na siebie bokserek. Spałem więc nago przytulony od tyłu przez mężczyznę moich snów. Jego ciepły oddech owiewał mój kark. Po moim ciele przechodziły z tego powodu dreszcze. Pomimo przyjemnego ciepła bijącego od mężczyzny, nadal było mi zimno, dlatego wziąłem z podłogi swoją bieliznę i pozwoliłem sobie wyjąć jakąś koszulkę z szafy szatyna. Wybrałem losowy biały t-shirt, który przesiąknięty był jego zapachem. Chciałem wrócić do łóżka, żeby pospać jeszcze chwilę, mimo, że była dziesiąta, jednak kiedy posadziłem swój tyłek na wygodnym materacu zadzwonił dzwonek do drzwi. Popatrzyłem na Monte, ale on miał mocny sen, więc postanowiłem pójść je otworzyć. Przypuszczałem, że to po prostu Jean, która zapomniała kluczy i jakoś chce dostać się do domu, jednak przed wejściem stał Alex, a za nim jakaś kobieta. Wcale nie przypominała dziewczyny, którą była kiedy byliśmy w liceum. Włosy teraz miała jak Draco z ,,Harrego Pottera", a może raczej jak Lucjusz. Dupa, jak u Kim Kardashian, tak samo cycki. Usta też miała zrobione. Jeżeli miałbym być szczery, uważałem, że kiedyś wyglądała naprawdę dobrze, ale przez operacje z "9" spadła na "2".
Kobieta spoglądała na mnie oceniającym wzrokiem. Nie poznała mnie- zaśmiałem się. Oj Rebecca, zaczynamy przedstawienie. Spoglądałem na nią wyzywająco okręcając wokół palca materiał koszulki Montanhy. Wyszczerzyłem zęby do chłopca, a potem do Becci.
-Dzień dobry! - wykrzyczał młody jak mnie zobaczył.
-Siema młody. Już wróciłeś? - zapytałem zabierając od niego plecak, jak prawdopodobnie zrobiłby Grzechu. - Leć do domu, Alex - poleciłem mu, chcąc oszczędzić mu tego co zamierzałem powiedzieć kobiecie. Kto powiedział, że nie mogę porobić sobie z niej żartów?
-Muszę go wcześniej odstawić, jestem umówiona z lekarzem a kompletnie o tym zapomniałam. - powiedziała szybko, a po chwili ciszy ponownie się odezwała - Jest Gregory? I Czy ja pana skądś znam? Kojarzę pana, ale nie mam pojęcia skąd- ponownie spojrzała na mnie oceniająco
-Śpi, ja też spałem. Wiesz pewnie jak potrafi wymęczyć - ziewnąłem ostentacyjnie, mrugając do niej lewym okiem, a jej powieki zadrżały - Miło cię po tylu latach zobaczyć. - powiedziałem sztucznie i podałem jej rękę obserwując zdezorientowanie na jej twarzy - Och, nie poznajesz mnie, to ja, Erwin!
Jej oczy wyrażały furię. Ciekawe dlaczego, skoro to ona doprowadziła do rozpadu swojego związku z Montem. Może dlatego, że pomimo upływu lat, to nadal ja wygrywałem i "miałem" szatyna
-O, głupia ja- przybrała fałszywy grymas mający być chyba uśmieszkiem. Chciała coś chyba jeszcze dodać, ale ja wyprzedziłem ją mówiąc.
-Wybacz Becca, ale trochę jestem obolały, wiesz o co chodzi - zaśmiałem się - Do zobaczenia! Przekaże Grzesiowi, że tu byłaś!
Zanim zdążyła mi odpowiedzieć zamknąłem jej drzwi przed twarzą. Wyszczerzony udałem się do salonu, gdzie znajdował się Alex.
-Jesteś głodny, młody? Twój tata jeszcze śpi, ale mogę ci zrobić coś do jedzenia.
Chłopiec nie odezwał się kiwając jedynie potwierdzająco głową. Poszliśmy więc do kuchni. Spodziewałem się, że rozkład szafek jest taki sam i jak się przekonałem tak było.
-Co powiesz na bajgle z dżemem? - młody Montanha przytaknął ochoczo a ja zabrałem się za przygotowanie mu posiłku.
-Jesteś chłopakiem tatusia? - nie wiedziałem co mu odpowiedzieć więc stałem chwilę bez ruchu. Na całe szczęście w tym momencie ze schodów zszedł Grzesiek, prawdopodobnie zwabiony tutaj zapachem jedzenia. No albo moją rozmową z jego byłą żoną.
-Alex? Co ty tu robisz? Nie miałeś być u matki? - zbombardował go pytaniami szatyn.
-Rebecca mówiła, że musiała pilnie jechać do lekarza czy coś - opowiedziałem za młodego, żeby nie musiał przerywać posiłku
Monte chciał widocznie spytać o coś jeszcze, ale zanim zdążył to zrobić, jego kopia ponowiła pytanie, które zadał mi
-Czy Erwin jest twoim chłopakiem tatusiu?
Gregory zdzwiony spojrzał się na syna, potem na mnie i ponownie na Ala. Chwilę zastanawiał się co powiedzieć. Niemo zapytał mnie o moje zdanie i nareszcie odezwał się do oczekującego odpowiedzi dzieciaka.
-Tak, to jest mój chłopak. - Stanął za mną i przytulił do moich pleców. Ośmielony Alexander, postanowił się do nas przyłączyć i nieśmiało otulił rączkami moje biodra. Uśmiechnąłem się, bo zależało mi na uznaniu młodego. Nie znałem go długo, ale czułem z nim swojego rodzaju więź. Powoli ruszyłem ramionami i uścisnąłem go. Więc to jest rodzina?
Jeżeli tak, to powrót do Los Santos był moim najlepszym w życiu wyborem. Byłem szczęśliwy. Byłem blisko brata, bratanka, chłopaka, którego kochałem i chłopca, który od pierwszej chwili mnie urzekł. Nie zamierzałem rezygnować z życia gangsterskiego, mogłem pogodzić to ze związkiem z Montanhą. Przynajmniej taką miałem nadzieję, ale czy tak będzie? Będę musiał się przekonać. Miałem jednak na to nadzieję, którą zamierzałem wspomagać nie tylko pustymi słowami, ale i gestami. Zaśmiałem się sam do siebie, przyciągnąłem Montanhów bliżej siebie, a z prawego* oka wyleciała mi jedna, drobna łezka.
~~
*pierwsza łza z prawego oka, z tego co kiedyś wyczytałam podobno oznacza szczęście.
6332 słów w tej części + 12191 w poprzedniej to daje łącznie 18523 słowa!
To najdłuższe co w życiu napisałam, mimo, że nie jestem do końca zadowolona z tego jak finalnie wygląda mam nadzieję, że wam się chociaż trochę podobało Peepi.
Pracowałam nad nim od września i dopiero teraz udało mi się je skończyć.
Ogólnie napiszcie co o nim sądzicie, bo zależy mi na opiniach zarówno pozytywnych jak i konstruktywnej krytyce.
Mam w planach napisać teraz jakiegoś Vasklesa, także pewnie niedługo się pojawi bo mam teraz zdalne i mam czas pisać.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top