•Dzień 9 "Chlupot losu"•
Dziwnie się czułem, już ich nie słysząc. Nie słysząc tych słodkich śmiechów. Znów słysząc gwiżdżącą w uszach ciszę.
Zaczynałem rozumieć, co czuje Odasaku, gdy tak patrzy w dal, siedząc czy idąc koło mnie. To naprawdę było przykre.
Stałem na moście, w sumie to siedziałem na barierce. Znałem to miejsce, nie raz skakałem z niego do rzeki. Ale teraz... nie kojarzyło mi się z lotem, z pluskiem wody, nawet nie z samą wodą.
Tutaj... poznałem kogoś. Kogoś, na kogo teraz czekam.
To był ktoś, kto swoim umysłem starał się mnie zrozumieć.
Ktoś, kto się nie poddawał i z uporem dążył do przodu.
Ktoś, kto był tu kiedyś ze mną.
I mnie uratował przed mną samym.
Któż to był?
Na chwilę wyleciało mi to z pamięci.
Jednak krótka to była chwila.
Atsushi.
To był Atsushi, to on kiedyś zabrał mnie z wody.
A dziś, pełen niepewności, poprosił mnie, żebym tu przyszedł.
Dlaczego?
On wie, że ja nie przywiązuję wagi do miejsc, w których usiłowałem się zabić.
Więc czemu akurat tutaj?
Kto zabiera inną osobę w miejsce, w którym się poznali?
Ech, oczywiście.
Zakochany.
Ale... tu chyba chodziło o coś o wiele większego.
Sprzeczne wspomnienie nasuwało, że Atsushi był wyjątkowo podenerwowany.
Coś planował, a skoro tak się bał, to musiało być coś wyjątkowego.
Ale to chyba nie-
Nie, na pewno nie.
A może jednak?
Parsknąłem pod nosem i spojrzałem kątem oka w wodę. Widziałem w niej bardzo rozmazane własne odbicie.
Ono ma takie być, czy to moje człowieczeństwo się we mnie wymazuje?
Nie filozofuj, bo brzmisz gorzej od wyznawców płaskiej ziemi.
Do szczęścia tylko mi Kikai brakowało.
I twojego ukochańca.
Zamilknij.
Tik-tak, tik-tak.
Pamiętam.
Ale jednak chciałem wiedzieć, czego ode mnie chce Atsushi.
Nie wiedziałem, dlaczego tak pragnę tego się dowiedzieć. Co mnie pchało do życia kilka minut dłużej.
Jednak nie było czasu na wycofanie, bo oto nadchodził. Ubrał się nieco inaczej niż zazwyczaj.
Chyba miał w zamiarze ubrać się ładniej.
Uśmiechnąłem się, a następnie zwróciłem uwagę na ruch, jaki wykonywał co chwila, wzdrygając ręką w kieszeni.
Zawahałem się.
Co on mógł trzymać w kieszeni?
Co to mogło być?
To podenerwowanie...
Ten rumieniec...
Nie...
Niemożliwe.
No nie mówcie mi, że on zamierza mi się oświadczyć!
Dlaczego?
Dlaczego robi to w momencie, gdy zamierzam... gdy zamierzam skończyć ze sobą?
Żebym był jeszcze bardziej na siebie zły?
Żebym jeszcze bardziej się gnębił?
Żebym-
Stop!
Odetchnąłem głeboko, powtarzając ukochane na słówko, odrzucając wszystkie sprzeczne myśli tańczące wokół mnie.
Odasaku.
Odasaku.
Odasaku, nie Atsushi!
Miałem ochotę krzyknąć, jednak to raczej nie byłoby na miejscu.
No co ty nie powiesz.
Łaaał. Ty myślisz. Czasami.
Odpuściłem sobie kłótnię z Kikai i spojrzałem na wciąż podchodzącego do mnie chłopaka.
— Hej, Atsushi. Co chciałeś mi powiedzieć?
Grałem jak najparszywszy z aktorów.
— Cóż, jest taka pewna sprawa, a nie chciałem o niej rozmawiać z nikim innym, Dazai, bo ufam tylko tobie.
To nie brzmi jak wyznanie do mnie.
— Jest pewna osoba, którą kocham nad życie i chciałbym się jej oświadczyć.
Nie mi, nie mi, nie mi.
— A jakoś nie wyobrażam sobie pytać o to nie wiem, Kunikidy, więc zaryzykowałem i pytam ciebie...
To w sumie może być podpucha.
— Jest mi miło, że chcesz się mnie poradzić, ale co ja o tym wiem? Nie sądzę, byś miał zamiar tej osobie proponować podwójne samobójstwo. — jęknąłem żałośnie, ale on najwyraźniej tego nie chwycił.
— No bo... p-podobałeś mi się i chciałem na tobie spróbować.
Och, cholera, to naprawdę jest podpucha!
Gdy tylko Atsushi zszedł na klęczki i zamknął oczy, ja wychyliłem się silnie do tyłu, by znów odczuć to, jakby się nic nie ważyło.
Jednak tym razem nie bawiłem się tak dobrze.
A szkoda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top