140. ❤

—Kochanie, prosiłem cię, żebyś się nie przemęczała. — Adrien oparł się o framugę w pomieszczeniu, które robiło za jadalnie, ale odkąd Marinette rozpoczęła pracę w firmie stało się jej pracownią.

—Kotku — dziewczyna odwróciła się na obrotowym krześle, które zostało zakupione specjalnie dla niej — przecież wiesz, że projektowanie mnie odpręża. — Uśmiechnęła się do swojego chłopaka. Wstała i podeszła do niego. — Ja wiem, że się o mnie martwisz. Pokazujesz to wystarczająco tym, że kazałeś mi na razie mieszkać u ciebie — westchnęła i przytuliła się do niego. — Ale nie mówię, że nie jestem ci wdzięczna — dorzuciła. 

—Po prostu boję się, że ktoś znowu będzie chciał ci coś zrobić. — Agreste objął swoją ukochaną. — Kocham cię i nie wyobrażam sobie mojego życia bez ciebie, bez mojej Księżniczki, bez mojej najlepszej przyjaciółki, bez osoby, której mogę powiedzieć o wszystkim.

Bez mojej przyszłej żony — dodał w myślach. Cmoknął Dupain-Cheng w czubek głowy.

—Też cię kocham, Adrien, i też nie wyobrażam sobie reszty mojego życia bez ciebie.

—Wiesz co? — Blondyn podniósł podbródek swojej dziewczyny tak, żeby patrzyła się na niego. — Wydaje mi się, że przesuniemy nasze plany — stwierdził.

—I tak już się przesunęły przez to wszystko — zauważyła. 

—Chodzi mi o to, że je przyspieszymy — powiedział pewnie Adrien.

—Co? — zdziwiła się Marinette. — Jak to przyspieszymy? Wszystko będzie wykończone? — spytała. — Nie będzie to trochę za szybko dla nas? — zmartwiła się. 

—Te dwa tygodnie, które teraz u mnie spędzisz będą próbą przed tym — zaśmiał się blondyn. — A tak poważnie, przecież ostatnio widziałaś, że jedyne co zostało to dosłowne wykończenie. 

Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Para spojrzała zdziwiona w kierunku korytarza. Przecież żeby dostać się do apartamentu Adriena trzeba było przedostać się przez portiera, który zawsze informował chłopaka o gościach.

—Wrócimy do tej rozmowy, kochanie — zapowiedział blondyn i ruszył w kierunku drzwi. Jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył za nimi dwóch funkcjonariuszy policji.

—Dzień dobry — przywitał się niższy, rudy mężczyzna — pan Adrien Agreste? — spytał, mimo że wiedział, że to właśnie z nim rozmawia.

—Tak — odpowiedział zdziwiony chłopak. — Coś się stało? 

—My w sprawie śledztwa dotyczącego zatrucia pańskiej dziewczyny — odpowiedział wyższy. — Możemy? 

—Oczywiście. — Agreste przesunął się i gestem zaprosił policjantów. Przeszli do salonu. — Przepraszam za nieład — powiedział skruszony — dużo się ostatnio dzieje nie tylko w sprawie tego całego otrucia, ale też w moim życiu prywatnym.

—Spokojnie.

—Dzień dobry. — Do pomieszczenia weszła lekko onieśmielona Marinette. Nie była ubrana na to, żeby przyjąć gości - miała na sobie szare, niedoprane dresy, koszulkę Adriena, a włosy były upięte w niedbałego koka. 

—Panna Dupain-Cheng — zdziwił się brązowowłosy funkcjonariusz. — W sumie mogliśmy się spodziewać pani tutaj. — Uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Dziewczyna usiadła obok swojego chłopaka.

—Nie będziemy owijać w bawełnę - zatrzymaliśmy Lilę Rossi. — Para po usłyszeniu tej informacji spojrzała się zdziwiona na siebie. — Pomimo odrzucenia dowodów, które dostaliśmy od pana Félixa postanowiliśmy przyjrzeć się podejrzanej i jak się okazało słusznie. Zatrzymaliśmy również jej chłopaka.

—Dokładnie — potwierdził jego kolega. — Odkryliśmy, że to właśnie przez niego został zakupiony tak zwany przez nich "składnik A". No i w telefonie panny Rossi znaleźliśmy wiadomości z panem Scotem na temat waszego bankietu.

Nagle zadzwonił telefon Adriena. Chłopak nawet nie spojrzał na wyświetlacz tylko od razu wyciszył urządzenie.

—To co teraz z nimi będzie? — zapytał. Komórka zadzwoniła ponownie. Blondyn znowu ją wyciszył. — Przepraszam. — Uśmiechnął się. — Od kilku dni nie było mnie w firmie i pewnie już nie dają sobie beze mnie rady. Ale to może poczekać — dodał szybko.

—Oboje mówią, że nie powiedzą nic bez adwokatów, więc najbliższą dobę spędzą w areszcie. Co potem to jeszcze się okaże.

Wtedy telefon Agreste'a zadzwonił po raz trzeci. Zirytowany chłopak wreszcie zerknął na urządzenie. Westchnął widząc na ekranie napis Ojciec.

—Przepraszam, muszę odebrać — powiedział I od razu to spełnił. — Tak tato? — Nawet nie kłopotał się, żeby wstać od stołu. — Średnio mogę rozmawiać, więc proszę streszczaj się. Powiedzmy, że mamy wizytę w związku z śledztwem. Co? O czym ty mówisz? Jak to policjanci się teraz przydadzą? Mam ci dać Marientte? — zdziwił się chłopak. — Kochanie, do ciebie. — Blondyn podał swojej dziewczynie telefon.

—Cześć tato — powiedziała. Już dawno przeszła z teściami na mamo i tato. Co z tego, że ona i Adrien jeszcze nie byli zaręczeni?

—Marinette, mamy problem w związku z przyszłą kolekcją — powiedział teść.

—Jaki problem? Rachel miała załatwić wszystko w czasie mojej nieobecności. Jeśli nie wypełniła swoich obowiązków to chyba będę musiała się z nią pożegnać... — posmutniała. Zżyła się ze swoją asystentką i nie chciała jej zwalniać.

—Rachel niczemu nie zawiniła. — Agreste szybko ją uspokoił. — W tym wypadku zawiniła ochrona — westchnął.

—Co?

—Perełka kolekcji, ta biała suknia, którą uszyłaś jeszcze przed bankietem, została skradziona.

—No to jest chyba jakiś żart! — krzyknęła ciemnowłosa. — Tato, ja wiem, że ty nie jesteś typem żartownisia, ale błagam, powiedz, że to głupi żart. — Nie, to nie mogło się wydarzyć. Jej pracownia, tuż obok gabinetów obu Agreste'ów, była najlepiej strzeżonym pomieszczeniem w budynku.

—Przykro mi, Marinette.

—Księżniczko, co się stało? — zapytał Adrien.

—Perełka nowej kolekcji została skradziona — powiedziała dziewczyna i poczuła jak łzy zbierają się w jej oczach. Tyle pracy... Na marne...

Adrien zacisnął pięść. Właśnie przysiągł sobie, że każdy kto wyrządza te wszystkie krzywdy Marinette surowo za to zapłaci.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top