***
Hej!
Ten shot, jest wynikiem challengu, w którym razem z wieloma utalentowanymi osóbkami wzięłam udział(znajdziecie je pod #motywowychallenge). Szczerze powiem, że nie jest on moim ulubionym, ale maturka daje popalić więc starałam się po prostu coś napisać. Mimo to mam nadzieję, że się spodoba!
Moim motywem był motyw apokalipsy
Słowa klucze: nasiona wdowa pub choroba morska kamyk kombinerki
Ship: David Gilkenly x Nicollo Carbonara
Słowa: 2516
Zapraszam do czytania także innych opowiadań pod hasztagiem!
Disclaimer: kursywą macie zapisane wyrazy własne
Dislaimer 2: W shocie występują postacie stworzone przez DC i Marvela, jeśli ich nie znacie nie przeszkadza to w czytaniu :*
~~~~~
Zwyczajny wieczór w Gotham City. Nie planowałem dzisiaj nikogo "pouczać", po prostu obserwowałem miasto. Nocą było siedliskiem wszelakich przestępstw, w jego ciemnych zaułkach kryli się Joker, Harley Quinn czy Pan Zagadka. Oni wszyscy czyhali na tylko jednego człowieka. Batman. Superbohater, idol dla wielu dzieciaków no i...mój przybrany ojciec. Kiedy przypomnę sobie, jak cieszyłem się, że zostanę Robinem robi mi się nie dobrze. Z początku lubiłem to zajęcie. Bruce miał jednak inną moralność niż ja. Według mnie jedynym sposobem na pokonanie złoczyńcy jest zabicie go. Wayne jednak uważa, że ,,samozwańczy stróżowie prawa, którymi jesteśmy" nie mogą posuwać się do czynów tak haniebnych. Cóż, po kilku latach pracy z nim, mogę powiedzieć jedno - gówno prawda. Tak, jestem impulsywny. Być może to doprowadziło mnie to wyśledzenia mojej matki, która później oddała mnie w ręce największego wroga Batmana- Jokera. Co było potem? Nie wspominam tego za dobrze, chociaż chyba nikt nie wspomina tak swojej śmierci. Wiem tylko, że zielonowłosy klaun pobił mnie łomem. Potem jest tylko rozmyta plama. Jak więc to możliwe, że żyję? O ironio, to złoczyńca mnie przywrócił. Nie polecam jednak kojących kąpieli w ,,Jamie Łazarza". To wszystko doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem teraz: połowicznie pogodzony z Brucem, który nawet nie myślał o pomszczeniu mnie(!). W znacznie lepszych stosunkach jestem jednak z całą resztą Batfamily, a w szczególności z Dickiem, i o dziwo, najmłodszym z nas, kurduplem - Damienem.
Kątem oka zauważyłem jak z jednego z obskurnych pubów wychodzi wysoki facet, wyglądający ciut za podejrzanie. Miał wielki plecak, z którego wystawało coś co do złudzenia przypominało mi łuk. Oliver? Myśląc, że to znajomy vigilante zeskoczyłem z budynku, na którym siedziałem żeby przywitać się z mężczyzną. W czasie schodzenia jednak zastanawiałem się, co Zielona Strzała robił w Gotham. Olałem to i pojawiłem się prosto przed butami Queena.
-Kurwa! - wrzasnął zdecydowanie-nie-Oliver-Queen i wyciągnął łuk zza pleców - Mów kim jesteś, czego chcesz i dlaczego ode mnie, bo strzelę
-Nie jesteś burmistrzem...
-Dlaczego miałbym?
-Ten łuk mnie zmylił panie...?
Facet nie odpowiadał przez chwilę jakby się zastanawiając, a ja w tym czasie przyglądnąłem się jego twarzy. Był dość opalony, miał brązowe oczy, wiele blizn na twarzy i białe włosy, które delikatnie wystawały spod kaptura
-Nazywam się Nicollo - teraz to on rzucił mi spojrzenie, chyba zauważając moją rażąco czerwoną maskę-czaszkę... - A kim ty jesteś? Red skull?
-Kto? Mów mi Red Hood, dla przyjaciół Kapturek.
Wtedy kątem oka mignęły mi zielone włosy, a na te w Gotham byłem wyczulony
-Muszę lecieć, kiedyś się zgadamy, Nico!
Jak najszybciej ruszyłem za czupryną, ale Łucznikowi chyba nie podobało się moje nagłe odejście, więc pobiegł za mną
-Już uciekasz?
-Jestem na służbie, więc muszę gonić za przestępcą kiedy go widzę
-W takim razie ci pomogę
***
-No nareszcie!-krzyknąłem kiedy zielonowłosy się obudził - Witamy
-Czerwony Kapturek - uśmiechnął się swoim psychopatycznym uśmieszkiem - A to nowy kolega? Miło poznać...- spojrzał na kołczan - Zielona Strzała, fiu fiu, co cię sprowadza do Gotham?
-Kurwa! - Nicollo pociągnął mnie za kurtkę do drugiego pomieszczenie, miałem jednak nadal widok na Jokera - Kto to jest kurwa Zielona Strzała? Kto to kurwa jest?!
-Nie wiesz kim jest najlepszy łucznik Ameryki? Albo nawet świata...
-Chyba sobie żartujesz? Najlepszy jestem ja, a nazywam się Sokole Oko*
-Słuchaj, nie wiem skąd się urwałeś, ale porozmawiamy o tym może jak załatwimy tamtego delikwenta- kiwnąłem głową w stronę już wiercącego się klauna
Wróciliśmy więc do przetrzymywanego przez nas przestępcę i zaczęliśmy przesłuchanie
-No dobrze - przysunąłem sobie krzesło, na którym siadłem okrakiem - Powiedz mi, po co ci był Red Robin? Jest w krytycznym stanie, nie wiadomo czy jego płuca kiedykolwiek będą zdolne do samodzielnej pracy. Lekarze ledwo go odratowali
-Batsy mi zaszedł za skórę, musiałem więc jakoś się odwdzięczyć. Jeden ranny ptaszek w tę czy we w tę nic nie zrobi - zaśmiał się - Jednego mu zabiłem i jakoś to na nim nie zrobiło wrażenia, a tego tylko...poturbowałem Ha! Ha! Ha!
Musiałem dać mu w mordę żeby się uspokoił, ale wewnętrznie już wrzałem. Zranił mojego "brata" a tylko ja mogę mu dokuczać.
-Słuchaj, Batman już i tak za bardzo ci odpuszcza, przyznaj się więc jakie masz plany na najbliższe tygodnie i może nawet zawieziemy cię do Arkham przytomnego.
-Ha! Dobrze, że mi przypomniałeś - uśmiechnął się psychopatycznie i w jakiś sposób kliknął pilocik, którego musiałem nie zauważyć przy przeszukiwaniu go - Kaboom!
Spojrzałem za okno. Jedyne co zauważyłem to płonący już budynek sierocińca. Już chciałem ruszać w jego stronę kiedy mignęła mi tylko smuga. Flash uratuje dzieciaki
-Przegiąłeś - uderzyłem go raz, potem drugi, i o dziwo, Nicollo przyłączył się do mnie i nie wiem kiedy wystrzelił strzałę w jego stronę
-Zabiłeś go - pokwitowałem
-Wydaje mi się, że mu się należało. Gdyby nie Quicksilver mógłby zabić te dzieciaki-
-Jaki Quicksilver? Masz na myśli Flasha?
-To też w tym mieście przekręcacie? Chyba musimy wreszcie o tym porozmawiać
-Racja, ale może nie tutaj- pokiwałem głową w stronę martwego klauna - Bruce mnie zapierdoli...
***
-Witam w moich skromnych progach - Zapaliłem światło w mojej malutkiej, aczkolwiek efektowanej kawalerce i zdjąłem maskę - Chcesz coś pić?
-Co?
-Czy chcesz coś pić?! - powtórzyłem "cicho"
-Nie trzeba.
Usiadłem na kanapie, na której już siedział Nicollo i spojrzałem na niego
-Dobra, to może powiedz mi, jak znalazłeś się w Gotham i nie wiesz nic o tutejszych herosach?
-Okej. Obudziłem się dzisiaj rano w obcym mieszkaniu, byłem strasznie skonfundowany postanowiłem więc iść na rozpoznanie terenu jak uczyli nas w TARCZy - posłałem mu zdziwione spojrzenie, które zignorował - Tak znalazłem się w tym pubie, gdzie się poznaliśmy i zostałem tam do wieczora
-Dobra... Jak to możliwe, że nie wiesz kim jest taki Flash czy Zielona Strzała?
-W miejscu, albo w świecie, już nie wiadomo co ci nowi Avengersi odwalili, z którego pochodzę nie ma takich superbohaterów. Ja sam należę do, nie przechwalając się, najlepszej grupy herosów na całym świecie. Razem z Avengersami kilkukrotnie ocaliliśmy Ziemię od kosmitów
-Nie mam pojęcia kim oni są
-Jesteśmy grupą superbohaterów. Cóż, no może byliśmy. Oryginalnie była nas szóstka; ja, moja najlepsza przyjaciółka- Kylie, znana jako Czarna Wdowa ,nordycki bóg pionów - Thor, milioner Kui Chak, czyli Ironman, pierwszy na świecie superżołnierz - Joseph Goebbels, Kapitan Ameryka no i naukowiec Bruce Banner, który podczas wypadku zmienił się w Hulka.
-Czyli jesteście odpowiednikami Ligi Sprawiedliwych- mruknąłem pod nosem
-A ty kim w końcu jesteś?
-Nazywam się David. Też należę, cóż no prawie, do grupki mini-superbohaterów, bo mój adoptowany stary kolekcjonuje dzieci jak pokemony - zaśmialiśmy się - A skoro o nim mowa, będzie ostro wkurwiony, bo według niego nawet najgorsi przestępcy jak Joker nie powinni być zabijani przez ludzi jak my. Muszę mu o tym powiedzieć osobiście - przerwałem i przeskanowałem ciało Nicollo i dodałem - Idziesz ze mną? Poznasz moją zwariowaną Batfamily
***
U progu dworu Waynów przywitał nas Alfred - lokaj Bruce'a.
-Panicz David - skinął mi głową co odwzajemniłem - Poinformować panicza Bruce'a?
-Poproszę - uśmiechnąłem się lekko i razem z Nico weszliśmy za mężczyzną do środka.
Na samego Batmana nie musieliśmy czekać długo. Jak zwykle ubrany w koszulę i spodnie garniturowe wyglądał na obrzydliwie bogatego...to pewnie bo taki był
-Porozmawiajmy w gabinecie - wskazał dłonią na pokój, po czym sam wszedł do niego - David, co cię do mnie sprowadza?- splótł dłonie na biurku i przetaksował mojego kompana wzrokiem - Przyszedłeś mi przedstawić swojego chłopaka?
-Co?! Nie! - zaczerwieniłem się, a Carbo się zakrztusił - Wydarzyła się pewna nieprzyjemna sytuacja...- ponaglił mnie - Przez przypadek. Powtarzam przez przypadek...Joker nie żyje
-Zabiłeś go?! -gwałtownie wstał- Ile razy ci mówiłem, że my nie zabijamy!
-Zranił Michaela! Ktoś musiał dać mu nauczkę, a ty tego nie potrafisz zrobić! Poza tym, wysadził sierociniec i gdyby nie Barry nikt by nie przeżył
-Tak właściwie to ja strzeliłem strzałę, która go wykończyła - wtrącił się Nicollo -Nie wiedziałem, że kierujecie się tu takimi zasadami.
Po chwili milczenia Bruce nareszcie się odezwał
-Kim ty tak właściwie jesteś?
Nie zdążyliśmy mu jednak odpowiedzieć, bo przyszedł Alfred
-Paniczu Bruce, kolacja gotowa. Czy panicz David i jego przyjaciel zostaną?
-Tak, dokończymy tę rozmowę przy stole. Będziemy mieć świadków, jeśli chciałby coś zrobić
Poszliśmy więc przez korytarze willi aż dotarliśmy do jakżeby-inaczej-jak-nie-wielkiej jadalni, w której siedziało już całe moje bat-rodzeństwo jakie było dzisiaj w domu
-Gilkenly nareszcie przyprowadził faceta do domu? - pierwszy odezwał się Erwin, najmłodszy z nas, obecnie to on jest Robinem
-Erwin! - zganił go siedzący obok San, pierwszy Robin ,obecnie Nightwing- Nawet jeżeli to byłby chłopak Davidka, to jego sprawa czy by to powiedział
-No czy ja wiem, wyjście z szafy po tylu latach to jednak jest dla nas ekscytujące - wtrąciła się Summer aka Spoiler
-Dosyć. David? - Bruce dał mi znak, żebym przedstawił im mojego towarzysza
-To jest Nicollo. Nie jest moim chłopakiem, poznaliśmy się dzisiaj, i... -zawiesiłem się - Może niech on wam opowie kim jest? A poza tym, nie wychodzę z szafy, bo w żadnej nie jestem!
-W każdej legendzie jest nasionko prawdy - mruknął pod nosem Erwin, ale widząc mój i ojca karcący wzrok uciszył się
-No więc jestem Nico, inaczej Sokole Oko. Jestem superbohaterem, jak wy, ale... - pokazałem żeby kontynuował - Chyba pochodzę z innego wymiaru -zapadła cisza i wszyscy oprócz Batmana wybuchli śmiechem
-On mówi serio. Nie wie o istnieniu Ligi Sprawiedliwych, nie wiedział nawet, że istnieje Gotham i podobno pochodzi z jakiegoś Nowego Jorku.
-Dobrze przegadamy to - nagle cała ziemia zaczęła się trząść. - Co się dzieje!?
-Chyba jakieś trzęsienie ziemi
-W Gotham nie ma zderzenia płyt tektonicznych żeby powstawały - obalił San
Szybko podbiegłem do okna i zobaczyłem, że cała okolica zaczęła płonąć, a z nieba zlatywały meteoryty.
-Co się dzieje? - krzyknęła Summer
-Na pewno nic dobrego. Idźcie się przebrać i musimy zobaczyć co dzieje się z ludźmi. Ja skontaktuję się z Korpusami Zielonych Latarni i Team Flash, może oni coś o tym wiedzą.
Szybko pobiegliśmy do jaskini gdzie każdy z nas ekspresowo ubrał swoje maski i resztę strojów i zabrał bronie. Potem wybiegliśmy na ulice Gotham, które powoli zamieniało się w pogorzelisko. Zewsząd słychać było krzyki. Rozdzieliliśmy się i każdy z nas miał ogarnąć inne części miasta, ja poszedłem z Nico, ale nagle coś w nas uderzyło. Potem była czarna plama.
***
-Gdzie my jesteśmy? - rozejrzałem się po gigantycznym pomieszczeniu z niebotycznie wysokim sufitem
-W mojej wierzy - rozległ się głos niewiadomo skąd
-Kim jesteś? I po co tu jesteśmy? Umarliśmy w tym... trzęsieniu ziemi?
-Jestem- nagle głos się zmaterializował - Obserwatorem Żyć. To co dzieje się tam - pokazał na wielkie, okrągłe okno, przez które widać było Gotham, Central City, czy nawet te miasta z opowieści Nico- spowodowała wasza dwójka.
-Jak to? Jak niby mogliśmy spowodować...
-Koniec świata - wtrąciłem
-Wszechświat składa się z nieskończonej ilości wieloświatów. Los chciał, że wasze w jakiś sposób się skolidowały. Ludzie z jednego poznali tych z drugiego. A wszystko przypieczętowaliście wy; zaburzyliście punkty absolutnego dla waszych Ziemi. U ciebie, David, była to śmierć Jokera, która w poprawnej linii czasowej nie powinna nastąpić, w każdym razie nie teraz. U Nicollo zaś, chociaż jest to dla ciebie ciężkie, punktem absolutnym jest śmierć Czarnej Wdowy i Ironmana. Tylko dzięki temu udało się wam pokonać Thanosa. Połączenie światów je na siebie nałożyło, a w miejscu gdzie były ciała Kuia i Kylie pojawiła się Jama Łazarza, która ich ożywiła
-Czyli wszyscy ludzie, w tym nasi bliscy..
-Umrą przez nas?
-Niestety. Jest jednak sposób, żeby was i wszystkich innych uratować.
-Godzimy się na wszystko
-Stworzę dla was nowy świat. Stracicie na nim swoje moce, większość umiejętności. Wasi bliscy też tam będą. Jest jednak jeden haczyk. - pokiwaliśmy głowami żeby kontynuował- Nie możecie nawet przez chwilę powrócić do bycia superbohaterami, to spowoduje kolejną apokalipsę. Najlepiej gdybyście zajęli się czymś całkowicie innym.
-Czyli teraz?
-W tej chwili jesteście tu tylko duchem. Wasze ciała umierają tam na dole. Za chwilę wyślę was tam, a potem, jak się uda; obudzicie się w nowym świecie.
Nie pozwolił nam nic powiedzieć i od razu wysłał nas do Gotham, które już niczym siebie nie przypominało. Na ulicach leżały ciała ludzi przygniecione budynkami. Wszędzie walały się różnej wielkości kamienie, a tylko co niektóre domy nie płonęły. Ziemia była w całości popękana, w około słychać było tylko płacz i krzyki.
-Będziemy tu tak stać i czekać na śmierć? - zapytał Nicollo
-Możemy chociaż spróbować, przynajmniej w ostatnich chwilach pomóc ludziom...po raz ostatni.
-Rozdzielamy się ?
-Chciałbym poszukać rodziny, w razie gdyby jednak Obserwatorowi nie udało się nas ponownie połączyć. - Hawkeye pokiwał głową ze zrozumieniem- To do zobaczenia w innym świecie?
-Do zobacznia, Nico.
Nie patrząc już na niego ruszyłem w poszukiwaniu Batfamily. W pierwszej kolejności postanowiłem zajrzeć do szpitala, w którym jeszcze wczoraj znajdował się Michael. Bałem się, że mój młodszy, denerwujący "brat" może już nie żyć, więc się pospieszyłem. Całą drogę czułem pod nogami tę trzęsącą się ziemię co wywoływało u mnie lekką chorobę morską. Już dobiegałem pod szpital, kiedy...coś znowu we mnie uderzyło.
Obudziłem się z krzykiem. Rozejrzałem się wokoło siebie, ale nie znajdowałem się już na ulicach Gotham. Leżałem w mięciutkim łóżku, stojącym po środku dużego pokoju.
-Czyli się udało - szepnąłem pod nosem - To teraz trzeba sprawdzić czy z resztą wszystko ok...
Nie mając czasu do stracenia na szybko wziąłem prysznic i ubrałem ciuchy, które znajdywały się w szafie. Już dziesięć minut po pobudce byłem gotowy. Nie wiedząc gdzie zacząć szukać postanowiłem wyjść z mieszkania i trochę rozejrzeć się po mieście, myśląc, że może po drodze gdzieś spotkam moich bliskich.
Wyjście z wieżowca, w którym znajdował się mój apartament było strasznie zatłoczone, dlatego postanowiłem, trochę gburowato, wpierdolić się w nich i wyjść z budynku. Przed samym wyjściem stało auto, którego kierowca co chwilę walił w klakson. Co za debil.
-E! David ! - krzyknął głos...Erwina. Udało się. - Trzeba ci specjalne zaproszenie wysłać? Bank robimy zjebie!
-Co?! A tak, tak, już idę. - jak w amoku ruszyłem do samochodu młodszego, w środku siedział ktoś jeszcze, nie wiedziałem kim był - Czego nie jedziesz?
-Musimy poczekać na Sana i Laboranta, przecież ci mówiłem. Co ty dzisiaj nie ogarniasz?
-Wszystko w porządku, po prostu mam... zawiechy.
Po kilku minutach w naszą stronę podeszli Nightwing i... Michael. Wydobrzał. Uśmiechnąłem się pod nosem
-Dzień doberek - przywitał się radośnie Thorinio - suń dupę Dia.
Kiedy byliśmy w komplecie Erwin nareszcie ruszył. Nie poznawałem miasta, w którym się znajdowałem, więc w ciszy je analizowałem.
-Silny i Carbonara już czekają na nas na banku przy Mission Row - odezwał się...Dia czy jak mu tam było. - Ej! A pójdziemy do kina na nowego Batmana? Podobno ma być crossover z Marvelem! - każdy zignorował jego propozycję, a ja uświadomiłem sobie, że moje życie jest teraz tylko...filmem.
Nie odzywałem się przez całą drogę, a kiedy nareszcie dotarliśmy czekał już tam na nas Nicollo. Gdy wysiedliśmy z samochodu rzucił się w moją stronę i mnie przytulił szeptając na ucho
-Udało nam się. Oni żyją - potem spojrzał za mnie i zauważył tego obcego chłopa z naszego auta- O! Jechaliście z Antmanem...
- Co my teraz zrobimy?
-Chyba musimy nauczyć się żyć tym życiem. Nie mamy innego wyjścia
-A co jak znowu.. -nie mogłem wyksztusić tych słów
-Słyszałeś Obserwatora, jak nie będziemy herosami to nic się nie stanie.
-Ej! - zza drzwi wychylił się Erwin - Macie kombinerki do sejfu?
Obaj spojrzeliśmy się po sobie wybuchając z niewiadomego powodu śmiechem. To będzie dobre życie. Mam taką nadzieję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top